Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Łukasz Pawłowski: Gęste rozmowy w Londynie


31 marzec 2009
A A A

Szczyt G-20 nie przyniesie ze sobą radykalnych deklaracji i projektów reform. Oficjalne komunikaty ograniczą się do ogólników a rzeczywiste decyzje podjęte zostaną za kulisami, na roboczych spotkaniach w dużo węższym gronie.

Omawiając zjazd w stolicy Londynu podaje się jego trzy główne cele. Pierwszym z nich jest ożywienie światowej gospodarki głównie poprzez zmniejszenie stóp procentowych oraz większe zaangażowanie finansowe państw w projekty stymulujące ożywienie gospodarcze. Już ten pierwszy punkt budzi spore wątpliwości. W przytoczonej wyżej formie popierają go bowiem chyba wyłącznie Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. A mówiąc dokładniej, Barack Obama i Gordon Brown, bowiem każdy z nich musi się zmierzyć z rosnącą w siłę opozycją wewnętrzną i zewnętrzną. W USA Republikanie już podnoszą lament nad kolejnymi miliardami tłoczonymi w gospodarkę i z pewnością oprotestują dalsze próby zwiększenia pomocy finansowej (choć, jak pamiętamy, pierwsza część tej pomocy popłynęła do banków z inicjatywy administracji prezydenta Busha). Brown, dla którego szczyt to prawdopodobnie być albo nie być politycznej kariery, także nie ma w kraju dobrej passy. We wtorkowym wystąpieniu przed Izbą Gmin, prezes Bank of England, Mervin King, ostro skrytykował pomysł premiera na dalszą stymulację gospodarki pieniędzmi z budżetu, ostrzegając że sytuacja finansowa Wielkiej Brytanii i tak jest już zbyt napięta.

Niemniej jednak Partia Republikańska i Bank of England to nie główne zmartwienia duetu Obama-Brown. Dużo poważniejszy problem stanowią bowiem Angela Merkel i Nicholas Sarkozy. Niemiecka kanclerz w jednym z udzielonych niedawno wywiadów powiedziała, że „nie pozwoli by ktokolwiek mówił jej o konieczności dalszych wydatków”. W podobnym tonie wypowiedział się w środę na antenie radia Europe 1, Nicholas Sarkozy: „Nie chcę mieć nic wspólnego ze szczytem, jeśli jego końcem ma być deklaracja oparta na fałszywych kompromisach, które nie stawiają czoła gnębiącym nas problemom.” Zamiast deklaracji finansowych Francja domaga się ściślejszych regulacji „anglosaskiego” modelu bankowego, który jej zdaniem leży u źródeł kryzysu.

Wzmocnienie międzynarodowego nadzoru nad bankami to istotnie drugi z zasadniczych punktów szczytu. Mało kto jednak łudzi się, że w tej mierze zostaną podjęte konkretne działania. Najprostszą z możliwych decyzji jest zawsze deklaracja finansowa. Już dziś mówi się, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy otrzyma dodatkowe 250 miliardów dolarów na pomoc krajom dotkniętym kryzysem. Gotowość przeznaczenia po 100 miliardów już zadeklarowała Japonia i Unia Europejska. Dodatkowe 50 mogą wyłożyć Chiny, choć prawdopodobnie nie będzie to pomoc bezwarunkowa. Chiny chcą odgrywać większą rolę w światowych instytucjach finansowych, co nie może dziwić w obliczu faktu, że w znacznej części to właśnie ten kraj przyjmuje na siebie skutki kryzysu i nadal pompuje pieniądze w amerykańską gospodarkę.

Przejdźmy zatem do celu trzeciego, czyli nakreślenia programu gruntownej reformy systemu finansowego, zmierzającej do pełniejszego uwzględnienia interesów krajów ubogich i rozwijających się. Paradoksalnie to właśnie ten punkt ma największe szanse na realizację i to z dwóch powodów. Po pierwsze, ponieważ jest tylko planem i najprawdopodobniej nie będzie miał mocy wiążącej. Po drugie zaś dlatego, że choćby tylko deklarowane koncesje na rzecz „ubogich krewnych” będą potrzebne dla uzyskania ich podpisów i uśmiechów, legitymizującej całe spotkanie.

Interesy słabszych państw uczestniczących w szczycie to kolejny wymiar zagęszczający atmosferę rozmów. Dla takich krajów i ich przywódców spotkanie w Londynie to szansa, jaka zdarza się raz na kilkadziesiąt lat. Oto do zamkniętego grona najbogatszych dopuszczono całą rzeszę polityków i co ważne mają oni do odegrania określoną rolę. To właśnie ich obecność ma uprawomocnić sens tego spotkania. Ich głos w trakcie obrad nie będzie prawdopodobnie miał większego znaczenia. Są tam w dużej mierze po to by złożyć podpis pod końcowym dokumentem i pojawić się na pamiątkowym zdjęciu. Szczyt staje się zatem dla nich przede wszystkim okazją do załatwienia szeregu partykularnych interesów. Skrzyżowanie planów i ambicji poszczególnych liderów oraz zakres tematów, jakie chcieliby podjąć przyprawia o zawrót głowy. Na przykład, argentyńska prezydent Cristina Fernández de Kirchner już ogłosiła, że przy okazji szczytu powinny także odbyć się brytyjsko-argentyńskie rozmowy w sprawie... statusu Falklandów – przyczyny słynnej wojny z roku 1982. W kuluarach tego typu żądań pojawi się dużo więcej. Dla każdego z gości nawet drobny sukces w Londynie może być bowiem odskocznią do wielkiej politycznej kariery.

Jak z tym wszystkim poradzi sobie brytyjski premier? Jego ambicje są z pewnością ogromne. „The Times” posuwa się do twierdzenia, że Brown chce uczynić szczyt w Londynie czymś na kształt nowej konferencji jałtańskiej, w której miejsce ZSRR zajmą Chiny, a on sam wyrośnie na męża stanu miary Churchilla. Już wiadomo, że na głównym ze spotkań premier zasiądzie pomiędzy prezydentem Obamą i prezydentem Hu Jintao. Porównanie do Jałty brzmi niesmacznie przede wszystkim dlatego, że pokonferencyjny porządek nie zyskał, mówiąc delikatnie, powszechnej aprobaty. Jest także porównaniem na wyrost, ponieważ kryzys, cokolwiek by o nim nie mówić, nie jest kataklizmem na miarę drugiej wojny światowej. Z drugiej jednak strony pokazuje, że podobnie jak kilkadziesiąt lat temu na Krymie, także teraz kluczowe decyzje zostaną podjęte w dużo węższym gronie – choć niekoniecznie takim jak sugeruje The Times – i nie znajdą miejsca w oficjalnej deklaracji.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.