Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Unia Europejska Czy to koniec Multikulti?

Czy to koniec Multikulti?


17 październik 2011
A A A

Niewątpliwie kwestią często pojawiającą się w dyskusjach na temat rozwoju i ścieżki, którą podąża społeczeństwo europejskie jest wzrost tendencji nacjonalistycznych oraz jednoczesny spadek wiary w „multikulti”. Zachodzące procesy mogą budzić niepokój i nieść za sobą nieodwracalne skutki. Powodów takiego stanu rzeczy jest co najmniej kilka i ukazują one złożoność dzisiejszej Europy.

Jeszcze nie tak dawno Unia kojarzyła się z wolnością, demokracją, prawami człowieka i tolerancją. Zakładając trwałość pierwszych trzech wartości, z ostatnią zdaje się być nieco gorzej. W czasach dobrobytu z łatwością przychodzi nam dzielenie się z innymi i czerpanie inspiracji z obcych kultur, a politycy chętniej odwołują się do polityki miłości oraz przyjmowania imigrantów walczących o lepsze jutro dla siebie i przyszłych pokoleń.

Zjawisko to jest jak najbardziej zrozumiałe i poparte doświadczeniami historycznymi. Gorzej sytuacja się przedstawia, gdy musimy zmagać się z trudnościami, z których wyjście okazuje się być cięższe, niż początkowo przypuszczano. Naturalnym wydaje się poszukiwanie winnych takiej sytuacji. Kto może odpowiadać za obecne kłopoty? Wszyscy, tylko nie my sami. Nie my sami, a więc tamci, oni, inni. Tak oczywista logika przeciętnego obywatela prowadzi w prostej linii do rozwoju nacjonalizmów, rasizmu i ogólnie pojętej wrogości wobec obcych.

Przykładem najtrafniej ilustrującym opisaną sytuację jest Holandia. Państwo kojarzące się w latach 90-tych z tolerancją, brakiem uprzedzeń, powszechną wolnością i otwartością przybiera nieco inny wymiar w obecnych okolicznościach. Członek populistycznej Listy Pima Fortuyna, Joost Eerdmans, odważył się nawet powiedzieć, że „duża przestępczość wśród Marokańczyków wynika z ich kultury i profilu genetycznego”. Takie opinie jeszcze 15 lat temu nie mogły nawet istnieć w sferze wyobrażeń. Kraj obecnie zmaga się z rosnącym bezrobociem wśród imigrantów i koniecznością wypłaty zasiłków dla niepracujących obcokrajowców. Naciski ze strony Geerta Wildersa, założyciela i przywódcy prawicowej Partii Wolności, zmusiły rząd do podjęcia kroków dążących do zaostrzenia warunków pobytu dla cudzoziemców.

Jak więc możliwe, że w kolebce tego, do czego od 1945 r. bez ustanku dążymy, rodzą się podobne ruchy? Obserwowany wzrost niechęci do obcych spowodowany jest przede wszystkim trudną sytuacją nie tylko państw strefy euro lecz także zamożnych zachodnich demokracji będących ostatecznym celem drogi wielu uchodźców szukających lepszych warunków życia. Paradoksalnie winić należałoby poprzednie rządy, które niewystarczająco uregulowały prawnie kwestie odnoszące się do emigracji, azylu oraz uchodźców, nie zaś samych zainteresowanych, którzy skuszeni licznymi przywilejami ustanowionymi w latach 60-tych, gdy potrzebowano taniej siły roboczej, przybyli, by osiedlić się i założyć rodziny.

Kryzys gospodarczy pozbawia Unię złudzeń i utopijnych pragnień reprezentowanych przez ostatnie lata. Podczas gorszych czasów wzrost niechęci do osób obwinianych za ten stan rzeczy występuje nad wyraz często. W ten właśnie sposób piękna idea wspólnego życia wielu kultur zaczyna powoli umierać.

Uważanie interesów własnego państwa za najwyższe dobro to tylko jedna z cech nacjonalizmu. Jednak dużo mówi o duchu społeczeństwa reprezentującego tę postawę. Idea integracji staje z nią w sprzeczności. Jak czytamy w TUE art. 3 punkt 5 „[Unia] przyczynia się do pokoju, bezpieczeństwa, trwałego rozwoju Ziemi, do solidarności i wzajemnego szacunku między narodami.” Jasno widać, że faworyzowanie obywateli danego kraju zdecydowanie przeczy celom Unii Europejskiej.

Niewątpliwie polityka otwartości podążyła nie tą ścieżką, którą powinna była. Zawrócenie z niej oznaczałoby klęskę, na którą Unia nie jest gotowa. Unikanie problemu również nie doprowadzi do poprawy sytuacji, a co więcej może skutkować jeszcze większymi napięciami obserwowanymi w obrębie samego społeczeństwa.

Rosnąca niechęć do innych kultur rozpoczęła się wraz z atakami z 11 września. Od tamtego dnia wyznawcy islamu podejrzewani byli o kontakty ze światem terrorystycznym, a obywatele państw Bliskiego Wschodu dużo dokładniej sprawdzani podczas kontroli paszportowych. Strach przed nieznanym, tak naturalny dla człowieka, został wyolbrzymiony przez media i społeczeństwo, które bez skrupułów zaczęło dokonywać uogólnień i tworzyć nowe stereotypy. Nieświadomi wywieranego na nich wpływu wyborcy, masowo zaczęli odchodzić od prezentowanych wcześniej poglądów politycznych.

Tym, co powinno zwrócić uwagę całej Unii Europejskiej jest rosnące poparcie dla partii reprezentujących poglądy nacjonalistyczne. Wygranie prawicy na Węgrzech (Partia Fidesz) czy narodowo-konserwatywnej partii Prawdziwi Finowie w Finlandii świadczy o poszukiwaniu przez społeczeństwo potrzeby bezpieczeństwa, której do tej pory rządzącym nie udało się zapewnić. Postępująca integracja europejska paradoksalnie prowadzi do defragmentacji Europy.

Powrót do swych narodowych interesów i zamknięcie się na współpracę nie jest tym, czego potrzebuje współczesna Europa w fazie kryzysu. Zmęczenie, zwątpienie i pytania dotyczące solidarności w kwestii Grecji wystawiają na próbę całą Unię Europejską. Jednak jedynym czynnikiem, który pozwoli ocalić Wspólnotę jest jedność prezentowana nie tylko w czasach dobrobytu.

Powszechne zagrożenie wywołane wzrostem tendencji nacjonalistycznych może być niebywale groźne dla współczesnych demokracji. Stanowi wręcz niebezpieczeństwo dla przetrwania Unii Europejskiej. Idei budowanej przez lata między innymi w celu utrzymania pokoju w Europie. Przykładem jak dużym niebezpieczeństwem okazuje się być nacjonalizm są zamachy przeprowadzone 22 lipca w Norwegii przez „chrześcijańskiego fundamentalistę” Andersa Breivika. Warto zauważyć, że wydarzenia te miały miejsce w państwie nie należącym do Unii Europejskiej. Świadczy to o szerszym zasięgu problemu. Obecnie cały kontynent zmaga się z niechęcią wobec współżycia ze sobą różnych kultur.

Procesem obserwowanym od pewnego czasu jest stopniowa regionalizacja, dokonująca się w obrębie państw członkowskich Wspólnoty. Separatystyczne tendencje Państwa Basków, czy Ruch na rzecz Autonomii Śląska to tylko nieliczne przykłady tego, do czego może dążyć Europa w najbliższej przyszłości. Problemem więc nie będą już konflikty w obrębie obywateli różnych państw, a napięcia pomiędzy mieszkańcami jednego kraju. Pesymistyczne prognozy przewidują możliwy rozpad Unii na rzecz utworzenia mniejszych państw opartych na pojęciu regionu i poczuciu wspólnoty wśród jego mieszkańców.

Tożsamość europejska, do której często odwołują się politycy w swych przemówieniach, tak naprawdę okazuje się być ciężka do zdefiniowania. Różnice dostrzegalne są na każdym kroku. Najważniejsze z nich to: odmienne tradycje, zwyczaje, nie wspominając o języku. On sam zresztą stał się początkiem bezprecedensowej sytuacji, w której znalazła się Belgia, pozostająca bez rządu od blisko 500 dni. Jako powód obecnej sytuacji podaje się konflikt pomiędzy Walonią, Flandrią a Brukselą dotyczący oficjalnego języka, w którym przeprowadzone miały zostać wybory w 2010 roku. Paradoksalnie to właśnie miasto uważane za stolicę Unii Europejskiej jest obecnie częścią najmniej zintegrowanej części Europy, która w dodatku od półtora roku nie wykazuje możliwości zjednoczenia się na rzecz wspólnoty.

Tendencje nacjonalistyczne oparte na różnicach językowych stanowią niebezpieczeństwo rozłamu zróżnicowanej Europy. Zachowaniami, które powinny budzić jeszcze większe zaniepokojenie są dokonywane przestępstwa na tle rasowym. Problem dyskryminacji został określony w art. 10 TfUE, który stanowi: „Przy określaniu i realizacji swoich polityk i działań Unia dąży do zwalczania wszelkiej dyskryminacji ze względu na płeć, rasę lub pochodzenie etniczne, religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną.” W celu urzeczywistniania przepisu powstają instytucje zajmujące się zwalczaniem tego typu zachowań. W Krakowie ma powstać „Miejska strategia przeciwdziałania rasizmowi” zajmująca się między innymi walką z ksenofobią czy antysemityzmem. Działania dotyczyć będą przede wszystkim szybkim reagowaniem na chuligańskie wybryki, takie jak malowanie obraźliwych haseł na murach.
 
Te i inne działania jasno wskazują na powszechne potępienie ideologii głoszących nierówność ludzi. Zaskakującym jest więc fakt, że gdy mowa o uznawaniu spraw własnego narodu za najważniejsze opór ze strony instytucji europejskich czy polityków wydaje się być niewielki, jeżeli w ogóle zauważalny. Świadczy to o różnicy w podejściu do obu problemów, z których każdy jest na równi ważny i stanowi równoznaczne zagrożenie w dzisiejszych czasach. Rezygnacja z trudu podejmowanego w celu pokojowego współżycia wielu kultur i narodów na terenie starego kontynentu nie może być usprawiedliwiona żadnym czynnikiem obecnie istniejącym. To, o czym powinna pamiętać nie tylko Europa, lecz także my sami, to fakt, że z każdego kryzysu (społecznego, ekonomicznego, politycznego) wychodzimy jeszcze silniejszymi. Ważne, by wyjść z niego razem, a wspólnie doświadczenia zbierane w walce o poprawę sytuacji umocnią współpracę i związek narodów europejskich.

Problemy finansowe całej Unii okazują się być najtrudniejszym testem na europejską tożsamość, solidarność i walkę w imię dobra wspólnoty, a nie poszczególnych państw członkowskich. Czy Europie uda się zdać go pomyślnie?