Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Filip Topolewski: Nuklearny Iran - czy Ajatollachowie lubią bajki?


14 październik 2005
A A A

Media donoszą w ostatnim czasie o wzmożonej aktywności izraelskich dyplomatów, polityków i lobbystów w Stanach Zjednoczonych celem zwrócenia uwagi Waszyngtonu na zagrożenie ze strony programu atomowego Iranu. Sam fakt nadania zabiegom Izraela takiego rozgłosu również wydaje się świadczyć o próbie przekonania amerykańskiej opinii publicznej o realnym zagrożeniu ze strony Iranu. Politycy Izraela nie przebierają w słowach i groźbach. Zdeterminowani są nawet powtórzyć manewr z 1981 r., gdy lotnictwo izraelskie zbombardowało irackie ośrodki badań nad bronią atomową. Na ile sytuacja jest poważna? Jakie są scenariusze wyjścia z sytuacji? Czy możliwa jest ingerencja armii amerykańskiej?

 

Sytuacja Izraela wydaje się zrozumiała. Uzyskanie przez Iran broni atomowej wraz z środkami jej przenoszenia postawi Izrael w sytuacji permanentnego śmiertelnego zagrożenia. Zważywszy na domniemaną możliwość ataku odwetowego ze strony Izraela doprowadzi to do lokalnej zimnej wojny i równowagi strachu. Teoretycznie można wyobrazić sobie sytuację, iż oba państwa będą w długim okresie dysponować potencjałem umożliwiającym wielokrotne zniszczenie przeciwnika. O ile trudno sobie wyobrazić świadomą politykę samozniszczenia realizowaną przez jakikolwiek, nawet najbardziej zaślepiony, rząd jakiegokolwiek państwa to można sobie z łatwością wyobrazić sytuację przejęcia kontroli nad arsenałem grupki fanatyków – samobójców, szczególnie w kraju, w którym grupki fanatyków są całkiem liczne. Taka ewentualność czyni „śmiertelne” zagrożenie bezpieczeństwa Izraela w stopniu równie prawdopodobnym zamachowi stanu przeprowadzonym przez skrajnych fanatyków w Iranie.

Oczywiście, efekt zdobycia przez Iran broni atomowej nie ograniczy się tylko do stworzenia zagrożenia niekontrolowanego ataku ze strony Iranu. Tego samego dnia Iran stanie się niekwestionowanym liderem państw arabskich na Bliskim Wschodzie. Można założyć, że diametralnie zmieni to sytuację bezpośrednich sąsiadów Izraela i osłabi jego polityczną pozycję w regionie. Pod atomowym parasolem być może zachcą schować się Liban, Syria, Irak, a przede wszystkim Palestyna. Pozyskanie, co nie wydaje się trudne, takiego adwokata zasadniczo wzmocniłoby pozycję Palestyńczyków w relacjach z Izraelitami. Zatem oprócz realnego, acz mało prawdopodobnego, śmiertelnego zagrożenia Izrael zostałby skonfrontowany z twardszym stanowiskiem swoich najbliższych sąsiadów.

Co może uczynić Izrael w celu uchronienia się przed niekorzystnym scenariuszem? Celem samym w sobie jest zniweczenie, bądź możliwie największe oddalenie w czasie uzyskania broni atomowej przez Iran. Polityczna sytuacja Izraela jest dobra. Stanowisko Tel-Awiwu w kwestii oceny irańskiego programu atomowego popierają USA i Unia Europejska. I obaj partnerzy przyjęli, można powiedzieć właściwe dla siebie metody postępowania. W próbach rozwiązania problemu Unia wcieliła się w rolę dobrego policjanta. Oferuje Iranowi marchewkę w postaci bodźców ekonomicznych, wśród nich tranzyt surowców z Azji, kontrakty na irańską ropę, poparcie starań o wstąpienie do WTO, liczne umowy o współpracy gospodarczej. Pokrótce, włączenie Iranu do krwiobiegu światowej gospodarki. Z drugiej strony rolę złego policjanta odgrywają USA. Iran jest dla Ameryki mrocznym punktem osi zła. Wojska amerykańskie z żelazną konsekwencją rozprawiły się z wrogim reżimem Talibów w Afganistanie, Saddamem Husajnem w Iraku udowadniając, że operacje wojenne w tej części świata nie stanowią dla nich problemu. Zagrożenie ze strony USA wydaje się jak najbardziej realne. Bazy US Army w Iraku, Turcji, Afganistanie a być może niedługo także w Turkmenistanie właściwie trzymają Iran w kleszczach. Koncentracja potężnej armii w Iraku, zaledwie kilkaset kilometrów od Teheranu pewnie nie pozwala spać spokojnie ajatollachowi Chamenei. Mimo to Iran wydaje się nie zwracać uwagi na zagrożenie.

Pewność siebie przywódców Iranu ma swoje uzasadnienie. Po pierwsze Iran jest olbrzymim państwem – blisko 70 milionów mieszkańców i przeszło 1,5 miliona kilometrów kwadratowych muszą czynić plany podboju niezwykle trudnymi. To więcej ludności i terytorium niż w Afganistanie, Iraku i Korei Północnej razem wziętych. Ponadto do czasu ustabilizowania sytuacji w Iraku armia amerykańska ma uwiązane ręce, a to może potrwać. Iran nie jest wreszcie pogrążonym w chaosie Afganistanem, ani pozbawionym obrony Irakiem. Wręcz przeciwnie wydaje się, że irańska obrona ma się całkiem nieźle. Polityczna pozycja Iranu, pomimo jawnej wrogości ze strony Stanów Zjednoczonych nie jest beznadziejna – reżim ajatollachów może liczyć na poparcie Chin i Rosji. Jednocześnie Stanom Zjednoczonym będzie niezwykle trudno przekonać ewentualnych sojuszników do kolejnej wojny prewencyjnej – w Iraku ostatecznie nie znaleziono żadnej broni masowego rażenia. Wielka Brytania ustami ministra spraw zagranicznych Jacka Strawa zawczasu wyraźnie wykluczyła możliwość jakiegokolwiek ataku na Iran. Wszystko to czyni groźbę zmasowanej inwazji mało realną, by nie powiedzieć iluzoryczną.

Skoro kijem nie może być zmasowana inwazja być może dobrym straszakiem będzie chirurgiczne uderzenie wojsk powietrznych na irańskie nuklearne instalacje badawcze. Nie można zarzucić takiemu rozumowaniu logiki, ale znowu trudne do oceny są szanse jej powodzenia. Po pierwsze brakuje casus belli. Kolejny raz, po Iraku, mówi się o zagrożeniu widmo, istnieją poszlaki i podejrzenia, ale brak twardych dowodów. Iran zarzeka się, że program nuklearny ma charakter czysto cywilny i nie stanowi zagrożenia. Atak, w przypadku powodzenia raz na zawsze pogrzebie pod gruzami ewentualne dowody dając w ręce Irańczykom potężną polityczną broń – niewinnej ofiary izraelskiej agresji. Po drugie trudno jest oszacować szanse powodzenia takiej operacji. To co powiodło się ćwierć wieku temu w Iraku może nie udać się dzisiaj w Iranie. Nie należy również zapominać o tym, iż próba odbicia zakładników w amerykańskiej ambasadzie w Teheranie w czasie rewolucji w 1979 r. przez amerykańskich marines zakończyła się fiaskiem i przyczyniła do porażki Cartera w wyborach. George W. Bush dwa razy zastanowi się przed wysłaniem nawet jednego komandosa za irańską granicę.

Teoretycznie istnieje jeszcze cień szansy na zmianę polityczną w samym Iranie. Nie ulega wątpliwości, że w Teheranie istnieją siły polityczne dążące do otwarcia na świat i pojednania z Zachodem. Jednak bierne czekanie na demokratyzację Iranu nie może być uznane za dobrą strategię. A przede wszystkim w przypadku zagrożenia zewnętrznego, a takiemu poddawany jest Iran silna władza zwyczajowo zyskuje a nie traci poparcie ludności.

Skoro w bliskiej perspektywie wykluczona jest wojna z Iranem, precyzyjne uderzenie z powietrza wydaje się niezwykle trudne a szanse „pierestrojki” w Iranie bardzo małe pozostaje rozwiązanie dyplomatyczne polegające na opóźnianiu realizacji programu nuklearnego w czasie z jednej strony a z drugiej na próbach normalizacji stosunków zarówno na linii Teheran – Waszyngton, jak również Teheran – Tel – Awiw. Dlatego realizowana strategia rozwiązania kryzysu poprzez przedstawienie Iranowi perspektyw korzyści gospodarczych wydaje się najlepszą możliwą ścieżką. Tak jak w baśniach z tysiąca i jednej nocy Szeherezada każdego wieczoru unikała śmierci opowiadając sułtanowi bajki, aż w końcu żyli razem długo i szczęśliwie.