Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Polityka Joanna Bernat: Przyczyny amerykańskich interwencji po zakończeniu zimnej wojny

Joanna Bernat: Przyczyny amerykańskich interwencji po zakończeniu zimnej wojny


04 luty 2009
A A A

Wbrew krytycznym ocenom, po zakończeniu zimnej wojny Stany Zjednoczone pozostały jedynym supermocarstwem, którego obecność widać niemal w każdym zakątku świata. W całkowicie zmienionych warunkach, pojawiła się konieczność opracowania nowej strategii w polityce zagranicznej. Jaką rolę pełnić będą USA w pozimnowojennej rzeczywistości? Co zwycięży? Tendencje unilateralne czy raczej multilateralne? [1] Kiedy i dlaczego Stany Zjednoczone będą się angażować?

Efektem prowadzonych debat było w dużym stopniu zwycięstwo przekonania o tym, że USA muszą pełnić funkcję światowego policjanta, który niemal samodzielnie podejmuje decyzje, co do miejsca, czasu interwencji oraz podmiotu, będącego jej obiektem. To Ameryka ma główny głos. [2] USA są faktycznie „jedynym państwem, posiadającym wojskowe, polityczne i gospodarcze środki, które dają im możliwość rozdawania kart w jakiejkolwiek część świata i w każdym konflikcie.” Amerykanie interweniują więc dlatego, że mogą sobie na to pozwolić.

Z drugiej strony wszelkie kroki podejmowane celem zabezpieczenia swoich interesów, mają także zapewnić stabilizację sytuacji międzynarodowej. [3] Wśród Amerykanów, i to nie tylko czołowych polityków, żywe jest wciąż przekonanie, że dobro i bezpieczeństwo ich ojczyzny jest równoznaczne z prosperitą całej ludzkości. [4]

Okres po zimnej wojnie, to czasy kadencji trzech prezydentów: Georga Busha seniora (1989-1993), Billa Clintona ( 1993-2001) oraz Georga W. Busha ( 2001-2009). Przed każdym z nich stały różne, często nieznane dotąd wyzwania, różne były też efekty ich działań. I w końcu różnie uzasadniali oni przyczyny amerykańskich interwencji zbrojnych. Oczywistym jest, że oficjalne oświadczenia nie zawsze w pełni, pokazywały prawdziwe intencje amerykańskiego kolosa. Wypadałoby więc przeanalizować wszystko to, co skłoniło lub mogło skłonić „Wuja Sama” do wysłania swoich chłopców na front.

Zakończenie rywalizacji zimnowojennej przyniosło nadzieję na to, że zapanuje powszechny pokój, a użycie siły zostanie niemal całkowicie wykluczone ze stosunków międzynarodowych. Tak się jednak nie stało. Ostatnia dekada XX wieku i początki wieku XXI obfitowały w wiele konfliktów zbrojnych, także z udziałem Stanów Zjednoczonych. W 1991 r. USA interweniują w Iraku. Pod koniec 1992 r. rozpoczynają operację „Przywrócić nadzieję” w Somalii. W 1994 r. angażują się na Haiti. W 1995 r. włączają się w operację NATO w Bośni i Hercegowinie. W 1999 r. przewodzą akcji „Sojusznicza siła” na terenie Kosowa. I w końcu w 2001 r. podejmują działania w Afganistanie, a w 2003 r. interweniują po raz drugi w Iraku.

Operacja „Pustynna Burza”


Stany Zjednoczone, jako supermocarstwo, mogą podejmować działania w każdym zakątku świata. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o zabezpieczenie amerykańskich interesów. Jest kilka regionów, które stanowią dla Amerykanów obszar żywotnego zainteresowania. Jednym z nich jest Bliski Wschód. To tu właśnie zbiegają się amerykańskie interesy, zarówno polityczne jak i gospodarcze. Około 19% ropy naftowej i gazu ziemnego kupowane jest przez Stany właśnie na Bliskim Wschodzie. [5] Dlatego tak ważne jest zapewnienie stabilizacji w regionie oraz utrzymanie poprawnych stosunków z państwami arabskimi. Jakiekolwiek trudności, które mogłyby spowodować ograniczenie dostaw lub wielki wzrost cen tych surowców, uważane są za bardzo groźne dla bezpieczeństwa narodowego. [6] Celem USA w tym regionie jest także zapewnienie bezpieczeństwa Izraelowi, zagwarantowanie mu warunków do istnienia w pokoju i dobrobycie, a z drugiej strony utrzymywanie dobrych stosunków z „arabskimi przyjaciółmi USA”. [7]

Przez niemal ćwierć wieku Stany Zjednoczone stosowały na Bliskim Wschodzie strategię równowagi – offshore balancing – która polegała, na utrzymaniu równowagi między państwami w regionie, ale bez bezpośredniego zaangażowania. Dla swoich działań wykorzystywano sojuszników lub zlecano akcje CIA. Gdy na początku lat 70. Wielka Brytania wycofała się z regionu, Stany Zjednoczone zaczęły realizować doktrynę „bliźniaczych filarów”, na której oparto politykę bliskowschodnią. Owymi filarami były dwa państwa – Arabia Saudyjska i Iran. W roku 1979 doszło do wydarzeń, które zmusiło Waszyngton do rewizji swojej strategii. Zwycięstwo ajatollaha Chomeiniego i jego islamskiej rewolucji odebrało Amerykanom sojusznika. W Iraku do władzy doszedł Saddam Husajn, a inwazja ZSRR na Afganistan była początkiem długiej wojny w tym państwie. Sytuację skomplikowała wojna między Iranem, a Irakiem, jaka wybuchła w 1980 r. Amerykanie byli w rozterce, kogo wspierać. Wybór padł na Saddama Husajna. Rewolucja islamska, rozprzestrzeniająca się na Bliskim Wschodzie, była zbyt przerażająca. Wojna, o której mowa nie przyniosła żadnych konkretnych skutków, poza jednym. Irak wyrósł na najpotężniejsze państwo regionu. Trzeba było utrzymywać z nim dobre stosunki, mimo wszystko. {mospagebreak}

Reżim Saddama był niezwykle represyjny. Łamanie praw człowieka, pomoc dla terrorystów, realizacja programu budowy broni chemicznej i biologicznej, dążenie do stworzenia broni nuklearnej – to ówczesna iracka rzeczywistość, na którą w Stanach Zjednoczonych przymykano oczy.  Ta ogromna wiedza o Iraku nie miał znaczenia, także w momencie, gdy prezydenturę w USA obejmował George Bush senior. W dyrektywie 26 dotyczącej Zatoki Perskiej z 26 października 1989 r.  napisano: „Normalne stosunki pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Irakiem powinny służyć naszym długotrwałym interesom i wspierać  stabilizację zarówno w Zatoce, jak i na Bliskim Wschodzie. Rząd Stanów Zjednoczonych powinien zaproponować Irakowi polityczne i ekonomiczne bodźce, aby złagodzić jego zachowanie oraz zwiększyć nasz wpływ na Irak.” Podejrzenia o próby zdobycia przez Saddama broni masowego rażenia nie były bez pokrycia. Coraz bardziej widoczna była także rosnąca agresywność irackiego dyktatora. Spadające ceny ropy naftowej skutkowały zwiększeniem wydobycia przez państwa regionu, takie jak Kuwejt czy Zjednoczone Emiraty Arabskie. Dla Iraku, utrzymującego się właśnie z wydobycia ropy był to wielki cios. Saddam ostrzegał, że jeśli kraje te nie zmniejszą wydobycia „podejmie skuteczne kroki, aby te sprawy uregulować.”

Tak też się stało. 2 sierpnia 1990 r. Irak najechał na Kuwejt. Początkowo wydawało się, że powody tej agresji są czysto ekonomiczne. Mówiono, „dłużnik zniszczył wierzyciela w sposób będący nowoczesną wersją staromodnego napadu”. Irak przejął kontrolę nad kuwejckimi złożami ropy naftowej, wpływał na poziom jej wydobycia, a co za tym idzie na poziom cen w ramach OPEC. Saddam Husajn najeżdżając na Kuwejt miał jednak dalsze plany. Dążył do ustanowienia swej władzy w Zatoce Perskiej, a ogólniej w całym świecie arabskim. Chciał stanąć na czele „antyamerykańskiego sojuszu w świętej wojnie z Izraelem oraz proamerykańskimi królestwami naftowymi Zatoki.” Wysuwał tez groźby pod adresem Izraela, mówiąc o możliwości użycia przeciw niemu broni chemicznej. Iracka okupacja Kuwejtu spowodowała natychmiastowy wzrost cen ropy i powiększyła deficyt USA, podczas gdy amerykańska gospodarka znajdowała się w stanie recesji. [8] Husajn był nieobliczalny. Obawiano się, iż jako instrument działania, posłużą mu ataki terrorystyczne, że użyje gazów trujących. Groził także zniszczeniem pól naftowych Arabii Saudyjskiej, tak ważnych dla Zachodu, oraz pól w Kuwejcie. Panowało przekonanie, że ów dyktator ze swoimi wielkimi planami i ambicjami, w niedalekiej przyszłości będzie posiadał broń i pociski nuklearne, których nie będzie się obawiał użyć. Stany Zjednoczone musiały zareagować, głównie w trosce o swoje interesy ekonomiczne oraz prestiż supermocarstwa. Nie mogły również pozostawić na pastwę szaleńcowi, swych arabskich partnerów. Gdyby tak się stało, USA nigdy nie odzyskałyby swej pozycji w regionie. [9] Interwencja ta miała być potwierdzeniem zobowiązań przyjętych przez USA, które jako przywódcy globalnemu, wypadało mu realizować.

Stany Zjednoczone uzyskały poparcie świata arabskiego, a jako podstawę swoich działań postanowiły wykorzystać artykuł 51 Karty Narodów Zjednoczonych, dający państwom członkowskim prawo do indywidualnej i zbiorowej obrony.

W styczniu 1991 r. rozpoczęła się pierwsza, amerykańska interwencja w Iraku. Amerykanie, wyposażenie w mandat RB ONZ ruszyli ze zmontowaną przez siebie koalicją antyiracką. Sukces militarny był szybki i niemal bezkrwawy – przynajmniej dla zwycięzców. Jak stwierdził Charles Krauthammer: „rozpoczęło się Pax Americana czyli globalna dominacja Stanów Zjednoczonych”. [10] Wkrótce sformułowana została koncepcja Nowego Ładu Światowego wygłoszona przez Georga Busha seniora w orędziu o stanie państwa z 29 stycznia 1991. Jej fundamentem stało się „stworzenie nowej ery”. Miała być ona wolna od terroryzmu, sprawiedliwsza, pokój zaś pewniejszy, a wszelkie narody świata miały żyć zgodnie i rozwijać się wspólnie. Amerykańskie przywództwo określono, jako niezastąpione. Jednak ich niepowtarzalna potęga pociągała też za sobą zobowiązanie znacznie większej odpowiedzialności za losy świata. Dosłownie stwierdzono: „Ciąży na nas obowiązek przewodzenia”. Nie było możliwości uchylenia się od tej roli. Było to moralne przeznaczenie Ameryki, któremu sprzeniewierzenie się mogło nieść katastrofalne skutki i dla USA i dla świata. [11] Każda interwencja była konieczna. W przeciwnym wypadku na kuli ziemskiej zapanowałaby „globalna anarchia”. [12] Amerykanie wciąż traktowali „swoją wyjątkowość i poczucie misji”, jako legitymację do działania.

Problem państw pogrążonych w upadku - interwencja w Somalii

Administracja Billa Clintona mniejszą uwagę przywiązywała do roli USA, jako globalnego policjanta, na co duży wpływ miała chociażby porażka amerykańskiej interwencji w Somalii, o czym poniżej. Niemniej jednak ogólne priorytety polityki zagranicznej zostały określone jako konieczności promocji demokracji, praw człowieka oraz zasad gospodarki wolnorynkowej;  wspieranie państw wprowadzających ustrój demokratyczny, zwłaszcza tych, które znajdowały się w strategicznych dla USA regionach; w końcu popieranie liberalnych prądów w państwach wrogo usposobionych tzw. blacklash states; i udzielanie pomocy humanitarnej najbardziej potrzebującym. [14]

Poważnym zagrożeniem, które pojawiło się po zakończeniu zimnej wojny były państwa upadające lub pogrążone w upadku. I choć problem ten nie dotyczy bezpośrednio Stanów Zjednoczonych, to ze względu na jego transnarodowy charakter, również w interesie Ameryki, leży jego rozwiązanie. Państwa pogrążone w upadku stają się często schronieniem dla terrorystów, gangów wszelkiego rodzaju itp. Legalne władze nie mają kontroli nad wieloma sprawami, które niegdyś stanowiły ich wyłączną domenę. Powstają nielegalne ośrodki decyzyjne, starające się przejąć funkcje prawowitych władz. [15]

Takim właśnie przypadkiem była Somalia. W 1991 r. wszystkie, istniejące tam klany, zjednoczyły się i siłą usunęły dyktatora Mohammeda Siadda Barre. Zapanował wówczas totalny chaos, a Somalię, ze względu na toczącą się tam wojnę i jej skutki, zaczęto określać, jako „państwo pogrążone w upadku”. [16] Amerykanie początkowo wspierali na forum ONZ decyzję o wysłaniu do Somalii sił UNOSOM (United Nations Operation In Somalia). Wkrótce zaangażowano się tam bezpośrednio.

Operacja „Przywrócić nadzieję” z mandatem RB ONZ rozpoczęła się 2 grudnia 1992. Była to tzw. operacja wymuszania pokoju. [17] Państwa takie jak Somalia, „bezrządne” w których następuje rozpad struktur, władz i instytucji państwowych, stanowią istotne zagrożenie. Dochodzi w nich do brutalnego łamania praw człowieka, klęsk głodu, masowego uchodźstwa. Mieliśmy więc w Somalii do czynienia z nowym typem interwencji "zbrojnej" - interwencji wymuszonej wpierw względami humanitarnymi ale także zagrożeniem  bezpieczeństwa międzynarodowego. [18] Ponadto wielkie struktury przestępcze, jak choćby Al-Kaida, tworzą na terytoriach tych państw swoje centra szkoleniowe i kwatery główne. Rozwijają się tam różnego rodzaju międzynarodowe związki przestępcze, które dokonują aktów zbrodni wobec innych państw. [19]

Interwencja ta zakończyła się fiaskiem. Brak było koordynacji działań. Stany Zjednoczone momentami były zbyt pewne siebie, wręcz aroganckie. Nie doceniały przeciwnika. Miało to daleko idące konsekwencje. Strona amerykańska poniosła w akcji ofiary śmiertelne, co spowodowało ogromną niechęć amerykańskiej opinii publicznej do angażowania się w tego rodzaju działania, zwłaszcza, gdy nie są zagrożone bezpośrednio żywotne interesy amerykańskie. Casus Somalii był także powodem bierności amerykańskiej wobec ludobójstwa w Rwandzie, kiedy to USA zdecydowały się tylko na niewielką operację Podtrzymać nadzieję, a jej zasadniczym celem było umożliwienie bezpiecznego wyjazdu z tego kraju amerykańskim obywatelom. [20] Kiedy zdjęcia amerykańskiego żołnierza wleczonego za samochodem, przez ulice Mogadiszu, obiegły cały świat, Clinton podjął decyzję o wycofaniu amerykańskich wojsk z Somalii. Wydarzenia te wpłynęły także na przyjęcie przez Stany Zjednoczone strategii selektywnego zaangażowania. Okazało się bowiem, że nawet tak wielkie państwo, jak USA może ponieść porażkę. [21]

Dużo później prezydent George W. Bush w zmienionym już kontekście powiedział: Ameryka jest obecnie mniej zagrożona przez państwa żądne podboju, niż przez państwa pogrążone w upadku." [22]

Warto wspomnieć, że podobny charakter miał amerykański udział w akcji ONZ celem zahamowania kryzysu na Haiti w latach 1991-1994. Wielu twierdzi, że nie miało to wielkiego związku z pragnieniem szerzenia demokracji, ale było spowodowane dążeniem do ograniczenia liczby przybywających do USA emigrantów. Dowodem na to może być fakt, iż do władzy przywrócono wówczas autorytarnego prezydenta Jean-Bertrande’a Aristide’a. [23]{mospagebreak}

Udział USA w interwencjach na Bałkanach

Po zakończeniu zimnej wojny problemem stały się nie tylko państwa pogrążone w upadku, ale także „odgrzebane” konflikty etniczne, które w latach dziewięćdziesiątych wybuchły ze wzmożoną siłą. Tak było na Bałkanach.

Było to poważne zagrożenie osłabiając procesy integracyjne podejmowane w Zachodniej Europie. [24] Skutki kryzysu na Bałkanach były także i dla USA niebezpieczne, ponieważ, „uniemożliwiały inwestycję na tym terenie, osłabiały i wydłużały procesy demokratyzacji w państwach tego obszaru, powodowały izolację sojuszników USA oraz ogólną destabilizację w regionie”. Ponadto rejon bałkański ma charakter swoistego łącznika z obszarami o znaczeniu strategicznym takimi jak Morze Kaspijskie czy Zatoka Perska. [25]

Początkowo wiele państw, w tym także Stany Zjednoczone uważały, że wojna w Jugosławii jest zwykłą wojną domową. Ówczesny sekretarz stanu James Baker powiedział wprost: „My w tym udziału brać nie będziemy.” [26] Bill Clinton nie miał żadnej koncepcji w tej kwestii. Colin Powell, pamiętając wojnę w Wietnamie nie chciał również, aby Stany Zjednoczone mieszały się w jakiś konflikt, nie mając wyznaczonych żadnych celów politycznych, tym bardziej, że żywotne interesy amerykańskie nie były jego zdaniem zagrożone. Tymczasem w byłej już Jugosławii walki nasilały się. Przybrały one postać brutalnych czystek etnicznych. Państwa Zachodu oglądały śmierć setek tysięcy niewinnych osób i nie potrafiły zrobić nic.

Sankcje ekonomiczne wywołały skutek przeciwny od zamierzonego. Zamiast uderzyć w Serbów, tylko ich wzmocniły. Kraje europejskie nie chciały, by Bośnia i Hercegowina była pierwszym islamskim państwem na kontynencie. Jednak nie usprawiedliwia to całkowitej bezczynności wobec rzezi na Bałkanach.

Równie bezczynna była Ameryka. Clinton nie chciał wysyłać wojska, a idea interwencji nie cieszyła się także popularnością w samym Pentagonie. Nie widziano potrzeby trwonienia pieniędzy amerykańskich podatników.  Nikt nie czuł się w najmniejszym nawet stopniu zagrożony. Kto mógłby myśleć o Bośni, gdy w Stanach toczył się właśnie proces O.J. Simpsona. Misja pokojowa utworzona przez ONZ nie sprawdzała się, choć utworzono specjalne strefy do których mogli udać się uchodźcy.  NATO zorganizowało naloty, ale i to nie rozwiązało sytuacji. Wydawało się, że Stany Zjednoczone muszą zaangażować się w ten problem, muszą objąć przywództwo, bez którego ani ONZ, ani państwa europejskie sobie nie poradzą [27]. Do działania skłoniły Amerykanów dwa wydarzenia. Pierwszym było zwycięstwo Chorwatów nad Serbami, co pokazało, że ci ostatni nie są tacy groźni. Drugim wydarzeniem byłą masakra dokonana przez Serbów w Srebrenicy. Na oczach cywilizacji Zachodu wymordowano ponad siedem tysięcy bośniackich muzułmanów. W końcu coś pękło w Stanach Zjednoczonych - postanowiono działać. W rezultacie wojna, która trwała już cztery lata została zakończona wciągu dwóch tygodni, a w Dayton podpisano porozumienie pokojowe. Szkoda tylko, że Amerykanie zareagowali tak późno. [28] Konflikt w Bośni i Hercegowinie został rozwiązany.

Wielu polityków sądziło, że Bałkany nie są obszarem ważnym dla USA. Istnieje jednak i druga strona medalu. Niektórzy twierdzą, że chodziło o przetestowanie przez USA ich globalnej strategii po zakończeniu zimnej wojny. „Celem tej strategii było wspieranie procesu globalizacji polegającego na otwieraniu państw na ten proces przez eliminację granic w celu zapewnienia swobody obrotu towarowego oraz finansowego i działania korporacji transnarodowych, a także upowszechniania zasad demokracji oraz praw człowieka.” Amerykanie mieli przede wszystkim na względzie stworzenie porządku międzynarodowego, któryby odpowiadał ich interesom. I właśnie z tego punktu widzenia Bałkany miały dla USA ważne znaczenie. Chodziło o pokazanie światu, że Stany Zjednoczone są gotowe i zdecydowane wprowadzać ustalony przez siebie porządek, nawet tu, na Półwyspie Bałkańskim. [29] Natomiast jeden z amerykańskich analityków tego konfliktu, stwierdził, że powody interwencji były trzy: humanitarny; bezpieczeństwo regionalne i obawy o rozprzestrzenienie się konfliktu na całe Bałkany; normatywny – „wsparcie dla norm i stworzenie precedensu koniecznego dla utrzymania postulowanego przez Zachód porządku międzynarodowego.” [30]{mospagebreak}

Podobny charakter miała operacja Alied Force w 1999 r. w Kosowie, gdzie rozgorzały walki między Serbami, a stanowiącymi większość w tej prowincji Jugosławii, Albańczykami. W 1999 r. NATO pod dowództwem amerykańskiego generała Wesleya Clarka szykowało się do podjęcia interwencji. [31].

Administracja Clintona zgodnie z przyjętą zasadą „zero strat własnych” chciała całą operację przeprowadzić wyłącznie siłami powietrznymi, bez użycia sił lądowych. Kiedy bombardowania precyzyjne zawiodły, podjęto bombardowania strategiczne. Niektórzy twierdzą, że w ten sposób operacja NATO straciła całkowicie swój humanitarny charakter, a Serbowie wciąż panujący na lądzie zaczęli mścić się na kosowskich Albańczykach.[32] Timothy Garton Ash powiedział, że „NATO popełniło tragiczny błąd.” [33] Podczas tej operacji nie było zgodności między politykami a wojskowymi, co do celów i metod. Głównodowodzący operacją, gen. Wesley Clark, napisał nawet o tym książkę zatytułowaną Waging Modern War.  Narastała krytyka, a całą akcję zaczęto nazywać karykaturą operacji humanitarnej, w której nastąpił podział na jej dobre i złe ofiary. W tej sytuacji państwa zachodnie zgodziły się na negocjacje z Serbami. Pierwsza wojna o prawa człowieka, jak ją nazwano, zakończyła się. Uznano ją za wielki sukces.[34] Trudno powiedzieć, czy tak zaiste było. Racje ma jednak gen. Clark, który mówi, że w tej wojnie chodziło o wiarygodność NATO. [35] I w efekcie „straty i szkody, które ta wojna spowodowała, były większe niż te, którym miała zapobiec” [36] Choć operacja militarna zakończyła się sukcesem, to dziś na Bałkanach daleko od pełnej stabilizacji. Być może racje ma wydawca „The National Interest”, Owen Harris, który stwierdził, że w pewnym stopniu jest tak dlatego, bo w Kosowo „substytutem myślenia stały się bomby.” [37]

Podkreślić należy, że był to casus, który wykorzystywano później. W istocie bowiem podjęto działania przeciwko suwerennemu państwu i to bez mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ. [38]

Podsumowując te dwie amerykańskie interwencje na Bałkanach, nie wolno zapominać o roli, jaką w nich odegrało NATO. Potwierdzona została skuteczność i konieczność przedłużenia amerykańskiej obecności wojskowej w Europie. Stanom Zjednoczonym udało się także pokazać, iż Sojusz Północnoatlantycki wciąż jest potrzebny i stopniowo dostosowuje się do zmienionych warunków po zimnej wojnie. W założeniach bowiem, NATO miało być instrumentem amerykańskiego wpływu na europejskich sojuszników oraz sprawnym narzędziem w rozwiązywaniu nowych problemów, takich jak chociażby konflikty etniczne. [39]. Transformacja, jaką przeszło NATO, pozwoliła mu brać udział w operacjach ratowniczych oraz misjach pokojowych (peacekeeping), które dotyczyły regionów tzw. out of area, czyli poza obszarem państw członkowskich. [40] Było to i wciąż jest dość wygodne dla USA, które dzięki tej organizacji mogą interweniować niemal w każdym zakątku świata i mieć decydujący wpływ na to, co dzieje się w danych państwach, po zakończeniu walk zbrojnych.

Interwencja w Bośni, jak i w 1999 r. w Kosowie często była definiowana przez samych przedstawicieli administracji Billa Clintona w kategoriach interesu narodowego. Istniały oczywiście argumenty natury moralnej takie jak: konieczność powstrzymania czystek etnicznych, ludobójstwa oraz łamania podstawowych praw człowieka. W zasadzie jednak celem samym w sobie była chęć, a nawet paląca konieczność, podtrzymania jedności Sojuszu Północnoatlantyckiego, potwierdzenia jego wiarygodności a także „naprawienie nadwyrężonych stosunków transatlantyckich”.

Interwencja amerykańska na Bałkanach często jest określana, jako typowy amerykański maksymalizm, zgodnie z określeniem Stephena Sestanovicha. Wobec wahań, ambiwalentnych postaw oraz nieudolności europejskich sojuszników, Amerykanie, jako żandarm porządku światowego, czasem są zmuszeni przejmować inicjatywę i brać w swoje ręce, sprawy istotne. [41]{mospagebreak}

Wojna z terroryzmem. Interwencja w Afganistanie i druga interwencja w Iraku


George W. Bush, następca Billa Clintona, musiał zmierzyć się z demonem, który już w XXI wieku, odrodził się ze wzmożoną siłą. Walka z terroryzmem stała się jednym z najtrudniejszych zadań, jak stanęła przed nową, amerykańską administracją, jak i całym światem.

Jeszcze przed zamachami na WTC i Pentagon wysuwano propozycje zwiększenia wydatków na zbrojenia oraz umocnienie amerykańskiej obecności w świecie przez rozprawienie się z reżimami autorytarnymi czy totalitarnymi. [43]. Chodziło o stanowcze odniesienie się do „zagrożenia ze strony reżimów zbójeckich i wrogich państw, które stanowią potencjał dla terroryzmu oraz rozwoju broni masowej zagłady.” [44] 11 września miał wiele konsekwencji. „Zniszczył poczucie pewności, że Ameryki nie da się zaatakować, udowodnił, że kraj stoi wobec tych samych zagrożeń, z którymi inne kraje mają do czynienia na co dzień, wykazał niebezpieczeństwo działań na własną rękę.” [45]. Skończył się „urlop od historii.”[46] Retoryka Georga W. Busha szybko zaczęła nabierać wręcz religijnej wymowy. Przekonany o własnej misji, walkę z terroryzmem zaczyna postrzegać, jak odwieczną walkę dobra ze złem. [47]. Kongres uchwalił rezolucję upoważniającą go do „użycia wszelkich niezbędnych i właściwych sił przeciwko tym krajom, organizacjom lub osobom, które według jego oceny zaplanowały, autoryzowały, wykonały i udzielały pomocy w zamachach terrorystycznych 11 września, lub też przeciwko tym, którzy udzielali schronienia takim organizacjom lub osobom”. Te słowa znaczyły bardzo wiele. Amerykański Kongres dał zgodę na działanie, ale to prezydent i jego administracja miały za zadanie zdefiniowanie wroga Ameryki. [48] Tak więc walka z terroryzmem stałą się priorytetem. Traktowano ją, jako misję realizowaną w interesach całej społeczności międzynarodowej, a nie tylko dla dobra USA. [49]

Atak na Afganistan rozpoczął pierwszy etap wojny ze światowym terroryzmem. Amerykanie mieli poczucie konieczności zrobienia czegoś. Nie chcieli już więcej czuć się bezradni.[50]. Zdaniem prezydenta Busha Stany Zjednoczone powinny swoją potęgę wykorzystywać, powinny „wychodzić poza granice kraju w celu zniszczenia potworów.” Takie myślenie leżało u podstaw wojny z Afganistanem i to ono napędza do działania przeciw państwom zbójeckim. Postanowiono podjąć walkę z terroryzmem w najszerszym tego słowa znaczeniu. Postanowiono uderzyć mocno. Ze wszystkich sił. Chodziło o pokazanie, że Ameryka nie boi się. Na forum Kongresu prezydent Stanów Zjednoczonych wygłosił przemówienie. „Domagamy się wydania władzom Stanów Zjednoczonych wszystkich przywódców Al-Kaidy ukrywających się na terytorium Afganistanu. (…) Domagamy się natychmiastowego i całkowitego zamknięcia wszystkich baz szkoleniowych w Afganistanie, wydania odpowiednim władzom każdego terrorysty, każdej osoby, uczestniczącej w strukturach wsparcia. (…) Nie będzie żadnych negocjacji ani rozmów. Talibowie muszą odpowiedzieć, i to jak najszybciej. Muszą wydać terrorystów albo podzielą ich los.” [51] G. W. Bush stwierdził w jednym ze swoich przemówień, że Talibowie „muszą zapłacić określoną cenę”, za to, że nie podporządkowali się woli USA. [52] Widać więc wyraźnie, że nie chodziło wyłącznie o terrorystów. Stany Zjednoczone pragnęły pokazać całemu światu, że nikt nie może nastawać na ich bezpieczeństwo, że wciąż są hegemonem, mimo „turbulencji”, że mają kontrolę.

Stany Zjednoczone udowodniły światu, że dzięki swojej zaawansowanej technologii, są w stanie przeprowadzić szybką, sprawną i zwycięską operację militarną w kraju tak odległym i „trudnym” jak Afganistan. [53] Akcja w Afganistanie, kryptonim „Trwająca wolność” rozpatrywana militarnie, powiodła się. Ale był to dopiero początek góry lodowej. „Dla Afganistanu potrzebny jest pewnego rodzaju Plan Marshalla.” [54] W momencie zwycięstwa nie myślano o tym, bo przecież całemu światu udowodniono, że Stany Zjednoczone są potęgą, która może pokonać kraj oddalony o jedenaście tysięcy kilometrów. Był to niezwykły pokaz skuteczności nowoczesnej technologii i amerykańskich sił zbrojnych. Coś jeszcze? Tak, obalono reżim Talibów, ale Osama bin Laden i jego wierchuszka pozostali na wolności. Droga do pełnej stabilizacji wewnętrznej Afganistanu była i jest jeszcze bardzo długa. [55]

Wojna w Afganistanie zyskała poparcie wielu państw Europy Zachodniej, jak i Bliskiego Wschodu. Niemniej jednak stworzyła groźny precedens, dając każdemu państwu prawo użycia siły w obliczu terrorystycznego zagrożenia. [56]. To międzynarodowe poparcie dla działań podjętych przez USA stwarzało wrażenie, że od tego momentu zacznie powstawać świat prawdziwie multipolarny. Stało się jednak wręcz przeciwnie, a kolejnym celem „globalnego policjanta” stał się Irak. [57]{mospagebreak}

Interwencja w Iraku nastąpiła bez mandatu RB ONZ. Za oficjalny powód ataku podano posiadanie przez reżim Saddama broni masowego rażenia i udzielanie wsparcia dla terrorystycznej organizacji Al-Kaida, odpowiedzialnej za zamachy z 11 września. Chodziło także o obalenie reżimu Husajna, wzięcie w opiekę ludności cywilnej, rozpoczęcie procesu demokratyzacji Iraku, który także nie wypełnił swych zobowiązań rozbrojeniowych, nałożonych rezolucjami RB jeszcze na początku lat 90-tych oraz rezolucji nr 1441 z 8 listopada 2002. [58] Powody te jednak okazały się nie do końca prawdziwe. Wielu analityków i ekspertów stwierdziło, że chodziło przede wszystkim o ropę. Stany Zjednoczone chciały zapewnić sobie dostęp do irackich zasobów tego surowca oraz zagwarantować stabilne i systematyczne jej dostawy. Drugim powodem mogła być chęć wycofania amerykańskich wojsk z terenów Arabii Saudyjskiej, gdzie zauważalna była rosnąca do nich niechęć. Postanowiono, więc przenieść je na teren podbitego Iraku. [59]

Generalnie trzy państwa w tym regionie, Irak, Iran, Syria określone zostały, jako państwa zbójeckie, tj. takie, których, „ autorytarne, skorumpowane i agresywne władze nie są w stanie współdziałać z innymi państwami.” [60] Wojna z terroryzmem na Bliskim Wschodzie, aktywność na rzecz rozbrojenia i zapobiegania proliferacji broni masowego rażenia skłoniły Waszyngton do podjęcia prób jednoczesnej promocji demokracji i praw człowieka. Administracja amerykańska doszła, bowiem do wniosku, że to deficyt demokracji oraz wolności obywatelskich powoduje na Bliskim Wschodzie wzrost niezadowolenia społecznego, frustracji oraz ogromną niechęć wśród ludności arabskiej do „Zachodu” w szerokim tego słowa znaczeniu. To zaś razem wzięte ułatwia organizacjom terrorystycznym rekrutowanie nowych członków oraz wciąż rozwijanie swojej działalności. [61]

Jak zawsze pojawiają się także głosy krytyczne. Emmanuel Todd w swej książce Schyłek imperium. Rozważania o rozkładzie systemu amerykańskiego, twierdzi, iż amerykańska wojna z terroryzmem, „osią zła”, afgańskimi Talibami oraz irackim reżimem, to nic innego jak tylko chęć potwierdzenia wielkomocarstwowej pozycji USA. [62] Benjamin R. Barber w książce pt. Imperium strachu. Wojna, terroryzm i demokracja dowodzi zaś, że polityka Busha to kolejna już postać amerykańskich dążeń do hegemonii - surowa Realpolitik. Hasło krzewienia demokracji jest zaś tylko frazesem.

Administracja Busha, przygotowując wojnę z Irakiem, powoływała się na względy natury humanitarnej jako argumenty rezerwowe (Saddam, brutalny despota, podczas wojny z Iranem użył broni chemicznej; obalenie jego reżimu to akt miłosierdzia wobec Irakijczyków), jest jednak oczywiste, że argumenty, jakie wysuwała w pierwszej kolejności, brzmiały inaczej: trzeba zapobiec terroryzmowi przez rozbrojenie wroga, położyć kres groźbie użycia broni masowego rażenia, obalić reżim. USA po zamachach 11 września nadały sobie prawo do wojny prewencyjnej. Można powiedzieć, że wynikało to także z przeszłości. Korzenie przekonania Amerykanów o swojej wyjątkowości sięgają bardzo daleko, samych narodzin USA. Wówczas to Ameryka, w porównaniu do Europy jawiła się jako „kraina lepsza.” Jak pisze Barber: „amerykański patriotyzm wynikał z idei, nie z krwi, z prawa, nie z pokrewieństwa, z dobrowolnego obywatelstwa, nie z przypisania do korzeni, z wiary w konstytucję, nie z religijnej ortodoksji. I tak oto, po dziś dzień polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych czerpie z tej niewzruszonej wiary w amerykańską cnotę.” To niezwykły, bo bardzo pragmatyczny idealizm, a nie przyziemne interesy i materialne korzyści są głównym motorem amerykańskiej aktywności. Jeszcze przed agresją na Irak, Bush powiedział: „Ameryka (…) pełna jest najprzyzwoitszych ludzi.” Jest to z pewnością kontynuacja owej tradycji wyjątkowości. [63] Stany Zjednoczone często oskarżane są o zapędy imperialne tymczasem to demokratyzacja Bliskiego Wschodu i reszty świata jest dla USA celem samym w sobie. Demokracje bowiem nie walczą ze sobą, co ma być gwarancją światowego bezpieczeństwa. [64]

George W. Bush głęboko wierzył, że brak odpowiedniej reakcji na 11 września, podważy wiarygodność Ameryki jako supermocarstwa. Stąd następujące po zamachach interwencje. Stąd Doktryna Busha i koncepcja wojny prewencyjnej. Koniecznym było potwierdzenie własnej wyjątkowości, niewinności oraz czystości intencji, co do „życzliwego uporządkowania świata i ustanowienia równie życzliwej hegemonii” [65] Tak również podchodzono do interwencji w Iraku czy Afganistanie. Amerykanie odrzucają zarzuty o kierowanie się wyłącznie własnymi interesami. W ich mniemaniu to, co jest robią służy zawsze dobru globalnemu. Z resztą o amerykańskiej cnocie mówił już sam Jerzy Waszyngton w swojej Mowie pożegnalnej. [66]{mospagebreak}

Podsumowanie

Dlaczego Stany Zjednoczone tak często interweniowały po roku 1989? Mogły bowiem sobie na to pozwolić w warunkach jednobiegunowości. Główny wróg – ZSRR- przestał istnieć. To dawało możliwość podejmowania działań niemal w każdym zakątku świata, bo nie było już hamującej świadomości istnienia radzieckiego ograniczenia. [67]

Jak twierdzi Robert Kagan „państwa dysponujące potęgą militarną są bardziej skłonne traktować siłę jako instrument regulowania stosunków międzynarodowych.” [68] Ponadto po zakończeniu zimnej wojny Amerykanie dostrzegli możliwość i celowość akcji mającej na celu „demokratyzację świata.” Uświadomiono to sobie już po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej. Mając w pamięci doświadczenia Niemiec hitlerowskich po II wojnie światowej czy Japonii, zaczęto rozważać możliwość usunięcia nieobliczalnego dyktatora Iraku i ustanowienia tam demokracji. W końcu zaczęto zastanawiać się nad „demokratyzacją całego świata arabskiego.” [69] Stwierdzono bowiem, że „istnienie demokracji zmniejsza prawdopodobieństwo wybuchu konfliktu zbrojnego i rozwoju terroryzmu, natomiast wzmacnia możliwość przeciwstawienia się nienawiści, nietolerancji i zorganizowanej przestępczości.” [70] Tendencje te nasiliły się zwłaszcza po zamachach 11 września. Amerykanie już wcześniej przekonani o zaletach demokracji, teraz byli już pewni, że wyłącznie ten ustrój jest prawdziwą gwarancją pokoju i stabilności. Amerykańskim imperatywem narodowego bezpieczeństwa stałą się demokratyzacja regionu, określana także jako zasadniczy instrument w wojnie z terroryzmem. Cele takie zostały zamieszczone w amerykańskiej strategii narodowej opublikowanej we wrześniu 2002 r. [71] Znamienne są tu słowa: „ Będziemy podejmować wszelkie starania, by dać ludziom w każdym zakątku świata nadzieję na demokrację, rozwój, wolny handel i rynek.” [72]

Bardzo głośno został także rozpowszechniony wizerunek Ameryki cierpiącej za demokrację. Ameryki, która mimo okrucieństw jakie ją dotknęły, „postanowiła realizować ideę krzewienia wolności.” „Wolność dla Irakijczyków jest wielką moralną sprawą i wielkim strategicznym celem. Społeczeństwo irackie zasługuje na to; wymaga tego również bezpieczeństwo innych narodów.” [73] Niemal za matematyczny pewnik uznano powiązanie między wolnością na świcie, a amerykańskim bezpieczeństwem.

Amerykańskie interwencja na Bałkanach oraz w Afryce (Somalia) wzbudzają szczególne zainteresowanie. Nie są to bowiem obszary o pierwszoplanowym, dla USA, znaczeniu. Jak pokazała jednak praktyka, Amerykanie interweniują właśnie w takich miejscach, bo się tego od nich oczekuje. Mimo głosów krytyki, Europejczycy liczą niekiedy na amerykańskie interwencje, zwłaszcza, kiedy sami nie mogą sobie poradzić z problemem. Z drugiej strony także Stany Zjednoczone chcą pokazać, że faktycznie są „żandarmem światowego porządku”, który ma na uwadze nie tylko swoje, partykularne interesy, ale dobro świata i najodleglejszych jego zakątków.

Niektórzy natomiast krytycy mocarstwowych zachowań USA twierdzą, że państwo to, celowo angażuje się w tzw. wojny-spektakle, wojny w których z góry zapewniona jest przewaga, a sukces zagwarantowany. Są one oglądane na całym świecie. Wojny medialne. Podstawowym ich celem jest osiągnięcie określonego efektu psychologicznego na skalę globalną. Zastraszenie reszty. Mocarstwo wybiera sobie łatwego i spektakularnego przeciwnika. Georg Soros na tej podstawie interwencję w Afganistanie określa mianem „wspaniałej demonstracji nowoodkrytej sprawności militarnej USA”. [74]

Wielu zarzuca Stanom Zjednoczonym arogancję, bo przekonane o swojej wyższości, mają tendencje do lekceważenia opinii innych i podejmują działania gdzie i kiedy im to pasuje. Niektórzy twierdzą, że Amerykanie często po prostu uzurpują sobie prawo do „oceny podstaw ustrojowych innych państw i przypisują sobie prawo do interwencji w razie zachodzących w nich przeobrażeń ustrojowych.” Dziś nie ma usankcjonowanego prawnie pojęcia stref wpływów. Stałoby to w oczywistej sprzeczności z jedną z podstawowych zasad prawa międzynarodowego, czyli z zasadą nieinterwencji. [75]

Powody interwencji amerykańskich są niezwykle różne. Niemal zawsze jednak obecne są odwołania do  amerykańskiej wyjątkowości. Termin ten wprowadzony już przez Alexisa de Tocquevilla, oznacza „tradycyjny impuls do rozprzestrzeniania swojej wizji indywidualnej wolności. Jest to misja cywilizacyjna USA, które nigdy nie zrezygnują z ideałów na jakich budowały swą wielkość.”

Stany Zjednoczone są dziś prawdziwym hegemonem. Aby ten status utrzymać muszą zapewnić sobie strategiczne bezpieczeństwo interweniując tam, gdzie to konieczne w ich pojęciu. Należy jednak pamiętać, że jest to życzliwa hegemonia, dobrotliwa. Inni nazywają USA hipermocarstwem [76]  Jeżeli państwo to, chce utrzymać taki właśnie status będzie musiało stawić czoła, nowym, coraz to groźniejszym niebezpieczeństwom. [77]

Przypisy:
[1] Fraser Cameron, US Foreign Policy after the Cold War: Global Reluctant Sheriff?, New York 2002, s. 2.
[2] Justyna Zając, Polityka zagraniczna USA po zimnej wojnie, Toruń 2005, s. 17.
[3] Ibidem.
[4] Robert Kagan, Potęga i Raj. Ameryka i Europa w nowym porządku świata, Warszawa: Wydawnictwo Emka 2003, s. 102.
[5] http://www.energy.gov; US Departament of Energy.
[6] Justyna Zając, Polityka zagraniczna …,  op.cit., s. 138.
[7] Ibidem, s. 140.
[8] John Spanier, Polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych po II wojnie światowej, Toruń 1998, s. 190.
[9] Ibidem, s. 194.
[10] Jadwiga Stachura, Stany Zjednoczone w epoce postzimnowojennej, „Sprawy Międzynarodowe”, kwiecień-czerwiec 1995, s. 113.
[11] Georg Bush, Brent Scowcroft, Świat przekształcony, Warszawa Politeja 2000, s. 578.
[12] Zbigniew Brzeziński, Bezład. Polityka światowa u progu XXI wieku, Warszawa Editions Spotkania 1993, s. 129.
[13] Marian Flemming, Interwencje w prawie i w stosunkach międzynarodowych, „Wojskowy Przegląd Prawniczy”, nr 3-4/1993, s. 17.
[14] Justyna Zając, Polityka zagraniczna …, op. cit., s. 23.
[15] Paweł Frankowski, Hegemonia Stanów Zjednoczonych Ameryki w warunkach turbulencji, Toruń 2006, s. 173.
[16] Justyna Zając, Polityka zagraniczna…, op.cit., s. 215.
[17] Marian Flemming, Interwencje w prawie i w stosunkach międzynarodowych, op.cit., s. 10.
[18] m.in. R.Cooper w Breaking Nations. Order and Chaos in the Twenty-First Century, London 2003 r
[19] http://www.msz.gov.pl/files/file_library/29/ambasador_11360.doc.
[20] Justyna Zając, Polityka zagraniczna …, op.cit., s. 215
[21] Paweł Frankowski, Hegemonia Stanów Zjednoczonych Ameryki…, op.cit., s. 123.
[22] http://www.nato.int/docu/review/2002/issue4/polish/art1.html.
[23]. Justyna Zając, Polityka zagraniczna …, op.cit., s. 129.
[24] Ibidem, s. 34.
[25] Ibidem, s. 98.
[26] Stephen Tanner, Wojny Bushów. Ojciec i syn jako zwierzchnicy sił zbrojnych, op.cit., s. 131
[27] Ibidem 133.
[28] Ibidem 134.
[29] Roman Kuźniar, Polityka i siła. Studia strategiczne – zarys problematyki, Wydawnictwo Naukowe SCHOLAR, Warszawa 2005, s. 249.
[30] Alberto R. Coll, Kosovo and the Moral Burden of Power, [w:] Andrew J. Bacevich, Eliot A. Cohen, War Over Kosovo. Politics and Strategy in a Global Age, Columbia University Press, New York 2001,  s. 131.
[31] Stephen Tanner, Wojny Bushów. Ojciec i syn jako zwierzchnicy sił zbrojnych, op.cit, s. 135.
[32] Roman Kuźniar, Polityka i siła. Studia strategiczne – zarys problematyki, op.cit., s. 252.
[33] Timothy G. Ash, Suwerenność z wyjątkami, „Gazeta Wyborcza” z 26 kwietnia 1999 r.
[34] Roman Kuźniar, Polityka i siła. Studia strategiczne – zarys problematyki, op.cit., s. 254
[35] Wesley Clark, Waging Modern War. Bosnia, Kosovo and the Future of Combat, Public Affairs, New York 2001, s. 422.
[36] Ibidem, s. 435.
[37] Owen Harries, First It Was Kosovo, Then Russia and Now China, “New York Times”, May 16, 1999, s. 17.
[38] Ryszard Zięba, NATO wobec konfliktów etnicznych na terenie Jugosławii, „Stosunki Międzynarodowe”, nr 1,2/2000, s. 42.
[39] Justyna Zając, Polityka zagraniczna…, op.cit., s. 36,
[40] Ryszard Zięba, Instytucjonalizacja bezpieczeństwa europejskiego: koncepcje – struktury-funkcjonowanie, wyd. IV, Warszawa: Scholar 2004, s. 122.
[41] Robert Kagan, Potęga i Raj…,  s. 61.
[42] Stephen Sestanovich, American Maximalism,  „National Interest”, Nr 79/2005, s. 17.
[43] Justyna Zając, Polityka zagraniczna…, op.cit., s. 27
[44] Condolezza Rice, Promoting the National Interest, “Foreign Affairs”, January/February 2000, Vol. 79, No. 1, s. 45-62.
[45] Ivo H. Daalader, James M. Lindsay, Ameryka bez ograniczeń. Rewolucja Busha w polityce zagranicznej, tłum. Andrzej Niedzielski, Warszawa 2005, s. 101.
[46] George F. Will, The End of Our Holiday from History, “Washington Post”, 11 września 2001, s. A27.
[47] Ivo H. Daalader, James M. Lindsay, Ameryka bez ograniczeń…, op.cit., s. 111.
[48] Ibidem, s. 117
[49] Address to a Joint Session of Congress and the American People, Washington D.C., September  20, 2001.
[50] Ivo H. Daalader, James M. Lindsay, Ameryka bez ograniczeń…, op.cit., 126.
[51] George Bush, Address to a Joint Session of Congress and the American People, Washington, D.C., 20 września 2001 roku, www.whitehouse.gov, lipiec 2003.
[52] G. W. Bush, Presidential Address to Nation, http://www.whitehouse.gov.
[53] Paweł Frankowski, Hegemonia Stanów Zjednoczonych Ameryki…, op.cit., s. 169
[54] Grzegorz Indulski, Marek Kęskrawiec, Afganistan. Po co nam ta wojna?, Warszawa 2007, s. 84.
[55] Ivo H. Daalader, James M. Lindsay, Ameryka bez ograniczeń…, op.cit, s. 139.
[56] Paweł Frankowski, Hegemonia Stanów Zjednoczonych…, op.cit., s. 170.
[57] Bob Woodwar, Wojna Busha, tłum. W. Jeżejewski, Wydawnictwo Magnum, Warszawa 2003, s. 99
[58] Wojciech Szymborski, Irak: casus beli, „Sprawy Międzynarodowe”, nr 2/2003, s. 39.
[59] Justyna Zając, op.cit., s. 146.
[60] Anthony Lake, Confronting Blacklash States, Foreign Affairs, 1994, Vol. 73, no. 2. s. 45
[61] Justyna Zając, Polityka zagraniczna…, op.cit., s. 140.
[62] Emmanuel Todd,  Schyłek imperium. Rozważania o rozkładzie system amerykańskiego, Warszawa 2003.
[63] Benjamin R. Barber,  Imperium strachu. Wojna, terroryzm i demokracja, przeł. Hanna Jankowska, Muza SA, Warszawa 2005.
[64] Francis Fukuyama, Ameryka na rozdrożu. Demokracja, władza i dziedzictwo neokonserwatyzmu, Poznań 2006, s. 162.
[65] Ibidem, s. 168.
[66] Ibidem, s. 92.
[67] Robert Kagan, Potęga i Raj (…) op.cit., s. 35.
[68] Ibidem, s. 36.
[69] Andrzej Kapiszewski, Promowanie demokracji w świecie arabskim w polityce George’a W. Busha, W: Andrzej Mania, Paweł Laidler, Amerykańska demokracja w XXI wieku, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2006, s. 13.
[70] Ibidem, s. 14.
[71] Ibidem, s. 15.
[72] www.state.gov.
[73] www. whitehouse.org.
[74] George Soros, Bańka amerykańskiej supremacji, Kraków 2004.
[75] Roman Kwiecień, Interwencja zbrojna a naruszenie suwerenności państwa w prawie międzynarodowym, „Sprawy Międzynarodowe”, nr 1/2004, s. 83.
[76] Termin ukuty przez Huberta Verdine, francuskiego ministra spraw zagranicznych w latach 1995-2002.
[77] Jacques Portes, Stany Zjednoczone dzisiaj. Władcy świata?,  Wrocław 2003, s. 10.