Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Magdalena Górnicka: McCain stawia na Obamę

Magdalena Górnicka: McCain stawia na Obamę


03 maj 2008
A A A

Republikanie wybierają opłacalność. Pieniądze wydane na kampanię przeciwko Obamie to pewniejsza inwestycja. Nie ma natomiast sensu rujnować budżetu na Clinton, która i tak nominacji nie zdobędzie. A rozczarowanych jej porażką wyborców wujaszek McCain przyjmie z otwartymi rękami.

Zimna wojna na lewicy trwa. Co piąty Demokrata nie poprze swojej partii w jesiennych wyborach, jeśli jego ulubieniec nie zyska nominacji. Część pewnie nie pójdzie na wybory w ogóle. Jednak presja dotycząca uczestnictwa w listopadowym głosowaniu jest bardzo silna.

Paradoksalnie – sprzyja jej długa kampania wyborcza, brak ostatecznych rozstrzygnięć i – głównie u Demokratów – silna personalizacja polityki.

W tej chwili po lewej stronie sceny politycznej nie ma jednej partii, ale dwie: partię Baracka i partię Hillary. Pod względem programowym to bliźnięta jednojajowe. Trzeba jednak głosować na „rodziców” .

Ludzie więc do wyborów pójdą. Pójdą, bo chcą zmiany, bo zmęczeni dwiema kadencjami Busha, mogą w końcu o czymś zdecydować.

I tutaj sztab Johna McCaina, który od dobrych kilkunastu tygodni jest jedynym i oficjalnym kandydatem Republikanów, zwietrzył okazję na przyciągnięcie nowego elektoratu.

Prawica zaczęła od tego, że sprzeczności między „ludźmi Baracka” a „ludźmi Hillary” będą narastać aż do ostatecznego namaszczenia jednego z nich. Czyli najprawdopodobniej do letniej konwencji Partii Demokratycznej. Do tego czasu trzeba te sprzeczności podsycać, aby konflikt nie wygasł z powodu – nie daj Boże – ograniczonego budżetu przegrywającego kandydata. Spin-doktorzy McCaina słusznie zauważyli, że w niechęci na linii Clinton-Obama występuje znaczna asymetria. To zwolennicy byłej pierwszej damy dużo bardziej nienawidzą wyborców senatora z Illinois. Przecież to on, człowiek z nikąd, zabrał ich Hillary sprzed nosa to, co należało jej się od czasów, gdy wyprowadziła się z Białego Domu. To Clinton miała być gwiazdą kampanii, miażdżącą skompromitowanych ośmioletnimi rządami Busha Republikanów. To ona miała zabrać amerykańskich chłopców z Iraku, wprowadzić powszechne ubezpieczenie zdrowotne i szerzyć demokrację na całym świecie – środkami dyplomatycznymi, a nie czołgami i samolotami.

Obama wyskoczył jak Filip z konopii i wszystko popsuł. Nie dość, że nie wychowywał się w Ameryce, to jeszcze pretenduje do reprezentowania Afroamerykanów, samemu nie będąc naznaczonym stygmatem niewolnictwa przodków.

McCain doskonale rozumie te pretensje. Dlatego pomimo głośnego zwycięstwa pani Clinton w Pensylwanii, wypuszcza coraz to nowe reklamówki skierowane przeciwko Obamie.

Przed samymi wtorkowymi prawyborami w Indianie i Karolinie Północnej, wydał na takie spoty ponad pół miliona dolarów.

Hillary pomija milczeniem. To o senatorze z Chicago wypowiada się na konferencjach prasowych, to z jego opiniami wchodzi w polemikę. Czy jest już tak pewien wygranej Obamy? Z jednej strony – ma do tego naturalne prawo. Mimo różnych potknięć, to właśnie ciemnoskóry senator pozostaje liderem Demokratów w wyścigu o nominację.

W zachowaniu McCaina kryje się jednak drugie dno: nie chce zrażać do siebie fanatycznych wyborców pani Clinton. Co więcej, ostro atakując ich głównego przeciwnika,  w pewien sposób się z nimi solidaryzuje. Albo ratuje ciągle niestabilny budżet Hillary przed wyczerpaniem.

W polityce próżno jednak szukać altruizmu. John McCain świadomie ignoruje panią Clinton po to, by uniknąć unaocznienia różnicy programowej, która między nim a Hillary jest zdecydowanie większa niż między dwójką Demokratów. Gdyby pozwolił sobie na otwarte starcie merytoryczne z panią senator, marzenia o  przeciągnięciu części Demokratów na swoją stronę, wzorem Ronalda Reagana, prysłyby w jednej chwili.

Wydaje się też, że Republikanie są po prostu zmęczeni przedłużającą się kampanią w drugim obozie. Być może McCain liczy na to, że jeśli Demokraci sami nie potrafią wybrać swojego kandydata, to on to za nich zrobi. I wybiera Baracka Obamę.

Jeszcze do niedawna takie wskazanie kandydata GOP byłoby strzałem w stopę, ale od czasu największych zwycięstw Obamy, prawicowi spin-doktorzy zdążyli przeorientować strategię wyborczą McCaina.

W słuszności takiego wyboru, senatora z Arizony utwierdzają sondaże. Prawie połowa Amerykanów twierdzi, że w wyborze prezydenta będą kierować się programem. Osobowość jest wymieniana na drugim miejscu.

Jeśli takie deklaracje się potwierdzą, wygląda na to, że dzisiaj karty rozdaje John McCain. Ma swój własny, oryginalny program, doświadczenie i osobowość. Demokratyczna dwójka też ma program, tylko, że wspólny. I osobowości – tylko, że za silne, by zgodzić się być „tylko” wiceprezydentem. Pozostaje im stworzyć tylko kolegialną Radę Państwa, do której dokooptują Billa.

Ale to w Ameryce chyba się nie uda.