02 listopad 2014
Martin Schulz już po raz drugi został wybrany na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Zarówno w tym roku jak i pięć lat temu walczył o stanowisko w dużo bardziej wpływowej Komisji Europejskiej. Przegrał. Polityk SPD nie zamierza jednak skupiać się na porażce. W poprzedniej kadencji walczył z kryzysem, teraz chce się skupić na problemie bezrobocia wśród ludzi młodych, polityce migracyjnej oraz pomocy przy rozwiązywaniu konfliktów w regionach sąsiadujących z UE. Parlamentem Europejskim będzie kierował do stycznia 2017 roku.
Zawrotna kariera polityczna
Młody Schulz dorastał w zniszczonej po
wojnie miejscowości Würselen. Jako dziecko uczęszczał do szkoły
katolickiej, gdzie był jednym z najlepszych uczniów. Marzył o karierze
piłkarskiej, jednak kontuzja przekreśliła jego plany. Tuż po ukończeniu
liceum założył własną księgarnię i przyłączył się do niemieckich
socjaldemokratów. W wieku 31 lat został najmłodszym burmistrzem
niemieckiego landu Nadrenii Północnej Westfalii. Po 11 latach pracy na
tym stanowisku zapragnął współuczestniczyć w budowie nieco
poważniejszego projektu o nazwie Unia Europejska.
Droga do Parlamentu Europejskiego
-
Przez wiele lat byłem burmistrzem i słuchałem tego, co mówili ludzie.
To do dziś ważna część mojej pracy – powtarzał wielokrotnie Schulz i
zdanie to uczynił mottem swojej pracy. Do Parlamentu Europejskiego
został wybrany po raz pierwszy w 1994, gdzie pracował w wielu komisjach
m.in. praw człowieka czy wolności obywatelskich. Od 2004 roku
przewodniczył socjaldemokratom w PE. Potrafił twardą ręką zapanować nad
różnorodnymi nurtami i interesami w tej drugiej co do wielkości grupie
euro-parlamentarnej. Od 2009 roku był przedstawicielem ds. europejskich w
niemieckim SPD, co dawało mu możliwości wpływania na działanie partii w
tym obszarze.
Krytyk i prowokator z niewyparzonym językiem
Newsweek
nazywa Schulza „bulterierem lewicy i zajadłym wrogiem prawicy”. Trudno
nie przyznać tygodnikowi racji: polityk SPD nie boi się używać mocnych
słów pod adresem swoich kolegów i koleżanek. W 2003 roku skrytykował
Silvio Berlusconiego, ten zaś w odwecie zaproponował mu rolę kapo w
filmie o obozach koncentracyjnych. Ta pozornie błaha kłótnia
spowodowała, że o Schulzu po raz pierwszy usłyszała cała Europa.
Byłemu
prezydentowi Francji Nicolasowi Sarkozy wypomniał upublicznienie
swojego związku z Carlą Bruni. Angeli Merkel zarzucił, że nie radzi
sobie z kryzysem. Rząd Jarosława Kaczyńskiego nazwał najbardziej
sceptycznym gabinetem w Europie. Zarzucał ówczesnemu premierowi
reprezentowanie wartości skrajnie różnych od tych promowanych przez UE.
Krytycznie odniósł się wobec deklaracji nieżyjącego prezydenta Polski
Lecha Kaczyńskiego jako zwolennika kary śmierci. - Mam nadzieję, że
polski naród jest na tyle mądry, że szybko odeśle ten rząd do domu -
oświadczył niemiecki polityk podczas debaty w PE.
Za każdym razem
przed głosowaniem na przewodniczącego PE Schulz zdobył niewiele ponad
połowę głosów: 387 na 699 w pierwszej oraz 409 na 751 w drugiej
kadencji. Powodem jest arogancja oraz celowa prowokacja, jak podaje die
Welt. Ludzie, którzy mieli okazję z nim współpracować podkreślają, że co
prawda ma wybuchowy charakter, jednak jest dobrze zorganizowany.
Wielki przegrany
Schulz
miał nadzieję na to, że w tym roku zostanie wiceprzewodniczącym KE z
ważną teką gospodarczą. Szanse na zwycięstwo były już od początku bardzo
małe. Niemieckojęzyczna debata, w której polityk SPD wziął udział wraz z
kontrkandydatem Jean-Claude Junckerem, była mało wyrazista. Brakowało w
niej wszystkiego: determinacji i rywalizacji między politykami. Przed
telewizorami w Niemczech zasiadło zaledwie 1,79 miliona osób. Warto
zwrócić także uwagę na poparcie, którego szefowa niemieckiego rządu
udzieliła już na początku Junckerowi, co nie pozostało bez znaczenia
przy ostatecznym głosowaniu.
Przegrana Schulza miała także związek z
przegraną socjalistów. Początkowo wróżono im zwycięstwo, jednak
zmieniły to ostatecznie wyniki wyborów do PE. W Niemczech
socjaldemokraci wypadli poniżej oczekiwań, bowiem spodziewali się 30
proc., udało się zdobyć tylko 27,3 proc. Europejska Partia Ludowa i
Jean-Claude Juncker wygrali przede wszystkim z powodu słabnącego na sile
kryzysu gospodarczego i wzrastającego zagrożenie ze strony rosyjskiej.
To centroprawicę postrzega się jako ugrupowanie dające nadzieje na
„mądre i zdecydowane działania”.
Źródła: Newsweek, DW, Welt, Polska the Times, Euroactiv, Instytut Obywatelski