Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Krzysztof Głowacki: W szponach Stirlitza

Krzysztof Głowacki: W szponach Stirlitza


31 sierpień 2009
A A A

Przez lata do opinii publicznej rzadko docierały informacje ze świata szpiegów. Ostatnio jednak „incydenty agenturalne” coraz częściej wychodzą na światło dzienne.

Odtworzenie siatki KGB nadszarpniętej przez zdrady oraz z powodu bankructwa ZSRR stało się realne dzięki możliwości swobodnego podróżowania i nieskrępowanej działalności gospodarczej po upadku żelaznej kurtyny. Dziś służby FSB, SWR i GRU okrzepły i na powrót dysponują armią agentów w placówkach dyplomatycznych, przedstawicielstwach wojskowych, spółkach handlowych, a nawet wśród naukowców i dziennikarzy akredytowanych za granicą.

Ideowy przeciwnik

Według analityków, liczba rosyjskich agentów na terenie USA jest porównywalna
z czasami „zimnej wojny”. Z opinią tą zgadza się amerykański wywiad, który twierdzi, że ponad stu szpiegów rosyjskich jest akredytowanych w USA jako „dyplomaci”. Pozostali to agenci zamaskowani jako biznesmeni, dziennikarze, naukowcy i pracownicy mundurowi.

Administracja USA nie kryje zaskoczenia dużą liczbą szpiegów. Sytuacja jest na tyle poważna, że Rada Bezpieczeństwa Narodowego poleciła CIA, FBI, Departamentowi Stanu i Pentagonowi wzmożenie działań przeciw rosyjskim agentom. Działania te są jak najbardziej uzasadnione, ponieważ Rosjanie starają się wykradać Ameryce tajemnice wojskowe, sekrety technologii militarnych, a także plany strategiczne wobec byłych republik dawnego ZSRR oraz Chin i Bliskiego Wschodu.

James Bond po rosyjsku

Nie lepiej jest w Wielkiej Brytanii. O tym, że rosyjscy dyplomaci są jednocześnie oficerami służb specjalnych, wywiad brytyjski przekonał się bardzo wcześnie. W maju 1927 roku, na podstawie informacji zebranych przez brytyjskie służby specjalne MI5, 200 policjantów ze specjalnej jednostki Scotland Yardu przeprowadziło nalot na radziecką misję handlową w Londynie w nadziei, iż znajdą tam dowody świadczące o powiązaniach brytyjskich komunistów z ZSRR. Cel akcji się nie udał, natrafiono jednak na trzy tomy całkiem innych dokumentów, których pracownikom misji nie udało się spalić. Znaleziono m.in. listę z nazwiskami i skrzynkami kontaktowymi używanymi przez tajne służby ZSRR w Ameryce, Australii, Nowej Zelandii i Afryce.

Inną głośną „czystkę” dyplomatów radzieckich przeprowadzono w 1971 roku za rządów konserwatywnego premiera Edwarda Heatha. Z danych zbieranych od połowy lat 60. przez kontrwywiad w ramach programu Movement Analysis wynikało, że na terenie Wielkiej Brytanii u progu lat 70. działało od 450 do 550 oficerów KGB. Informacje te potwierdził zbiegły w 1971 roku do Wielkiej Brytanii podwójny agent Oleg Lalin. Spora część oficerów KGB, w tym 105 „dyplomatów” zidentyfikowanych przez Lalina, była czynnymi agentami. Rząd brytyjski chciał załatwić sprawę po cichu, oczekując, iż Moskwa zgodzi się sama zredukować liczbę oficerów wywiadu i usunie zdekonspirowany personel dyplomatyczny. Jednak ówczesny minister spraw zagranicznych ZSRR Aleksiej Kosygin nie zgodził się na takie rozwiązanie. W efekcie, pod koniec września 1971 roku 105 osób mających status dyplomaty - w tym 7 radców ambasady w Londynie - zostało oficjalnie wydalonych z Wielkiej Brytanii pod zarzutem szpiegostwa.

Po 1989 roku sprawa „szpiegostwa dyplomatycznego” przycichła, ale tylko pozornie, bo już w 2004 roku MI5 ostrzegał premiera Tony’ego Blaira, że rosyjscy agenci są aktywni jak za najlepszych zimnowojennych czasów. Jeszcze bardziej niepokojące wieści przekazał rok później Aleksander Kuzminow, były dowódca szpiegów KGB przebywający w Nowej Zelandii. Kuzminow ostrzegł brytyjski kontrwywiad przed niebezpieczeństwem użycia sowieckiej broni biologicznej przechowywanej w Wielkiej Brytanii. Dzięki informacjom Kuzminowa, MI5 zidentyfikował 32 szpiegów SWR. Utrzymywali oni łączność z byłymi agentami KGB, którzy podczas „zimnej wojny” ukryli na angielskiej prowincji broń biologiczną.

Niestety, dziś nie jest lepiej. Niedawno dziennikarze „Sunday Telegraph” dotarli do tajnego raportu wywiadu wojskowego, który stwierdza, że „liczba działających w Londynie oficerów rosyjskich służb nie zmniejszyła się od czasów sowieckich”. Datowany na 19 stycznia dokument wskazuje, że rosyjskie służby zainteresowane są nie tylko informacjami o charakterze politycznym i wojskowym, ale również tajemnicami technologicznymi z dziedziny łączności, informatyki, genetyki, laserów, optyki i elektroniki.

Według tygodnika, Rosjanie mają w Wielkiej Brytanii około 60 agentów zajmujących się szpiegostwem przemysłowym i wojskowym oraz zbieraniem informacji o rosyjskich opozycjonistach przebywających na emigracji. Opinię tę potwierdza Oleg Gordijewski, który do 1985 roku kierował komórką KGB w sowieckiej ambasadzie w Londynie. Eksszpieg ostrzega jednak, że współpracowników rosyjskiego wywiadu może być znacznie więcej. - Co drugi Rosjanin zajmujący w Londynie ważne stanowisko przynajmniej otarł się o kontakty z agenturą - twierdzi Gordijewski.

Współczesni Stirlitze zajmują się także „brudną robotą”. Swego czasu w telewizji BBC 2 w programie Newsnight anonimowy pracownik angielskich służb specjalnych stwierdził, że brytyjski wywiad zapobiegł zamachowi na życie mieszkającego w Londynie rosyjskiego miliardera Borysa Bierezowskiego. Niedoszłe zabójstwo miał zrealizować rosyjski agent pochodzenia czeczeńskiego, określony jako „A”. Tajemniczy szpieg nie został przez Brytyjczyków oskarżony, lecz deportowany do Rosji. Bierezowski powiedział BBC, że „A” nie został postawiony przed sądem, ponieważ brytyjski wywiad nie chciał ujawniać źródła, z którego otrzymał ostrzeżenie przed agentem.

Oleg Gordijewski, który przez jedenaście lat współpracował z brytyjskim wywiadem, twierdzi, że też jest „celem do zlikwidowania” przez rosyjskie służby specjalne. „Kiedy wchodzę do przedpokoju, to zastanawiam się, czy włączyć światło. Wiem, że moje życie jest zagrożone. Docierają do mnie bardzo wiarygodne sygnały, że są plany zamordowania mnie” - twierdzi. Jeden z najsłynniejszych sowieckich agentów czuł się bezpiecznie do momentu, gdy w londyńskiej restauracji otruto jego przyjaciela Aleksandra Litwinienkę, innego szpiega. „Na mnie też zapadł wyrok, a jeśli ktoś dostanie polecenie, by go wykonać, nie ma się co łudzić, że zrezygnuje” - dowodzi Gordijewski.

Były oficer radzieckiego wywiadu już raz przeżył zamach na swoje życie. Próba otrucia miała miejsce w listopadzie 2007 roku. „Akcję” przeprowadził Rosjanin, długoletni znajomy z czasów wspólnej służby w KGB, który odwiedził Gordijewskiego w jego tajnym miejscu zamieszkania w hrabstwie Surrey. Po wizycie „kolegi” Gordijewski zasłabł i został odwieziony do szpitala, gdzie przez 34 godziny był nieprzytomny i bliski śmierci. Później przez dwa tygodnie przechodził rekonwalescencję w prywatnej klinice na koszt MI6. Jednym z objawów domniemanego otrucia był częściowy paraliż, który nie ustąpił w pełni do tej pory - Gordijewski nadal nie odzyskał pełni czucia w palcach.

Stirlitz nad Loarą

Problemy z rosyjskimi szpiegami mają również Francuzi. Po upadku Związku Radzieckiego decydenci w Paryżu mieli nadzieję, że liczba agentów rosyjskich ulegnie znacznemu zmniejszeniu. Niestety, nadzieje te okazały się płonne. Zdaniem francuskiego kontrwywiadu, aktywność szpiegowska Rosji wcale nie osłabła. Zmienił się jedynie jej główny cel: w coraz mniejszym stopniu chodzi o kradzież tajemnic wojskowych czy politycznych, w coraz większym - o szpiegostwo gospodarcze.

O tym, że upadek ZSRR nic nie zmienił Francja przekonała się 24 lipca 1992 roku.  Wówczas to - w przeddzień swego powrotu do Rosji - zniknął wraz z rodziną 52-letni Wiktor Oszczenko, radca ambasady rosyjskiej w Paryżu. Początkowo sądzono, że chodzi o uprowadzenie. Po kilku dniach wyszło jednak na jaw, że Oszczenko wraz z rodziną znajduje się w Londynie pod opieką brytyjskiego wywiadu. Okazało się, że był on nie tylko agentem KGB, ale od wielu lat pracował także dla Anglików.

Rosjanie odkryli to w połowie lipca i natychmiast wezwali Oszczenkę do Moskwy. Tymczasem pracownicy francuskiego kontrwywiadu (DST) przewieźli podwójnego agenta do Londynu. W zamian za tę pomoc DST uzyskał od Oszczenki informacje na temat rosyjskich szpiegów we Francji. Jego zeznania pozwoliły na ujawnienie największej afery szpiegowskiej we Francji od upadku bloku komunistycznego.

Kilka dni po przesłuchaniu Oszczenki, który w hierarchii KGB miał rangę pułkownika, aresztowani zostali w Paryżu 35-letni Francis Temperville, inżynier pracujący w Oddziale Zastosowań Wojskowych Komisariatu Energii Atomowej oraz 39-letni Didier Degout, inżynier w Generalnej Dyrekcji Uzbrojenia w ministerstwie obrony. Degout przekazywał Oszczence ściśle tajne materiały na temat badań dotyczących nowych broni (m.in. dział laserowych) i systemów informatycznych stosowanych w wojsku francuskim (m.in. w satelitach wojskowych i atomowych okrętach podwodnych). Temperville udostępniał z kolei materiały o wykorzystaniu francuskich prób nuklearnych na Pacyfiku.

W następstwie zeznań Oszczenki aresztowano także kilkunastu innych współpracowników mniejszej rangi. Z reguły byli to inżynierowie pracujący w zakładach produkujących sprzęt elektroniczny najnowszej generacji na potrzeby wojska. Co ciekawe, część z informatorów była pochodzenia arabskiego. Oszczenko ujawnił, że współpracowali z nim na polecenie słynnego terrorysty „Carlosa”. Zawarł on z KGB umowę, zgodnie z którą w zamian za wsparcie logistyczne Moskwy agenci niektórych państw arabskich we Francji, np. Syrii, mieli współpracować z Rosjanami.

Ostatnim, chronologicznie, skutkiem informacji przekazanych przez Oszczenkę francuskiemu kontrwywiadowi było wydalenie w październiku 1992 roku czterech „dyplomatów” rosyjskich. Znalazł się wśród nich m.in. Borys Wołkow, oficjalnie radca kulturalny ambasady rosyjskiej, a naprawdę szef sieci KGB we Francji.

Obecnie szacuje się, że na terytorium Francji znajduje się kilkuset rosyjskich agentów. Na miejsce ludzi, których odwołano po 1991 roku, przysłano nowych. By wywołać jednak we francuskim kontrwywiadzie wrażenie, że sytuacja zmieniła się po upadku ZSRR, duża ich część to na razie „agenci uśpieni”. Działalność szpiegowską podejmą dopiero na specjalny sygnał z Moskwy. Cztery centra nasłuchu radiowego działające we Francji przechwytują co roku kilka tysięcy kodowanych przekazów radiowych nadawanych z Moskwy. Wiele z tych, które udało się rozkodować pracownikom kontrwywiadu, zawierało właśnie informację dla „śpiących agentów”, aby czekali dalej.

Szpiegowska matnia

Kraje Beneluksu też nie są wolne od rosyjskiej inwigilacji. - Aktywność rosyjskiego wywiadu w Belgii, gdzie mieszczą się siedziby NATO i instytucji UE, sięgnęła poziomu z czasów „zimnej wojny” - ocenił nowy szef belgijskich służb specjalnych Alain Winants, cytowany przez belgijski dziennik „Le Soir”. Winants dodał, że „zainteresowanie rosyjskich służb Brukselą jest ewidentne” i ocenił, że działają one z „pewną agresywnością i pewnym tupetem”.

Potwierdzeniem tej tezy było wydalenie z Brukseli pod zarzutem szpiegostwa dwóch rosyjskich dyplomatów, w tym… syna ambasadora w UE Władimira Czyżowa! W ocenie analityków, „incydent” ten to jednak czubek góry lodowej. Już w 2006 roku, gdy Finlandia objęła przewodnictwo w UE, szef dyplomacji tego kraju Erkki Tuomioja ironizował, że każdy tajny dokument wspólnoty w ciągu paru godzin trafia na biurka w Moskwie.

Bruksela przez lata pozostawała na marginesie zainteresowań KGB. Sytuacja zaczęła się zmieniać wraz z zacieśnianiem więzów wewnątrz Wspólnoty i kiełkowaniem wspólnej polityki obronnej i zagranicznej. Liczba Rosjan pojawiających się w Komisji Europejskiej, Radzie UE czy europarlamencie rośnie z miesiąca na miesiąc. Rosyjskie przedstawicielstwo przy UE jest najludniejszą placówką dyplomatyczną w Brukseli!

Niemcy pod lupą

Przez rosyjskie służby wywiadowcze intensywnie penetrowane są także Niemcy. Według analizy niemieckiego kontrwywiadu, na terenie RFN działalność prowadzi obecnie ok. 130 oficerów „razwiedki”. Rosjanie obserwują partie polityczne oraz obiekty wojskowe i naukowe. Na tym jednak nie koniec. Ostatnio Niemiecki Urząd Ochrony Konstytucji wymienił Rosję jako jedno z państw rozwijających w Niemczech szpiegostwo przemysłowe na niespotykaną skalę. W dorocznym raporcie urzędu stwierdzono m.in., że na inwigilację najbardziej narażone są przemysł samochodowy, produkcja czystej i odnawialnej energii, przemysł chemiczny, technologie komunikacyjne, optoelektronika, technologie zbrojeniowe, przemysł maszynowy i materiałowy.

Choć trudno w to uwierzyć, Erich Schmidt-Eenboom, ekspert w dziedzinie wywiadu, przedstawia jeszcze czarniejszą wizję rosyjskiej inwigilacji. Otóż, szef bawarskiego Instytutu Naukowego Polityki Pokojowej w Weilheim twierdzi, że „w kuluarach Federalnego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdzie nikt nie dba o polityczną poprawność, mówi się o drastycznym wzroście aktywności agentów przysyłanych przez rosyjskich przyjaciół ekskanclerza Gerharda Schrödera”. Według Schmidt-Eenbooma, w RFN działa pół tysiąca kremlowskich agentów!

Polowanie na „szpionów”

Mając na uwadze realne zagrożenie, Zachód stara się przeciwdziałać rosyjskiemu szpiegostwu. Półtora roku temu aresztowano w Austrii dwóch rosyjskich szpiegów. Zwerbowany przez Rosjan do współpracy obywatel tego kraju Harald S. został zatrzymany w domu brata w Gmunden, natomiast Rosjanina Władimira W. „zdjęto” na dworcu w Salzburgu. Herald S. był podporucznikiem odpowiedzialnym za stan techniczny eskadry stacjonującej w Linzu, Władimir W. pracował jako attaché handlowy w Wiedniu. Po odwołaniu ze służby dyplomatycznej wrócił do Rosji i ponownie pojawił się w Austrii jako członek oficjalnej delegacji na konferencję zorganizowaną przez Europejską Agencję Kosmiczną. Austriacki kontrwywiad wykorzystał okazję, gdy Rosjanin znalazł się w Austrii bez paszportu dyplomatycznego.

Także Polska doświadczyła podobnego scenariusza. Pod koniec 2008 roku jeden z werbowanych polskich żołnierzy poinformował o tym Służbę Kontrwywiadu Wojskowego i został użyty do gry z Rosjanami. SKW „podstawiła” „dyplomatom” co najmniej kilku oficerów, którzy poszli na pozorną współpracę (przekazywali informacje nieprawdziwe lub nieistotne). Polski rząd zdecydował się załatwić sprawę bez rozgłosu. Aleksy K. i Siergiej P. dostali tydzień na opuszczenie Polski. To pierwsza od wielu lat - ujawniona - sprawa szpiegowska z udziałem rosyjskich „dyplomatów”. Najgłośniejsza, jak dotąd, miała miejsce w styczniu 2000 roku za rządów AWS. UOP oficjalnie oskarżył wtedy o działalność szpiegowską 9 pracowników ambasady Rosji.

Czujność zachowują również władze Estonii. Pod koniec lutego kilka ekip śledczych z Unii Europejskiej i NATO pod nadzorem oficera amerykańskiego przebywało w Tallinie, żeby ocenić skalę zdrady, postrzeganej jako najpoważniejszy przypadek szpiegostwa przeciwko NATO od czasu zakończenia „zimnej wojny”. Wszystko za sprawą estońskiego szpiega, który przekazywał wywiadowi rosyjskiemu tajne informacje o amerykańskiej tarczy antyrakietowej i metodach obrony przed atakami cybernetycznymi.

61-letni Herman Simm, szef wydziału bezpieczeństwa estońskiego resortu obrony w latach 2000-2006, miał dostęp do ściśle tajnych dokumentów Estonii i innych krajów członkowskich Sojuszu. Stał na czele rządowych delegacji, prowadzących rozmowy na temat ochrony przepływu tajnych informacji. Uczestniczył w opracowywaniu unijnych i NATO-wskich systemów ochrony informacji. Przez wiele lat odpowiadał za wydawanie certyfikatów dostępu do tajnych informacji. Wpadł, kiedy zaczął się zachowywać nieostrożnie - kupił kilka atrakcyjnych nieruchomości, łącznie z farmą nad Bałtykiem i wielką willą w Tallinie. Również jego oficer prowadzący, udający hiszpańskiego biznesmena, okazał się nieostrożny - próbował zwerbować kolejnego Estończyka, ale ten poinformował o tym władze. Estoński kontrwywiad zaczął wtedy szczegółowo rekonstruować działania rzekomego Hiszpana. Jeden ze śladów prowadził do agenta w NATO.

Hiszpańskie służby specjalne także nie zasypują gruszek w popiele. Niedawno zatrzymały podwójnego agenta, który przekazywał tajemnice państwowe do Rosji. Wiadomość tej treści podał w radiu „Cadena Ser” dyrektor Państwowej Agencji Wywiadu Alberto Saiz. - Roberto Floresa Garcię zatrzymano na Teneryfie. Pracował na rzecz obcego wywiadu od grudnia 2001, przekazując za pieniądze informacje dotyczące agentów i struktur PAW - stwierdził Saiz.

Skandynawowie też mają się na baczności. Ostatnio o rozpracowaniu sieci szpiegowskiej działającej w ambasadzie FR w Oslo poinformowała gazeta „Aftenposten”, powołując się na norweskie służby specjalne. Według tego źródła, liczba rosyjskich szpiegów działających w Norwegii jest tak duża, że kontrwywiad uznał za stosowne zademonstrować pracownikom norweskiego MSZ fotografie rosyjskich „dyplomatów”.

Dekonspiracja nastąpiła również w Gruzji. Prezydent Micheil Saakaszwili poinformował 6 maja o zatrzymaniu przez kontrwywiad b. dyplomaty szpiegującego na rzecz „sąsiedniego państwa”. Zatrzymany ekspert wojskowy Wachtang Maisaja, były attache misji Gruzji przy NATO w Brukseli, przyznał w śledztwie, że w czasie ubiegłorocznej sierpniowej wojny regularnie przekazywał Rosjanom informacje o gruzińskim uzbrojeniu, a także dyslokacji i ruchach wojsk.

Ostatnio do „pogromców szpionów” dołączył także nasz południowy sąsiad. Otóż, zastępca attache wojskowego ambasady Rosji w Pradze został wydalony z Republiki Czeskiej, a innemu rosyjskiemu dyplomacie zalecono, by nie powracał już z urlopu. Obaj mieli pracować dla rosyjskich tajnych służb. Informację taką podał na swej stronie internetowej dziennik „Mlada Fronta Dnes”. Według gazety, czeskie tajne służby uważają, że spośród łącznie około 200 pracowników ambasady Rosji w Pradze oraz jej konsulatów w Brnie i Karlowych Warach dwie trzecie to funkcjonariusze wywiadu.

Komentarza w tej sprawie odmówił premier Czech Jan Fischer oraz rzecznik ministerstwa spraw zagranicznych Milan Rzepka. Równie niechętny do podawania szczegółów był czeski kontrwywiad. - Wywiad wojskowy chroni interesy Republiki Czeskiej zgodnie z prawem. Informacji o swej działalności operacyjnej ze zrozumiałych względów nie podaje - powiedział „Mlada Fronta Dnes” rzecznik Andrej Czirtek. Dla wszystkich jest jednak jasne, o co chodzi w całej sprawie.

Walka z wiatrakami

Niestety, mimo pewnych sukcesów kontrwywiadowczych, przeciwdziałanie rosyjskiej inwigilacji wciąż pozostawia wiele do życzenia. Ostatnio mogliśmy się o tym przekonać na przykładzie zniknięcia szyfranta, chorążego Stefana Zielonki. Żołnierz wyszedł z domu w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych i do dziś nie wrócił. Policja za najbardziej prawdopodobny uznaje wariant wywiezienia chorążego za granicę przez obce służby. Według ustaleń śledczych, szyfrant tuż przed tajemniczym zniknięciem, zabrał z domu swoje najcenniejsze rzeczy osobiste.

Szpiedzy Moskwy są także aktywni w innych regionach Bałtyku. Niedawno brytyjski „The Economist” poinformował o zbudowaniu przez Rosję tajnej bazy w pobliżu granicy z Estonią. Ma ona znajdować się na zachód od Pskowa, wzdłuż trasy A-212. Gazeta twierdzi, że jeszcze w 2002 roku na tym miejscu była niezabudowana przestrzeń. Według anonimowego przedstawiciela jednej z zachodnich służb specjalnych lokalizacja obiektu świadczy o tym, że może on być wykorzystywany do przechwytywania danych z satelitów, m.in. z Inmarsat 4 F-2, przekazującego ogromną liczbę informacji, w tym rządowych USA, jak i państw europejskich.

Zagrożona rosyjską siatką wywiadowczą czuje się też Szwecja. „Wzdłuż gazociągu północnego na dnie Bałtyku pobiegnie światłowód” - alarmował niedawno tygodnik „Der Stern” i ostrzegał, że podmorski gazociąg może być wykorzystywany przez rosyjski wywiad. Światłowód ma biec od rosyjskiego Wyborga aż po niemiecki Greifswald - czyli przez 1200 kilometrów. W dokumentach technicznych, jakie budująca rurę spółka Nord Stream przedłożyła szwedzkiemu rządowi i do jakich dotarł „Stern”, nie ma jednak o nim słowa.

Sprawa najbardziej niepokoi Szwedów, ale „Stern” twierdzi, że gazociąg może służyć do szpiegowania całego Bałtyku. Podmorski światłowód ma łączyć rozsiane wzdłuż gazociągu platformy serwisowe. Te, według cytowanego przez „Stern” raportu szwedzkiej armii, mogą stać się stacjami szpiegowskimi wyposażonymi m.in. w czułe sonary, radary i magnetometry. Dzięki temu Rosjanie będą dokładnie widzieć, co dzieje się na Bałtyku.

„Współcześni Stirlitze” są także aktywni w Afryce. Niedawno w ogarniętym wojną domową Sudanie zestrzelony został myśliwiec MiG-29, a pilotujący go oficer rosyjskich sił powietrznych zginął podczas katapultowania. Według nieoficjalnych informacji, pilot zajmował się szkoleniem sudańskich lotników. Resort obrony FR zapowiedział, że nie będzie wyjaśniać tej sprawy, ponieważ Rosja nie wysyłała do Sudanu żadnych instruktorów lotniczych. Innego zdania jest Amnesty International. Organizacja wielokrotnie oskarżała Rosję o łamanie embarga na dostawy uzbrojenia i sprzętu wojskowego do Sudanu. Według jej źródeł, ostatnio Rosja dostarczyła Sudańczykom kilkanaście myśliwców MiG-29, śmigłowce bojowe Mi-24 i inne rodzaje uzbrojenia.

Agenci na usługach Moskwy nie tylko szpiegują, wykradają nowoczesne technologie, wykonują „brudną robotę”, werbują współpracowników i nielegalnie dostarczają broń. Do ich zadań należą także podejrzane transfery pieniędzy. Ostatnio były rosyjski szpieg Siergiej Trietiakow oskarżył Moskwę o kradzież pół miliarda dolarów z ONZ. Siergiej Trietiakow był zastępcą szefa wywiadu w rosyjskiej misji przy ONZ w latach 1995-2000. Na czele misji stał wtedy obecny minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow. Zdaniem Trietiakowa, rosyjski wywiad wyprowadził z ONZ pieniądze przy okazji programu „Ropa za żywność”. Rewelacje Trietiakowa, który po przewerbowaniu przez Amerykanów osiadł w USA w 2000 roku, są pierwszym tak poważnym oskarżeniem rosyjskiego aparatu wywiadowczego.

Czas na odpór

Mając to wszystko na uwadze, nie powinna dziwić niedawna decyzja ukraińskich władz odnośnie rosyjskich agentów. Otóż,  Wałentyn Naływajczenko, szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy poinformował, że „pracownicy” Federalnej Służby Bezpieczeństwa, działający w rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej, do grudnia mają opuścić Krym. Zdaniem Naływajczenki, Rosja nie musi utrzymywać na Ukrainie własnych szpiegów, bo o bezpieczeństwo Floty Czarnomorskiej równie dobrze może zadbać kierowana przez niego organizacja. W świetle przedstawionych faktów, to bardzo trafna decyzja.

Na podstawie: gazeta.pl. OSW. rp.pl. wp.pl

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.