Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Łukasz Wróbel: Hiszpania - następne słabe ogniwo strefy euro


08 marzec 2010
A A A

 Sample Image

Nie żyli ponad stan ani nie manipulowali danymi, a mimo to znaleźli się w podobnej sytuacji co Grecja. Hiszpania pod względem gospodarczym to w pewnym sensie Stany Zjednoczone strefy euro.

Hiszpańska corrida i grecki dramat mają ze sobą wiele wspólnego: pomimo tragicznego finału oba widowiska mają dostarczać publiczności rozrywki. Gospodarki Hiszpanii i Grecji, które trafiły niedawno do niechlubnego grona określanego jako PIIGS, również są pod wieloma względami do siebie zbliżone i zmierzają w podobnym kierunku. Oba państwa nie radzą sobie z nadmiernym zadłużeniem, a społeczne niepokoje utrudniają przeprowadzenie koniecznych reform. Wprawdzie z innych powodów i w innym stylu, Hiszpania i Grecja nieuchronnie przybliżają się do sceny, której inwestorzy z międzynarodowej areny woleliby nie obserwować. Jeżeli nie zdarzy się cud, nikomu nie będzie do śmiechu.

Świnia świni nie równa

Ostatnio najgorętszym tematem w świecie finansów jest Grecja oraz – patrząc bardziej ogólnie – problemy budżetowe poszczególnych państw. Analitycy, porównując różne wskaźniki zadłużenia, wytypowali grupę państw najbardziej zagrożonych wzrostem kosztów finansowania i spadkiem zaufania inwestorów. Od angielskich nazw Portugalii, Irlandii, Włoch, Grecji i Hiszpanii powstał łatwy do zapamiętania skrót PIIGS (z ang. „pigs” to świnie). Umieszczenie w jednym koszyku Hiszpanii i Grecji może otworzyć oczy drobnym inwestorom na poważne problemy budżetowe, które – jak się okazuje – nie są wyłącznie domeną małych gospodarek strefy euro. Jednak źródła tych kłopotów różnią się znacząco i w tym przypadku sprowadzanie do wspólnego mianownika odbyło się kosztem zniekształcenia rzeczywistości do odpowiedniej tezy.

Podobny deficyt, inne jego źródła

W 2009 roku deficyt budżetowy Grecji stanowił 12,7 proc. produktu krajowego brutto. Do takiego stanu doprowadziła systematyczna utrata konkurencyjności gospodarki oraz zbyt dynamicznie rosnące wynagrodzenia (m.in. w budżetówce). Fabrykowanie danych statystycznych na potrzeby unijnych urzędów dodatkowo pomagało stworzyć pozory, że realne jest sprowadzenie deficytu poniżej wymaganego od członków strefy euro poziomu 3 proc. PKB. Historia Hiszpanii to zupełnie inna bajka.

Deficyt budżetowy tej piątej co do wielkości gospodarce Europy wyniósł w 2009 roku 11,4 proc., czyli znacząco przekroczył wymogi ustalone w kryteriach z Maastricht, ale również szacunki hiszpańskiego rządu, który prognozował dziurę budżetową rzędu 9,5 proc. PKB. Jeżeli mielibyśmy oceniać różne rynki wyłącznie pod względem kondycji państwowych finansów, Hiszpania nie różniłaby się znacząco od innych dojrzałych gospodarek i nie otrzymalibyśmy więcej powodów do obaw niż w przypadku Wielkiej Brytanii, Japonii czy Stanów Zjednoczonych. Ponury obraz roztacza się kiedy dodamy, że stopa bezrobocia w Hiszpanii przekroczyła 19 proc., wśród młodzieży osiągnęła aż 43 proc. Produkt krajowy brutto spadł w 2009 roku o 3,6 proc. i w przeciwieństwie do większości rozwiniętych rynków ekonomiści prognozują, że bieżący rok przyniesie pogłębienie recesji.

Nieruchomości

W przeciwieństwie do Grecji, budżetowe problemy Hiszpanii w głównej mierze nie leżą po stronie sztywnych wydatków, ale po stronie przychodów. Aż połowa wpływów z tytułu podatków powiązana jest z rynkiem nieruchomości, a ten nie różnił się znacząco od bańki obserwowanej w Stanach Zjednoczonych. W szczycie koniunktury w latach 2006-2007 Hiszpanie budowali więcej domów niż Niemcy i Francuzi łącznie, a inwestycje w nieruchomości stanowiły nawet jedną trzecią PKB. Skutek budowlanego boomu jest taki, że obecnie na ok. 16 mln rodzin przypada 23 mln mieszkań. Od szczytów z 2007 roku ceny nieruchomości spadły o ok. 15-20 proc., zupełnie zaprzestano nowych inwestycji, ale naiwnością jest wierzyć, że najgorsze już minęło. Liczba nieruchomości czekających na rynku wtórnym na nabywców wynosi obecnie ok. 1,3 mln i stopniowo rośnie, ponieważ jeśli własną nieruchomość posiada ponad 80 proc. Hiszpanów, potencjalnych kupców trzeba szukać za granicą.

Banki odporne, ale do czasu

Większość kredytobiorców, którzy kupili nieruchomości na przestrzeni ostatnich kilku lat, albo ma już do spłacenia większą kwotę niż rynkowa wartość nieruchomości, albo odczuje ten problem w niedługim czasie. Co ciekawe, największe banki (Banco Bilbao Vizcaya Argentaria czy Banco Santander) przez pierwszą fazę kryzysu przeszły stosunkowo spokojnie, dzięki wyśrubowanym wymogom kapitałowym ustalonym przez regulatora po pęknięciu bańki na rynku nieruchomości w latach 90 ubiegłego wieku. Jednak obecnie borykają się z rosnącą liczbą złych kredytów: np. w 2009 roku w banku BBVA stanowiły one ponad 4 proc. wszystkich udzielonych kredytów, co jest prawie czterokrotnym wzrostem w porównaniu z rokiem 2007. To właśnie zadłużenie sektora prywatnego (gospodarstw domowych i firm), zaraz po wysokim bezrobociu, jest najpoważniejszym problemem Hiszpanii. Kredyty hipoteczne udzielane na 50 lat oraz możliwość odliczenia od podatku 15 proc. spłacanych rat doprowadziły do sytuacji, w której zsumowane zadłużenie w całej gospodarce osiągnęło 342 proc. PKB.

Niewolnicy strefy euro

Nie trudno wyobrazić sobie, że w związku z rosnącym odsetkiem niespłacanych kredytów, wkrótce konieczna będzie interwencja państwa w sektorze bankowym. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, na których przykładzie w 2008 roku mogliśmy się przekonać jakie są skutki przeinwestowania w nieruchomości, Hiszpania nie może pozwolić sobie na rozdawanie pieniędzy podatników lekką ręką. Wprawdzie u władzy są obecnie socjaliści, ale biorąc pod uwagę obecną pozycję wyjściową i dążenie do ograniczenia deficytu (zaprezentowany ostatnio plan zakłada oszczędności rzędu 50 mld euro), niezaplanowane wydatki nie wchodzą w grę. Sytuację dodatkowo pogarsza brak wpływu na decyzje w sprawie stóp procentowych, które podejmowane są przez Europejski Bank Centralny oraz ewentualne wsparcie finansowe dla Grecji. Powoli dochodzimy więc do momentu, w którym kończy się łańcuszek potencjalnych wybawców, o czym najlepiej świadczy twarde stanowisko Niemców i Francji w greckiej sprawie.

Podsumowując, można stwierdzić, że chociaż źródłem kłopotów Hiszpanii nie było ani maskowanie zadłużenia za pomocą wynalazków inżynierii finansowej, ani życie ponad stan, skutek może być bardzo podobny, jak w przypadku Grecji. Wzrost rentowności obligacji wymuszony spadkiem zaufania do poszczególnych członków strefy euro jest tym bardziej dotkliwy dla Hiszpanii, że w ubiegłym roku aż 70 proc. emitowanych przez nią obligacji miała termin wymagalności krótszy niż rok. To oznacza, że w tym roku krótkoterminowe zobowiązania trzeba będzie odnowić na gorszych warunkach, a kiedy w 2011 roku ich spłata zbiegnie się w czasie z koniecznością rolowania długoterminowych obligacji (oraz prawdopodobnie pogłębieniem zapaści na rynku nieruchomości i w sektorze bankowym) Hiszpania może nie udźwignąć tego ciężaru.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.