Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Polityka Justyna Pierzchała: Zachód-Chiny: Krucha równowaga sił

Justyna Pierzchała: Zachód-Chiny: Krucha równowaga sił


16 listopad 2006
A A A

Zakończenie zimnej wojny, symbolizowane poprzez rozpad Związku Radzieckiego i zjednoczenie Niemiec, miało swoje implikacje również dla polityki państw zachodnich wobec regionu Azji i Pacyfiku. Faktem jest jednak, że o ile w Europie wielka polityka skupiała się w owym czasie wciąż na linii Moskwa-Waszyngton (przy udziale czy to Paryża, Londynu, czy Berlina – a coraz częściej także Brukseli) – to Stany Zjednoczone w zauważalny sposób, zwłaszcza od początku lat 90. ubiegłego stulecia, zaczęły przejawiać zainteresowanie Chinami jako największym rysującym się wyzwaniem strategicznym w XXI wieku.

 


W ciągu zaledwie 10 lat od rozpoczęcia modernizacji i otwarcia przez Deng Xiaopinga gospodarki chińskiej na świat, pod czujnym okiem państw zachodnich wyrósł przecież nowy gracz o wielkomocarstwowych aspiracjach. U podstawy tych dążeń leży jednak sprzeczność pomiędzy tradycją imperialnej i mocarstwowej pozycji w przeszłości, a materialnymi możliwościami odgrywania takiej roli obecnie, co zresztą jednocześnie determinuje polityczne i strategiczne plany tego państwa. Cała uwaga skupiona jest tutaj na dużych mocarstwach, przede wszystkim jednak na USA, które traktowane są jako rywal, nie rezygnujący ze swojej wojskowej obecności w regionie, zagrażający odbudowie przewodniej roli Chin. Sukces ekonomiczny, będący udziałem państw azjatyckich, postawił również na porządku dziennym relacje pomiędzy konfucjańskimi tradycjami Chin a wartościami świata Zachodu. W społeczeństwie chińskim powszechna jest wiara, że rozwój gospodarczy zawdzięczany jest rodzimej kulturze, górującej nad innymi, przede wszystkim jednak nad upadającą kulturą Zachodu. Wszystko to prowadzi do poczucia siły i przekonania, że Chiny potrafią stawić czoła Zachodowi. Znajduje się w tym również pewien element rewanżu za doznane w przeszłości upokorzenia. Chiny są państwem nacjonalistycznym, niechętnie akceptującym dominację państw zachodnich i hegemonię jedynego światowego supermocarstwa – Stanów Zjednoczonych. W polityce wewnętrznej objawia się to wzrostem nieufności i nastrojów antyamerykańskich w społeczeństwie, w stosunkach z zagranicą – bezwzględnym preferowaniem własnego interesu narodowego. Dążenie do odzyskania przez Państwo Środka dawnej pozycji i utraconej dumy prowadzi do nieraz agresywnych poczynań w polityce zagranicznej, które mogą się zakończyć starciem ze Stanami Zjednoczonymi. Chiny nie ukrywają zresztą swojego dążenia do podważenia amerykańskiej dominacji – przynajmniej na terenie Azji. Tymczasem podstawową zasadą amerykańskiej polityki na tym kontynencie jest niedopuszczenie do wyłonienia się regionalnego mocarstwa zdolnego zagrozić sąsiadom.

Twierdzenie, że Chiny będą największym postzimnowojennym wyzwaniem dla polityki zagranicznej USA zdało się już potwierdzać w czerwcu 1989 roku. W czasie, gdy cały świat zachodni świętował upadek komunizmu w państwach Europy Środkowej i Wschodniej, w Chinach doszło do stłumienia demonstracji studenckich na placu Tiananmen. Wywołało to burzliwe, aczkolwiek niejednokrotnie raczej krótkotrwałe reakcje światowej opinii publicznej. W Stanach Zjednoczonych doszło do pewnego konfliktu na tym tle pomiędzy prezydentem a Kongresem. Spór ten oscylował wokół taktyki skłonienia władz ChRL do przestrzegania praw człowieka i wprowadzenia reform politycznych. Kongres upierał się przy prowadzeniu polityki sankcji i stałej presji politycznej. Prezydent natomiast stawiał na zaangażowanie i współpracę z władzami chińskimi oraz na próbę wciągnięcia Chin w życie społeczności międzynarodowej. Ostatecznie USA zastosowało ograniczone sankcje w postaci zminimalizowania spotkań na najwyższym szczeblu, przerwania konsultacji i sprzedaży w sferze wojskowej. Cofnięto także Klauzulę Najwyższego Uprzywilejowania w handlu, której przywrócenie uzależniono od przestrzegania praw obywatelskich w Chinach, a która na długie lata stała się narzędziem politycznego nacisku administracji prezydenta Clintona na reżim chiński. Przywrócenie KNU nastąpiło w czerwcu 1993 roku wraz z jednoczesną deklaracją prezydenta Clintona stanowiącą, że administracja amerykańska nie będzie łączyć spraw handlu z prawami człowieka. Od tej pory klauzula była odnawiana corocznie, będąc niejako kartą przetargową w stosunkach amerykańsko-chińskich. W maju 2000
 
roku prezydent Clinton odniósł swego rodzaju zwycięstwo na forum Kongresu, gdzie postanowiono o bezwarunkowym przedłużeniu tej klauzuli. Było to zresztą preludium do przyjęcia Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO) w grudniu 2001 roku, czemu przez lata sprzeciwiał się Kongres USA. Kwestia KNU stanowi doskonały przykład zarówno pragmatyzmu w polityce amerykańskiej, jak i postzimnowojennej zmiany w stosunkach z Chinami. Dotychczas kolejne administracje prezydenckie hołdowały polityce powstrzymywania. W nowym układzie stosunków światowych okazało się to jednak mało skuteczne. Dlatego też administracja prezydenta Clintona zdecydowała się na strategię zaangażowania. Uważano, że poprzez wciągnięcie Chin w sieć ekonomicznych zależności o zasięgu światowym, staną się one odpowiedzialnym i przewidywalnym uczestnikiem stosunków międzynarodowych.

Wkrótce zaczęły pojawiać się jednak kolejne rysy na amerykańsko-chińskiej współpracy, które skutecznie utrudniały pełną normalizację wzajemnych stosunków, a nieraz miały nawet posmak poważniejszego konfliktu mogącego zakończyć się starciem militarnym.

Do najpoważniejszych tego typu konfliktogennych zatargów na linii Waszyngton-Pekin należy np. kwestia rozbudowy i modernizacji chińskich sił zbrojnych. Problem ten jest zwłaszcza o tyle palący, o ile weźmie się pod uwagę fakt konfliktów granicznych Chin z niemal wszystkimi ich sąsiadami, a także sojusze, jakimi związane są Stany Zjednoczone m.in. z Japonią, czy Koreą Południową. Potencjalnie jednak najgroźniejsze pozostaje tu zaangażowanie USA na rzecz suwerenności Tajwanu, będącego jednym z najbardziej zapalnych punktów na obszarze Azji.

Oficjalnie USA są związane od 1972 roku Komunikatem Szanghajskim i komunikatem o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych (1978 rok), w których to zaakceptowały formułę „jednych Chin”. Wiąże je także ustawa „Taiwan Relations Act”, która stwierdza, że zjednoczenie Chin może się odbyć jedynie drogą pokojową i że do tego czasu kwestia bezpieczeństwa Tajwanu leży w obszarze zainteresowania USA. Choć oznacza to jedynie wsparcie w „samoobronie” Tajwanu, nie zaś gotowość do interwencji zbrojnej, Stany Zjednoczone mają dużą swobodę w działaniu. Ponadto USA dostarczają uzbrojenia armii tajwańskiej. Decyzja sprzedaży 150 myśliwców F-15 w 1992 roku, pocisków typu „Springer” w marcu 1996 roku, sprzedaż systemów obrony przeciwrakietowej Tajwanowi, Japonii i Korei Południowej w kwietniu 1999 roku, czy też sprzedaż uzbrojenia wartości 4 miliardów dolarów w kwietniu 2001 roku (cztery niszczyciele klasy Kidd, osiem okrętów podwodnych, dwanaście samolotów do zwalczania łodzi podwodnych, helikoptery do zrzucania min, amfibie bojowe i rakiety ziemia-powietrze Avenger, a także pomoc Tajwanowi w budowie systemu obrony rakietowej Patriot) to tylko ważniejsze transakcje.

Do poważnego kryzysu doszło w lutym 1996 roku, na tle pierwszych demokratycznych wyborów na Tajwanie, kiedy to w pobliżu wyspy zostały przeprowadzone najpoważniejsze od lat chińskie manewry wojskowe. Wzięło w nich udział około 400 tysięcy żołnierzy, ponad 100 samolotów i 40 okrętów wojennych. Wyrazem poparcia wojskowego Stanów Zjednoczonych dla Tajwanu był rejs lotniskowca „Nimitz” przez Cieśninę Tajwańską. Do zaostrzenia stosunków Chin i USA na tle sprawy Tajwanu doszło jednak już wcześniej – w czerwcu 1995 roku, podczas prywatnej wizyty prezydenta Tajwanu Lee Teng-hueina w USA. Władze chińskie odebrały ją jako próbę przełamania izolacji i krok w kierunku uzyskania przez wyspę niepodległości – doszło wtedy do demonstracyjnego odwołania chińskiego ambasadora z Waszyngtonu. W oficjalnych wypowiedziach urzędnicy amerykańscy podkreślali jednak wierność doktrynie z 1972 roku.

Jednakże nie tylko Tajwan jest ogniskiem zapalnym prowadzącym do konfrontacji. W grudniu 1994 roku na Morzu Żółtym doszło do „spotkania” chińskiej atomowej łodzi podwodnej z lotniskowcem „Kitty Hawk”. Gdy amerykańskie samoloty zaczęły zrzucać urządzenia akustyczne służące tropieniu łodzi podwodnych, znad Chin nadleciały dwa samoloty, które przez chwilę krążyły wokół grupy okrętów USA (lotniskowcowi „Kitty Hawk” towarzyszyły trzy krążowniki, fregata, łódź podwodna i dwa okręty zaopatrzeniowe). Amerykanów zaskoczyła obecność chińskiej łodzi podwodnej na otwartym oceanie – przecież jeszcze do niedawna Chińczycy ograniczali się niemal wyłącznie do patrolowania swoich wód przybrzeżnych. Choć nie
 
padł wówczas żaden strzał, to w obliczu ciągłej obecności USA na wodach wzdłuż wybrzeża Azji Wschodniej (związanej głównie z presją na Koreę Północną ) i szybkiej rozbudowy floty przez Chiny, tego typu incydenty mogą zdarzać się coraz częściej. Do jeszcze groźniejszego incydentu doszło w kwietniu 2001 roku, kiedy to 24-osobowa załoga amerykańskiego samolotu EP-3 Aries II przez dwa tygodnie była przetrzymywana w Chinach. Z nieoficjalnych doniesień prasowych wynikało, że od kiedy w 2000 roku na Tajwanie doszedł do władzy niepodległościowo zorientowany prezydent - Czen Szuej-bien, Amerykanie wzmogli działania szpiegowskie wzdłuż chińskich granic, prawdopodobnie obserwując, czy Chińczycy nie szykują się do ataku na wyspę. Z kolei chińskie władze z niechęcią obserwują obecność wojsk amerykańskich w regionie, a co dopiero u swoich wybrzeży. Obie strony nie wypracowały jednak dotychczas jasnych reguł zachowania w momencie kontaktu ich jednostek -reguł podobnych do tych, jakie obowiązywały między USA i ZSRR w latach zimnej wojny.

Wydaje się, że władze chińskie wyciągnęły nauczkę z lekcji, jaką dało im społeczeństwo oskarżając władze o bierność, gdy w maju 1999 roku samoloty NATO - jak to określano -pomyłkowo zbombardowały ambasadę chińską w Belgradzie (zdaniem Chińczyków nie było to przypadkowe). Dla rządu w Pekinie była to utrata twarzy. Od tego czasu chińskie media coraz częściej donosiły o wystąpieniach przywódców dotyczących modernizacji armii (m.in. plany budowy pierwszego chińskiego lotniskowca). Zdecydowana reakcja w 2001 roku była odpowiedzią na coraz bardziej nacjonalistyczne i antyamerykańskie nastroje, zarówno wśród szeregowych obywateli (tradycyjnie proamerykańskich), jak i pośród aparatu władzy, zwłaszcza jednak w armii. Co więcej, przechwycenie amerykańskiego samolotu rozpoznawczego, było wyjątkową okazją dla chińskich służb specjalnych (pomimo istnienia umów o współpracy wojskowej), aby przyjrzeć się najnowszym elektronicznym systemom rozpoznawczym. Nie był to pierwszy przypadek wykradania technologii wojskowych. W marcu 1999 roku świat obiegła wiadomość o wycieku amerykańskich tajemnic nuklearnych z laboratorium w Los Alamos, dzięki czemu Chiny mogły przyśpieszyć modernizację sił nuklearnych o całą generację.

Do pogorszenia stosunków bilateralnych w ostatniej dekadzie przyczyniły się również oskarżenia władz w Pekinie o eksport technologii masowej zagłady, przede wszystkim do Pakistanu i Iranu. Gdy w związku ze wznowieniem przez Iran programu nuklearnego, zagroziły mu sankcje ze strony Rady Bezpieczeństwa, ambasador chiński przy ONZ niemal natychmiast oświadczył, że jego kraj zawetuje wszelkie posunięcia mogące uderzyć w Teheran. Chińska gospodarka, notująca obecnie około 10 proc. wzrostu, panicznie potrzebuje surowców energetycznych, stąd też władze chińskie nie wybrzydzają w poszukiwaniu dostawców ropy, czy gazu. Zachód z niechęcią i niepokojem patrzy na kontakty z reżimami w Sudanie, Zimbabwe czy Birmie - „państwami bandyckimi”, potępianymi i bojkotowanymi przez społeczność międzynarodową.

Pokój w Azji opiera się dziś nie na zaufaniu między państwami, lecz na modelowej równowadze sił, możliwej w utrzymaniu dzięki powstrzymywaniu się przed unowocześnieniem broni w obawie przed modernizacją u sąsiadów. Dotychczas państwa azjatyckie miały więc szansę spożytkować swój potencjał w sposób właściwy dla czasów pokoju. Lecz jeśli ów pokój w Azji oznacza utrzymanie status quo, a przez to i dalszą dominację Stanów Zjednoczonych, w dalszej perspektywie może to satysfakcjonować jedynie państwa zachodnie. Nie jest tu nawet pewna postawa Japonii, czy Korei Południowej - choć oczywiście zdają one sobie sprawę z tego, że stacjonowanie amerykańskich wojsk w regionie to dla nich największy gwarant spokoju, pionek utrzymujący równowagę, z chęcią uwolniłyby się spod nadzoru silniejszego partnera.

Współzawodnictwo między Zachodem (reprezentowanym w Azji głównie przez Stany Zjednoczone) a Chinami zmusi pewnie inne państwa regionu do opowiedzenia się po jednej ze stron. I nawet jeśli nie dojdzie do konfliktu w klasycznym tego słowa znaczeniu, rywalizacja między tymi dwoma ośrodkami cywilizacyjnymi obejmować będzie wszystkie aspekty polityki i działania na arenie międzynarodowej - wymienić tu należy: siłę militarną, dostatek ekonomiczny, wymianę gospodarczą, a ostatecznie także sferę norm i wartości w prawie międzynarodowym.
 

Zwolennicy koncepcji zależności opowiadają się za wciągnięciem Chin w światowy obieg gospodarczy, co ma przynieść liberalizację polityki wewnętrznej oraz złagodzenie postawy w polityce zagranicznej tego kraju. Przeciwnicy tej teorii wskazują jednak, że sukces gospodarczy ośmieli jedynie chińskiego smoka – stanie się on jeszcze bardziej agresywny w kontaktach ze światem zewnętrznym. Tymczasem Chiny nie mogą rozwinąć się inaczej niż w sposób pokojowy oraz we współpracy z USA i Zachodem. Wciąż jednak pozostaje pytanie, jakie będą Chiny, gdy ich gospodarka już się rozwinie?