Wszyscy ludzie prezydenta Trumpa


06 luty 2017
A A A

Mattis, Tillerson, Haley, Sessions, Kelly, Ross, Mnuchin, Pompeo i Coats to nazwiska najistotniejszych ludzi w administracji Donalda Trumpa. To od ich sukcesu zależy sukces jego i jego polityki. Kim właściwie są ludzie Trumpa i czego możemy się po nich spodziewać?

Niezależnie od tego, jakie działania podejmuje Trump, nawet na chwilę nie znika on z medialnych nagłówków. Jednak administracja Donalda Trumpa to nie wyłącznie on sam, lecz także sztab wybranych przez niego ludzi. I to właśnie im, a przynajmniej części z nich, chciałbym poświęcić uwagę w tym artykule, jako że są, czy dopiero będą, postaciami kluczowymi dla realizowania polityki Donalda Trumpa.

Warte odnotowania jest tempo, w jakim Trump ogłaszał swoje nominacje, chcąc jakby zaprzeczyć złośliwym komentarzom o braku przygotowania jego sztabu do sformowania administracji. W ciągu czterech tygodni od wyborów ogłosił aż siódemkę kandydatów na sekretarzy. Szybsze nominacje miały miejsce jedynie w 1988 roku, kiedy wybory prezydenckie wygrał George H. W. Bush. Ogłosił on wówczas czwórkę kandydatów w ciągu dwóch tygodni, jednak trójka z nich była „transferowana” z administracji Reagana. Sam Bush był wtedy zresztą urzędującym wiceprezydentem.

Emerytowany generał na czele Pentagonu

Nominację na sekretarza obrony Trump ogłosił pierwszego dnia grudnia. Został nim James Mattis, emerytowany generał Korpusu Piechoty Morskiej. Na potrzeby powołania Mattisa, na kilka dni przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta została utworzona specjalna ustawa, która umożliwiła mu objęcie urzędu sekretarza obrony. Zgodnie z Ustawą o Bezpieczeństwie Narodowym z 1947 roku były członek Sił Zbrojnych może zostać mianowany na sekretarza obrony dopiero po upłynięciu siedmiu lat od jego przejścia na emeryturę. W przypadku Mattisa były to niecałe cztery lata. Utworzenie specjalnych procedur nie rzutowało jednak na sylwetkę generała, którego kandydatura została przegłosowana przez Senat stosunkiem głosów 98-1. Jeszcze w dniu zaprzysiężenia Mattis złożył przysięgę przed wiceprezydentem Mikiem Pencem i tego samego dnia objął urząd sekretarza obrony.

Prezydent Donald Trump podpisuje nominację dla generała Mattisa. Zdjęcie: Flickr.com/Jim Mattis

Generał Mattis to człowiek o niezwykłej reputacji. Jest człowiekiem oczytanym, posiadającym opinię intelektualisty i filozofa. Jest to związane z jego prywatną biblioteczką, która rzekomo zawiera tysiące książek oraz historią, jakoby miał często przy sobie egzemplarz „Rozmyślań” Marka Aureliusza. Przede wszystkim jednak Mattis jest wybitnym i doświadczonym wojskowym. Nadany mu w wojsku pseudonim Mad Dog [ang. wściekły pies] w złym świetle odzwierciedla jego faktycznie bitewne rozumowanie. Do konfliktów podchodzi od strony psychologicznej i kulturowej, a nie wyłącznie od strony pokazu siły czy wyszkolenia. Wielokrotnie zresztą udowadniał to dowodząc Pierwszą Dywizją Korpusu Piechoty Morskiej podczas wojny w Iraku. Odpowiadał za przeprowadzanie I i II Bitwy o Faludżę, prawdopodobnie najbardziej kojarzonej bitwy z okresu tego konfliktu. Po wycofaniu z Iraku został mianowany na dowódcę Połączonych Sił Stanów Zjednoczonych. W 2010 roku został przesunięty do Dowództwa Centralnego Stanów Zjednoczonych, by trzy lata później przejść na emeryturę.

Najlepszą opinią o nominacji Mattisa na sekretarza obrony jest chyba wynik głosowania w Senacie. W czasie, kiedy amerykańska scena polityczna jest tak wyraźnie spolaryzowana, a senatorzy Partii Demokratycznej utrudniają jak tylko mogą prowadzenie debaty nad kolejnymi kandydatami, między innymi poprzez fillibustering (przeciąganie debaty wielogodzinowymi wystąpieniami), generał Mattis uzyskuje wyłącznie jeden głos przeciwny - od senator Kirsten Gillibrand, która była przeciwna specjalnej ustawie utworzonej dla Mattisa, oraz jeden głos wstrzymujący Jeffa Sessionsa, który oczekuje na głosowanie w Senacie jako nominat na stanowisko prokuratora generalnego. Oznacza to, że Mattis ma pełne poparcie Waszyngtonu, a jako emerytowany generał zapewne ma też silne poparcie wojska. Ja sam osobiście uważam, że do sprawowania tego stanowiska nie ma osoby bardziej wykwalifikowanej, niż generał którejkolwiek z jednostek Sił Zbrojnych. Pentagon nie jest miejscem, na czele którego powinni znajdować się politycy.

Od paliw do polityki zagranicznej

13 grudnia Trump ogłosił, że Rex Tillerson zostanie sekretarzem stanu. Ta nominacja wywołała natychmiastowe poruszenie w mediach, głównie z powodu silnych powiązań Tillersona z Federacją Rosyjską. Do czasu ogłoszenia nominacji Tillerson był prezesem giganta branży paliwowej,  ExxonMobil, która ma swoją rosyjską filię, Exxon Neftegas. W pierwszych latach funkcjonowania tej filii Tillerson był jej dyrektorem. To jednak nie jedyny wyraz rosyjskich powiązań sekretarza stanu. W 2014 roku Tillerson był zdecydowanym przeciwnikiem nałożenia przez Stany Zjednoczone sankcji na Rosję. Jego osoba jest blisko związana z Władimirem Putinem i Igorem Sieczynem, który uważany jest za prawą rękę Putina. W 2011 roku Tillerson nawiązał współpracę z rosyjską spółką Rosneft, która dała jego firmie dostęp do złóż ropy w Arktyce. W 2013 roku został odznaczony przez Putina Orderem Przyjaźni za zasługi dla współpracy w sektorze energetycznym. W 2015 i 2016 roku znalazł się na liście trzydziestu najbardziej wpływowych ludzi magazynu Forbes. W trakcie przesłuchania w komisji senackiej unikał jednoznacznych odpowiedzi na pytania dotyczących Władimira Putina i Rosji. Jego nominacja została zatwierdzona stosunkiem głosów 56-43.

Rex Tillerson ściskający dłoń Władimira Putina. Z lewej Igor Sieczyn. Zdjęcie: Wikimedia Commons/kremlin.ru

O ile Tillerson może być postacią kontrowersyjną na nowym stanowisku, o tyle z pewnością nie można mu zarzucić braku kompetencji. Nowy sekretarz stanu doskonale wie, jak negocjować i zna uwarunkowania kulturowe poszczególnych regionów, które są tak samo istotne w dyplomacji, jak i w dobrze prowadzonych relacjach biznesowych. O wiele prościej nauczyć się zasad protokołu dyplomatycznego, niż technik negocjacyjnych, które Tillerson ma w małym palcu. Pozostaje mieć tylko nadzieje, że zarzuty prorosyjskiej postawy pozostaną wyłącznie zarzutami, a nie przerodzą się w faktyczne akcje ze strony Tillersona.

Ambasador z Południowej Karoliny

Przedstawicielstwo przy Organizacji Narodów Zjednoczonych to bardzo ważne stanowisko dla amerykańskiej dyplomacji i realizowania polityki zagranicznej. W administracji Trumpa zajmować je będzie Nikki Haley, stosunkowo młoda republikanka z Południowej Karoliny. Nominacja ta została ogłoszona przez Trumpa jeszcze pod koniec listopada. Haley jest córką Sikhów z Indii, w związku z czym jej nominacja pozytywnie wpływa na wizerunek Trumpa, zacierając niewygodne echa jego przeszłości o zabarwieniu rasistowskim i seksistowskim. W 2005 roku została wybrana do stanowej Izby Reprezentantów Południowej Karoliny, gdzie zasiadała przez trzy kadencje. W 2010 roku startowała w wyborach na gubernatora tego stanu, które udało jej się wygrać. Stanowisko gubernatora piastowała przez sześć lat, do momentu przyjęcia przez Senat (24.01) jej kandydatury  na ambasadora przy ONZ.

Haley stała się bardziej rozpoznawalna dwa lata temu. Po strzelaninie w kościele w Charleston, w której zginęło dziewięć osób, dokonanej przez białego supremacjonistę utożsamiającego się z flagą konfederatów, Haley doprowadziła do usunięcia tejże z budynku ratusza Południowej Karoliny. W 2016 roku Haley przedstawiła odpowiedź Partii Republikańskiej na orędzie o stanie państwie wygłoszone przez Baracka Obamę. Krytykowała także kampanię prezydencką Donalda Trumpa, wyraźnie wspierając jego kontrkandydata, senatora Marco Rubio. Decyzja o jej nominacji była więc dla wielu zaskoczeniem.

Osoba Nikki Haley jest dla mnie nominacją uspokajającą w kontekście ewentualnej prorosyjskości Trumpa i Tillersona. Jeszcze podczas przesłuchania przed senacką komisją spraw zagranicznych Haley wyraziła jasne stanowisko, stwierdzając, że „Rosji nie można ufać”. Dodała także, że uważa Rosję za odpowiedzialną zbrodni wojennych w Syrii. To stanowisko uzupełniła kilka dni później wypowiedzią na forum ONZ, w której wezwała Rosję do wycofania się z Krymu i zaprzestania eskalacji konfliktu na Ukrainie. Określiła to jako warunek niezbędny do zniesienia sankcji. Postawa Haley uspokaja mnie w kwestii relacji amerykańsko-rosyjskich. Haley jest głosem rozsądku, nie stawiając Rosji jako bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, ale wyraźnie zaznaczając, że nie będzie miejsca na ustępstwa, a narzucone warunki muszą zostać spełnione.

Od prokuratora do senatora i z powrotem

Choć nazwa „prokurator generalny” może być dla niektórych myląca z powodu braku sformułowania „sekretarz”, to właśnie on stoi na czele departamentu sprawiedliwości. Do sprawowania tej funkcji Donald Trump powołał senatora z Alabamy Jeffa Sessionsa i chyba nie mógł wybrać lepiej. Przede wszystkim Sessions popiera pomysły Trumpa i popierał je jeszcze na długo przed wyrażenie przez biznesmena chęci kandydowania. Jest uważany za jednego z największych konserwatystów w Senacie. Co więcej, Sessions był pierwszym senatorem który udzielił Trumpowi poparcia w trakcie kampanii prezydenckiej. Oczywistym było więc to, że Sessions będzie sprawował istotną funkcję w administracji Trumpa.

Sessions ma potężne doświadczenie w dziedzinie sądownictwa. Zanim rozpoczął karierę polityczną, w latach 1981 - 1993 był prokuratorem południowego dystryktu Alabamy, później przez dwa lata sprawował funkcję prokuratora generalnego Alabamy. Od 1997 roku jest nieprzerwanie członkiem Senatu, gdzie zasada w komisjach sądownictwa oraz Sił Zbrojnych. Senacka komisja sądownictwa zatwierdziła kandydaturę Sessionsa, a obecnie oczekuje on na głosowanie przed pełnym składem Senatu.

Poglądy przyszłego prokuratora generalnego są dla niego jednak obciążeniem. Podczas przesłuchań przed komisją został oskarżony o rasizm, oskarżenia te zostały jednak obalone. Jest on zwolennikiem szczelnej polityki imigracyjnej, w co wpisuje się także regulacja liczby legalnych imigrantów, nie wspominając o deportacji nielegalnych imigrantów. Jest także przeciwnikiem małżeństw jednopłciowych, jednak w trakcie przesłuchania przed komisją, zapytany o orzeczenie Sądu Najwyższego w tej sprawie zapowiedział, że ma zamiar respektować ustanowione prawo.

Kto zadba o bezpieczeństwo kraju?

James Mattis to nie jedyny emerytowany generał w administracji Trumpa. Na czele departamentu bezpieczeństwa krajowego postawiony został John Kelly, emerytowany generał Korpusu Piechoty Morskiej. Ciekawostką jest, że podczas inwazji na Irak Kelly służył w Pierwszej Dywizji Korpusu Piechoty Morskiej jako asystent Mattisa. Po wojnie w Iraku Kelly został skierowany do dowództwa NATO. Generał Kelly był także doradcą sekretarzy obrony, Roberta Gatesa i Leona Panetty. W latach 2012 - 2016 stał na czele Dowództwa Południowego Stanów Zjednoczonych. Kandydatura Kelly’ego została przegłosowana przez Senat stosunkiem głosów 88-11 i podobnie jak Mattis, jeszcze w dniu zaprzysiężenia prezydenta objął powierzony mu urząd.

Generał John Kelly został szefem Departamentu bezpieczeństwa. Zdjęcie: Wikimedia Commons/Defense.gov

Przed generałem Kellym bardzo trudne do realizacji zadania. Departament bezpieczeństwa krajowego będzie odpowiadał nie tylko za rozbudowę muru na granicy z Meksykiem, lecz przede wszystkim za wprowadzenie bardziej rygorystycznej polityki migracyjnej. Ta zresztą okazała się zawodna już w pierwszych dniach. Regulacje wprowadzone przez Trumpa zostały poddane szerokiej krytyce nie tylko w Stanach, ale na całym świecie. Nieprzemyślany i tworzony w pośpiechu dekret wykonawczy Trumpa o tytule „Chronić naród przed wjazdem zagranicznych terrorystów do Stanów Zjednoczonych” został po tygodniu wstrzymany przez departament Kelly’ego, a zasady kontroli podróżnych zostały przywrócone do standardów obowiązujących przed wejściem w życie dekretu Trumpa. Tę decyzję poprzedziły działania stanowych prokuratorów generalnych, którzy czasowo wstrzymywali obowiązywanie dekretu oraz wyrok sędziego federalnego, który całkowicie zawiesił jego obowiązywanie na kilka dni.

Sekretarze z Wall Street

Jednym z głównych zarzutów Trumpa w stosunku do Hillary Clinton podczas kampanii prezydenckiej były jej silne koneksje z biznesmenami z Wall Street. To nie przeszkodziło mu jednak w nominowaniu na sekretarzy dwóch ludzi wywodzących się właśnie stamtąd. Wilbur Ross w administracji Donalda Trumpa będzie pełnił rolę sekretarza handlu. W swojej długoletniej karierze przez ponad dwadzieścia lat zajmował się ratowaniem upadłego przemysłu, na czym zarobił miliardy dolarów. Politycznie jest byłym demokratą, którego poglądy zmieniały się na przestrzeni lat. Ross pełnił rolę doradcy przy TPP, jednak wielokrotnie podkreślał, że jest raczej przeciwnikiem takich umów, a po ogłoszeniu nominacji przez Trumpa zapowiedział, że jego pierwszym celem jest renegocjacja NAFTA. Trump i Ross mają zresztą wspólną przeszłość w biznesie. W latach dziewięćdziesiątych Ross pomagał Trumpowi w rewitalizacji kasyna w Atlantic City. Lata doświadczenia Rossa w ratowaniu biznesu idealnie wpisują się w kampanijne obietnice Trumpa dotyczące przywracania miejsc pracy, między innymi w amerykańskim przemyśle ciężkim.

Drugi z nich, Steve Mnuchin, będzie sprawował urząd sekretarza skarbu. Przez znaczną część swojej kariery pracował dla banku Goldman Sachs. Podczas kryzysu w 2008 roku Mnuchin wraz z grupą wspólników przejęli upadły bank IndyMac, a następnie zmienili jego nazwę na OneWest Bank. Mnuchin został mianowany prezesem i doprowadził do jego odbudowy. Jednak jest krytykowany za sposób, w jaki do tej odbudowy doprowadził. OneWest Bank w sposób agresywny prowadził politykę eksmisyjną, za co zresztą bank był wielokrotnie sądzony. Ostatecznie OneWest Bank został sprzedany grupie CIT, z udziałów w której Mnuchin zrezygnował po ogłoszeniu nominacji. Mnuchin jest także założycielem RatPac-Dune, firmy zajmującej się finansowaniem produkcji filmowej. W trakcie najbliższych czterech lat Mnuchin będzie zmuszony utrzymywać wartość dolara na dobrym poziomie, by wspólnie z Willburem Rossem dbać o stan amerykańskiej gospodarki.

Na czele służb wywiadowczych

Agencje wywiadowcze w realizacji amerykańskiej polityki pełnią rolę szczególną. Nic więc dziwnego, że dyrektorom agencji, choć nie są to stanowiska na poziomie departamentów, jest przywiązywana szczególna uwaga. Dyrektorem CIA został Mike Pompeo, kongresmen z Kansas. Pompeo w Izbie Reprezentantów spędził trzy kadencje, podczas których zasiadał między innymi w izbowej komisji ds. wywiadu i podkomisji ds. CIA. Jest zwolennikiem posiadania przez agencje wywiadowcze szerokich możliwości inwigilacji. Był przeciwny decyzji administracji Obamy o likwidacji tajnych więzień CIA, sprzeciwiał się także zamknięciu więzienia w Guantanamo. W trakcie przesłuchań Pompeo wyraźnie wskazał Rosję jako winną hakerskich incydentów mających wpływ na przebieg kampanii prezydenckiej. Stwierdził ponadto, że Rosja jest zagrożeniem dla Europy, a jej działania w walce z Daesh są wyłącznie pozorne i nie przynoszą faktycznych rezultatów. Senat zatwierdził jego kandydaturę stosunkiem głosów 66-32.

Mike Pompeo pokieruje Centralną Agencją Wywiadowczą. Zdjęcie: Flickr.com/Gage Skidmore

Drugą postacią jest Dan Coats, powołany na dyrektora wywiadu narodowego. Stoi on na czele szesnastu rządowych agencji wywiadowczych, określanych terminem wspólnoty wywiadów. Jest to funkcja stosunkowo młoda, utworzona w 2005 roku pod wpływem zbiorowej porażki służb wywiadowczych, jaką była seria ataków terrorystycznych z 11 września.  Coats ma za sobą bardzo długą karierę polityczną. W latach 1981-1989 przez cztery kadencje zasiadał w Izbie Reprezentantów reprezentując Indianę. Kolejne dziesięć lat spędził w wyższej izbie Kongresu, aż do 1999 roku. W 2001 roku Coats został mianowany na ambasadora w Niemczech, gdzie spędził cztery lata. Od 2011 roku ponownie reprezentuje Indianę w Senacie. Coats był zwolennikiem karania Rosji za aneksję Krymu w 2014 roku. Z tego powodu ma zakaz wjazdu na terytorium Rosji.  Buy cialis in australia online.

Dziewiąty sędzia Sądu Najwyższego

W minionym tygodniu Trump ogłosił kandydata, który miałby uzupełnić wakat po Antonio Scalli w składzie Sądu Najwyższego. Neil Gorsuch jest najmłodszym kandydatem na sędziego Sądu Najwyższego od 25 lat. Jeżeli faktycznie zostanie zatwierdzony przez Senat, będzie miał wpływ na wyroki Sądu Najwyższego przez kilkadziesiąt lat. Gorsuch uważany jest za konserwatywnego, dobrze wykwalifikowanego sędziego. W swojej przeszłości miał już kontakt z Sądem Najwyższym. W latach 1993 - 1994 pracował jako asystent sędziów Barona White’a i Anthony’ego Kennedy’ego. W 2005 roku pracował dla departamentu sprawiedliwości.

W 2006 roku George W. Bush mianował Gorsucha na stanowisko sędziego w federalnym sądzie apelacyjnym dla 10. okręgu. Wówczas Senat nie miał wątpliwości co do jego osoby. Minęło jednak 11 lat, a amerykańska scena politycznie stała się znacznie bardziej spolaryzowana. Senatorzy Partii Demokratycznej z pewnością nie puszczą w niepamięć blokowania przez republikanów możliwości nominowania na miejsce Scalii sędziego Merricka Garlanda. Można więc spodziewać się licznych pytań podczas przesłuchania Gorsucha i długiego, uciążliwego fillibusteringu. Wybranie nowego sędziego, niezależnie od tego, czy będzie to Gorsuch, czy ktokolwiek inny, jest kluczowe dla przywrócenia sprawnego funkcjonowania Sądu Najwyższego. Po śmierci sędziego Scalii większość wyroków padała w stosunku głosów 4-4, co pozostawiało sprawę do rozstrzygnięcia sądom niższej instancji. Przesłuchanie Gorsucha przed senacką komisją sądownictwa ma się odbyć na przestrzeni najbliższych sześciu tygodni.

Mateusz Michał Piotrowski

Zobacz także

Niepodległość na dalszym planie. Kraj Basków przed wyborami
Czy Chorwacja potrzebuje Serbów?
Nowy najmłodszy. Irlandia ma premiera z TikToka
Chorwacka centroprawica może spać spokojnie




Więcej...

Zobacz także tego autora

Wszyscy ludzie prezydenta Trumpa
Donald Trump 45. prezydentem Stanów Zjednoczonych
„Nie ma mowy, żeby zwycięstwo Trumpa było porażką demokracji” [Wywiad]
Trump czy Clinton? Konsekwencje dla Polski
Wybory prezydenckie w USA: po pierwszej debacie bez zmian