Netanjahu (jeszcze) żyje


02 marzec 2019
A A A

Prokuratorskie oskarżenie o korupcję jest poważnym ciosem dla izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu, chociaż tamtejsza opinia publiczna od dawna wiedziała, że szef rządu ma poważne kłopoty z wymiarem sprawiedliwości. Przedwczesne jest jednak składanie go do politycznego grobu, ponieważ zadbał on o reprezentację swoich sojuszników w nowym składzie Knesetu.

Prokurator Generalny Izraela Avihai Mandelblit zapowiedział wniesienie pozwu przeciwko Netanjahu w związku z kilkoma toczącymi się wobec niego sprawami. „Sprawa 100” dotyczy otrzymania przez niego drogich prezentów o łącznej wartości około 250 tysięcy euro, które izraelskiemu premierowi przekazali Żydzi ze Stanów Zjednoczonych i Australii w zamian za pomoc w sprawach wizowych i podatkowych. W tej kwestii prokuratura dopatruje się głównie nadużycia zaufania, ale w „Sprawie 2000” chodzi już o przyjęcie łapówek. Netanjahu miał otrzymać korzyści majątkowe w zamian za wsparcie magnata prasowego Arnona Mozesa, który w swoich wydawnictwach miał publikować bardziej pozytywne artykuły dotyczące polityki lidera Likudu.

Najpoważniejsza w skutkach może być jednak dla izraelskiego premiera „Sprawa 4000”, w której miał on działać na rzecz koncernu telekomunikacyjnego Bezeq, który także odwdzięczał się odpowiednimi publikacjami na łamach swojego portalu internetowego. Firma uczyniła to w zamian za korzystne warunki handlowe, o czym poinformował śledczych były współpracownik Netanjahu, zeznający w zamian za otrzymanie statusu świadka koronnego.  Na razie nie ma z kolei wystarczających dowodów w „Sprawie 3000”, która dotyczy podejrzenia przyjęcia łapówki przez izraelskiego premiera od niemieckich koncernów budujących okręty podwodne.

(Nie)winny

Netanjahu wciąż utrzymuje, że jest fałszywie pomawiany, natomiast postawienie mu zarzutów motywowane jest trwającą obecnie kampanią przed wyborami parlamentarnymi w Izraelu. Według izraelskiego premiera prokurator generalny wydał na nim polityczny wyrok, odmawiając mu prawa do obrony, bo szef Likudu będzie mógł zostać przesłuchany dopiero po 9 kwietnia, czyli już po zakończeniu głosowania. Winne temu mają być dodatkowo lewicowe media i ugrupowania, które od dawna próbują zdyskredytować jego władzę i w tym celu z powodzeniem naciskały na „słabego człowieka”, jakim ma być Mandelblit.

Słowa Netanjahu o prokuratorze generalnym z pewnością nie przysporzą mu jednak sympatii ze strony tych wyborców, którzy i tak nie należą do jego wiernych sympatyków. Po pierwsze to właśnie izraelski premier powołał Mandelblita na to stanowisko, zaś po drugie wymiar sprawiedliwości cieszy się w tym państwie dużym autorytetem wśród społeczeństwa, aby mógł go zdyskredytować polityk objęty śledztwem już od ponad dwóch i pół roku. Mało wiarygodne dla Izraelczyków będą też zapewnienia szefa ich rządu, że jest niewinny – do końca podobną linię utrzymywali były prezydent Mosze Kacaw i były premier Ehud Olmert, którzy ostatecznie trafili do więzienia.

Jednocześnie Izraelczycy pamiętają już niezliczoną liczbę afer, dlatego ciążąca nad Netanjahu od wielu miesięcy sprawa już dawno by go pogrzebała, gdyby rzeczywiście elektryzowała tak dużą część elektoratu. Największym problemem Likudu i jego lidera wydaje się być obecnie odpływ liberalnego elektoratu, który ma dosyć kolejnych ustępstw wobec ugrupowań religijnych, niż same zarzuty. Bez względu na wynik wyborów proces zacznie się najszybciej pod koniec roku i może trwać latami (Olmert został skazany osiem lat po ustąpieniu z funkcji szefa rządu), stąd priorytetem dla izraelskiego premiera powinno być przekonanie jego wyborców i sojuszników, że proces nie przeszkodzi mu w sprawnym rządzeniu w przypadku pozostania jego partii przy władzy.

Szansa dla Ganca

Najwierniejszy elektorat Likudu nie pozostawi więc nagle swojego lidera, dlatego największym zagrożeniem dla Netanjahu jest odpływ wspomnianych centrowych wyborców, nie wspominając już o osobach wciąż niezdecydowanych. Postawienie Netanjahu prokuratorskich zarzutów jest więc dobrą informacją zwłaszcza dla Benny’ego Ganca, byłego szefa sztabu generalnego Sił Obronnych Izraela (IDF) i centrowo-syjonistycznej koalicji „Białych i Niebieskich” skupionej wokół jego partii „Odporność Izraela”, obecnie znajdującej się na czele przedwyborczych sondaży.

Co ciekawe, sam były wojskowy nie chciał składać publicznych deklaracji związanych z zarzutami dla szefa rządu. Ostatecznie Ganc uległ jednak swojemu koalicjantowi, czyli Ja’irowi Lapidowi z partii „Jest Przyszłość”, i zadeklarował, że po wyborach parlamentarnych na pewno nie wejdzie w koalicję z Netanjahu. Jednocześnie lider najpopularniejszego obecnie izraelskiego ugrupowania starał się tonować najbardziej radykalne nastroje, zapewniając o miłości szefa Likudu swojego kraju i poświęceniu dla niego, które to wartości miał jednak w ostatnim czasie pogubić.

Pewna powściągliwość ze strony Ganca nie powinna przy tym dziwić, nie tylko z powodu jego wieloletniej współpracy z Netanjahu związanej oczywiście z funkcją szefa sztabu generalnego izraelskiej armii. Szef „Odporności Izraela” sam ma obecnie problemy, ponieważ według Żydówki ze Stanów Zjednoczonych miał ją przed czterdziestoma laty napastować seksualnie. Dodatkowo centrowa koalicja w ostatnim czasie prowadziła bardzo ostrą kampanię przeciwko Likudowi, który zaczął sugerować nawet, że byłaby ona skłonna sprzymierzyć się nawet z partiami arabskimi, aby tylko odsunąć prawicę od władzy. Właśnie z tego powodu „Biali i Niebiescy” postawili na bardziej umiarkowane podejście do korupcyjnej afery z udziałem szefa rządu.

Radykalne zabezpieczenie

W zarzuty stawiane Netanjahu nie wierzą natomiast partie izraelskiej prawicy, krytykujące przede wszystkim wydanie wyroku na szefie rządu jeszcze przed rozpoczęciem procesu sądowego. Radykałowie ze Związku Sił Prawicowych liczą, że lider Likudu po wyborach powróci na stanowisko premiera w ramach silnej koalicji rządowej, zaś podobną deklarację złożyli liderzy religijnych partii Szas i Zjednoczonego Judaizmu Tory oraz konserwatywno-liberalnej Nowej Prawicy.

Ugrupowania znajdujące się na prawo od Likudu spełniają tym samym swoje zadanie, ponieważ Netanjahu w ostatnich miesiącach starał się je wzmocnić, aby po kwietniowych wyborach parlamentarnych mógł ponownie zbudować prawicową koalicję rządową. Przed tygodniem izraelski premier zdecydował się nawet przesunąć niezwykle ważną wizytę w Rosji, ponieważ musiał dopilnować zawiązanie się koalicji Związku Sił Prawicowych, którą stworzyły ortodoksyjne i niezwykle kontrowersyjne w Izraelu i poza nim ugrupowania religijne (Więcej na temat wizyty premiera Netanjahu w Moskwie w artykule "Izrael (nie) dogaduje się z Rosją").

Jedną z sił tworzących sojusz radykałów jest partia Żydowska Siła, której liderzy wciąż mają mieć związki z Jewish Defence League, czyli organizacją uznawaną za terrorystyczną między innymi w Stanach Zjednoczonych. Netanjahu liczy jednak, że przekroczenie przez nią progu wyborczego zapewni mu dalsze rządy, co zdają się potwierdzać zresztą ostatnie sondaże. Na polityczny pochówek szefa izraelskiego rządu jest więc zdecydowanie zbyt wcześnie.

Maurycy Mietelski

Zobacz także

Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji
Szokująca rezygnacja Leo Varadkara




Więcej...

Zobacz także tego autora

TikTok a sprawa amerykańska
Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Europejska branża fotowoltaiczna na skraju upadku
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji