Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Katarzyna Sawicka: O przyjaźni boliwijsko-irańskiej, czyli studium pragmatyzmu


09 wrzesień 2010
A A A

Pod koniec sierpnia w boliwijskiej telewizji można było zobaczyć transmisję ze spotkania prezydenta Evo Moralesa z irańskim ministrem ds. przemysłu i górnictwa. Wizyta irańskiego urzędnika w La Paz była wynikiem przyznania Boliwii pożyczki w wysokości 250 milionów dolarów przez rząd w Teheranie. Według deklaracji polityków, środki te zostaną przeznaczone na rozwój boliwijskiej gospodarki.

Pożyczka ta nie jest jedyną w historii relacji pomiędzy Boliwią i Iranem. Pierwszym wyrazem zacieśnienia stosunków między tymi dwoma krajami było porozumienie z września 2007 roku, dotyczące współpracy w obszarze wymiany handlowej i produkcji energii. Wtedy właśnie rząd Mahmuda Ahmadineżada obiecał pomoc dla Boliwii w wysokości miliarda dolarów. Ta niebanalna suma przekonała Moralesa, że warto nawiązać bliższe relacje z Teheranem. Boliwia jest jednym z najbiedniejszych krajów Ameryki Łacińskiej, funkcjonującym głównie dzięki pomocy międzynarodowej. W maju 2010 roku boliwijski parlament przedłużył porozumienie na czas nieokreślony.

Morales nie ukrywa, że kwestie ideologiczne nieszczególnie go interesują. W oświadczeniu z 30 sierpnia stwierdził, że Boliwia utrzymuje kontakty z państwami na całym świecie i że taka polityka, mająca na celu współprace i zwiększanie inwestycji, będzie kontynuowana. Iran niewątpliwie wykazuje chęć współpracy, niewiele oczekując w zamian. I co najważniejsze, w przeciwieństwie do Waszyngtonu, nie stawia warunków.

Wydaje się, że niechęć do Stanów Zjednoczonych jest jedynym co łączy Boliwię i Iran. Bo jeśli przyjrzeć się programom politycznym rządzących, nie trudno zauważyć, że  próżno tu szukać płaszczyzny porozumienia. Morales, przywódca Ruchu na rzecz Socjalizmu (MAS), do władzy doszedł dzięki hasłom sprawiedliwości społecznej i poparciu najbiedniejszych klas społecznych. Ahmadineżad to konserwatywny fundamentalista religijny. Iran, którego stosunki z Waszyngtonem są skrajnie napięte, już kilka lat temu rozpoczął poszukiwania sojuszników w Ameryce Łacińskiej. Boliwia, ze swoim bagażem historycznym, który nauczył jej nieufności w relacjach ze Stanami,  okazała się podatnym gruntem dla irańskiej polityki. Boliwijczycy pamiętali i nadal pamiętają, że w latach dziewięćdziesiątych Amerykanie w zamian za pomoc finansową wymusili na rządzie w La Paz prywatyzację złóż naturalnych i liberalizację rynku, co w konsekwencji doprowadziło do wzrostu bezrobocia i pogłębienia się różnic między bogatymi i biednymi.

Historia nieporozumień między imperium z północy a obszarem Ameryki Południowej wykracza poza wiek XX i XIX, a negatywne emocje, bo nie zawsze chodzi tu tylko o stereotypy,  są głęboko zakorzenione w kulturowej świadomości społeczeństw. Dla wielu Amerykanów z Południa Stany Zjednoczone kojarzą się z najeźdźcą, który uzależnia od siebie kraj, wykorzystuje go ekonomicznie i znika, zostawiając po sobie nędzę.

Podobny wizerunek pokutuje w Boliwii, która przez dziesięciolecia uzależniona była od inwestycji zagranicznych. Bez kapitału zagranicznego państwo nie mogłoby istnieć, jednak wszystkie wysiłki władz, jak np. rozbudowa infrastruktury, skierowane były wyłącznie na jeden sektor, który w danym momencie znajdował się w polu zainteresowań inwestorów. Na początku było to srebro, później cyna. W ogólnym rozrachunku monokultura nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, a długoterminowo zawsze przynosi straty. Państwo nie rozwija się w innych dziedzinach, gospodarka jest uśpiona i z roku na rok coraz silniej uzależniona od eksportu jednego towaru i od wahania cen na rynkach światowych. A gdy zwiększone zapotrzebowanie się kończy, tak jak to było ze srebrem i cyną, państwo zostaje z niczym. Nie dość, że przez długi okres nie inwestowało w swój rozwój, to okazuje się, że różnica między nim a innymi krajami, które wykorzystały ten czas na modernizację swoich gospodarek, dramatycznie się powiększyła.

Tak właśnie przedstawia się kazus Boliwii, która na początku lat osiemdziesiątych w związku z kryzysem w górnictwie zaczęła przeżywać głęboki kryzys finansowy.  Wtedy właśnie znacząco wzrosła produkcja koki, która stała się podstawą utrzymania dla wielu rodzin. Liść koki znany jest w Boliwii od tysiącleci. Stosuje się go  w ceremoniach religijnych, jest również nieoceniony dla przetrwania w trudnych andyjskich warunkach klimatycznych, daje bowiem uczucie sytości i uśmierza ból. Zajmuje więc ważne miejsce w boliwijskiej świadomości.

I nie byłoby w tym żadnego problemu, gdyby nie to, że z koki produkuje się kokainę. Fakt ten stał się kolejnym zarzewiem konfliktu na linii Boliwia – Stany Zjednoczone. To Waszyngton nalegał na arenie międzynarodowej na masowe palenie zbiorów koki, co Boliwijczycy postrzegali jako zamach na ich suwerenność. Dlatego nie dziwi, że Evo Morales, przywódca cocaleros (rolników zajmujących się produkcją koki) nie jest gorącym zwolennikiem polityki północnoamerykańskiej.

Dziś wiadomo jedno: Boliwia potrzebuje pieniędzy. Pomoc będzie przyjmować więc ze wszelkich możliwych źródeł, nie ważne czy jest to Iran, Hiszpania, Włochy czy Wenezuela. Pomoc oferowana przez Teheran nie wymaga wyrzeczeń. Morales zachowuje się więc pragmatycznie, przyjmuje płynące szerokim strumieniem irańskie środki, a w ramach wdzięczności ogłasza swoje poparcie dla działań rządu Ahmadineżada. W niedawnym wystąpieniu prezydent stwierdził, że Boliwia popiera rozwój badań nad energią nuklearną, która ma być wykorzystana dla celów pokojowych. Morales podkreślił, że ONZ postępuje niesprawiedliwie nakładając sankcje na Iran w związku z pracami nad wzbogacaniem uranu, jednocześnie nie podejmując żadnych działań mających na celu ukaranie Izraela, który, wg słów Moralesa, posiada broń nuklearną.

Od kiedy Evo Morales i Ahmadineżad spotkali się po raz pierwszy w wrześniu 2007, Boliwia gorliwie popiera Iran na arenie międzynarodowej i dąży do zacieśniania stosunków bilateralnych. Morales przeniósł ambasadę boliwijską z Egiptu do Iranu, a Irańczycy otworzyli ambasadę w La Paz. Boliwia zerwała stosunki dyplomatyczne z Izraelem, po ataku na strefę Gazy w styczniu 2009 r. Nie jest tajemnicą, że Izrael stanowi zagrożenie dla Iranu. Spekuluje się, że jeśli siły izraelski zdecydowałyby się na zaatakowanie Iranu, byłyby w stanie zniszczyć część tamtejszych instalacji, gdzie prowadzone są badania nad wzbogacaniem uranu. Rząd izraelski oskarżył ponadto Hezbollah o budowanie sieci bojówek w Ameryce Łacińskiej. W maju 2009 roku na światło dzienne wypłynął tajny raport izraelskiego wywiadu, z którego wynika, że Boliwia i Wenezuela dostarczały Iranowi uran. Dokument nie zawierał jednak informacji o dokładnym miejscu pochodzenia uranu, a oskarżane państwa zdementowały podaną w nim informację.

Boliwia nie jest jedynym latynoamerykańskim krajem, z którym Iran utrzymuje bliskie kontakty. Przyjacielskie stosunki łączą Ahmadineżada z prezydentem najbogatszej w regionie Wenezueli. Znany z kontrowersyjnych wypowiedzi Hugo Chávez, nie kryje swojej niechęci wobec „kapitalistycznych” Stanów Zjednoczonych.

W relacjach między Boliwią a Iranem intencje wydają się  jasne. Teheran inwestuje w przemysł tekstylny, rolnictwo, górnictwo, mleczarstwo, przysyła do Ameryki Południowej swoich specjalistów. Irańska organizacja non profit wspomogła ostatnio szpital dla najbiedniejszych w prowincji El Alto kwotą 2,5 miliona dolarów. Rząd w La Paz przyjmuje każdą pomoc. A co w zamian otrzymuje Iran? Przed Teheranem otwiera się możliwość wzmocnienia swojej pozycji w rejonie, który do niedawna postrzegany był jako wyłączna strefa wpływów Waszyngtonu. Białemu Domowi te działania na pewno nie są obojętne. Wystarczy przypomnieć wypowiedź amerykańskiej sekretarz stanu, Hilary Clinton z grudnia 2009 roku, w której ostrzegała państwa latynoamerykańskie, przed angażowaniem się w ścisłą współpracę z Iranem. Clinton zasugerowała, że takie działania mogą mieć swoje dyplomatyczne konsekwencje.

Iranowi, który w ostatnim czasie jest skutecznie izolowany przez państwa zachodnie, niezbędne jest zdobycie uznania międzynarodowego. Władze w Teheranie zdają sobie sprawę, że dziś żaden kraj nie jest w stanie efektywnie funkcjonować, jeśli nie będzie utrzymywał stosunków politycznych i gospodarczych z innymi państwami. Dlatego można się spodziewać dalszego rozwoju Iranu i państw takich jak Boliwia czy Wenezuela.