Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Mikołaj Haich: Nietrwała równowaga czy trwała nierównowaga w Libanie

Mikołaj Haich: Nietrwała równowaga czy trwała nierównowaga w Libanie


28 kwiecień 2014
A A A

Wojna w Syrii trwa już trzy lata. Niewielu aktorów międzynarodowych ma jakikolwiek pomysł, jak trwale zablokować rozlew krwi, włączając w to światowe mocarstwa. Są jednak takie kraje, które czekać na rozwiązanie zwyczajnie już nie mogą – ponieważ zalewane są przez falę uchodźców. Liban w ostatnich kilku miesiącach zwiększył o 25% swoją populację, co może pogrzebać wzrost gospodarczy na kilka lat naprzód. Co gorsze, prowadzi to do naruszenia kruchego systemu politycznego, który stara się pogodzić czołowe ugrupowania etniczne kraju.

Liban przeżył ciężką, 15 letnią wojnę domową, która rozegrała się między Chrześcijanami a Muzułmanami w latach 1975-1990. Wojnę udało się zażegnać dzięki wspieranemu przez Arabię Saudyjską porozumieniu z Taif. Zakładało on podział władzy, który istnieje do dzisiaj – prezydentem jest Maronita, chrześcijanin, przewodniczącym Parlamentu szyita, a premierem sunnita. Ta krucha równowaga między grupami etnicznymi działała i była przez niektórych ekspertów zalecana jako wzorzec dla Syrii po obaleniu Baszara al-Assada. Niestety okazuje się, że to Liban zaczyna brać przykład z sąsiada – destabilizacja regionu rośnie, w kraju nie brakuje bojowników o wolność Syryjczyków, a część ich bojówek jest na tyle radykalna, że zwalcza ją libańska armia.

Trudne wybory

Liban wybierał parlament przez 10 miesięcy, udało się sformować go dopiero w lutym br. 24 kwietnia odbyła się natomiast pierwsza runda wyborów prezydenckich – pierwsze miejsce uzyskał Samir Geagea, ale jego 48 głosów było dalekie od 2/3 izby – 86 posłów. Oznacza to drugą rundę, zaplanowaną przez przewodniczącego parlamentu Nabih Berriego na 30 kwietnia. Niestety konstytucja dopuszcza kilka paraliżujących proces mechanizmów – każdy głosujący parlamentarzysta może oddać pusty głos, a nowych  kandydatów można zgłaszać również i po pierwszej rundzie. W rzeczywistości oznacza to, że przez najbliższe miesiące nikt może nie uzyskać wymaganych w drugiej rundzie 51% - 65 głosów.

W środowych wyborach aż 52 kartki do głosowania wróciły puste. Dlaczego tak wielu parlamentarzystów nie było w stanie wskazać żadnego kandydata? Większość z nich kibicuje bądź ruchowi 14 marca, bardziej prozachodniemu, sunnickiemu ugrupowaniu, które wystawiło w wyborach Samira Geagea, bądź ruchowi 8 marca, szyickiemu ugrupowaniu wąsko związanemu z Hezbollahem – wg zachodnich standardów organizacji terrorystycznej, która współtworzy władzę w Libanie.

Powodem, dla którego tak wielu parlamentarzystów nie wskazuje kandydata jest oczekiwanie na syryjskie wybory w czerwcu – od wielu lat, a od zakończenia wojny w 1990 w szczególności, historia Libanu jest bardzo mocno związana z historią dwudziestokrotnie większego sąsiada – wojska syryjskie stacjonowały w kraju aż do 2005 roku, ojcu Baszara al-Assada, Hafezowi, udawało się nawet obalać libańskich prezydentów w przeszłości – w 1982 i 1990 roku.

Sunnici libańscy nie powstrzymują się przed wspieraniem opozycji syryjskiej – wielu ich bojowników infiltruje tereny Syrii, szmuglowana jest także broń i amunicja. Szyici i Alawici z kolei, z Hezbollahem na czele, sympatyzują z siłami rządowymi – chociaż znacznie mniej otwarcie. Dotychczas ginący tam liderzy Hezbollahu byli chowani raczej po cichu, wyjątek zrobiono dopiero dla ważnego przywódcy Ali Husajna Nassifa. Druzowie i Maronici są bardziej podzieleni i mniej stronniczy, ale otwarta, przechodząca we wrogość rywalizacja między sunnitami a szyitami staje się faktem. Mieszkańcy odczuwają już podobne napięcie jak to przed 1975.

125% normy

Konsekwencje prowadzonej za granicą wojny są znacznie bardziej realne i namacalne – do kraju imigrowało ponad milion osób od czasu wybuchu konfliktu, czyniąc Liban najbardziej zagęszczonym skupiskiem uchodźców na świecie. Nie przebywają oni w obozach, ale osiedlają się bezpośrednio we wioskach i w miastach, zabierając pracę zwykłym Libańczykom. Napięć trudno w takim wypadku uniknąć. Stawia to Liban w trudnej sytuacji – jest to jeden z niewielu krajów na świecie, który na wynik wojny w Syrii najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie czekać z założonymi rękami.

Mandat obecnego prezydenta, Michela Sulejmana wygasa 25 maja. Niewielu komentatorów wierzy jeszcze, że uda się do tego czasu wybrać jego następcę. Nie oznacza to co prawda totalnego paraliżu, bo konstytucja dopuszcza rządy kolegialne parlamentu w przypadku wakatu na stanowisku prezydenta, ale możliwości decyzyjne i droga do narodowego pojednania mogą być poza jego zasięgiem.

Liban niekoniecznie musi pozostać z tą sytuacją sam na sam. W przeciągu dwóch dni pomoc zaoferowały dwa mocarstwa – najpierw Sergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej, obiecał swojemu odpowiednikowi z Libanu Gibranowi Bassilowi pomoc materialną i finansową podczas wspólnej konferencji w Moskwie. Tymczasem wizytująca Liban minister obrony Niemiec Ursula von der Leyen obiecywała to samo premierowi i prezydentowi.

Pomoc nie wynika oczywiście z czystej chęci niesienia pomocy. Na zapewnienia Ławrowa, Bassil niemal od razu odparł, że przemysł wydobywczy ropy i gazu w Libanie z pewnością radził by sobie lepiej przy wsparciu kapitału rosyjskiego. Na zjednaniu sobie Libanu kraje zachodu i wschodu mogą wiele zyskać – jest to przecież centrum handlowe i finansowe Bliskiego Wschodu.

Pieniądze szczęścia nie dają

Bardziej nieobecna jest tutaj Unia Europejska. Co prawda obiecała ona €222.8 mln na walkę z problemem uchodźców, ale pomoc ekonomiczna i związanie Libanu umowami nie jest wystarczające. Podpisana w 2002 umowa stowarzyszeniowa jest zbyt ogólna, wynegocjowany w 2006 plan akcji w ramach Europejskiej Polityki Sąsiedztwa daje większe nadzieje – zwłaszcza, że jedna z trzech głównych dziedzin współpracy ma właśnie dotyczyć uchodźców.

Unia Europejska musi zdziałać o wiele więcej, żeby wyciągnąć Liban z potencjalnego wielkiego zagrożenia. Rozprzestrzenienie się konfliktu poza granice Syrii może mieć konsekwencje dla całego regionu, na co kraje Europy najzwyczajniej w świecie nie mogą sobie pozwolić. Unia musi przemówić jednym głosem i zaoferować realną pomoc w przywróceniu kruchej równowagi etnicznej kraju.