Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Paweł Świeżak: Ukraińcy nie gęsi. Na ile rosyjski jest ukraiński?


01 luty 2006
A A A

Paweł Świeżak: Na ile ukraiński jest rosyjski?

Scenka z filmiku reklamowego bloku Natalii Witrjenko: dziewczynka w szkole podstawowej prosi nauczycielkę o pozwolenie na wyjście z klasy (po rosyjsku). Nauczycielka odpowiada upominającym tonem (po ukraińsku): „Używaj języka państwowego!”.

Wprawdzie zdecydowana większość obywateli Ukrainy najprawdopodobniej uznałaby tę wyborczą reklamówkę za rzecz w najwyższym stopniu żenującą i niesmaczną, tym niemniej pewna część społeczeństwa zgodziłaby się zapewne z twierdzeniem, że problem używania języka rosyjskiego istnieje realnie. A nawet nie tyle używania, co oficjalnego statusu mowy Puszkina. Jeszcze za czasów istnienia ZSRR (28 października 1989 roku) na Ukrainie przyjęto ustawę o językach, w której stwierdzono między innymi, że jedynym językiem oficjalnym jest ukraiński. Powyższe rozwiązanie potwierdzono w konstytucji uchwalonej w 1996 roku, której artykuł 10-ty stanowi, że język ukraiński jest jedynym „językiem państwowym”. Konsekwentnie, linię tę kontynuowano też w kolejnych orzeczeniach Sądu Konstytucyjnego.

Co istotne, wspomniany artykuł ustawy zasadniczej zagwarantował również swobodny rozwój języków mniejszości narodowych (w tym rosyjskiej) – i co ważne, faktycznie było to i jest przestrzegane. Pomimo uznania ukraińskiego za jedyny język oficjalny nie słyszy się o prześladowaniu mniejszości językowych na Ukrainie, choć może niektóre grupy – jak na przykład Tatarzy krymscy – nie są specjalnie rozpieszczane przez władze. Należy jednak stwierdzić jasno i wyraźnie: realnych problemów osoba używająca konkretnie języka rosyjskiego w życiu codziennym raczej na Ukrainie nie napotka. Pojawiają się więc dwie kwestie:
1. Po co walczyć jeszcze o nadanie rosyjskiemu statusu języka państwowego?
2. Czy walkę tę prowadzą rosyjskojęzyczni obywatele Ukrainy, czy raczej jest ona inspirowana przez tych polityków, którzy rozgrywają niebezpieczną kartę w celu zyskania kilku głosów więcej w wyborach?

1. Rosyjski na Ukrainie: straszy widmo Małorosji

Spróbujmy odpowiedzieć po kolei na dwa powyższe pytania. Czy w ogóle są podstawy do postawienia na wokandzie kwestii „podwyższenia” statusu rosyjskiego? Według spisu powszechnego z 2001 roku, spośród 48,5 milionów mieszkańców Ukrainy 17,3 proc. stanowią Rosjanie, którzy w rubryce „język ojczysty” niemal bez wyjątku zaznaczają „rosyjski”. Dominujący w państwie etniczni Ukraińcy (77,8 proc.) podają w tym wypadku przeważnie „ukraiński” (czyni tak nieco ponad 85 proc. z nich, podczas gdy pozostali uznają za ojczysty rosyjski). Ale kwestia nie jest taka prosta, co zauważył omawiając powyższe wyniki znawca tematu Tadeusz A. Olszański:

W sumie 67,5% ludności Ukrainy uznało za język ojczysty ukraiński (wzrost o 2,8% w porównaniu z 1989 r.), a 29,6% - rosyjski (spadek o 3,2%). Wzrostu deklaracji innych języków (o 0,4%) wiąże się głównie z napływem Tatarów krymskich. Niestety, wciąż niedostępne są dane o tym, jaki odsetek mieszkańców Ukrainy zna biegle, obok swego języka ojczystego, ukraiński, a jaki - rosyjski, co przybliżyłoby nas do oszacowania rzeczywistych rozmiarów rosyjskojęzyczności na Ukrainie (zgodnie z danymi z 1979 r. 49,8% Ukraińców, którzy uznali ukraiński za ojczysty, swobodnie władało rosyjskim; późniejsze dane są niedostępne). Skądinąd wiadomo, że językiem rosyjskim posługuje się na co dzień znaczna część mieszkańców Ukrainy, a na wschodzie i południu kraju - przytłaczająca większość”.

Tak czy inaczej, statystycznie rzecz biorąc, zapewne argumenty dla nadania rosyjskiemu statusu państwowego możnaby znaleźć. Tym bardziej, że według badań z kwietnia 2005 roku 47,4 proc. obywateli popiera używanie w szkołach rosyjskiego w takim samym wymiarze co ukraińskiego; z sondażu przeprowadzonego w grudniu 2005 roku wynika natomiast, że 37 proc. Ukraińców opowiada się za zrównaniem pozycji obu dominujących w państwie języków, 35 proc. chce zachowania status quo (czyli ukraińskiego jako języka państwowego, z zagwarantowaniem prawa do używania rosyjskiego „na co dzień”), a 20,3 proc. zgadza się na nadanie rosyjskiemu statusu języka oficjalnego w niektórych regionach, tych zdominowanych przez ludność rosyjskojęzyczną. Inne dane mówią nawet o ponad 50-cioprocentowym poparciu dla idei nadania rosyjskiemu statusu języka państwowego.

Powiedzmy sobie w tym miejscu szczerze, że dwujęzyczność (czy szerzej: dwuetniczność) jest czymś, z czym kiepsko radzą sobie nawet „doświadczone” demokracje, przynajmniej te zachodnie. Państwa z tego kręgu kulturowego powstały jako organizmy reprezentujące jeden naród polityczny, rozumiany także językowo-etnicznie. Eksperymenty w rodzaju wielonarodowych Austro-Węgier nie przeszły pomyślnie historycznego egzaminu i przepadły w zawierusze dziejów, a separatystyczne tendencje pojawiają się także i obecnie z różnym natężeniem w Belgii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Francji. Nawet w Polsce alergiczne reakcje wywołuje choćby samo wspomnienie o narodowości śląskiej (jest to często traktowane jako wstęp do jakże niepożądanej germanizacji, a może i utraty tego regionu). Sprawa obrony własnego państwa nabrała dużego znaczenia szczególnie w krajach Europy Środkowej i Wschodniej (o Ukrainie da się powiedzieć, że należy do obu tych regionów naraz), które dopiero niedawno zyskały możliwość w pełni suwerennego decydowania o własnym losie.

A przypadek ukraiński nawet i na tym tle się wyróżnia swoja specyfiką. Choć bowiem Ukraińcy posiadają bogatą własną historię, to jednak ich szczególnie bliskie wielowiekowe związki z Rosją sprawiają, że istnieje potencjalnie zagrożenie „zatracenia się” etnosu ukraińskiego w morzu „ruskiego narodu”. Ukraińcy i Rosjanie (z Białorusią na dokładkę) dzielą wspólny „mit założycielski” (wszystkie trzy państwa odwołują się do tradycji Rusi Kijowskiej z wieków IX-XII), łączy ich też religijny prawosławny obrządek, znaczne podobieństwo wykazują języki. Od 1654 roku Ukraina Lewobrzeżna, a od końca XVIII-ego stulecia także i prawobrzeżna (za wyjątkiem Galicji) znalazły się w granicach Imperium Rosyjskiego. Związki pomiędzy Rosją a jej guberniami ukraińskimi, zwanymi Małorosją, były skomplikowane i niejednoznaczne: dla jednych stanowiły przykład kolonialnego wyzysku, dla innych – wspaniałą i w znacznej mierze wykorzystaną szansę rozwoju ludności i ziem ukraińskich. Rosjanie traktowali przy tym Ukraińców mniej więcej tak, jak Polacy Górali czy Wielkopolan: jako swoich, negując generalnie ich odrębność narodową (podobnie czynili zresztą w stosunku do Ukraińców Polacy). O tym historycznym bagażu nie można zapomnieć, przyglądając się dzisiejszym zawirowaniom wokół języka rosyjskiego na Ukrainie.

W Kanadzie od czasu do czasu straszy władze centralne widmo oddzielenia się Quebecu. Także i Ukraina ma swój Quebec, a nazywa się on Autonomiczna Republika Krym.

{mospagebreak} 

2. Krym AD 2006

Krym jest jedynym regionem Ukrainy, gdzie przewagę mają nawet nie tyle ludzie „rosyjskojęzyczni”, co po prostu etniczni Rosjanie. Jest też miejscem, gdzie mowę ukraińską spotkać jest trudno. W latach dziewięćdziesiątych Półwysep domagał się w różnych okresach autonomii, niepodległości lub wręcz przyłączenia do Rosji. Na Krymie ogólnie było ciekawie: wprowadzano tu odmienną od obowiązującej w reszcie kraju strefę czasową, czyniono Sewastopol „dzielnicą Moskwy” (w takich działaniach o raczej propagandowym charakterze specjalizował się mer rosyjskiej stolicy Jurij Łużkow), cały czas dochodziło do kłótni przy okazji floty czarnomorskiej. Ostatecznie władze w Kijowie zdecydowały się na przeforsowanie prawdziwie salomonowego rozwiązania, ustanawiając Autonomiczną Republikę Krym i potwierdzając jej istnienie w konstytucji Ukrainy, przy jednoczesnym zachowaniu unitarności w skali całego państwa. Ta nieco karkołomna konstrukcja zdawała się funkcjonować w ogólności poprawnie.

Próba wprowadzenia języka rosyjskiego na Krymie jako oficjalnego odżywa co pewien czas. Choć postulat ludności rosyjskiej wydaje się w pewnym stopniu uzasadniony względami narodowościowymi, to jednak władze centralne w Kijowie obawiają się, że ustępstwo w sprawie Krymu stanowiłoby niebezpieczny precedens. I nie chodzi tu nawet o „rzeczywiste skutki” zaaprobowania dwujęzyczności: na Krymie i tak już we wszelkich urzędach, szkołach i w całej sferze publicznej wszystko załatwia się po rosyjsku, co jest zresztą zgodne z ukraińskim prawem – lecz o niebezpieczne następstwa w warstwie politycznej, stanowiące zagrożenie dla integralności całego państwa. Spór ten dotyczy zresztą odmiennych wizji Ukrainy: „niebieska” Ukraina Janukowycza i jego sojuszników to państwo federalne, o dużym stopniu decentralizacji i silnych regionach, natomiast „pomarańczowa” Ukraina jest mniej więcej taka, jak obecnie: unitarna i wprawdzie samorządowa, ale na pewno nie składająca się z odrębnych, samodzielnych podmiotów.

Kwestią czasu było, kiedy sprawa nadania językowi rosyjskiemu statusu „państwowego” na Krymie powróci w kampanii wyborczej w roku 2006. Pomijając powyższe „wysokie” okoliczności, motywy jej przywołania są bowiem także „niskie”: chodzi przecież również o najprostszy, cyniczny sposób pozyskania głosów rosyjskojęzycznych wyborców.

Krymski Blok Wyborczy „Za Janukowycza” między 5 stycznia a 5 lutego 2006 roku zebrał ponad trzysta tysięcy podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie w autonomii referendum w sprawie statusu języka rosyjskiego. Sprawy nie traktowano zbyt poważnie do 22 lutego. Wtedy to lokalny krymski parlament przegłosował zdecydowaną większością kontrowersyjną uchwałę. Rada Najwyższa Krymu przyjęła mianowicie postanowienie o przeprowadzeniu „lokalnego republikańskiego konsultacyjnego” referendum w sprawie nadania językowi rosyjskiemu statusu drugiego oficjalnego języka państwowego na terytorium Krymu. Referendum miałoby się odbyć równolegle z wyborami parlamentarnymi 26 marca, a pytanie, na które odpowiedzieć mają wyborcy, to: „Czy jest Pani/Pan za nadaniem językowi rosyjskiemu statusu drugiego języka państwowego?”. Referendum ma zostać zorganizowane przez lokalną Radę Ministrów i być sfinansowane ze środków własnych autonomii.

Reakcja centralnych władz ukraińskich była zdecydowana (patrz kalendarium poniżej): referendum uznano za sprzeczne z ukraińskim prawem, ponieważ choć władze Autonomii mają prawo odwoływać się do „głosu ludu”, to z zasady referendum nie może dotyczyć spraw „ogólnopaństwowych”, a jedynie lokalnych; tymczasem kwestia języka nie leży w gestii Autonomii Krymskiej (ani oczywiście żadnego z „regularnych” obwodów Ukrainy), a nadto jest regulowana przez konstytucję na poziomie całego państwa. Na chwilę obecną trudno powiedzieć, czy krymskie referendum w ogóle się odbędzie.

***

Choć cała sprawa wydaje się przede wszystkim wyborczym humbugiem czy raczej wyborczą kiełbasą rzuconą lekkomyślnie przez siły „niebieskich”, to jednak jest to przy okazji także niebezpieczne igranie z ogniem. Powiązanie referendum językowego z wyborami świadczy jasno o przyziemnych intencjach, jakie przyświecały wnioskodawcom. Jednak mogą oni, częściowo świadomie, a częściowo nieświadomie, doprowadzić do obudzenia się sił radykalnych, prowokujących groźne podziały w ukraińskim społeczeństwie.
Pozostaje mieć nadzieję, że Ukraińcy nie dadzą się zwieść specjalistom od politycznego marketingu, gdyż stawka w tym wypadku jest naprawdę wysoka. Choć dwujęzyczność Ukrainy jest obecnie faktem i realnie występującym elementem ukraińskiej rzeczywistości to jednak sposób, w jaki stawiają tę sprawę „niebiescy”, można ocenić jako niepotrzebnie konfrontacyjny i jątrzący. Dążenie do nadania językowi rosyjskiemu statusu oficjalnego w niektórych regionach to prosta droga do zbudowania wewnętrznych konfliktów i podziałów w państwie.
W rezultacie może dojść raczej do pojawienia się i wyostrzenia niepotrzebnych linii podziałów, a nie do uporania się z obecnie istniejącymi kłopotami. A Ukraina ma wystarczająco dużo kłopotów by nie dodawać do nich kolejnego.

[na podst. glavred.info, korrespondent.net, liga.net, newsru.com i in.]

{mospagebreak} 


Mini-kalendarium krymskiego mini-kryzysu 2006 roku:

5 stycznia-5 lutego: Komitet wyborczy „Za Janukowycza” zebrał podpisy pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum językowego na Krymie.

20 lutego: prezydent Juszczenko odbył spotkanie z szefem rządu krymskiego Anatolijem Budriugowem i swoim przedstawicielem na Krymie, Władimirem Kuliszem. Rozmawiano m.in. o pomyśle referendum językowego. Zastępca szefa Sekretariatu prezydenta, Anatolij Matwijenko, powiedział 21 lutego: „Wszyscy uczestnicy wczorajszego posiedzenia doszli do jednogłośnego wniosku, że ta kwestia nie może być przedmiotem referendum w autonomii, to niekonstytucyjna, bezprawna inicjatywa”. Zdaniem urzędnika prezydenckiej administracji, problem ma podtekst polityczny, a sprawą powinna się zająć prokuratura.

22 lutego: Rada Najwyższa Autonomicznej Republiki Krym większością 53 z 62 głosów przegłosowała wniosek Nr1578-4/06 o przeprowadzenia republikańskiego referendum w sprawie nadania rosyjskiemu statusu języka państwowego (złożył go Jewgienij Bubnow, reprezentujący komitet „Za Janukowycza”). W myśl przyjętego postanowienia referendum ma mieć charakter „konsultacyjny”. RN ARK tym samym zignorowała stanowisko Anatolija Budriugowa, szefa rządu ARK, który był przeciw postanowieniu; stwierdził, że „W imię pomyślności krymian – nie należy tego robić”.

Według przewodniczącego Rady Najwyższej Ukrainy Władimira Litwina, referendum o konsultacyjnym charakterze nie byłoby sprzeczne z prawem. Borys Dejcz, szef lokalnego parlamentu na Krymie, konsultował tę sprawę z Litwinem (jak się okazało 21 lutego), który powołał się z kolei na pozytywną opinię uzyskaną rzekomo w ministerstwie sprawiedliwości.
Pomysł referendum poparła m.in. partia Leonida Krawczuka, pierwszego prezydenta Ukrainy (urząd piastował w latach 1991-1994).

Stanowczo zaprotestował natomiast prokurator generalny Krymu Wiktor Szemczuk, wskazując na niezgodność przyjętego przez lokalny parlament aktu w szczególności z konstytucją Ukrainy, konstytucją Krymu, aktami prawnymi niższego rzędu, orzeczeniem Sądu Konstytucyjnego z 14 grudnia 1999 roku.

Przedstawiciel prezydenta Ukrainy na Krymie Władimir Kulisz przypomniał, że w przypadku niezgodności aktów normatywno-prawnych wydawanych przez parlament krymski, prezydentowi przysługuje, zgodnie z art. 137 konstytucji, prawo do zablokowania wejścia w życie spornych regulacji do czasu rozstrzygnięcia kwestii przez Sąd Konstytucyjny.

23 lutego: Sprawa referendum była tematem rozmowy telefonicznej Wiktora Juszczenki z Władimirem Putinem. Juszczenko zapewnił Putina, że na Ukrainie są stworzone warunki do rozwoju wszystkich grup językowych, a oficjalna pozycja języka ukraińskiego wynika z konstytucji. Juszczenko generalnie zbagatelizował całą aferę.

24 lutego: Prokurator Szemczuk zwrócił się z pismem do stałego przedstawiciela prezydenta w republice Władimira Kulisza w związku z nielegalnością postanowienia RN ARK odnośnie przeprowadzenia referendum ws. języka rosyjskiego.

Prezydent Juszczenko na konferencji prasowej w Iwano-Frankiwsku stwierdził, że „tym tematem spekulują niektórzy politycy przed wyborami”, wykorzystując problem językowy „jako jeden z argumentów” wyborczych technologii. Cała zaś sprawa „ma wyłącznie polityczny, wyborczy charakter”. „Teraz nie o tym powinniśmy mówić, lecz o rozwiązaniu problemów, które faktycznie istnieją. Ale niektóre siły polityczne wykorzystują to w swoich celach” – powiedział prezydent Ukrainy. Co do Krymu, trzeba tu raczej mówić, o rozwoju języków faktycznych mniejszości językowych, w tym i ukraińskiej. Juszczenko podkreślił też, że coraz więcej obywateli Ukrainy posługuje się językiem ukraińskim, jest tu wyraźna dodatnia tendencja, choć nie podał konkretnych liczb. „Jestem przekonany, że na Ukrainie problem języka rosyjskiego nie istnieje” – podsumował Juszczenko.

Jarosław Dawydowicz, szef ukraińskiej CKW, oświadczył, że nie widzi podstaw prawnych do przeprowadzenia referendum na Krymie 26 marca. Sytuację komplikuje fakt, że ustawa o referendach, uchwalona jeszcze w 1990 roku, jest przestarzała, i…niekonstytucyjna.

3 marca: Wiktor Juszczenko ponownie odniósł się do decyzji RN ARK, oceniając ja jako dążenie do wywołania wewnętrznego konfliktu i podziału wśród Ukraińców. „Są różne referenda: jedne, które konsolidują naród, jak [niepodległościowe] w 91-ym roku, a inne – które dzielą naród. I to właśnie o tym drugim przypadku teraz rozmawiamy. Niech one będą konsultacyjne, prawnie problematyczne, ale chodzi o to, że mają one na celu wzmocnić anty-ukraińskie nastroje”. Juszczenko zwrócił uwagę, że temat języka rosyjskiego wraca przy okazji każdych wyborów od 1991 roku z inspiracji sił, które poza tym niewiele mają ludziom do zaoferowania. „Mamy swoje narodowe państwo. Dość już tego jeżdżenia za radą…Stało się to przedmiotem spekulacji piątej kolumny”.

6 marca: Ministerstwo sprawiedliwości Ukrainy uznało postanowienie RN ARK za sprzeczne z ukraińskim prawem. Orzekło też, że istnieje podstawa prawna do zastosowania przez prezydenta art. 137 konstytucji i zablokowania decyzji podjętej przez ciało ustawodawcze krymskiej autonomii.

7 marca: Centralna Komisja Wyborcza z Kijowa uznała nałożenie na komisje wyborcze zajmujące się wyborami powszechnymi obowiązków wynikających z przeprowadzenia referendum lokalnego za sprzeczne z prawem.

Premier Krymu Anatolij Budriugow poinformował, że w Autonomii nie są prowadzone żadne przygotowywania do przeprowadzenia referendum, które nazwał PR-owskim projektem, na który w dodatku nie zostały przewidziane żadne środki. „Po tym, jak deputowani sobie popi-arowali, wszystko to rzucili i udali się do swoich zwykłych przedwyborczych czynności, i nikt się tą sprawą już dalej nie zajmuje” – powiedział premier. Dodał też, że do tej pory nie trafiły do niego żadne akty prawne odnośnie przeprowadzenia referendum i organizacyjnie całej sprawy po prostu nie ma.

9 marca: Sąd państwowy Krymu rozpoczął rozpatrywanie wniosku administracyjnego prokuratora Szemczuka o uznaniu za sprzeczną z prawem decyzji RN ARK z 22 lutego 2006 roku. Sad wstrzymał wykonywanie przyjętego postanowienia i odesłał je do organu uchwałodawczego.

{mospagebreak} 

Dodatek:

Zdaniem ekspertów: „Czy na Ukrainie istnieje problem języka rosyjskiego?
(cyt. za „Gławred.info”):

Wiktor Niebożenko z Ukrainskiego Barometru sądzi, że odpowiedź na powyższe pytanie jest twierdząca, i co więcej, że sprawa ta istnieje, będzie istnieć i regularnie ożywać w czasie wyborów, rozgrywana tak przez siły prorosyjskie jak i nacjonalistyczne. Dwujęzyczność się ustabilizowała, jest faktem, który w najbliższej perspektywie się nie zmieni. Obecnie przyjęte uregulowanie konstytucyjne powoduje wśród Ukraińców swoiste dwójmyślenie, czego doświadczają zwłaszcza urzędnicy. Rosyjski nigdy nie zniknie trwale z Ukrainy choćby z uwagi na popularne teksty kultury. Problem pozostanie w najbliższym czasie nierozwiązany.

Wołodymyr Malenkowicz utrzymuje, że problem rosyjskiego istnieje z uwagi na prowadzoną ukrainizację, co widać zwłaszcza w oświacie. Ale akurat niewłaściwych działań w oświacie nie obserwuje się na Krymie i w Donbasie, toteż postulaty referendum krymskiego to „nic więcej jak PR”. Malenkowicz opowiada się za przyjęciem nowej ustawy o językach. Również Dmitrij Wydrin, dyrektor Europejskiego Instytutu Integracji i Rozwoju uważa, że obecna władza chowa głowę w piasek i stara się przemilczeć ten poważny problem.

Jurij Jakimienko z Centrum im. Razumkowa sądzi z kolei, że na Ukrainie nie ma problemu języka rosyjskiego, a obecne zaognienie tematu ma charakter polityczny i koniunkturalny. Samą zaś sprawą, jeśli się pojawi, powinny ewentualnie zajmować się władze miejscowe, podczas gdy całość zagadnienia jest dobrze uregulowana w prawie: konstytucji i w stosownej ustawie. Iwan Łozowyj, szef Instytutu Państwowości i Demokracji, stwierdza sarkastycznie, że nie ma problemu dwujęzyczności, bo w kraju faktycznie dominuje język rosyjski. Sam temat jest polityczny i sztucznie rozdmuchiwany przez oligarchów donieckich z otoczenia Rinata Achmatowa, których wspierają decydenci z Krymu.

Oleś Donij, szef Centrum Badania Wartości Politycznych wskazuje na historyczne korzenie dzisiejszych sporów. Ukraina to quasi-kolonia, która uwolniła się spod wpływów metropolii-Rosji. Występuje w związku z tym kilka poziomów: największy problem dotyczy gnębionego latami przez imperialne władze języka ukraińskiego, który znajduje się na granicy przeżycia i, podobnie jak krymsko-tatarski, potrzebuje państwowej ochrony i pomocy. Problem języka rosyjskiego jest innej natury: wielu ludzi się w nim wychowało i teraz ludzie ci odczuwają pewien psychologiczny dyskomfort. Walkę z ukraińskim po cichu wspiera też Rosja.

Komentator Aleksandr Mihelson twierdzi, że ukraińskie społeczeństwo raczej popiera wzmocnienie roli rosyjskiego. To właśnie władza się wymiguje twierdząc, że problem jest tylko „wyborczy”. A tymczasem problem istnieje i się najprawdopodobniej zaostrzy. Wraz ze wzrostem poziomu życia, ludzie zaczną się domagać swoich praw (co zauważył już Tocqueville). Kiedy Leonid Kuczma wygrał wybory na prorosyjskich sentymentach, całą sprawę odłożył i nie wypełnił swoich obietnic. Teraz, w przypadku zwycięstwa, „niebiescy” Wiktora Janukowycza nie będą mogli tego zrobić. Kuczma chciał stać ponad podziałami i nie dzielić obywateli, lecz obecnie się kształtująca, policentryczna struktura władzy sprzyja odwrotnym rozwiązaniom: podkreślanie różnic uwiarygodnia polityków i jest dla nich korzystne. Prawdziwym problemem jest to, że priorytetowy status ukraińskiego niemalże legitymizuje całe państwo. Mylą się więc ci, którzy mówią że nadanie rosyjskiemu statusu oficjalnego nie zaszkodzi ukraińskiemu. Zrównanie języków, które oznaczałoby tylko koniec ochrony ukraińskiego, może w najgorszym razie doprowadzić do jego zniknięcia z językowej mapy świata. Nawet i obecnie, w warunkach istnienia „języka państwowego”, zaledwie 5 proc. książek wydawanych na Ukrainie to pozycje po ukraińsku, podczas gdy w 1970 roku było to 38,2 proc, a w 1980 23,9 proc.

Sprawa jest też polityczna, gdyż wspieranie języka rosyjskiego także poza granicami kraju jest oficjalnym celem Rosji zapisanym w „Koncepcji polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej”. Przed poważnym dylematem stają ukraińscy naukowcy: aby zaistnieć na arenie międzynarodowej, muszą publikować swoje prace po angielsku – albo po rosyjsku. To rosyjski jest językiem „komunikacji międzyetnicznej na Ukrainie”. Niektóre sondaże pokazywały, że przynajmniej do 2000 roku użycie rosyjskiego w miejscu pracy rosło, zmniejszała się za to dwujęzyczność. W miastach ludzie mówią przeważnie po rosyjsku; przy czym na Ukrainie można nie znać ukraińskiego i żyć, ale trudniej nie znać rosyjskiego i żyć. Problemem jest też rosyjskojęzyczne w dalszym ciągu wojsko, a także gwara surżyk: chcąc uniknąć nieprawidłowości, używa się literackiego języka, i częściej jest to rosyjski niż ukraiński. Surżyk zbliża ukraiński do literackiego rosyjskiego, a oddala od literackiego ukraińskiego, wypycha go z codziennego użycia.
 
We wnioskach Mihelson stwierdza, że nadanie rosyjskiemu statusu języka oficjalnego zaostrzy wewnętrzne podziały na Ukrainie. Krok taki Mihelson uznaje jednak za wysoce prawdopodobny (w wersji „miękkiej”, to jest wprowadzenia rosyjskiego w niektórych regionach) po marcowych wyborach, gdzie silne poparcie prawdopodobnie uzyskają „niebiescy”. Sytuację obstających przy jednojęzyczności pomarańczowych komplikuje fakt, że takie uregulowanie byłoby w zasadzie „zwycięstwem praw człowieka” i wartości europejskich: a za obrońców europejskich norm chce uchodzić Wiktor Juszczenko i spółka.