Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Przemysław Wielgosz: Niemodny antyfaszyzm

Przemysław Wielgosz: Niemodny antyfaszyzm


16 wrzesień 2009
A A A

Uroczystości na Westerplatte były gwoździem do trumny kultury antyfaszyzmu, która ukształtowała się po 1945 r. Dziś zastępuje ją dyskurs antyterrorystyczny, ostrzem skierowany przeciw wszystkim siłom ośmielającym się kwestionować kapitalistyczny ład.

Przy okazji obchodów 70 rocznicy rozpętania II wojny światowej czołowi polscy politycy, ochoczo wspierani przez główne media dali bezprecedensowy pokaz zakłamania i ignorancji. Pomijając już fakt, że negatywnym bohaterem uroczystości na Westerplatte stała się Rosja, której przypisano współodpowiedzialność za wybuch wojny (nie przejmując się drobnymi faktami, że to ZSRR wniósł decydujący wkład w pokonanie III Rzeszy, stracił najwięcej, bo aż 22 miliony, obywateli, a komunistyczne ruchy oporu przyczyniły się (Francja, Włochy, Filipiny, Chiny, Malezja) bądź samodzielnie doprowadziły (Jugosławia, Grecja, Albania, Wietnam) do wyzwolenia wielu krajów spod okupacji wojsk Osi), o skali kompromitacji świadczy instrumentalne wykorzystanie przez premiera Tuska pięknego i wielce zobowiązującego hasła „nigdy więcej wojny”, oraz porównanie zbrodni katyńskiej do Holocaustu, którego dokonał prezydent Kaczyński. Pierwszy wykazał się albo zupełnym brakiem poczucia rzeczywistości, albo wyjątkową hipokryzją, drugi dał pokaz żenującej nieznajomości podstawowych faktów historii własnego kraju. Jak bowiem inaczej, jeśli nie hipokryzją, nazwać słowa „nigdy więcej wojny” płynące z ust premiera kraju prowadzącego właśnie krwawą, i z dnia na dzień coraz krwawszą, wojnę kolonialną wiele tysięcy kilometrów od własnych granic? Czymże innym, jeśli nie złowrogą ignorancją, jest stawianie znaku równości między zbrodnią masowego mordu 20 tys. polskich oficerów a planową eksterminacją całego narodu?

Trzeba mieć wyjątkowo mało wiedzy i wyjątkowo dużo złej woli aby stawiać znak równości między ZSRR a III Rzeszą. W gruncie rzeczy jest tylko jeden racjonalny powód tego utożsamienia – chęć rehabilitacji nazizmu. Porównanie internacjonalistycznej ideologii obiecującej powszechną równość i wyzwolenie mas z ideologią obiecującą etniczno-rasową supremację nordyckiej elity może służyć tylko wybieleniu tej drugiej. Porównanie ze stalinizmem rehabilituje nazizm i odwrotnie – zestawienie z nazizmem dyskredytuje stalinizm. Dokładnie coś takiego zrobił prezydent Kaczyński uznając, że Katyń można porównać z Holocaustem. Starając się zmaksymalizować rangę Katynia faktycznie umniejszył znaczenie i osobliwość Zagłady.

Te obchody były gwoździem do trumny kultury antyfaszyzmu, która ukształtowała się po 1945 r. Być może zresztą w fakcie tym jest w tym coś przewrotnie pozytywnego. Otóż całkiem możliwe, że przy okazji dowiedzieliśmy się o co tak naprawdę chodziło europejskim elitom 70 lat temu. Cokolwiek to było – nie był to antyfaszyzm. Ten został im bowiem narzucony już w trakcie wojny, po pierwsze przez agresję państw osi, po wtóre przez oddolne i zwykle lewicowe ruchy oporu rodzące się spontanicznie w ich krajach.

Banałem jest przecież stwierdzenie, że w przeddzień wojny paktowanie z Hitlerem nie było niczym dziwnym, a zachwyty nad jego sukcesami gospodarczymi rozlegały się ze szczytów władzy po obu stronach Atlantyku, czego nie można powiedzieć o stosunku do ZSRR. No, ale przecież Hitler szanował własność prywatną, nie naruszył starych struktur władzy klasowej i w gruncie rzeczy pozostawał nieodrodnym dzieckiem kapitalizmu i jego kultury (oczywiście nie książkowego, ale tego realnego – nierozłącznego z kolonializmem, rywalizacją imperialną, władzą państwa i monopoli oraz ideologią misji cywilizacyjnej Zachodu i hierarchii rasowej).

Czy ktoś taki jak Churchill był przeciwnikiem faszyzmu i rasizmu? Wolne żarty! Ten czołowy zbrodniarz minionego stulecia (odpowiedzialny m.in. za użycie broni chemicznej przeciw Irakijczykom w latach 20., za miliony ofiar głodu w Indiach w 1943 r., rozpętanie wojny domowej w Grecji w 1944 r. oraz dywanowe bombardowania niemieckich miast) nie miał nic przeciwko Hitlerowi dopóki ten ograniczał się do otwarcia obozu w Dachau, Ustaw Norymberskich czy bombardowania Guereniki. Dopiero naruszenie równowagi geostrategicznej w Europie, Afryce i Azji grożące ograniczeniem wpływów Imperium Brytyjskiego postawiło go przeciw Hitlerowi. To samo dotyczy przywódców USA broniących swych kolonialnych włości na Filipinach i Hawajach oraz interesów kapitałów amerykańskich w Europie czy generała de Gaulle’a bezwzględnie stojącego na straży francuskiego stanu posiadania w Algierii czy Wietnamie. Czy któryś z zachodnich aliantów przejął się doniesieniami o trwającym Holocauście? Czy zamiast masakrować z powietrza robotnicze dzielnice niemieckich miast (gdzie wpływy lewicy były największe) skierowano bombowce na szlaki kolejowe wiodące do Auschwitz, Treblinki i Sobiboru? Czy któryś z „demokratycznych” przywódców koalicji antyhitlerowskiej pomyślał o obaleniu krwawych faszystowskich reżimów w Portugalii i Hiszpanii? Doprawdy, czas już skończyć z mitem dobrej wojny. W tej wojnie nazizm był jednoznacznym wrogiem tylko dla ruchów oporu ujarzmionych narodów. Tymczasem koalicyjne mocarstwa jak jeden mąż walczyły o strefy imperialnych wpływów i w walce tej żadna opcja nie była wykluczona. W tej logice mieści się zarówno porzucenie Warszawy na pastwę Niemcom przez Stalina jak i trwająca niemal równolegle masakra greckiego ruchu oporu dokonana przez Churchilla, a także nieco późniejsza amerykańska rozprawa z filipińską partyzantką antyjapońską. To samo można powiedzieć o kolonialnej rzezi w „wyzwolonym” algierskim Setifie (maj 1945) czy o ludobójczej demonstracji amerykańskiej potęgi nuklearnej w Hiroszimie i Nagasaki (sierpień 1945 r.).

Dyskurs towarzyszący obchodom 70-lecia II wojny odzwierciedla obecną koniunkturę charakteryzującą się nawrotem imperializmu i militaryzacją stosunków międzynarodowych, w czym Polska bierze czynny udział. Powojenny konsens antyfaszystowski ustępuje konsensowi antyterrorystycznemu, który stanowi nowe wcielenie dawnego antykomunizmu. Jego działanie widzimy w Afganistanie, Iraku, Palestynie a towarzysząca mu ideologia rehabilituje stare rasistowskie stereotypy w nowym kostiumie zderzenia cywilizacji i islamofobii. Odnowiony imperializm odbiera globalnemu Południu suwerenność polityczną, ekonomiczną i żywnościową, którą ludy podbite przez Zachód wywalczyły w toku dekolonizacji. Czy w takiej sytuacji antyfaszyzm może być jeszcze modzie? Pamiętajmy, że czym dla I wojny światowej była Rewolucja Rosyjska tym dla wojny II była dekolonizacja.

Rewolucja 1917 r. wybuchła pod hasłem „wojna wojnie” i jako taka rzucała wyzwanie logice rywalizacji imperialistycznej znajdującej spełnienie w okopach Wielkiej Wojny. Dekolonizacja była zaś wyzwaniem rzuconym logice walki imperiów w latach 1939-45 i nowego podziału świata na strefy wpływów: amerykańską i radziecką. Pojawienie się Trzeciego Świata łamało jałtański ład i w praktyce ograniczyło zapędy imperializmów na kilka dekad. Dlatego trwająca od 1989 r. militaryzacja systemu międzynarodowego narzucana przez USA i ich sojuszników oraz towarzysząca jej ekonomiczna i polityczna rekolonizacja globalnego Południa jest tak groźna. Odmawiając prawa do samostanowienia ludom Południa (dziś czyni to m.in. w imię uniwersalnych praw człowieka, których jedynym i niepodzielnym depozytariuszem mianował się Zachód) rewitalizuje logikę imperializmu. Tę samą, która doprowadziła do dwóch wojen światowych w minionym stuleciu.

Wracamy do ideologii niebezpiecznie podobnej do tej, która spajała Zachód przed II wojną światową. Ówczesny antykomunizm jednoczył elity tzw. cywilizowanych państw w odrzuceniu nie tyle zbrodniczej praktyki stalinizmu ile „zbrodni” komunistycznej ideologii polegającej na jej odrzuceniu panowania klasowego i monopolu własności prywatnej. Stalinowska praktyka była po prostu zbyt podobna do codzienności kapitalizmu, którą elity europejskie przyjmowały bez zastrzeżeń, aby mogła stanowić wystarczający powód potępienia. Kapitalizm znał i obozy koncentracyjne i ludobójstwo, i zarządzanie populacjami przy pomocy głodu oraz przesiedleń – i to na skalę, której Stalin nie osiągnął. Potępienie budziła natomiast wizja lepszego świata rozsiewana w sercach proletariuszy całego globu. Dlatego zapewne ówczesne elity patrzyły na ekscesy faszyzmu i nazizmu z wyrozumiałością o ile nie z nadzieją. Brunatna kontrrewolucja była przecież jedynie praktycznym i najradykalniejszym wyrazem powszechnego wśród nich antykomunizmu. Doświadczenia II wojny światowej mocno zaszkodziły reputacji antykomunizmu. W czasach „zimnej wojny” musiał on szukać usprawiedliwienia w postaci różnych wyższych racji, którym rzekomo służył (np. obrona Zachodu, demokracji, a od końca lat 70. prawa człowieka). Antyemancypacyjne ostrze antykomunizmu aż nazbyt kojarzyło się z pokonanym faszyzmem i nazizmem, szczególnie w krajach takich jak Francja czy Włochy, w których komunistyczny ruch oporu odegrał wielką rolę w Wyzwoleniu.

Po 1989 r. antykomunizm przetrwał na najskrajniejszej prawicy, ale dziś jego duch zdaje się powracać w nowej postaci, pod szyldem antyterroryzmu. Jak można się przekonać analizując zastosowania retoryki antyterrorystycznej w ostatniej dekadzie kieruje się ona nie tyle przeciw „terroryzmowi”, ile przeciw wszystkim siłom ośmielającym się kwestionować kapitalistyczny ład. To dlatego oskarżenia o terroryzm padały pod adresem ruchu alterglobalistycznego jeszcze przed zamachami z 11 września 2001 r., dlatego też obecnie używa się ich zarówno do dyskredytowania zbrojnych ruchów oporu jak i pokojowych ruchów społecznych z antywojennymi włącznie. W ten sposób de facto dokonuje się prawdziwy przewrót w kulturze prawa międzynarodowego, która ukształtowała się w drugiej połowie XX w. W samym centrum ideologii antyterrorystycznej jest kryminalizacja różnych form oporu (społecznego i narodowego), które na gruncie dotychczas dominującego rozumienia prawa międzynarodowego stanowią uprawnioną ekspresję prawa ludów do samostanowienia i sprawiedliwości. Nic dziwnego, że w dyskursie antyterrorystycznym rozpoznajemy wiele elementów ideologii antykomunistycznej: rasizm, przekonanie o zachodniej supremacji, pochwałę imperialnej potęgi i pogardę dla prawa międzynarodowego. A to przecież nieco tylko zmodernizowane składniki nastroju ideologicznego sprzed 70 lat.

W takim kontekście historyczny rewizjonizm i popisy hipokryzji, które mogliśmy obserwować na Westerplatte wydają się bardziej zrozumiałe. Rzecz jasna historia nigdy się nie powtarza. Obecna wojna światowa trwa poza centrami globalnego kapitalizmu, a dawne ofiary bywają w niej agresorami.

Artykuł ukazał się pierwotnie w miesięczniku Le Monde diplomatique. Przedruk za zgodą redakcji.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.