Kurdowie w odwrocie


18 marzec 2018
A A A

Kurdyjskie milicje powoli tracą kontrolę nad regionem Afrin, posuwając się już nawet do oddawania niektórych jego terenów siłom wiernym rządowi w Damaszku. Kurdyjscy bojownicy nie byli w stanie przeciwstawić się sile militarnej Turcji i współpracujących z nią rebeliantów, co zasadniczo odbyło się przy milczeniu Zachodu, którym syryjscy Kurdowie są po prostu rozczarowani.

Rola Kurdów w walce z Państwem Islamskim (ISIS) była doceniana przez światowe media, dlatego do stworzonej przez nich Demokratycznej Federacji Północnej Syrii (zwanej potocznie Rożawą) często zaglądali zagraniczni korespondenci, którzy byli zwłaszcza pod wrażeniem kurdyjskiego zaangażowania w bitwę o Kobane. Samozwańczy kalifat nie został jeszcze ostatecznie pokonany, ponieważ wciąż kontroluje kilka zwartych terenów Syryjskiej Republiki Arabskiej, ale najwyraźniej światowa opinia publiczna jest przekonana o całkowitym rozwiązaniu tego problemu. Zapewne z tego powodu większym zainteresowaniem cieszy się obecna ofensywa syryjskiej armii w regionie Wschodniej Guty, co jest dość dogodnym pretekstem do zepchnięcia na dalszy plan walk toczonych wciąż w Afrin.

Turecka obsesja

W przyszłym tygodniu miną dwa miesiące od rozpoczęcia operacji o kryptonimie „Gałązka Oliwna”, a więc inwazji Tureckich Sił Zbrojnych i stowarzyszonych z nimi oddziałów rebeliantów na tereny będące częścią Demokratycznej Federacji Północnej Syrii. Region Afrin, którego nazwa pochodzi od największego miasta w tej części Syrii, pozostawał pod kontrolą Kurdów od wiosny 2012 roku, kiedy wycofały się z niego wojska rządowe. Turcja od początku konfliktu patrzyła z niepokojem na możliwość stworzenia kurdyjskiej autonomii na terenie Syrii, dlatego złożone głównie z Kurdów oddziały Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF) musiały walczyć nie tylko ze wspomnianym już ISIS, ale także z pro-tureckimi brygadami Wolnej Armii Syryjskiej (FSA).

Zepchnięcie samozwańczego kalifatu do totalnej defensywny spowodowało oczywiście, iż Kurdowie zyskali kontrolę nad dużą częścią syryjskiego terytorium, co spowodowało duży niepokój Ankary. Turcja obawia się stworzenia u swoich granic niepodległego Kurdystanu, który mógłby jej zdaniem zagrażać także jej integralności terytorialnej. De facto Demokratyczna Federacja Północnej Syrii kontrolowana jest bowiem przez Partię Jedności Demokratycznej (PYD) i jej milicję w postaci Powszechnych Jednostek Ochronnych (YPG), będącą syryjską odnogą uznawanej powszechnie za terrorystyczną Partii Pracujących Kurdystanu (PKK), dlatego też na terenie Rożawy widoczny jest kult przebywającego w tureckim więzieniu lidera PKK Abdullaha Öcalana. Z jego ideami w dużej mierze sympatyzują również działacze reprezentowanego w tureckim parlamencie Ludowego Ruchu Demokratycznego (HDP), który także uznawany jest przez liderów tureckiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) za polityczną emanację PKK.

Od wielu miesięcy PKK i „kurdyjski terroryzm”  są tematem stale obecnym w tureckiej polityce i w tamtejszych mediach, już niemal w całości spacyfikowanych przez administrację prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana. Można więc pokusić się o stwierdzenie, iż tureckie władze „urobiły” przez ten czas swoją opinię publiczną, zaś bezpośrednim sygnałem do ataku na północno-zachodnią część Syrii były pojawiające się w mediach informacje o tworzeniu kurdyjskiej armii. Miała ona zostać przeszkolona przez wojskowych ze Stanów Zjednoczonych, co zdaniem Erdoğana oznaczałoby w prostej linii stworzenie „armii terrorystów” zagrażających jego państwu.

Cierpią cywile

Bezpieczeństwo państwa tureckiego i ochrona jego granic przed „terrorystami z PKK” nie są jedynymi argumentami serwowanymi przez turecką propagandę, jeśli chodzi o uzasadnienie jej agresji na tereny kontrolowane przez Kurdów. Turcy twierdzą bowiem, że do ich celów należą również ochrona uchodźców przebywających na terenie Afrin i uciekających z terenów ogarniętych konfliktem, a także „uwolnienie” regionu i po sukcesie całej operacji „zwrócenie go jego mieszkańcom”.

Jak na razie tureckich żołnierzy i syryjskich rebeliantów nie witają jednak tłumy wiwatujących mieszkańców Afrin oraz przebywających w tym regionie uchodźców, ale na ogół opustoszałe wioski, które zostały opuszczone nie tylko przez kurdyjskich bojowników i ich sprzymierzeńców. Zwykli ludzie uciekają bowiem z Afrin na tereny kontrolowane przez syryjski rząd, a dzieje się tak między innymi z powodu faktu, iż wysłanie pomocy humanitarnej do regionu jest zbyt niebezpieczne – pod koniec lutego syryjski Czerwony Półksiężyc zawiesił nawet wysyłanie swoich konwojów na te tereny, oskarżając tureckie lotnictwo o ich bombardowanie.

Doniesienia na temat zbrodni na ludności cywilnej, oraz strat w ludziach spowodowanych tureckimi nalotami, pojawiają się przy tym niemal od początku tureckiej ofensywy, a takie zarzuty formułują przede wszystkim Human Right Watch, Amnesty International oraz Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka. Ta pierwsza organizacja już na początku lutego alarmowała, iż tureccy pogranicznicy strzelają do Syryjczyków próbujących uciec z Afrin przed toczącymi się walkami, natomiast druga z nich oskarża turecką armię o zabijanie cywilów w trakcie masowego ostrzeliwania budynków mieszkalnych. Obserwatorium publikowało z kolei nagrania wideo, na których widać tureckich żołnierzy i syryjskich rebeliantów bezczeszczących zwłoki kurdyjskich bojowników.

Obecnie turecka armia wraz ze swoimi sojusznikami domyka okrążenie samego miasta Afrin, które według planów Ankary miało jak najszybciej zostać jednocześnie odcięte od bieżącej wody, elektryczności i telekomunikacji. Według Biura ds. Humanitarnych Organizacji Narodów Zjednoczonych już osiągnięto ten pierwszy cel, ponieważ pracownicy miejscowej pompowni wody nie zostali dopuszczeni do pracy i z tego powodu mieszkańcy Afrin muszą korzystać z ziemnych odwiertów, a tym samym z nieoczyszczonej i groźnej dla zdrowia wody. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka zauważa przy tym, że w mieście otoczonych jest blisko 700 tysięcy ludzi.

Zachód nie pomógł

Od początku agresji na Afrin kurdyjskie władze szukały dróg porozumienia z rządem w Damaszku. Podobne układy istniały już zresztą wcześniej, ponieważ w tej części Rożawy nie dochodziło do starć pomiędzy siłami rządowymi i kurdyjskimi bojownikami, a na terenach kontrolowanych przez Kurdów w północno-wschodniej części kraju funkcjonują enklawy nadzorowane przez syryjskie wojsko. Z tego powodu milicje 20 lutego syryjskich Narodowych Sił Obrony (NDF) i szyickich Brygad Bakira wkroczyły na teren Afrin, zaś już wcześniej Kurdowie zaprosili na swoje tereny pro-rządowych syryjskich dziennikarzy. 

Chociaż pomoc ze strony syryjskich milicji nie powstrzymała ofensywy Turków i rebeliantów, sam fakt zwrócenia się przez Kurdów do syryjskiego wojska jasno pokazuje, że czują się oni rozczarowani biernością państw zachodnich wobec tureckiej agresji na Afrin. Władze Rożawy nie przyznają się co prawda do żadnych porozumień z syryjskimi władzami, ale ewentualna wolta syryjskich Kurdów w tej sprawie nie byłaby aż tak wielkim zaskoczeniem, ponieważ otoczony przez nich kultem Öcalan przez kilkanaście lat mieszkał w Damaszku i był wspierany przez syryjski rząd w celu destabilizowania sytuacji w Turcji.

Kurdyjscy bojownicy YPG w Syrii. Zdjęcie: Flickr.com / Kurdishstruggle

Kurdów w objęcia syryjskich władz pcha przede wszystkim samo postępowanie państw zachodnich, które wpierw uzbroiły kurdyjskich bojowników, aby obecnie nie zabierać głosu w sprawie trwających walk. Paradoksalnie pretensje do NATO ma w tej kwestii również… Turcja, która krytykuje brak poparcia Sojuszu dla prowadzonej przez tureckie wojsko i jego sprzymierzeńców „operacji terrorystycznej”. Turecka armia ma status drugiej największej potęgi militarnej w ramach NATO, dlatego sprzeciw Sojuszu wobec „Gałązki Oliwnej” mógłby mieć poważne reperkusje, biorąc pod uwagę ostatnią antyzachodnią retorykę Ankary.

Nieunikniona konfrontacja?

Milczenie NATO i Stanów Zjednoczonych na temat tureckiej operacji w Afrin nie zamiata jednak całego problemu pod dywan. Tureckie władze twierdzą, że ich kolejnym celem będzie stworzenie „strefy bezpieczeństwa” w rejonie miasta Manbidż, które znajduje się obecnie na zwartym terytorium kontrolowanej przez Kurdów Rożawy. Ankara chce według swojej oficjalnej retoryki zwrócić te tereny Arabom, ponieważ nie należą one do głównych skupisk Kurdów w Syrii. Tym samym Turcja osiągnęłaby cel w postaci całkowitego wypchnięcia kurdyjskich sił za rzekę Eufrat.

To wymagałoby jednak porozumienia ze Stanami Zjednoczonymi, ponieważ w Manbidż – w odróżnieniu od Afrin – stacjonują amerykańscy żołnierze wspierający oddziały SDF. Turcy twierdzą przy tym, że doszli już do pewnego porozumienia z Amerykanami, ale w piątek zaprzeczyła temu rzecznik Departamentu Stanu USA Heather Nauert. Ankara chce bowiem nie tylko zepchnąć Kurdów za linię Eufratu, ale domaga się także rozbrojenia ich oddziałów przez amerykańskie wojsko, kiedy ostatecznie pokonane zostaną ostatnie grupy działające pod szyldem ISIS.

Wszystko zależy więc obecnie od negocjacji na temat Kurdów pomiędzy Turcją a Stanami Zjednoczonymi, lecz nie należy przy tym zapominać, że zajęcie Afrin i terenów północnej Syrii przez Turków i rebeliantów rozpocznie najprawdopodobniej konflikt Ankary z Damaszkiem. W tej sprawie głównym rozgrywającym będzie już jednak Rosja, która kilkukrotnie w sprawach syryjskich wywarła nacisk na Turcję, dlatego „Gałązka Oliwna” zatrzymała się w kilku miejscach właśnie na posterunkach przejętych od Kurdów przez syryjskie milicje.

Maurycy Mietelski 

Zobacz także

Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji
Szokująca rezygnacja Leo Varadkara




Więcej...

Zobacz także tego autora

TikTok a sprawa amerykańska
Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Europejska branża fotowoltaiczna na skraju upadku
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji