Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Mariusz Orbach: Rosja vs. USA: I kto tu jest Imperium?


10 maj 2010
A A A

Twierdzenie, że Rosja odzyskuje witalność na arenie międzynarodowej jest niezaprzeczalne. Nie zmienia to faktu, że ta witalność opiera się na sprzyjających czynnikach zewnętrznych i umiejętnym ich wykorzystaniu, a nie na obiektywnym  wzroście zdolności do kreowania rzeczywistości międzynarodowej.
Trudno zgodzić się z artykułem Pana Pawła Lickiewicza, że Imperium Rosyjskie kontratakuje . W twierdzeniu tym są dwie bardzo mocne nieścisłości. Po pierwsze, trudno obecnie uznać Rosję za imperium. Stały spadek zdolności oddziaływania na stosunki międzynarodowej, kurczące się zasoby demograficzne, ogromne uzależnienie całego kraju od wahań cen surowców, gospodarka na poziomie Botswany[1], ogromne rozwarstwienie społeczne, tylko 21% ludzi podłączonych do sieci[2], brak reakcji na Chińską ekspansję ludności na wschodzie i delikatnie mówiąc trącąca myszką armia. Ponadto brak zdolności do kreowania czegokolwiek na arenie międzynarodowej. Ze wszystkich składników dawnego imperium tylko terytorium nadal pozostaje ogromne.

Po drugie kontratak oznacza aktywne podejmowanie działań na rzecz realizacji politycznych celów. Tymczasem polityka Moskwy jest reaktywna. Takie wydarzenia jak wojna w Gruzji, ani Ukraina, ani Kirgistan ani zahamowanie rozwoju NATO, ani nawet Nord Stream nie stanowi świadectwa wzrostu siły Rosji. Trudno zgodzić się więc z faktem, że ostatnie lokalne „zwycięstwa” tworzą z Moskwy przeciwległy biegun dla USA i kończą okres absolutnej dominacji tego kraju. O wzroście  siły czy rzutkości na arenie międzynarodowej nie może być mowy także w kontekście START III czy sukcesu w sprawie tarczy antyrakietowej.

Wszystkie te pola „sukcesu” Moskwy są pochodną globalnej polityki USA, oraz błędów zarówno Waszyngtonu jak i UE, a nie aktywnego, „kontratakującego”, kreującego rzeczywistość działania.

Przedstawianie wojny w Gruzji jako zainicjowanej przez Moskwę reakcji na szczyt NATO w Bukareszcie jest swego rodzaju nieporozumieniem.

Po pierwsze zbyt pochopne i szybkie uznanie Kosowa przez kraje UE i USA, stworzyło precedens, który Moskwa skrzętnie wzięła sobie do serca, a później wykorzystała w przypadku Osetii i Abchazji.  Po drugie wszystkie raporty, w tym niezależnych obserwatorów pokazują, że to Saakaszwili zaatakował jako pierwszy, zbyt mocno zawierzając w sojusz strategiczny z USA.

Na Ukrainie, Moskwa ze znaną sobie precyzją wykorzystuje do maksimum nadarzającą się okazję, którą stworzyły kryzys gospodarczy i polityczny duszący Kijów oraz wyniki ostatnich wyborów prezydenckich. Poza tym, że Moskwa „bierze co dają” trudno doszukiwać się udziału Rosji w kryzysie gospodarczym czy wyborach. Niewątpliwie Rosji pomogła też bierność Brukseli w relacjach z Ukrainą w ostatnich pięciu latach.

Sytuacja Kirgistanu, także nie potwierdza wzrostu siły Moskwy na arenie międzynarodowej. Zwrócenie się p.o. prezydenta Otunbajewej do Rosji jako największego i najważniejszego wciąż sojusznika nie dziwi. Nie uznanie zmian w tym kraju przez Putina i Medwiediewa groziłoby wojną. USA i Chiny nie byłyby w stanie ani nie miały potrzeby posuwać się do takich działań nie było więc potrzeby w tych krajach zabiegać o przychylność. Co nie zmienia faktu, że bardzo szybko Otunbajewa potwierdziła ważność umowy na dzierżawę bazy w Manas. Sama osoba Otunbajewej raczej nie uchodzi za osobę prorosyjską (jak np.: Janukiwycz) co nie zapowiada nagłego powrotu Kirgistanu pod skrzydła matki Rosji. Tak więc i tu nie widzę czynnika, który z geopolitycznego punktu widzenia zwiększyłby rolę Moskwy na arenie międzynarodowej.

Jedynym istotnym działaniem, który jest rzeczywiście inicjatywą Moskwy, zakończyło się sukcesem i może przynieść lokalne korzyści jest realizowany właśnie projekt Nord Stream. Jego budowę można uznać za duży sukces gospodarki i dyplomacji rosyjskiej i który w rzeczy samej można uznać, za element zwiększenia możliwości oddziaływania w przestrzeni międzynarodowej, ale tylko i wyłącznie w skali lokalnej, a nie globalnej czy nawet regionalnej.

Jedyne czynniki, które czynią z Moskwy partnera do dyskusji z USA i chwilowo zwiększają jej znaczenie na arenie międzynarodowej to Afganistan, Iran i przedwyborcze obietnice Obamy. Jak wiadomo pakistańsko-afgańskie pogranicze staje się coraz bardziej niebezpieczne a właśnie tamtędy prowadzą główne szlaki tranzytu dostawo dla armii NATO.

Problemy  te nie są na rękę Obamie, który pragnie ogłosić sukces misji w Afganistanie jeszcze przed kolejnymi wyborami. Sprawia to, że trzeba szukać dróg alternatywnych, a te prowadzą przez Rosję[3]. W związku z tym trzeba z Rosją negocjować. Poza tym Waszyngton musi pilnować swoich baz w Kirgistanie i Uzbekistanie. Milcząca przychylność Moskwy dla tych baz jest mile widziana, ale na pewno nie będzie ona darmowa.

Iran, czyli niekończąca się już opowieść, to punkt honoru Obamy, który także musi zostać usunięty z przedwyborczej checklisty. Problem w tym, że bez pomocy Moskwy (oraz Pekinu) nie uda się przegłosować embarga w RB ONZ, a także efektywnie naciskać na Teheran. W kontekście broni jądrowej warto wspomnieć o układzie START III. To niewątpliwie propagandowy sukces obu krajów. Pokazuje że USA i Rosja nadal są światowymi potęgami, liderami świata, działającymi na rzecz pokoju. Szczególnie w Moskwie taki obraz jest zawsze pożądany i łechce próżność samych Rosjan. Ale to przede wszystkim sukces Obamy, który realizuje politykę świata bez atomu i przede wszystkim będzie działał na jego korzyść. Po pierwsze jako zrealizowany cel, ale przede wszystkim jako środek do zabezpieczenia pozycji mocarstwa atomowego. Od końca zimnej wojny Waszyngton nie wyprodukował ani jednej głowicy jądrowej. Jej arsenały oraz środki przenoszenia rdzewieją i  wymagają natychmiastowej rewitalizacji. Szacuje się, przy braku jakiejkolwiek reakcji w tej kwestii za 10-15 lat arsenał USA może być nie zdolny do użycia. Nie trudno wyobrazić sobie jakie konsekwencje mogłyby temu towarzyszyć. Jeśli Waszyngton jednostronnie pozbyłby się części swojego i tak już przestarzałego arsenału wszyscy otrąbili by koniec ery USA. Dlatego trzeba było zamienić szare w złote i złomowanie okrasić fanfarami. Moskwa była potrzebna Waszyngtonowi jako aktor w tym przedstawieniu, choć niewątpliwie było to dla Moskwy przedstawienie opłacalne. Waszyngton musiał zachować równowagę w arsenałach by nie stracić swej pozycji supermocarstwa, zadbać o istniejący arsenał i móc skupić się na inwestycji w to co zostało. Zachowanie realnej zdolności odstraszania było o wiele ważniejsze niż omawiana w protokole dodatkowym tarcza antyrakietowa do której Obama i tak nie był przywiązany.

Podsumowując raz jeszcze warto powtórzyć - obecne sukcesy Rosji w bliskiej zagranicy, są pochodną obecnej polityki zagranicznej Waszyngtonu, jego błędów jak i błędów UE oraz efektem sprzyjających splotów przypadków. Rosja zwyczajnie wykorzystuje szanse, lecz szanse te na pewno nie stwarzają z niej przeciwległego bieguna dla USA, nie przywracają Moskwie roli imperium ani nawet nie tworzą konkurencji dla rosnącej siły Chin.

 



[1] Mierzona jako PKB per capita za 2008 rok.

[2] W Polsce 42%

[3] Jedyne sensowne z punktu widzenia efektywności ekonomicznej, logistycznej i politycznej.