Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Bezpieczeństwo Mariusz Orbach: Jemen - sojusznik czy wróg?

Mariusz Orbach: Jemen - sojusznik czy wróg?


13 marzec 2010
A A A

Od grudnia 2009 kiedy to okazało się, że niedoszłym zamachowcem w samolocie linii Delta   był pochodzący z Nigerii, a powiązany z Al-Kaidą Półwyspu Arabskiego Umare Farouka Abdulmutallaba, media na całym świecie, podniosły alarm, że rosnąca w siłę jemeńska Al-Kaida stanie się przyczyną otwarcia kolejnego frontu walki z terroryzmem. Warto w tym medialnych chaosie zauważyć jeden bardzo istotny szczegół – ten front już tam jest i to bez mała od 10 lat.

 

Jemen przed 1990
 
Jemen to najbiedniejszy kraj półwyspu Arabskiego. Dzisiejszy Jemen zaczął istnieć dopiero w 1990 roku w wyniku połączenia Jemenu Południowego i Północnego. Jemen Południowy do 1967 roku był kolonią brytyjską i od samego początku, aż do końca swego istnienia (a nawet i później), był wybitnie prosowiecki oraz antyamerykański. Oprócz tego, komunistyczny reżim Adenu robił wszystko by zaszkodzić swojemu północnemu sąsiadowi.

Jemen Północny wprawdzie nie będący pod rządami radykałów, był od samego początku swego istnienia (1962) zaliczany do grona krajów antyamerykańskich. Szczególnie drażniące Jemeńczyków zarówno północnych jaki i południowych było szerokie wsparcie USA,  sąsiadów z Arabii Saudyjskiej.

Obecnym przywódcą Jemenu od jego zjednoczenia, (a wcześniej od 1978 roku przywódca Północnego Jemenu) jest Ali Abdullah Saleh, polityk tyleż przebiegły co bardzo skuteczny.

Warto też pamiętać, że południowi Jemeńczycy byli drugą co do wielkości siłą wspierającą Afgańczyków podczas wojny z Rosją.

Lata 1990-2000

Jedną z pierwszych decyzji Saleha po zjednoczeniu obu krajów było poparcie inwazji Sadama Husajna na Kuwejt, przez co stanął  w opozycji do Waszyngtonu i niemal całej społeczności międzynarodowej. Nie tyleż chodziło o poparcie Sadama, z którym nie łączyły go specjalnie przyjazne stosunki, ale o zdobycie zaufania antyamerykańskiej i antysaudyjskiej społeczności nowego Jemenu. W wyniku tej decyzji aczkolwiek społecznie popularnej, ponad milion Jemeńczyków straciło pracę w Arabii Saudyjskiej i zostało wydalonych z kraju. Ponadto USA cofnęły wszelką pomoc dla Jemenu, w wyniku czego kraj ten poniósł ogromne straty ekonomiczne.  Szczególnie decyzja Saleha, zabolała Busha seniora, który w trakcie swej prezydentury zrobił wiele by zacieśnić współpracę z Jemenem i pomóc Salehowi na drodze jednoczenia obu krajów pod koniec lat osiemdziesiątych. Po zakończeniu Pustynnej Burzy i opadnięciu emocji Jemen rozpoczął powolną zmianę kursu w stronę Waszyngtonu. W trakcie prezydentury Clintona  Saleh czynił wiele umizgów w stronę USA, organizując m.in. w 1993 pierwsze demokratyczne wybory, luzując cenzurę czy zwiększając swobody obywatelskie. Działania te zaprocentowały podczas próby ponownej secesji Jemenu Południowego w 1994.  Podczas gdy Saudyjczycy wspierali rebeliantów z Południa, Waszyngton oraz kraje zachodnie, robiły wszystko by Salehowi nikt specjalnie nie zagroził i starały się załagodzić zapędy Arabii Saudyjskiej. Efektem było szybkie zwycięstwo wojsk rządowych.

Po zakończeniu kadencji Clintona Saleh bardzo szybko zakończył demokratyczne przedstawienie i uciął wszelkie wcześniejsze prodemokratyczne przywileje społeczne.

Jemen po 2000 roku

W październiku tego roku w porcie w Adenie został zaatakowany amerykański okręt USS Cole. Niecały rok później zaatakowano WTC. Oba zdarzenia oraz zapowiadana przez Busha wojna z terroryzmem, dała Salehowi, do myślenia. Tym razem nie popełnił błędu z 1990 roku i w obawie przed interwencją Waszyngtonu otworzył się na szerokie zacieśnienie współpracy z Bushem juniorem. Bez szemrania pozwolono amerykańskiej armii atakować precyzyjnie wyznaczone cele na terytorium Jemenu. Ze swej strony Saleh aresztował wszystkich podejrzanych o współpracę z Al-Kaidą w szczególności tych, którzy w jakikolwiek sposób powiązani byli z atakiem na USS Cole. Efektem współpracy obu krajów oraz ich służb specjalnych było znalezienie i zabicie przez drona, Abu Ali al.-Harithi, który uchodził za głównodowodzącego podczas ataku na USS Cole.

Tym samym Waszyngton pozbywał się terrorystów, a Saleh zyskiwał patrona oraz…pod szyldem walki z terroryzmem, pozbywał się swoich politycznych wrogów. Ta pierwsza faza walki z terrorystami w Jemenie zakończyła się mniej więcej pod koniec 2003 roku. Obie strony uznały, że przeciwnik został pokonany. W efekcie oba kraje usunęły wojnę z jemeńską Al-Kaidą[1] z listy priorytetów i zajęły się innymi sprawami. Waszyngton Irakiem i Afganistanem a Sana innymi sprawami wewnętrznym. W tym czasie, co warto zaznaczyć, ogromne ilości jemeńskich bojowników przedostały się do Iraku.

Od 2004 Jemen musiał stawić czoła dwom wyzwaniom: rebelią Houitów (Zajdyci) na północny (którzy zdaniem Saleha otrzymywali wsparcie Teheranu)[2] i rosnącym w siłę ruchem separatystycznym na południu (sunnici). Bez względu na wszystko rebelianci z południa woleliby pozostać pod władzą Saleha niż być pod rządami imama al.-Houtiego. Tym samym stworzył się swoisty trójkąt chaosu, który świetnie zaczął sprzyjać powstaniu z popiołów siatce Al.-Kaidy w Jemenie.

Tym samym w 2004 roku rozpoczęła się druga faza wojny z terrorystami w tym kraju. Jednak nieco inna niż, ta poprzednia. Przede wszystkim Jemen wewnętrznie rozdarty oraz pozostawiony samemu sobie nie mógł aktywnie zwalczać Al-Kaidy. Więzy między Waszyngtonem, a Sanem zdecydowanie się rozluźniły. W 2005 roku obcięto Jemenowi wsparcie z USAID oraz Banku Światowego, gdyż odkryto, że większość tej pomocy jest rozkradana przez rząd Saleha. Prezydent Bush zaczął coraz mocniej warunkować swoje wsparcie demokratycznymi zmianami oraz ucięciem korupcji.

Pozostawienie odrobiny przestrzeni Al-Kaidzie w takim kraju jak Jemen, nie było najlepszym rozwiązaniem. W ciągu zaledwie dwóch lat stała się ona jedną z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych organizacji społecznych w kraju. Podejmując inicjatywy, których rząd w Jemenie czy USA nie chciały bądź nie mogły podjąć jak na przykład wsparcie finansowe ludności prowincji, szkolnictwo itp, szybko zyskiwały poparcie tam gdzie nie docierał nikt inny. Tym samym zyskiwała bardzo szybko bardzo wielu członków i oddanych wiernych. W efekcie latem 2007 roku oficjalnie ogłosiła swe odrodzenie w Jemenie z Naserem al-Wahishi[3] jako przywódcą. Swe istnienie zaznaczyła kilka dni później samobójczym atakiem na konwój hiszpańskich turystów. Od tego czasu pod kierownictwem al-Wahishiego jemeńska al-Kaida rosła w siłę. W styczniu 2008 roku zaczęła wydawać pierwszy numer dwumiesięcznika „Sasa al. Malahim” oraz zorganizowała kilka ataków terrorystycznych, których kulminacyjnym momentem był sierpniowy atak na amerykańską ambasadę. Sukcesy Jemeńskiej Al-Kaidy nie pozostawały bez echa. Z czasem zaczęło do kraju ściągać coraz więcej rodaków wracających mniej lub bardziej dobrowolnie z frontów w Iraku czy Afganistanie. Także rzesze fanatyków z Arabii Saudyjskiej ciągnęły wesprzeć jemeńskich bojowników. Coraz częściej zaczęto tę organizację nazywać Al-Kaidą Półwyspu Arabskiego. Jemen zaś miał się stać nowym, predestynowanym przez samego Allaha obszarem działań walki z niewiernym zachodem.

W trakcie pierwszej fazy to Jemen i USA były stronami aktywnymi, dynamicznymi inicjującymi. Wówczas Al-Kaida w Jemenie była nieprzygotowana do żadnej odpowiedzi na tego typu działania. Dzięki  temu, odniesiono być może zbyt łatwe zwycięstwo, i uznano, że sprawa jest załatwiona. W trakcie drugiej fazy to Al-Kaida była stroną aktywną, rozdającą karty. USA zaangażowane w inne sprawy nie mogło wesprzeć tak mocno Saleha jak może by chciało, zaś Jemen miał uwagę zaprzątniętą rebelią na północy. Warto nie mylić i nie mieszać ze sobą tych dwóch wydarzeń. Rebelia w północnym Jemenie tylko ułatwia działania Al-Kaidze, natomiast nie jest to rebelia sił powiązanych z terrorystami.

Podsumowując – aktualnie na terenie Jemenu trwają trzy konflikty:

  1. Najmniej odczuwalny konflikt z separatystami z południa. Dochodzi do nielicznych starć. Ostatnio na oczątku stycznia br.
  2. Rebelia na północny kraju trwająca od czerwca 2004 roku. Od 2009 roku pomocy w stłumieniu rebelii Jemenowi udziela Arabia Saudyjska oraz USA. 25 stycznia z Arabią Saudyjską a 30 stycznia br. z Jemenem separatyści podpisali kruchy rozejm (złamany już 6 lutego).
  3. trzeci z nich to konflikt z Al-Kaidą, który toczy się praktycznie od 2000 roku. Przy aktywnym wsparciu USA. Obecnie trwa jego trzecia faza, która rozpoczęła się 14 stycznia 2010 roku kiedy to rząd w Jemenie wypowiedział terrorystom wojnę.

Co dalej?

Jak wyżej wspomniałem, aktualnie trwa trzecia już faza wojny z terrorem w Jemenie. Po podpisaniu rozejmu z rebeliantami z północy Saleh, złapał nieco oddechu i mógł skierować swoją energię na Al-Kaidę.

Bieżąca sytuacja w Jemenie dla rządów krajów zachodnich nie jest zaskoczeniem. „Odkrycie Jemenu” przez media było bardzo efektowne, i niewątpliwie nad wyraz chciane przez samą Al-Kidę, ale nie ma mowy o otwarciu trzeciego frontu walki z terrorem na wzór Afganistanu czy Iraku co oficjalnie potwierdził Barack Obama z początkiem stycznia br. Głównie dlatego, że ten front już tam jest tylko wygląda nieco inaczej niż w powyższych krajach. Jako, że wojna z terrorem jest aktywnie wspierana, przez rząd w Sanie, a także ze względu na ogromne zaangażowanie sił w Afganistanie i Iraku oraz ze względu na politykę rządu Obamy nie jest możliwe dokonanie otwartej interwencji zbrojnej w Jemenie. Uzyskanie zgody Kongresu na wysłanie dodatkowego kontyngentu do Afganistanu spotkało się już z silnym oporem opozycji i opinii publicznej. Tym bardziej nikt w Waszyngtonie nie wyobraża sobie by otwierać teraz nowy front podczas gdy dwa już są i nadal płoną otwartym ogniem. Dla Obamy decyzja ta, w świetle spadku popularności, byłaby politycznym samobójstwem.

Waszyngton będzie zwiększał swą aktywność w obszarach, w których już współpracuje z Jemenem. Chodzi tu bardziej o „miękkie” wsparcie działań rządu w Sanie szczególnie poprzez współpracę wywiadowczą, budowanie wsparcia społeczności międzynarodowej dla Jemenu, szkolenia armii jemeńskiej, dostawy sprzętu czy inwestycje w rozwój edukacji czy służbę zdrowia. Waszyngton zapewne podejmie pewnego rodzaju działania zbrojne, ale będą one ograniczone np.: do precyzyjnych nalotów na ściśle oznaczone cele.

Stabilizacja wewnętrzna Jemenu, odzyskanie kontroli nad całością terytorium, ustabilizowanie sytuacji gospodarczej, uszczelnienie granic (szczególnie morskiej)  przyczyni się do stabilizacji nie tylko regionu Płw. Arabskiego, ale także do stabilizacji Rogu Afryki. Z Jemenu bowiem trafiają do Somalii główne dostawy broni[4]. W 2009 roku wsparcie USA dla Jemenu wyniosło około 70 mln USA. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że równowartość czterech myśliwców f-16, to jest kwota, zdecydowanie poniżej potrzeb.

Trzeba też jasno stwierdzić, że Waszyngton doskonale wie z kim gra w tej grze. Tak małe jak na potrzeby środki nie są przypadkiem. Saleh już nie raz pokazał, że potrafi doskonale grać lękami i obawami zachodu i wykorzystywać wsparcie do realizacji własnych celów. Jasnym jest, że gdy tylko minie zagrożenie, Saleh zmieni front i przestanie być sojusznikiem zachodu. Tym samym „inwestycja” w Jemen ma nikłą szansę na zwrot. Zaufania nie pogłębia też, szalejąca w Jemenie korupcja, która zabsorbuje, każde środki. Problem w tym, że nie na to co potrzeba.

Dlatego Waszyngton starać się będzie budować koalicję krajów zachodnich, którzy partycypowali by w kosztach tej „inwestycji”. Omówieniu możliwości działania w tym zakresie służyć miała londyńska konferencja w sprawie Jemenu. Poza wsparciem „duchowym” dla Jemenu i stwierdzeniem faktu, że Jemenowi potrzebna jest pomoc, konferencja ta pokazała bardzo dobitnie jedną rzecz – uznajemy rząd w Jemenie za partnera do rozmów i sojusznika w walce z terroryzmem, który jest ofiarą Al-Kaidy a nie stroną, wspierającą terroryzm. Zupełnie inna logika niż w przypadku Iraku czy Afganistanu, co jest dodatkowym argumentem, za tym, że o jakiejkolwiek interwencji zbrojnej bez zgody Saleha, w perspektywie 2-3 lat nie może być mowy. Nawet jeśli kolejny zamachowiec będzie pochodził z Jemenu.



[1] W Jemenie praktycznie jedyną organizacją terrostyczną był przez lata odłam egipskiego Al-Jihad. W 2001 roku Al-Jihad połączył się z Al-Kaidą  tym samym w Jemenie występuję już tylko Al-Kaida. Czasem jednak obie organizację są nadal definiowane jako oddzielne. 

[2] Rebelia Houitów mylnie jest czasem postrzegana jako walka szyitów z sunnitami. Sam Saleh oraz jego rząd w dużej mierze do Zajdyci. Jak przekonują bojówki Houitów występują one zbrojnie tylko w obronie ich społeczności przeciwko dyskryminacji i rządowej agresji. Saleh przekonywał zachodnie rządy o interwencji Teheranu prawdopodobnie po to by zdobyć wsparcie gospodarcze i wojskowe.

[3] Uciekł z Jemeńskiego więzienia w 2006 roku. Obywatel Jemenu. W latach 90 uciekł do Afganistanu gdzie prawdopodobnie był jednym z doradców Bin-Ladena. W 2003 roku złapany w Iranie i odesłany do Jemenu.

[4] Szacuje się, że w Jemenie jest 60 milionów sztuk broni na 22 milionów obywateli.