Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Aleksander Siemaszko: Gordon Pechowy


13 lipiec 2008
A A A

Niektórym politykom po prostu sprzyja szczęście. Władzę zdobywają nie na skutek pałacowych intryg, lecz uwodząc wyborców swą charyzmą. Są lubiani i uśmiechnięci. Tak, niektórzy przywódcy są po prostu w czepku urodzeni. Gordon Brown nie jest jednym z nich.

W rok po sformowaniu nowego rządu, brytyjski premier zmuszony jest robić dobrą minę do złej gry. Sondaże nie tylko dają torysom kilkunastoprocentową przewagę nad Partią Pracy, potwierdzoną sukcesami odnoszonymi w wyborach lokalnych i uzupełniających, ale w powszechnym odczuciu Brytyjczyków Brown jest najgorszym laburzystowskim premierem w historii. W oczywisty sposób osłabia to jego pozycję i utrudnia panowanie nad spiskującą za jego plecami wewnątrzpartyjną opozycją „blairystów”. Wszystko to tylko potęguje ogólne wrażenie chaosu, które towarzyszy temu gabinetowi. Współtwórca sukcesu New Labour, sternik brytyjskiej gospodarki przez dekadę, Gordon Brown zapewne nie tak wyobrażał sobie swoją pierwszą rocznicę powołania na premiera rządu Jej Królewskiej Mości.

Złota dekada

W 1997 roku zmęczenie społeczeństwa brytyjskiego osiemnastoletnimi rządami konserwatystów zbiegło się z głębokimi zmianami wewnątrz samej Partii Pracy. Partia, pod hasłem „New Labour”, odchodziła od lewackiego radykalizmu ekonomicznego, kierując swoją ofertę do typowego przedstawiciela wyspiarskiej klasy średniej. W sukurs tym zapewnieniom szły gwarancje prowadzenia polityki przyjaznej przedsiębiorczości i utrzymania w ryzach deficytu budżetowego.

Ocena kondycji gospodarki i społeczeństwa po dekadzie rządów Labour Party pozostaje problematyczna. Ostatnia dekada zapisała się w historii Zjednoczonego Królestwa jako niespotykanie długi i owocny okres wzrostu gospodarczego. Gabinet Blaira kontynuował owocną politykę ekonomiczną torysów, umacniając pozycję Londynu jako jednego z centrów finansowych współczesnego świata. Z drugie strony, lata rządów Partii Pracy to lata wzrostu wysokości obciążeń podatkowych (w szczególności ukrytych) a także erupcji rozmaitych, trapiących wyspy do dziś, problemów społecznych. Wielka Brytania „poszczycić” się może wysoką pozycją w takich rankingach jak liczba ciąż u nieletnich, spożycie alkoholu na głowę mieszkańca. Nie ma tygodnia by londyńczycy nie mogli przeczytać o śmierci kolejnego nastolatka, zabitego przez młodociane gangi gdzieś w bocznej uliczce. Jakość kształcenia w publicznych szkołach spada praktycznie z roku na rok. Nie wszystkie wymienione wyżej procesy są winą państwa, eksperci wskazują jednak, że niektóre z nich są efektami nadmiernego rozwoju brytyjskiego systemu socjalnego.

Premier w miejsce premiera

Od czasu umowy o przyszłym podziale władzy, jaką rzekomo mieli zawrzeć między sobą Tony Blair i Gordon Brown w restauracji Granita w maju 1994, losy dwóch laburzystów pozostały ze sobą związane na wiele lat. Treść nigdy nie potwierdzonego oficjalnie porozumienia miała się przedstawiać następująco: Brown nie będzie występować jako kontrkandydat Blaira w wyborach na przewodniczącego partii, w zamian za co miałby uzyskać istotny wpływ na prowadzoną przez przyszły lewicowy gabinet politykę gospodarczą i wewnętrzną oraz otrzymać niejasne zapewnienie o rezygnacji Blaira ze stanowiska premiera po pewnym czasie. Tak też, w dużym uproszczeniu wyglądała ich wieloletnia współpraca: Blair skupił się na kwestiach polityki zagranicznej, integracji europejskiej oraz bezpieczeństwa wewnętrznego, Brown zaś, zajmując stanowisko kanclerza skarbu, prócz właściwej swoim kompetencjom polityce fiskalnej, angażował  się w tradycyjnie „socjalne” kwestie edukacji i opieki zdrowotnej.

Lata mijały, tymczasem premier wydawał się coraz mniej skłonny do ustąpienia miejsca ambitnemu Szkotowi, w tle tlił się zaś wewnątrzpartyjny konflikt pomiędzy frakcjami zwolenników obu polityków. Konflikt w dużej mierze personalny; co prawda analitycy próbowali wprowadzić pewne rozróżnienie ideowe pomiędzy koteriami (lewicowi „browniści” kontra liberalni „blairyści”), lecz w dużej mierze identyfikacja ta była wynikiem sporów, nie ich powodem. Co prawda, gdy w 2007 roku Blair wreszcie ustąpił Brown był jedynym poważnym kandydatem na jego następcę, przyszło mu jednak przewodzić partii podzielonej, słabszej niż jeszcze parę lat wcześniej oraz, co ważne, „zmęczonej”.

Brown rozumiał, że jego szansą jest „nowe otwarcie”. W obejściu diametralnie różny od Blaira, dystansował się również od jego najbardziej kontrowersyjnych posunięć w polityce zagranicznej: akcentował potrzebę przywrócenia partnerskiego charakteru relacjom Waszyngton-Londyn, zamiast o wojnie z terrorem wolał podkreślać wagę niesienia pomocy humanitarnej Afryce i walce ze zmianami klimatycznymi. Wreszcie, Brytyjczycy, zmęczeni „teflonowym Tonym” mieli w zamian dostać może mniej medialnego, lecz z pewnością uczciwszego, twardego Szkota. Media pisały jednak, że obecny premier podjął pewne próby ocieplenia swego wizerunku. Jak bardzo były one konieczne, wskazują doniesienia medialne sprzed roku, kiedy to media z wielkim namaszczeniem donosiły, że Brown zaczął się…uśmiechać!Image

Heathcliff z Downing Street

Po objęciu teki premiera, przed Gordonem Brownem pojawiła się kwestia legitymizacji swego przywództwa. Naturalnym wyjściem w tej sytuacji byłyby przyspieszone wybory. Sondaże, pikujące w dół podczas ostatnich miesięcy rządów Blaira, po zmianie na stanowisku szefa rządu na powrót stały się łaskawsze dla laburzystów. Mimo to, premier nie zdecydował się na rozwiązanie parlamentu. Dziś z całą mocą widać jak błędna była to decyzja. Od paru miesięcy badania opinii publicznej dają Partii Konserwatywnej pod wodzą Davida Camerona kilkunastoprocentową przewagę nad swoimi konkurentami. Notowania Partii Pracy niebezpiecznie zbliżają się do poziomu Liberalnych Demokratów. Wybory lokalne okazały się dla partii katastrofą, prestiżowa porażka w Londynie zaś, jest wyjątkowo bolesna. Zapewnie nie osładza jej Brownowi nawet fakt, że ofiarą wyborczej klęski padł niemiły mu burmistrz stolicy, Ken Livingstone.

Trzeba przyznać, że Gordon Brown ma pecha. Nie jego winą jest, że Brytyjczycy zmęczeni dziesięcioleciem dominacji socjalistów swą niechęć przelewają na jego osobę. Nie jego winą jest, że wśród torysów pojawił się „nowy Blair” w osobie medialnego Camerona, podgryzającego centrowy lektorat laburzystów. Wreszcie, nie jego winą jest, że na okres jego rządów przypadł kryzys gospodarczy, najpoważniejszy od ponad ćwierćwiecza. Nie poprawia to jednak w niczym jego sytuacji. W konfrontacji z tryskającą pomysłami opozycją gabinet Browna wydaje się przytłoczony odpowiedzialnością, wypalony. Nowe otwarcie pozostało hasłem, a szuflady rządu są w dużej mierze puste. Te pomysły zaś, które Partia Pracy stara się forsować (jak wprowadzenie obowiązkowych dowodów osobistych), są delikatnie rzecz ujmując, niezbyt popularne. W swej mowie inauguracyjnej Brown zarysował daleko idące zmiany ustrojowe. Pisana konstytucja czy umocnienie pozycji Izby Gmin względem rządu pozostają ciekawymi propozycjami - do ich wprowadzenia jednak wymagana jest nie tylko stabilna większość parlamentarna (tą, mimo wolt w łonie samej partii Brown raczej posiada) ale i sila i zdecydowanie. A w targanym inercją gabinecie premiera Hethcliffa (Gordon Brown raczył porównać siebie do mściwego gwałtownika z powieści Emily Bronte) obie te cechy są zdecydowanie deficytowe.