Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Zdystansowany Obama, czyli jak nie nawiązywać stosunków dyplomatycznych

Zdystansowany Obama, czyli jak nie nawiązywać stosunków dyplomatycznych


24 marzec 2015
A A A

W dyplomacji sztuką nie jest utrzymanie już nawiązanych stosunków, lecz ciągłe kreowanie nowych, przynoszących korzyści obu stronom, relacji. Te słowa Winstona Churchilla, dyplomatycznego guru, bez wątpienia mogłyby określać cel także dla obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. W „rankingu” dyplomatycznego kunsztu USA zawsze znajdowały się wysoko, poprzedzone może tylko przez Rosję i Watykan. Czy jednak prezydentura Obamy wpłynie na silną pozycję amerykańskiej dyplomacji, czy wręcz przeciwnie, przywódca ten zostawi po sobie zgliszcza najważniejszych dla USA relacji międzynarodowych?

Wszelkie informacje na temat sukcesu lub porażki kolejnych spotkań na najwyższym szczeblu to jedynie wierzchołek góry lodowej. To, czy spotkanie się odbędzie i jak będzie przebiegało, jest wynikiem szeregu zabiegów dyplomatycznych. Nie należy przez to rozumieć absolutnie zabiegów logistycznych. Pierwszym krokiem na drodze do zorganizowania takiego spotkania jest small talk, czyli nawiązanie relacji przez ekspertów, co określa się jako buddy-buddy relationship. I tu pojawia się problem, z jakim zmaga się prezydent Obama.

Takie relacje w obecnej polityce zagranicznej Obamy po prostu nie istnieją. Fundamentalne dla utrzymania pozytywnych stosunków z sojusznikami kwestie, takie jak regularne rozmowy telefoniczne, nawiązywanie osobistych kontaktów czy kurtuazyjna wymiana zdań, zostały od 2008 roku scedowane na szefów Departamentu Stanu. To, że rolą sekretarza stanu jest prowadzenie polityki zagranicznej, nie umniejsza roli głowy państwa w tej dziedzinie. Za tą najwyższą osobą w państwie stoją zastępy instytucji, urzędników i innych osób odpowiedzialnych za wywiązywanie się z podjętych zobowiązań. Przywódca państwa musi więc być przekonujący w swych deklaracjach, a trudno zaufać politykowi, który prezentuje postawę roszczeniową i chce tylko dostać od innych to, co jego zdaniem mu się należy, nie pytając najpierw: „jak ci minął dzień?”. Wydaje się to trywialne, ale każda osoba związana w mniejszym lub większym zakresie ze sztuką dyplomacji wie, że tak drobne gesty czynią stosunki między liderami państw bardziej owocnymi. Tymczasem prezydent Obama zrezygnował między innymi z regularnych wideokonferencji z przywódcami państw Bliskiego Wschodu, które wykonywał jego (oceniany jako nieudolny) poprzednik, George W. Bush. Obama zrezygnował też z zakulisowych spotkań z innymi przywódcami. Jednym z niewielu wyjątków było spotkanie w południowej Kalifornii z sekretarzem generalnym Komunistycznej Partii Chin, Xi Jinpingem w 2013 roku, które i tak zakończyło się fiaskiem i nie doprowadziło do poprawy w stosunkach amerykańsko-chińskich.

Typowo biznesowe relacje, jakie najchętniej utrzymuje z innymi państwami prezydent Obama, nie dziwią znawców polityki wewnętrznej USA. Taki rodzaj zależności jest bowiem widoczny również w stosunkach Obamy z członkami Kongresu oraz z darczyńcami na rzecz kampanii prezydenta. Jednak zwolennicy takiej „praktycznej” polityki twierdzą, że chociaż ciepłe relacje między państwami mogą być pożądane przez opinię publiczną, to nie zawsze prowadzą do realnego sukcesu w polityce zagranicznej. W przypadku Obamy mogłyby jednak stanowić dobre remedium na szereg „dyplomatycznych faux-pas”, które ten popełnił: jak choćby to z podsłuchiwaniem niemieckiej kanclerz Angeli Merkel. Do 2013 roku stosunki amerykańsko-niemieckie były poprawne, czemu kres położyła ta właśnie afera. I tak z jednej udanej, bliskiej relacji, od której można by jeszcze długo odcinać kupony, został tylko szereg niedomówień i wzajemnych pretensji, co widać choćby w obecnym problemie sanowana sankcji wobec Rosji.

Jeżeli więc „światowy lider” pozwala sobie na takie wpadki jak ta z Wikileaks czy podsłuchiwaniem niemieckiej kanclerz, powinien poprawiać swój wizerunek małymi gestami, polegającymi na nawiązywaniu personalnych relacji z innymi politykami. Jednak w przypadku Obamy polityka na tym poziomie pozostawia wiele do życzenia. Amerykański prezydent ma jednak dużo szczęścia, bo znalazł wsparcie w sekretarzu stanu, Johnie Kerrym, który poświęca wiele czasu na merytoryczne rozmowy o światowych problemach, nie ignorując przy tym kwestii personalnych. Widoczne stało się to chociażby w przypadku godzinnych rozmowów na linii Kerry-Ławrow czy podczas wizyty izraelskiego premiera Benjamina Netanyahu. Podróż tego ostatniego do USA światowe media okrzyknęły szansą na poprawę relacji i uregulowanie sytuacji na Bliskim Wschodzie. Sam prezydent nie poświęcił jej jednak zbyt wiele czasu, poprzestając jedynie na krótkim wspólnym wystąpieniu w ramach konferencji prasowej.

Tradycja dyplomatyczna, zapoczątkowana przez takie wybitne jednostki jak Kissinger, Albright czy Huntsman, winna być przez Biały Dom kontynuowana i pielęgnowana z najwyższym pietyzmem. Tymczasem poszczególne wpadki Obamy i brak osobistych relacji z innymi przywódcami prowadzą raczej do wniosku, że po zakończeniu swojej drugiej i ostatniej kadencji nie zostanie on okrzyknięty „wybitnym dyplomatą”.