Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Marek Tobolewski: Pomarańcze na lewo

Marek Tobolewski: Pomarańcze na lewo


10 kwiecień 2006
A A A

W ostatnią niedzielę marca Ukraińcy wybierali nowy parlament. Wyniki głosowania dają szansę na drugą odsłonę tzw. pomarańczowej rewolucji. Co więcej, tym razem przybrać ona może znacznie bardziej lewicowy charakter.

Polacy raczej pozytywnie odnieśli się do burzliwej zmiany władzy, jaka miała miejsce na Ukrainie na przełomie lat 2004/2005. Cieszyliśmy się, że „pomarańczowa rewolucja” przebiegła w sposób pokojowy, choć walne znaczenie dla objęcia prezydentury przez Wiktora Juszczenkę miała masowa mobilizacja społeczna na ulicach. Docenialiśmy postępującą demokratyzację i zwrot ku Unii Europejskiej. Przez nasz kraj przetoczyła się kampania poparcia dla ukraińskich przemian, w którą zaangażowała się spora część młodzieży, zwłaszcza akademickiej, i która spotkała się z przychylną postawą większości mediów.

Najwięcej chyba osób odnoszących się sceptycznie i negatywnie do „pomarańczowej rewolucji” było na lewicy. Jednoznacznie i wyraźnie wsparł ją właściwie tylko SdPl. Bardziej na lewo nierzadkie były głosy, że nowa ekipa Juszczenki wcale nie jest lepsza niż jej konkurenci – prezydent Leonid Kuczma i kandydat na jego „spadkobiercę”, ówczesny premier Wiktor Janukowycz. Obawiano się pasma neoliberalnych „reform” oraz pogorszenia życia społeczeństwa, rosnących wpływów USA na Ukrainie i niemal zupełnego braku zainteresowania jej sprawami w Unii Europejskiej. W związku z tym niektórzy lewicowi publicyści popierali Janukowycza jako „mniejsze zło”.

Zmiany na lepsze

Trudno, oczywiście, byłoby bagatelizować te wątpliwości, ale nie powinny one przesłaniać korzyści, jakie „rewolucja” dała Ukraińcom. Poszerzył się zakres wolności politycznych, państwo stało się bardziej sprawiedliwe, a przede wszystkim nastąpiło wyraźne przebudzenie społeczeństwa. Kilkanaście miesięcy, dzielących wybory parlamentarne z 26 marca br. od „rewolucji”, nie dają powodów do twierdzenia, by miał się spełniać czarny scenariusz. Raczej przeciwnie – rozwój sytuacji na wielu polach jawnie mu przeczy.

Juszczenko dotrzymał obietnicy z kampanii wyborczej i wycofał ukraińskie wojska z Iraku. Nie obcięto podwyżek pensji i emerytur zarządzonych pod koniec kadencji Janukowycza, a nawet – mimo pewnych problemów z utrzymaniem budżetu w ryzach – dodano do nich kolejne, zapewniając wzrost dochodów ludności. Pierwszy „pomarańczowy” rząd Julii Tymoszenko zdecydowanie mniej przejmował się prywatyzacją, a bardziej próbami wykrycia nadużyć przy jej dotychczasowym przebiegu. Z kolei działający przez ostatnie miesiące gabinet Jurija Jechanurowa z Naszej Ukrainy raczej tylko administrował państwem niż prowadził w nim fundamentalne reformy.

Jednocześnie zakres i tempo przemian politycznych pozwala sądzić, że nie ma obecnie powrotu do „miękkiego autorytaryzmu”, formy rządów ukształtowanej podczas prezydentury Leonida Kuczmy. Przeprowadzono reformę konstytucyjną, która czyni z Ukrainy republikę parlamentarno-prezydencką, a nie – jak to było dotąd – prezydencko-parlamentarną. Silna pozycja nowej Verhovnej Rady, proporcjonalna ordynacja wyborcza, krytyczne media i aktywne społeczeństwo z pewnością położą tamę ewentualnym zakusom powrotu do starego porządku.

Koalicyjne przymiarki

Z perspektywy tych kilkunastu miesięcy wydaje się, że lewicowa krytyka „pomarańczowej rewolucji” okazała się niesłuszna, a przynajmniej przesadzona. Co więcej, ostatnie wybory parlamentarne dają nadzieję, że pozytywne tendencje mogą doczekać się kontynuacji, a nawet przyśpieszenia. Choć najwięcej głosów padło na uosabiającą „starą władzę” Partię Regionów, a obóz „pomarańczowych” szedł do wyborów podzielony, wyniki głosowania otwierają drogę do powołania nowej koalicji odwołującej się do ducha Majdanu Nezałeżności, głównego placu Kijowa i centralnego punktu protestów z przełomu 2004/2005.

Partia Regionów Janukowycza osiągnęła przeszło 32 proc. poparcia, jednak w nowej Verhovnej Radzie nie będzie mieć większości. Trudno też będzie znaleźć jej partnerów do rządzenia – komuniści Petra Symonenki są zbyt słabi (3,6 proc.), a większość innych potencjalnych koalicjantów w ogóle nie pokonała 3-procentowego progu wyborczego (tuż „pod kreską” znalazła się Opozycja Ludowa Natalii Witrenko, na którą głosowało 2,9 proc.). W tej sytuacji jedyną nadzieję dla Regionów stanowić może zawiązanie „wielkiej koalicji” przynajmniej z częścią obozu pomarańczowego. To rozwiązanie jest jednak mało prawdopodobne, choć sprzyja mu wielu ukraińskich analityków i publicystów.

W nowym parlamencie, prócz Regionów i komunistów, znajdą się trzy partie, odwołujące się do etosu Majdanu: Blok Julii Tymoszenko (22,3 proc. głosów), koalicja Nasza Ukraina premiera Jechanurowa i prezydenta Juszczenki (15,5 proc.) oraz Socjalistyczna Partia Ukrainy Ołeksandra Moroza (5,7 proc.). Choć wszystkie czynnie uczestniczyły w „pomarańczowej rewolucji”, to nieco paradoksalnie najbardziej skłonna do ewentualnego sojuszu partią Janukowycza może być Nasza Ukraina, która w największym stopniu skorzystała na zmianie władzy. BJuT i socjaliści znacznie wcześniej i bardziej zdecydowanie niż Juszczenko sprzeciwiali się jakimkolwiek układom z ugrupowaniami wspierającymi politykę byłego prezydenta Leonida Kuczmy. Dlatego też mówiąc o „wielkiej koalicji” jako potencjalnych koalicjantów wymienia się właściwie tylko PR i NU.

Ugrupowanie Juszczenki już przed wyborami odbyło serię konsultacji z Regionami. Kibicujący takiej koalicji analitycy podkreślają, że da ona krajowi stabilizację i przyczyni się do likwidacji napięć między „niepodległościowym” Zachodem Ukrainy, który wspiera Juszczenkę, i „prorosyjskim” Wschodem, gdzie silną pozycję ma Janukowycz. Innym argumentem na jej rzecz miałby być „korzystny klimat dla biznesu”. Jak napisał Adrian Karatnicky, szef NGO z Nowego Jorku, wspierającego prozachodni kurs Ukrainy: „W Regionach też są ludzie rozsądni, którzy chcą stabilizacji, integracji z Europą, rosnącej gospodarki i zasypania przepaści między Wschodem i Zachodem”. Jako przykład takiego „rozsądnego” Karatnicky wymienia ... Rinata Achmetowa, bezwzględnego oligarchę z Doniecka i najbogatszego obecnie człowieka na Ukrainie. Już samo to powinno dać lewicy wystarczające podstawy, by nie ulec złudzeniu, że „wielka koalicja” będzie miała cokolwiek wspólnego z interesami zwykłych ludzi.

Będzie lepiej?

Dużo bardziej optymistycznie rysuje się inny wariant rozwoju sytuacji, oparty na powołaniu koalicji „pomarańczowej”. Najbliższa neoliberalizmowi Nasza Ukraina została w wyborach pokonana przez Blok Tymoszenko, oskarżanej przez sprzyjające biznesowi media o „populizm” i odstraszanie zagranicznych kapitałów poprzez „ręczne sterowanie gospodarką”. Co więcej, „neoliberalna awangarda” wydzieliła się z Naszej Ukrainy i poszła do wyborów samodzielnie. Jako Pora-PRP otrzymała jednak znikome poparcie, które nie pozwoliło jej na zyskanie mandatów w nowej Radzie.

Nieznacznie swą pozycję wzmocnili socjaliści, których lider Ołeksander Moroz od dawna szanowany jest na Ukrainie za swą konsekwencję i polityczną moralność. To sprawia, że „odświeżone pomarańcze” mogą mieć znacznie bardziej czerwony odcień.

Oczywiście i taka koalicja napotkać może problemy – najważniejszym z nich będzie obsadzenie fotela premiera. „Charyzmatyczna Julka” z pewnością jest naturalnym kandydatem na tę posadę, jednak może być trudna do przełknięcia zarówno dla Naszej Ukrainy, jak i socjalistów. Juszczenko, który już raz ją zdymisjonował, z pewności pamięta, że to właśnie ona odważyła się oskarżyć jego otoczenie o korupcję. SPU z kolei może nie zaakceptować Tymoszenko jako przedstawicielki „wielkiego biznesu”. Jest jednak duża szansa, że rozmowy koalicyjne zakończą się kompromisem, w ramach którego była pani premier zostanie np. przewodniczącą Parlamentu i zrezygnuje z aspiracji szefowania rządowi. Najważniejsze, by bez względu na podział stanowisk, nowa władza była w stanie utrzymać kurs przemian politycznych i potrafiła się oprzeć pokusom zejścia na drogę neoliberalnych „reform” gospodarczych . To zaś – przy interwencjonistycznych skłonności BJuTu, podcięciu skrzydeł Naszej Ukrainy oraz zdrowym rozsądku i proeuropejskiej orientacji SPU – jest jak najbardziej realne.

--------------------------------------
Marek Tobolewski - absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego i studiów podyplomowych w Wyższej Szkole Europejskiej im. Tischnera. Publikował dotąd m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Ha-Art!", "Dekadzie Literackiej" oraz "Nowym Robotniku". W Portalu Spraw Zagranicznych psz.pl ukazał się jego tekst pt. "Mołdawia przed wyborami".

Redakcja psz.pl otrzymała tekst pt. "Pomarańcze na lewo" od autora.