Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Arkadiusz Stolarek: Polska polityka wschodnia po akcesji do UE


07 sierpień 2008
A A A

Wstąpienie Polski do Wspólnot Europejskich wiązało się z koniecznością przedefiniowania jej pozycji na Wschodzie. Jeszcze na początku 2004 roku wydawało się, iż poprzez odegranie aktywnej roli u naszych wschodnich sąsiadów, Polska będzie krajem, który rozpocznie budowę wschodniego wymiaru polityki zagranicznej Unii Europejskiej.

Wprowadzenie

Czy współcześnie można mówić o przemyślanej strategii polskiej polityki wschodniej? Czy polska dyplomacja opiera swoje działania na wschodzie na fundamentach długofalowej koncepcji polityki zagranicznej?

Jak zauważa redaktor pisma „Nowaja Polsza” Jerzy Pomianowski: Problem naszych stosunków z najbliższym Wschodem stanowił od 1989 r. kłopot największy, a zarazem stale odsuwany na skraj stołu. W programach wszystkich partii politycznych brakowało planu ułożenia tych relacji. Zastępowały go pobożne życzenia – przyjaźni i pokoju. Działania polskiej dyplomacji miały charakter doraźny i sprowadzały się z reguły do reakcji na inicjatywy cudze. Bierność była cechą tej polityki najbardziej znamienną[1]. Zajmując się tym zagadnieniem redaktor tygodnika „Ozon”, Grzegorz Górny, wystawia trafną ocenę: Polityka wschodnia naszej dyplomacji przypomina amebę – reaguje tylko na bodźce z zewnątrz[2]. Czy jest tak w rzeczywistości? Celem opracowania jest rozprawienie się z tezą Górnego.

Uśpiony niedźwiedź


Poczynania polskiej dyplomacji w kierunku wschodnim należy rozpatrywać poprzez pryzmat Rosji. Stosunki na linii Warszawa – Moskwa podczas prezydentury Borysa Jelcyna można oceniać jako pozytywne. Sytuacja uległa diametralnej zmianie po objęciu prezydenckiego fotela przez Władimira Putina. Wraz z początkiem jego rządów rozpoczął się odwrót od demokratycznych reform w Rosji i odwoływano się do idei „Wielkiej Rosji”, co wiązało się z próbami całkowitego podporządkowania Federacji członków Wspólnoty Niepodległych Państw. Charakteryzując nowy wymiar polityki rosyjskiej, polski komentator spraw międzynarodowych Leopold Unger stwierdza: Putin szuka parametrów nowej, może nawet budowanej od podstaw, tożsamości rosyjskiej. W braku innych wzniosłych kryteriów, np. demokracji czy tolerancji, Putin w coraz większym stopniu chce czy musi tę tożsamość oprzeć na rosyjskiej wersji historii, na rosyjskim nacjonalizmie, imperialnym, carsko-sowieckim w formie, a narodowym w treści[3].

Nienajlepsze stosunki polsko-rosyjskie uległy gwałtownemu pogorszeniu w 2004 r. Determinowało to kilka czynników. Po pierwsze, od dłuższego czasu do sporów na linii Warszawa – Moskwa dochodziło na tle kwestii historycznych. Putinowska Rosja, chcąca szukać historycznych wartości, na których mogłaby oprzeć swoją władzę, reprezentowała diametralnie różną od polskiej postawę w stosunku do historii XX wieku. Prowadziło to do głębokich napięć, obaw polskiej strony o zamazywanie roli Rzeczpospolitej w historii mijającego stulecia. Drugim istotnym czynnikiem stało się zaangażowanie nie tylko polskich władz, ale i społeczeństwa na Ukrainie w czasie pomarańczowej rewolucji, co Moskwa odebrała jako atak bezpośrednio wymierzony w Rosję. W związku z tym konfliktem wyłania się trzecia determinanta – polityka energetyczna. Władimir Putin w doskonały sposób wykorzystuje zasoby surowcowe Rosji. Można to ująć w stwierdzeniu, iż ropa zastąpiła czołgi. Problem dostaw gazu dla Ukrainy po pomarańczowej rewolucji oraz plan budowy Gazociągu Północnego definitywnie zamroziły relacje Polski z Rosją.

Polskie władze w 2004 r. niewątpliwie próbowały przezwyciężać narastający kryzys. W zapisie exposé ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza (styczeń 2004 r.) znajduje się stwierdzenie: Będziemy dążyć do udziału we wszystkich formach partnerstwa Unii z Rosją w tym także dialogu energetycznym. Dobry klimat w polsko-rosyjskich, bilateralnych kontaktach politycznych musi zostać przeniesiony na stosunki gospodarcze, nad którymi nadal ciąży nierównowaga obrotów handlowych[4]. Do poprawy stosunków miało dojść w 2004 r., kiedy to Aleksander Kwaśniewski wybierał się z wizytą do Moskwy, w celu podpisania dwustronnej umowy gospodarczej. Pojawił się jednak jeden zasadniczy problem – nie otrzymał on zaproszenia. Prezydent Rosji postawił twarde warunki w postaci sprzedaży rosyjskim firmom aktywów w Rafinerii Gdańskiej i Naftoporcie, który jest jedynym alternatywnym źródłem energii wobec rosyjskich surowców. Przejęcie tego przedsiębiorstwa przez Rosjan w pełni uzależniłoby Polskę od surowców Federacji. Nie było w tej „zagrywce” nic dziwnego, gdyż uzależnienie surowcowe jest nowym sposobem wpływania przez Moskwę na państwa byłego bloku wschodniego. Oczywistym było, iż postawiony warunek był nie do spełnienia, a zatem Władimir Putin w Warszawie się nie pojawił. Przełom roku 2004 i 2005 to zwrot we wzajemnych relacjach. Przyłączenie się polskich władz do kwestionowania wygranej w wyborach prezydenckich kandydata popieranego przez Rosję, Wiktora Janukowycza, oraz polski udział w zaaranżowaniu powtórki drugiej tury wyborów zamroziły relacje polsko- rosyjskie.

Rosjanie całą „misję kijowską” uznali za osobisty atak. Nie poprzestano jedynie na oficjalnym negowaniu tych działań. Przedstawiciele władz rosyjskich ukuli nawet termin „doktryny Kwaśniewskiego”, która miała rzekomo polegać na przyciąganiu Ukrainy za pośrednictwem Polski, a przy wsparciu USA, do euroatlantyckich struktur. Takie działanie uznano za wrogie wobec Rosji. Również rosyjskie media zaczęły prześcigać się w tworzeniu koncepcji uzasadniających obecność Polski na Ukrainie. Swoją własną wersję historii pomarańczowej rewolucji stworzyła rosyjska gazeta „Krymskaja Prawda”. Według niej to, co stało się na Ukrainie, było pomysłem Zbigniewa Brzezińskiego. Używa ona również pojęcia „doktryna Kwaśniewskiego”, którą utożsamia z dążeniem do izolacji Rosji, a następnie roztoczeniem swoistego protektoratu nad Ukrainą i w dalszej kolejności także nad Białorusią, Mołdawią oraz Gruzją. Jednak takie stwierdzenia wyglądają blado przy rewelacjach moskiewskiego historyka Wiaczesława Nikonowa, który uważa, iż pomarańczowa rewolucja to wynik intryg Polski i UE. Jak stwierdził w jednym z artykułów: Polacy zawsze uważali ten kraj za swoją strefę wpływów. Zawsze był częścią wszystkich polskich planów imperialnych[...][5]. Oczywiście obłudne byłoby stwierdzenie, iż Kwaśniewski kierował się tylko i wyłącznie dobrem Ukraińców. Jednak mówienie o polskim imperializmie wydaje się być lekko przesadzone.

W czasie swojego exposé na początku 2005 r. minister spraw zagranicznych Adam Daniel Rotfeld próbował łagodzić postawę Rosji słowami: Dla polskiej polityki zagranicznej kluczowe znaczenie mają relacje z Federacją Rosyjską. Powiedzmy sobie wyraźnie: nasze zaangażowanie w to, co się stało na Ukrainie, nie było skierowane przeciwko Rosji. Motywem tego zaangażowania było wspieranie fundamentalnych wartości a nie gra interesów(…). Nigdy w historii Rosja nie miała na swojej zachodniej granicy tylu życzliwych i przyjaznych sobie państw[6]. Jednak te pojednawcze gesty poprzedzone były stwierdzeniem, iż Polska będzie dążyć do włączenia Ukrainy do NATO jak i UE. Wizja taka jest niedopuszczalna dla Rosji, gdyż, jak trafnie stwierdził Zbigniew Brzeziński, Rosja bez Ukrainy nie jest mocarstwem, lecz z podległą sobie Ukrainą staje się nim od razu.

Na ocieplanie stosunków na pewno pozytywnie nie wpłynęła polska prezydencko-parlamentarna kampania wyborcza w 2005 r. W deklaracjach wyborczych takich partii jak LPR czy PiS, można było odnaleźć dużo antyrosyjskich fobii. Niemniej jednak prezydent Lech Kaczyński po objęciu urzędu wyraźnie starał się polepszać wzajemne relacje. W orędziu z okazji zaprzysiężenia podkreślał, iż nie ma takich przyczyn, w wyniku których relacje z Rosją nie mogłyby być dobre. Zaznaczał, iż celem Polski jest osiągnięcie jak najlepszych stosunków z Rosją [7].

Władze rosyjskie same poszukiwały przyczyn, którymi mogłyby obrazić polskie władze. Za przykład niech posłużą obchody 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej czy sprawa rzekomego pobicia dzieci rosyjskich dyplomatów w Warszawie. Kolejnym zatargiem na tle historycznym było oświadczenie rosyjskiego MSZ, w którym stwierdzano, iż grzechem jest skarżenie się na Jałtę przez Polaków. Próbowano tym dokumentem przekonać, iż polska strona próbuje wypaczać historię. Warszawa zareagowała ze stoickim spokojem. Minister Rotfeld stwierdził, iż Jałta kojarzy się z podziałem świata na strefy wpływów, a w interesie Polski nie leży zaognianie konfliktu z Rosją [8].

„Pomarańczowe” przemiany na Ukrainie


Bezpośredni wpływ na stosunki polsko-rosyjskie ma postać więzi między Polską i Ukrainą. Wspieranie ukraińskiego prezydenta Leonida Kuczmy było jednym z charakterystycznych cech prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. W oświadczeniu z 2002 r. czytamy: Polskę i Ukrainę łączy strategiczne partnerstwo. Nasz kraj zdecydowanie, jak żaden inny, wspiera proeuropejskie i proatlantyckie aspiracje Ukrainy[9]. Do grudnia 2005 r. ukraiński charakter polskiej polityki wschodniej określany był mianem „postsowieckiej porażki”. Jednakże w momencie wybuchu pomarańczowej rewolucji okazało się, że zdobyta wcześniej (także nieformalnie) pozycja prezydenta RP na Ukrainie pozwoliła nie tylko na „skanalizowanie” społecznego wybuchu, lecz ponadto pomogła na wypracowanie państwowego kompromisu, który przede wszystkim nie dopuścił do wielce prawdopodobnego rozlewu krwi, a może i nawet pozwolił ma uniknięcie wojny domowej. Wówczas to, z dnia na dzień, okazało się, że Rzeczpospolita może odgrywać konstruktywną rolę nie tylko jako jeden z sąsiadów, lecz także jako przedstawiciel Unii Europejskiej i jej wartości.

Niewątpliwie politycznym szokiem dla Kwaśniewskiego musiało okazać się zachowanie prezydenta Kuczmy w czasie wyborów prezydenckich na Ukrainie w 2004 r. Do drugiej tury wyborów prezydenckich przeszło dwóch najpotężniejszych kandydatów: Wiktor Juszczenko i reprezentujący obóz władzy Wiktor Janukowycz. Sfałszowane wybory oficjalnie wygrał Janukowycz, a na Ukrainie rozpoczęła się fala obywatelskiego nieposłuszeństwa pod wodzą Juszczenki oraz charyzmatycznej Julii Tymoszenko. Na wieść o wyborczych fałszerstwach większość polskich władz tak jak i polskie społeczeństwo zdecydowanie poparło Juszczenkę, ostro krytykując Janukowycza i Kuczmę.

23 listopada 2004 roku w rozmowie telefonicznej najpierw Kuczma, a następnie Juszczenko zwrócili się do prezydenta Polski o pomoc w rozwiązaniu sytuacji, która prowadziła do ślepego zaułka. Prawie natychmiast zaczęto przygotowywać rozmowy między stronami w sporze. W tym celu prezydent RP wysłał na Ukrainę grupę swoich współpracowników. Nie chciał jednak, by Polska stała się jedną ze stron konfliktu. Jak wspominał później: Dążyłem do tego, by cała sprawa nabrała charakteru europejskiego, a nie tylko polskiego. Dla Polski ryzykowne byłoby stać się stroną w sporze[10]. RP niezmiernie ciężko było przekonać państwa Unii Europejskiej do udziału w rozwiązaniu konfliktu ukraińskiego. Dopiero po spotkaniu UE-Rosja w Hadze udało się pozyskać Unię jako stronę w „misji kijowskiej”. Prezydent Polski wykazał się dość dużymi zdolnościami negocjacyjnymi, gdyż między innymi dzięki niemu nie doszło do użycia siły, a konflikt rozwiązano poprzez ustanowienie powtórki drugiej tury wyborów prezydenckich na Ukrainie. 26 grudnia 2004 roku, odbyła się powtórzona druga tura wyborów prezydenckich, którą wygrał Wiktor Juszczenko stając się prezydentem Ukrainy, niosąc państwu wizję lepszej, demokratycznej przyszłości, a Polsce – realnego zacieśnienia wzajemnych stosunków.

Polska „akcja” na Ukrainie dawała duże nadzieje na to, iż Polska jako nowy członek Wspólnot Europejskich bardzo szybko odnajdzie się w zmienionej rzeczywistości i zaangażuje w tworzenie nowego wymiaru Unii Europejskiej. Dla RP wypracowanie bardzo dobrych relacji z Ukrainą dawało szansę na osiągnięcie stanu wysokiego bezpieczeństwa, co, po pierwsze przejawiało się w niezależności Ukrainy od Rosji, a po drugie, pozwalało na dywersyfikację polskich źródeł energii dzięki stronie ukraińskiej. Wydarzenia na Ukrainie zafascynowały nie tylko polskie społeczeństwo, ale i polityków. Dawał temu wyraz w sejmowym przemówieniu minister Rotfeld słowami: Triumf demokracji na Ukrainie, osiągnięty drogą pokojową, jest wielką zasługą milionów Ukraińców. Jest to również nasz polski sukces. Mediacja prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i pozyskanie przez nas dla tej spraw przedstawicieli Unii Europejskiej, zaangażowanie wielu polityków, aktywność naszych parlamentarzystów ponad podziałami partyjnymi, włączenie się polskich eurodeputowanych oraz tysięcy młodych obserwatorów- w te i inne działania przyczyniły się do pomyślnego rozwiązania kryzysu i są ważną inwestycją na przyszłość[11]. Wydawało się początkowo, iż Polska idąc za ciosem, starać się będzie o trwałe zakorzenienie demokratycznych reform na Ukrainie, co możliwe byłoby dzięki włączeniu jej w struktury europejskie i transatlantyckie. Znajdowało to swój wyraz w drugiej części exposé ministra Rotfelda: Pragnę wyrazić, że Ukraina i cała Europa wschodnia powróciły na trwałe na porządek dzienny spraw ważnych, którymi zajmują się instytucje europejskie i euroatlantyckie. Musimy to zdyskontować do pozytywnego przewartościowania dotychczasowej polityki Zachodu wobec naszych sąsiadów, w tym zwłaszcza opracowania realistycznego i znaczącego pakietu otwarcia[12]. Cele, o których wspomniał minister, niemożliwe są do zrealizowania bez poparcia największych państw Europy, takich jak Niemcy czy Francja oraz USA. Brak pomysłu na pozyskanie „największych dla sprawy” oraz odwrót od demokratycznych reform na Ukrainie odsuwają w przyszłość wizję jej obecności w strukturach Zachodu. Bez wątpienia po 2005 r. doszło do pogorszenia relacji z Ukrainą. Polskim władzom zabrakło pomysłu na nowe ułożenie wzajemnych relacji. Jak diagnozuje Andrzej Szczeptycki (który zajmuje się badaniem relacji polsko-ukraińskich, m.in. na łamach „Rocznika Polskiej Polityki Zagranicznej”): Nowe władze prawdopodobnie chciały kontynuować dotychczasową politykę wobec Ukrainy, dostrzegając konieczność umocnienia demokratycznych przemian w tym kraju (…). W praktyce jednak do relacji z Ukrainą nie przywiązały należytej wagi, co było wynikiem braku doświadczenia w sferze polityki zagranicznej, niestabilnej sytuacji w Ministerstwie Spraw Zagranicznych oraz skoncentrowania się na polityce wewnętrznej kraju [13].

Białoruś w polskiej polityce zagranicznej

Białoruś pod dyktatorskimi rządami Łukaszenki coraz bardziej „odpływała” z cywilizowanej Europy w objęcia Rosji oraz antydemokratycznych rządów własnego prezydenta. Proces ten nie budził większego zainteresowania w Europie. Na coś takiego nie mogła pozwolić sobie Polska, która jest krajem bezpośrednio graniczącym z Białorusią, zamieszkiwanym przez około 400 tys. osób pochodzenia polskiego. Niestety, dokonując przeglądu postawy polskich władz na przestrzeni kilku ostatnich lat, można dojść do wniosku, iż zainteresowanie Polski Białorusią kończyło się na górnolotnych deklaracjach o popieraniu demokratycznych dążeń Białorusi i jej społeczeństwa. W roku 2004 minister Cimoszewicz opisując to zagadnienie Wysokiej Izbie deklarował: Naszej polityce wobec Białorusi przyświecać będzie cel umacniania jej niezawisłości i podmiotowości w stosunkach międzynarodowych, a także wspierania struktur społeczeństwa obywatelskiego [14]. Łudząco podobna była wypowiedź kolejnego szefa MSZ Adama Daniela Rotfelda: Zrozumiałą troskę budzi w Polsce stan spraw na Białorusi, z którą dzielimy wspólną granicę. Popieramy demokratyczne i proeuropejskie aspiracje społeczeństwa w tym kraju. Wspólnie z naszymi partnerami europejskimi i transatlantyckimi staramy się współkształtować politykę Zachodu, by demokratyczne i wolnościowe tendencje na Białorusi mogły liczyć na naszą pełną solidarność[15]. Obraz ten niech uzupełni wypowiedź ministra Stefana Mellera: (…) nadal wspierać będziemy siły demokratyczne i obywatelskie na Białorusi, stwarzając im między innymi lepsze możliwości dostępu do informacji dzięki planowanemu uruchomieniu radia nadającego dla odbiorców w tym kraju[16].

Wydaje się, iż opisy te są oderwane od rzeczywistości białoruskiej, a pomoc polskich władz dla marginalnej demokratycznej opozycji na Białorusi pozostała w sferze deklaracji. Sprawę radia, o którym wspominał minister Meller, sprowadzono wręcz do absurdu. Bojąca się wykonać samodzielnego ruchu strona polska, postanowiła zwrócić się o pomoc do Unii Europejskiej, która ogłosiła przetarg na stworzenie takiej stacji radiowej. Konkurs wygrała firma niemiecka, która będzie nadawać w języku rosyjskim. Podkreślić należy, iż jednym z fundamentalnych przejawów opozycji wobec władz na Białorusi jest właśnie sprzeciw wobec posługiwania się językiem rosyjskim i używanie języka białoruskiego. Oceniając tę sprawę, prof. Kuźniar zauważa, że: Nie pierwszy raz Polska nie potrafiła znaleźć środków na wspomaganie swej polityki zagranicznej na strategicznie ważnym kierunku. Podobnie jak nie potrafiła znaleźć pieniędzy na dofinansowanie pracy niezliczonych polskich organizacji pozarządowych pracujących na wschodzie, które były zdane na coraz szczuplejsze środki finansowe (…)[17].

Jedną z takich organizacji jest Związek Polaków na Białorusi (ZPB). Próby ingerowania w sprawy Związku, zastraszanie jego członków, w rzeczywistości uniemożliwienie swobodnego działania przez władze państwa, wywołały polsko-białoruski konflikt dyplomatyczny w 2005 r. Wybuch sporu miał swoje podłoże w niedemokratycznych wyborach na szefa związku. Władze białoruskie wszelkimi siłami usiłowały wpłynąć na reelekcję dotychczasowego szefa. Mimo to wybrano Andżelikę Borys, co wywołało eskalację opresji w stosunku do polskiej mniejszości. Sytuację napiętnował polski MSZ, który uważał całą sprawę za pogwałcenie wszelkich umów dotyczących praw mniejszości. Akcja medialna przeprowadzona przez polskie telewizję oraz prasę doprowadziła do stanowczej reakcji ekipy Łukaszenki. 17 maja 2005 r. wydalono radcę polskiej ambasady w Mińsku, Marka Bućko. W odwecie strona polska wydaliła Maksima Ryżenkowa z ambasady Białorusi w Warszawie. Zachowanie polskich władz stawało się „wodą na młyn” dla białoruskiej propagandy, która uważała, iż polskie zachowanie jest prowokowane przez USA. 28 lipca 2005 r. Sejm RP przyjął uchwałę potępiającą zachowanie białoruskich władz [18]. Sytuację tymczasowo udało się uspokoić, jednak położenia polskiej mniejszości na Białorusi, jak i demokratycznej opozycji to nie zmieniło[19]. Ze względu na brak efektywnych instrumentów bezpośredniego oddziaływania na sytuacje na Białorusi polska dyplomacja nie była w stanie osiągnąć podstawowego celu, jakim było utrzymanie niezależności ZPB. [20].

Wnioski


Jeszcze na długo przed akcesją do UE polskiej dyplomacji brakowało „pomysłu” na politykę wschodnią. Próby walki z Rosją nie mogły dla Polski mieć pozytywnych skutków. Kończyło się to upokarzaniem polskich władz, a tym samym RP. Wydaje się, iż przyczyną tak złych relacji między Moskwą a Warszawą są emocje. Otóż zarówno Rosjanie jak i Polacy w tworzeniu polityki kierują się właśnie nimi. Determinuje to ciągłe pogarszanie wzajemnych stosunków na gruncie zaszłości historycznych, a także wzajemnych fobii. Taka obopólna niechęć jest wspaniałą pożywką dla populistów próbujących zbić kapitał polityczny. O zagrożeniu dla polityki zagranicznej ze strony populizmu wspominał Adam Daniel Rotfeld: Znacznie groźniejszy okazuje się populizm. Jednym z jego przejawów jest odwoływanie się do mitów i emocji, do niewyrażonych w sposób precyzyjny, głęboko zakodowanych w pamięci faktów historycznych, do doświadczenia krzywdy.[21] Populizm był podstawą administracji Władimira Putina. Niestety nie ominął też Polski. Dawne rany i fobie wykorzystywały takie partie jak Prawo i Sprawiedliwość czy Liga Polskich Rodzin. Odwołujące się do „moralnego długu” Rosji względem Polski, przyczyniły się do zamrożenia wzajemnych relacji. W okresie późniejszym brakowało jakichkolwiek pomysłów na odbudowanie strategicznych dla polskiej racji stanu interesów w Moskwie. Polska jeszcze na długo przed rokiem 2004 nie stworzyła koncepcji, której podporządkowane byłyby relacje z Rosją. Niestety po wstąpieniu do UE mamy do czynienia z nasileniem się tego procesu. „Agresywna” polityka Prawa i Sprawiedliwości w stosunku do Rosji nie była pochodną żadnej strategii, a jedynie wyrazem przywiązania do ran historycznych, osobistych urazów oraz fobii.

Pomarańczowa rewolucja wydawała się być przełomowym momentem dla tworzenia polskiej pozycji na wschodzie. Niestety władze nie wykorzystały kapitału, jaki udało się zbudować podczas tego pokojowego przewrotu. Relacje po raz kolejny zostały ograniczone do wzajemnych wizyt i deklaracji o polepszającej się współpracy. Polska dyplomacja otwarcie mówi o tym, iż jej celem jest wspieranie budowy ukraińskiej demokracji oraz włączenie Ukrainy do NATO, a w dłuższej perspektywie czasowej – do UE. Niestety do realizacji takiej strategii potrzebne są narzędzia, które Polska odbiera sobie niszcząc stosunki z Niemcami czy Francją. Polska niewątpliwie ma „jakieś” zamiary w stosunku do Ukrainy o charakterze pozytywnym. Jednak przegląd relacji dwustronnych w ostatnim czasie nie obala tezy, iż na tym polu zachowania polskiej dyplomacji to jedynie „reakcje na bodźce zewnętrzne”.

Przypisy:
 
[1] Jerzy Pomianowski, Gra nad urwiskiem, „Rzeczpospolita”, nr 189 z dnia 13. 08. 2005 r., s. 6.
[2] Grzegorz Górny, Wolni z wolnymi, równi z równymi, http://www.ozon.pl/tygodnikozon_2_15_475_2005_19_4.html, 02.04.2004.
[3] Ibidem.
[4] Informacja rządu na temat polskiej polityki zagranicznej w 2004 r. przedstawiona przez ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza, Warszawa, 21 stycznia 2005 r., „Rocznik Polskiej Polityki Zagranicznej 2005”, PISM, Warszawa 2005, s. 20.
[5]  Wiaczesław Nikonow, Polacy tu mieszają, i basta,  „Forum”, nr 49/2004, s. 5.
[6] Informacja rządu na temat polskiej polityki zagranicznej w 2004 r. przedstawiona przez ministra spraw zagranicznych Adama Daniela Rotfelda, Warszawa, 21 stycznia 2005 r., „Rocznik Polskiej Polityki Zagranicznej 2005”, PISM, Warszawa 2005, s. 19.
[7]Sergiusz Trzeciak, Ukraine: a part of Europe or apart from Europe. The Role of Poland in Advocating Ukrainian Memembership in the EU, Analizy Natolińskie, nr 3/2005, Warszawa 2005, s.17.
[8] Adam Eberhardt, Stosunki Polski z Rosją, " Rocznik Polskiej POlityki Zagranicznej 2007", PISM, Warszawa 2005, s. 114.
[9] Oświadczenie Prezydenta RP z 16 V 2002 roku, http://www.prezydent.pl/x.node?id=1011848&-eventId=1507565, 10.04. 2005 r.
[10] Adam Krzemiński, Marek Ostrowski, Misja kijowska, „Wprost” 18 XII 2004 nr 51, s. 36.
[11]  Informacja rządu na temat polskiej polityki zagranicznej w 2005 r. przedstawiona przez ministra Adama Daniela Rotfelda…, s. 20.
[12]  Ibidem.
[13] Andrzej Szczeptycki, Stosunki Polski z Ukrainą, "Rocznik Polskiej Polityki Zagranicznej 2007", PISM, Warszawa 2008, s. 167.
[14]  Informacja rządu na temat polskiej polityki zagranicznej w 2004 r. przedstawiona przez ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza…, s. 20.
[15]  Informacja rządu na temat polskiej polityki zagranicznej przedstawiona przez ministra spraw zagranicznych Adama Daniela Rotfelda …, s. 21.
[16] Informacja rządu na temat polskiej polityki zagranicznej w 2005 r. przedstawiona przez ministra Stefana Mellera…,  s. 26.
[17] Roman Kuźniar, Droga do wolności. Polityka zagraniczna III RP, Warszawa 2008, s. 315.
[18] http://ks.sejm.gov.pl/proc4/uchwaly/4406_u.htm, 05.04.2008 r.
[19] Opis sytuacji na Białorusi zob. Rafał Sadowski, Białoruś 2006, „Raporty”, Ośrodek Studiów Wschodnich, http://osw.waw.pl/pub/raport/Raport_Bialorus_2006.htm, 05.05.2008 r. oraz Białoruś nieznany sąsiad UE, ”Raporty”, Ośrodek Studiów Wschodnich, http://osw.waw.pl/pub/raport/raport0509.htm., 05.05.2008 r.
[20] Adam Eberhart, Polska a konflikt wokół Związku Polaków na Białorusi, „Rocznik Polskiej Polityki Zagranicznej  2006”,  Roman Kuźniar (red.), PISM, Warszawa 2006, s. 260.
[21] Sławomir Dębski, Wywiad ministra spraw zagranicznych Adama Daniela Rotfelda dla Polskiego Instytutu Spraw międzynarodowych, Polski Przegląd Dyplomatyczny, t.5 nr 4/2005, Warszawa 2005,
s. 16.