Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Wina rynku czy Orbána? Rzecz o kłopotach dziennika „Népszabadság”

Wina rynku czy Orbána? Rzecz o kłopotach dziennika „Népszabadság”


27 październik 2016
A A A

Trzy tygodnie temu rozpoczęła się awantura związana z czasowym zamknięciem dziennika „Népszabadság”, który do tej pory był największym opozycyjnym medium wobec rządów węgierskiej prawicy. Z całej Europy nadchodziły gesty solidarności z gazetą, która miała paść ofiarą niechęci premiera Viktora Orbána do demokracji. Nie można jednak zapominać, iż lewicowe pismo miało poważne kłopoty finansowe, choć nieprzypadkowo zostało ono ostatecznie zakupione przez biznesmena związanego z władzą.

Kiedy w sobotę 8 października pracownicy „Népszabadság” chcieli wejść do redakcji lub przynajmniej zalogować się do swoich skrzynek pocztowych, przeżyli duże rozczarowanie. Siedziba dziennika była zamknięta na cztery spusty, na jego stronie internetowej widniał komunikat właściciela o zawieszeniu działalności gazety, a poczta internetowa była niedostępna. Wieczorem przed siedzibą parlamentu w Budapeszcie zebrało się już kilkuset dziennikarzy i czytelników „Népszabadság”, którzy protestowali przeciwko zamknięciu pisma. Główne hasła protestu dotyczyły autorytarnych tendencji prawicowych władz Węgier, mających odpowiadać za zamknięcie największej opozycyjnej gazety w tym kraju. Prawda o końcu lewicowo-liberalnego dziennika jest jednak bardziej złożona i dotyczy nie tylko działań Fideszu oraz ogólnoeuropejskiego trendu dotyczącego spadku sprzedaży prasy papierowej.

Kłopot właściciela

Do dzisiaj na stronie internetowej dziennika można przeczytać komunikat właściciela w języku węgierskim oraz angielskim. Wynika z niego, że zawieszenie wydawania gazety podyktowane jest względami ekonomicznymi i chęcią stworzenia nowego modelu biznesowego. W ostatnim czasie „Népszabadság” miało zanotować wzrost przychodów z powodu redukcji kosztów dotyczących obsługi kierownictwa gazety, jednak dalej wyniki ekonomiczne pisma nie zadowalały austriackiego wydawcy. W ciągu ostatnich 10 lat sprzedaż dziennika miała spaść o prawie 100 tys. egzemplarzy, czyli dokładnie o 74 proc., stąd pismo przyniosło spółce MediaWorks Hungary Zrt. blisko 5 mld forintów straty (ok. 69 mln zł). Jednocześnie w komunikacie właściciela można przeczytać, iż roczny obrót MediaWorks na Węgrzech wynosi blisko 25 mld forintów rocznie, a spółka zatrudnia w tym kraju blisko 1,2 tys. osób.

Trzy czwarte przychodów wydawcy stanowią natomiast wpływy z dwunastu dzienników regionalnych, a warto wspomnieć, iż MediaWorks wydaje też kilka czasopism oraz najpopularniejszą sportową gazetę na Węgrzech, czyli „Nemzeti Sport” i jedyną ekonomiczną gazetę codzienną „Világgazdaság”. Zamieszanie wokół „Népszabadság”  sprawiło, że jego austriacki właściciel Heinrich Pecina udzielił w swoim kraju specjalnego wywiadu tygodnikowi „Profil”. Zapewnił w nim, że decyzja o zamknięciu węgierskiego dziennika wynikała jedynie z przesłanek ekonomicznych, bowiem z Orbánem łączy go jedynie wzajemny szacunek, zaś nie pozwoliłby on sobie na jakąkolwiek formę zależności od rządu. Pecina przyznał jednocześnie, iż gazeta miała problemy z pozyskaniem reklam (w tym rządowych ogłoszeń) po przejęciu władzy przez Fidesz, choć sytuacja pod tym względem „nie była ekstremalna”.

Zdjęcie: Archiwum autora

Nie taka znowu "Wolność Ludu"

Wydarzenia związane z gazetą przypadły akurat na 60. rocznicę jej powstania, a nieprzypadkowo łączy się ona z kolejną rocznicą wybuchu antysowieckiej Rewolucji Węgierskiej. „Népszabadság”, której tytuł to po polsku „Wolność Ludu”, powstała 2 listopada 1956 r., dwa dni przed wznowieniem radzieckiej ofensywy mającej odbić Budapeszt z rąk powstańców. De facto nie była to jednak nowa gazeta, ponieważ nazwę zmienił po prostu dotychczasowy organ partii komunistycznej „Szabad Nép”, co było również związane z przemianowaniem Węgierskiej Partii Pracujących na Węgierską Socjalistyczną Partię Robotniczą. Po upadku powstania Węgrzy, protestując przeciwko władzy, kupowali „Népszabadság”, aby następnie wyjąć z niego strony z relacjami z olimpiady w Melbourne i demonstracyjnie spalić resztę zawartości gazety. Do upadku komunizmu w 1990 r. w dzienniku pracowali jedynie zaufani działacze partii komunistycznej, a jego redaktor naczelny był członkiem jej komitetu centralnego. 

W 1990 r. gazeta została kupiona przez niemiecki koncern Bertelsmann AG., natomiast jednym z głównych udziałowców do 2015 r. była Węgierska Partia Socjalistyczna. W 2003 r. dziennik został wykupiony przez koncern Ringier Axel Springer, natomiast jedenaście lat później „Népszabadság” stała się własnością wspomnianego już austriackiego biznesmena. Pismo od czasu upadku poprzedniego systemu wspierało postkomunistów, przez lata upatrując głównego zagrożenia dla demokracji wśród ugrupowań węgierskiej prawicy. Stąd dziennikarze „Népszabadság” nigdy nie solidaryzowali się ze swoimi kolegami z prawej strony sceny politycznej, choć z powodów finansowych szczególnie pod koniec ubiegłego stulecia zamknięto kilka dzienników o tej orientacji politycznej. Gazeta nie widziała też zagrożenia dla demokracji po wypowiedziach socjalistycznego premiera w latach 2004-2009 Ferenca Gyurcsány’ego, który w czasie swoich rządów wprost stwierdził, iż dla niego chociażby opozycyjne wówczas „Magyar Nemzet” w praktyce nie istnieje.

W rękach Fideszu

Rządzący mogli więc patrzeć na upadek „Népszabadság” i zrzucać go na karb problemów ekonomicznych, jednak przeciwko nim może obrócić się zawarta właśnie transakcja. Dziennik został bowiem ostatecznie kupiony przez spółkę Opimus Press, o czym spekulowano już kilka tygodni przed zawieszeniem wydawania gazety. Według medialnych doniesień Opimus Press należy do Lőrinca Mészárosa, przedsiębiorcy budowlanego i burmistrza wsi Felcsút, której najbardziej znanym mieszkańcem jest… Orbán. Ponadto we władzach spółki mają zasiadać dwie osoby związane z założonym w zeszłym roku dziennikiem „Magyar Idők”, nazywanym przez krytyków rządowym biuletynem.

Na razie nie wiadomo, czy nowa odsłona „Népszabadság” będzie tworzona przez dotychczasowych dziennikarzy gazety, jednak to już raczej tylko pytanie retoryczne. Według liberalnego tygodnika „Magyar Narancs” (co ciekawe sympatyzującego niegdyś z Fideszem) to nie koniec zakupów planowanych przez biznesmena uważanego już za typowego oligarchę. Mészáros ma bowiem negocjować przejęcie popularnych lokalnych dzienników, a więc „Kisalföld” i „Délmagyarország”, których łączna sprzedaż wynosi ok. 93 tys. egzemplarzy. Nietrudno odnieść wrażenie, że tym samym działania zaplecza biznesowego węgierskiego premiera są wodą na młyn opozycji. Przejmowanie opozycyjnych mediów osłabia bowiem retorykę Fideszu, zgodnie z którą upadek „Népszabadság” był spowodowany tylko i wyłącznie czynnikami ekonomicznymi.

Bezdomni dziennikarze

Najbardziej widoczne wyrazy wsparcia dla dziennikarzy „Népszabadság” zostały udzielone przez polską „Gazety Wyborczej” i słowacki „Denník N”. W tym kontekście najciekawszy jest przypadek tej drugiej gazety, która na okładce swojego pierwszego wydania po zamknięciu węgierskiego dziennika, umieściła wyrazy wsparcia dla „Népszabadság” w języku węgierskim. „Denník N” w styczniu 2015 r. założyli publicyści najpopularniejszego słowackiego pisma „SME”, które zostało przejęte przez fundusz inwestycyjny Penta. Spółka w 2012 r. była bohaterem korupcyjnej „afery Goryla”, o której najwięcej pisało właśnie „SME”, stąd dziennikarze uznali, iż Penta może ograniczyć ich swobodę wypowiedzi. Na podobny krok nie zdecydowali się natomiast dotychczasowi pracownicy „Népszabadság”, a dlaczego tak się stało, najdobitniej wytłumaczył publicysta tej gazety Gábor Miklós. Pytany o to, czy zespół redakcyjny dziennika w związku z opisywanymi wydarzeniami założy swoje własne pismo, odpowiedział, iż tego nie uczyni, ponieważ… nie znalazłoby ono czytelników. Na razie publicyści związani z „Népszabadság” przygotowali 12-stronnicowy dodatek opłacony przez nieznanego z nazwiska przedsiębiorcę, który został dołączony do pisma „Fedél Nélkül” przeznaczonego dla… bezdomnych. Na razie największym beneficjentem zniknięcia „Népszabadság” z rynku jest inny lewicowy dziennik „Népszava”, który kilka dni temu pochwalił się wzrastającą liczbą czytelników i prenumeratorów. 

Prawdą jest więc, że najpopularniejsza dotąd opozycyjna gazeta ostatecznie trafi w ręce osób związanych z rządami Fideszu. Nie należy jednak zapominać o tym, iż nakład dziennika zaczął spadać już za czasów rządów socjalistów i liberałów, bowiem po przejęciu przez nich władzy w 2002 r. notował sprzedaż na poziomie 195 tys. egzemplarzy, natomiast w roku zwycięstwa Fideszu, czyli w 2010 r., było to już niewiele ponad 70 tys. średniej sprzedaży papierowego wydania „Népszabadság”. Jak niemal zwykle w przypadku Węgier, prawda leży więc pośrodku.

Maurycy Mietelski