Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Maciej Konarski: "Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę"

Maciej Konarski: "Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę"


07 czerwiec 2006
A A A

Całkiem sporym echem odbiło się w światowych mediach zajęcie somalijskiego Mogadiszu przez islamskich bojowników ze Związku Sądów Szariackich. Po kilkunastu latach chaosu i bezprawia poraz pierwszy pojawiła się bowiem siła, która była w stanie przejąć kontrolę nad podzieloną pomiędzy rywalizujące klany stolicą. Sęk jedynie w tym, że siłą tą są islamscy fundamentaliści i mało prawdopodobne by opanowanie Mogadiszu zaspokoiło wszystkie ich ambicje. „Powstaje nowy Taliban” – to najczęściej podawana przez media konkluzja. I pewnie dlatego Afryka - z której wielokroć bardziej drastyczne wiadomości nie przebijają się do opinii publicznej - pojawiła się niespodziewanie na pierwszych stronach gazet.

Przesadna reakcja? Niekoniecznie, obawy mają bowiem nawet najwięksi tego świata. „Nie chcemy by Somalia przekształciła się w raj dla zagranicznych terrorystów” ogłosił we wtorek rzecznik Departamentu Stanu USA.
Amerykanie wiedzą co mówią, w trakcie kilkumiesięcznych walk islamiści wielokrotnie deklarowali bowiem nieubłaganą nienawiść wobec Zachodu. Jednym z przywódców Związku Sądów Szariackich jest poszukiwany za terroryzm Hassan Dahir Awejs. Podobnie jak wielu innych bojowników, którzy zdobyli Mogadiszu dział on w ściśle powiązanej z Al Kaidą organizacji al-Itihaad al-Islamiya (ponoć już nieaktywnej) walczącej o stworzenie państwa islamskiego w Somalii i Etiopii. Kolejny z nich - Adan Haszi Ajro był szkolony w Afganistanie, a jego oddział wsławił się całą serią morderstw popełnionych na cudzoziemcach. Jeżeli opanują oni Somalię, a przynajmniej zachowają kontrolę nad Mogadiszu, powtórka z Talibanu stanie się całkiem realna.

Mnie osobiście obecna sytuacja w Somali również kojarzy się z Afganistanem – w nieco innym jednak kontekście. Przypomina mi się mianowicie rok 1989, gdy po wielu latach zażartych walk Armia Radziecka musiała w niesławie opuścić ten kraj. Zachód, który wspierał miejscowych mudżahedinów odniósł poważny sukces na jednym z kluczowych wówczas frontów zimnej wojny. Odniósł sukces i… natychmiast stracił wszelkie zainteresowanie Afganistanem. Mudżahedin zrobił swoje, mudżahedin mógł odejść....
W rezultacie, po odejściu Rosjan przemoc zamiast ustać wzrosła, a walki pomiędzy poszczególnymi komendantami pogrążyły kraj w kompletnym chaosie. Gdy w 1996 r. nadeszli Talibowie wielu witało ich jak wybawicieli, którzy przynoszą stabilizacje i porządek oparty na twardym, lecz konsekwentnym prawie szariackim. Później mieliśmy rządy fundamentalistów w najskrajniejszej postaci, cichy kąt dla Bin Ladena i jego bojowników, a w dalszej konsekwencji 11 września 2001 r.

Czy nie ma tu pewnych analogii? Od 1995 r., gdy wojska ONZ pozwoliły się przegonić z Somali kraj ten pozostaje podobnie jak Afganistan klasycznym państwem „upadłym”. Nie działają w nim żadne państwowe instytucje, rządzi prawo pięści (a w zasadzie prawo kałasznikowa), a miejscowe klany i ich „Panowie wojny” podzielili pogrążony w anarchii kraj na swe strefy wpływów. I w tej właśnie sytuacji pojawił się w Mogadiszu Związek Sądów Szariackich - jedyny działający w mieście organ sądowniczy, zdolny rozstrzygać spory w inny sposób niż przemocą. Dziś można się rozpisywać jak bardzo na jego ostatnie zwycięstwo nad klanami „Panów wojny” wpłynęły dostawy broni i pieniędzy z państw islamskich, lecz fakt pozostaje faktem, że tysiące Somalijczyków poparło islamistów widząc w nich jedyną alternatywę dla wszechobecnej anarchii, jedyną nadzieję na spokojne życie.

I tu jest niestety pies pogrzebany. Po zakończeniu „Zimnej wojny” Zachód stracił resztkę swego zainteresowania Afryką. Na własne życzenie pozostawił próżnię na trawionym przez wojny i nędzę kontynencie. Próżnię, którą chętnie wypełniają radykalni islamiści, a tam gdzie nie dotrą coraz bardziej ekspansywne czerwone Chiny.
Nic więc dziwnego, że w ten sposób tradycyjnie niezbyt agresywny afrykański islam staje się coraz bardziej radykalny, a Zachód coraz częściej jest uznawany za synonim wszelkiego zła. Jeżeli sytuacja ta nie będzie się zmieniać, Afryka może rychło zastąpić Bliski Wschód w niechlubnej roli głównej wylęgarni terroryzmu.

Pomysłów na pomoc Afryce jest wiele, niestety nadal streszczają się one w dużej mierze do wysyłania pomocy humanitarnej, liberalizowania gospodarek państw afrykańskich bez względu na okoliczności i okazyjnych interwencji humanitarnych. Prawdziwa pomoc dla Afryki nie nadejdzie tymczasem bez naruszenia pewnych wielkich interesów. Łatwiej bowiem będzie Waszyngtonowi i Unii Europejskiej wysupływać fundusze na pomoc rozwojową niż zaprzestać subsydiowania własnego rolnictwa i przemysłu, co stawia przed afrykańskim eksportem bariery nie do przejścia. Łatwiej utrzymywać jest niezliczone obozy dla uchodźców niż narazić na szwank lukratywne interesy z autorytarnymi reżimami, których „dokonania” zaczynają się od zamykania niezależnej prasy, a często kończą na ludobójstwie. Łatwiej nakładać zakazy podróżowania na co brutalniejszych watażków, niż zrezygnować ze sprzedawania im broni lub ograniczyć skutecznie nielegalny handel afrykańskimi „krwawymi surowcami”, z których czerpią krociowe zyski. Listę tę można zresztą wydłużać jeszcze bardzo długo.

Nie jestem na tyle naiwny by oczekiwać, że politycy Zachodu podejmą takie trudne kroki z czystego współczucia dla Afryki. Państwa mają tylko interesy jak zauważył trafnie Churchill, a ich wyborcy „zawsze znajdą w sobie dość siły by znieść cierpienie innych”. Jednakże mamy prawo wymagać od nich by interesy te postrzegali bardziej długofalowo. Inaczej w Afryce powstanie jeszcze niejeden „Taliban”.