Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Bezpieczeństwo Formowanie się koalicji antyterrorystycznej po 11 września

Formowanie się koalicji antyterrorystycznej po 11 września


23 listopad 2009
A A A

Atak z 11 września 2001 roku na budynki WTC stanowił tragiczne wydarzenie dla Stanów Zjednoczonych. Kraj ten wkraczając w XXI wiek był niezaprzeczalnym hegemonem. Jednak to właśnie wtedy nastąpił po raz pierwszy w nowoczesnej historii bezpośredni atak na terytorium Stanów Zjednoczonych. Ogłoszona przed administrację Busha wojna z terrorem, na pierwszy rzut oka łączyła wszystkie kraje świata razem w walce z tym przerażającym zjawiskiem. Nie było państwa, które nie potępiłoby zamachów z 11 września. Jedni szczerze łączyli się w bólu z Ameryką, inni woleli zachować swoje prawdzie odczucia dla siebie, wiedząc, że Stany Zjednoczone przeprowadzą kontratak. Powstaje jednak pytanie,  jak to się stało, że kraj, któremu oferowano pomoc ze wszystkich stron poszedł samotnie na walkę z terroryzmem?

George W. Bush w wyborach w 2000 roku przedstawiał siebie jako umiarkowanego izolacjonistę, który jest zwolennikiem działań unilateralnych. Lekceważył terroryzm jako zagrożenie, uważał, że głównym problemem będzie Rosja i Chiny   Jednak atak z 11 września miał według opinii wielu ekspertów zmienić ten sposób postrzegania polityki zagranicznej. Dzień ten pokazał, że Stany Zjednoczone jak każdy inny kraj na świecie, mogą zostać zaatakowane. Zniknął więc mit państwa, na które nie da się uderzyć. Atak pokazał, że amerykanie stoją w obliczu tych samych zagrożeń co inne państwa. To juz mogło być zachętą do współpracy, wykorzystanie doświadczeń innych w walce z terroryzmem. Nawet ojciec prezydenta wyraził opinię, że społeczeństwo amerykańskie, może poczuć się bezpieczne tylko wtedy, kiedy podejmie współpracę z innymi państwami w celu przeciwdziałania terroryzmowi. Jednak młody Bush był nieugięty, uważał, że międzynarodowe postanowienia i organizację tylko kneblują mu ręce, a z terrorystami poradzi sobie amerykańska armia. Nie przeszkadzała mu krytyka ze stronnych innych zarzucająca mu arogancję.[1]

Tuz po zamachu reakcje na świecie były bardzo proamerykańskie. Lewicowy dziennik francuski „Le Monde” napisał „wszyscy jesteśmy amerykanami”. Kanclerz Niemiec Gerhard Schröder zaoferował amerykanom „nieograniczoną solidarność”. Państwa te deklarowały wyraźną chęć pomocy Stanom Zjednoczonym. Później staną się one głównymi krytykami poczynań Busha. Również w innych rejonach świata zwykli obywatele oddawali hołd ofiarom. Dzieci z Korei Południowej zmówiły modlitwę pod ambasadą amerykańską w Seulu, strażacy w Ekwadorze oddali hołd swoim zmarłym kolegom. Nawet nieprzychylni Stanom, Irańczycy zapali świeczki za zmarłych.[2]

Następnego dnia Stany Zjednoczone otrzymały poparcie ONZ wyrażone przez przyjęcie rezolucji, którą potępiała „odpowiedzialnych za udzielenie pomocy, poparcia i schronienia sprawcom, organizatorom i sponsorom tych aktów”. Powyższa rezolucja dawała też upoważnienie do podjęcia wszystkich możliwych kroków w odpowiedzi na zamachy. Było to po prostu międzynarodowe przyzwolenie na atak na terrorystów. Kolejnym wielkim poparciem, które Stany Zjednoczone otrzymały było wsparcie NATO. Po raz pierwszy w dziejach tej organizacji zastosowano artykuł 5, który mówił o udzieleniu pomocy zaatakowanemu państwu przez innych członków[3]. W państwach popierających działania amerykańskie znajdowała się nawet Rosja, którą wyraziła zgodę na korzystanie z baz znajdujących na się terenie Azji Środkowej  przez siły amerykańskie. Władimir Putin był pierwsza osobą, którą zadzwoniła z kondolencjami do Busha. Rosja sama borykała się z terrorystami w Czeczenii. Państwem, które wyraziło zgodę na wykorzystanie jego terytorium jako baz był Uzbekistan. Kolejnym sukcesem w formowaniu koalicji był pozyskanie Pakistanu. Państwo to graniczące z Afganistanem, popierało reżim Talibów i jako jedno z trzech krajów utrzymywało z nim kontakty dyplomatyczne.[4] Stosunki między Stanami Zjednoczonymi, a Pakistanem były złe od czasów gdy generał Pervez Musharraf obalił wybrany legalnie rząd. Jednak w administracji Busha przeważyli zwolennicy zbliżenia się do Pakistanu. Stany Zjednoczone wystosowały 7 postulatów pod adresem generała. Musharaf przyjął je wszystkie i obiecał pomoc Amerykanom. W zamian zażądał, aby po obaleniu Talibów, w afgańskim rządzie zasiedli przedstawiciele plemion afgańskich. Wydawać by się mogło, że Amerykanie stworzyli bardzo silną koalicje, złożoną ze starych europejskich sojuszników, państw graniczących z Afganistanem, czy też nawet swojego niedawnego głównego wroga Rosji.[5]

Jednak gdy rozpoczęła się wojna w Afganistanie, Amerykanie pominęli rezolucję ONZ i natowskie odwołanie się do artykuły 5. Na sugestie jednego z europejskich polityków, żeby podjąć działanie z innymi oraz wysłuchać co mają do powiedzenia, Bush odparł arogancko „to bardzo ciekawe”. Zdaniem prezydenta Stanów Zjednoczonych najlepszą metodą zachowania koalicji jest jasne postawienie celów. Jego zdaniem tylko silne przywództwo Stanów Zjednoczonych było w stanie utrzymać koalicję. Również przemówienia Busha nie sprzyjały działaniom multilateralnym. Mówił on np. „Każdy kraj, w każdym regionie, musi się teraz zdecydować albo jest z nami albo z terrorystami”.[6]

Jednym z powodów, dla którego Stany Zjednoczone wołały działać unilateralnie były złe doświadczenia ze wcześniejszych działań z sojusznikami. Obawiali się oni odwetu terrorystów za współprace z Amerykanami. Przykładów na potwierdzenie tej tezy nie brakuje. Palestyńscy terroryści zabili amerykańskiego przedsiębiorcę o żydowskim korzeniach  Leon Klinghoffera. Egzekucja na inwalidzie została wykonana na statku „Achille Lauro”. Statek został przejęty przez Włochów, którzy potem go uwolnili. Wprawdzie amerykańskie samoloty, zmusiły do lądowania samolot, którym lecieli terroryści, w bazie NATO we Włoszech, jednak Włosi nie pozwolili na pojmanie terrorystów i ich wypuścili. Innym sojusznikiem Stanów, który nie pomógł w walce z terrorystami była Arabia Saudyjska, która nie pomogła w znalezieniu sprawców odpowiedzialnych za zburzenie Khobar Towers. Jednak w końcu po wstępnej selekcji Bush zadecydował na użycie oddziałów z 20 krajów. Mimo odrzucenia pomocy NATO jako całości, główni europejscy gracze wzięli w tej wojnie udział. Wielka Brytania bombardowała Talibów przy użyciu pocisków Cruise, Francja wysłała swoje myśliwce Mirage, a takie państwa jak Niemcy, Dania czy Australia wysłały odziały specjalne. Sojusznicy uważali również, że wojna skończy się na wyparciu Talibów, zaś potem przyjdzie czas na  odbudowanie  kraju i tajne działania przeciwko terrorystom.  [7]

Podsumowując moją krótką pracę, budowanie koalicji antyterrorystycznej przez Stany Zjednoczone nie było w pełni udane. Zaprzepaszczono szanse działania w zgodzie z rezolucją ONZ. Odrzucenie tej uchwały podczas ataku na Afganistan miało bardzo negatywny wydźwięk propagandowy. Zamiast walczyć z terrorystami i Talibami pod hasłem walki wolnego świata przeciwko złu, Stany Zjednoczone pokazały, że organizacja ta nie jest dla nich zbyt ważna. Jednak większym błędem było zlekceważenie NATO, organizacji, która w przeciwieństwie do ONZ była postrzegana jako skuteczna. Pokazało to rozłam w stosunkach transatlantyckich, który nabrał jeszcze większego rozmachu po wojnie w Iraku. Tłumacząc Amerykanów można powiedzieć, że woleli oni bazować na tak zwanej „koalicji chcących”. Taka koalicja jest wygodniejsza w praktycznym działaniu. ONZ mogła hamować poczynania Amerykanów. Nie skorzystanie z pomocy NATO mogło mięć swoje źródła we wcześniejszej wojnie w Kosowie. Wtedy to Amerykanie dostarczyli ponad 70 % sprzętu wojskowego, podczas gdy wszyscy spierali się o dowodzenie nad siłami uczestniczącymi w tej operacji. Po prostu Amerykanie mogli uznać, że Europejczycy będą ciągle dyskutowali, a oni woleli działać. Mimo, iż atak na Afganistan nie był operacją natowską, to większość członków tej organizacji wzięła udział w afgańskiej operacji. Widać więc, że główną stratą nie było zmniejszenie się potencjału militarnego koalicji, ale naruszenie prestiżu NATO oraz potwierdzenie unilateralnych zapędów Stanów Zjednoczonych. Pokazywało, to że Amerykanie chcą decydować, kto pójdzie z nimi na wojnę, koniecznie pod ich dowództwem. Do sukcesów politycznych budowania koalicji antyterrorystycznej niewątpliwe należy zaliczyć pozyskanie Rosji, Chin oraz republik środkowoazjatyckich. Z politycznego punktu widzenia był to prawdziwy przełom, kiedy to dwaj wielcy zimnowojenni wrogowi chcieli współpracować ze sobą. Również warte odnotowania jest to, że Chiny i Rosja miały według Busha stanowić największe zagrożenie, a udało się nakłonić je do współpracy Kolejnym sukcesem było pozyskanie do koalicji Pakistanu, jednego z nielicznych krajów, które popierały Talibów. Mimo pomocy udzielonej przez ponad 40  państw podczas wojny w Afganistanie, Amerykanie mogli zdecydowanie lepiej zbudować koalicję wykorzystując poparcie udzielone przez organizacje międzynarodowe takie jak ONZ i NATO. Odrzucenie ich pomocy pokazywało jak będzie przebiegał kierunek polityki zagranicznej Busha. Mimo, iż w wojnie w Afganistanie wzięła udział dość liczna koalicja to działania amerykańskie zwiastowały to, co wydarzyło się podczas wojny w Iraku. Kiedy to Stany Zjednoczone zaatakowały ten kraj wbrew ONZ i z silnym sprzeciwem sojuszników w Europie.

 

 

Bibliografia

 

1. Ivo Daalder i James M.Lindsay „Ameryka bez ograniczeń. Rewolucja Busha w polityce zagranicznej”, wydawnictwo von borowiecky, Warszawa 2005.

 

2. Stephen Tanner „ Wojny Bushów”, wydawnictwo dolnośląskie

 



[1] Ivo Daalder i James M.Lindsay „Ameryka bez ograniczeń. Rewolucja Busha w polityce zagranicznej”.

[2] Ibidem

[3] Ibidem

[4] Stephen Tanner „Wojny Bushów”

[5] Ivo Daalder i James M.Lindsay „Ameryka bez ograniczeń. Rewolucja Busha w polityce zagranicznej”

[6] Ibidem

[7] Ibidem