Najlepszy wróg Orbána


21 kwiecień 2020
A A A

Dzięki sukcesowi w biznesie jest w polityce dla przyjemności, a nie dla pieniędzy. To on swoją polityką utorował Fideszowi drogę do władzy. Jest najbardziej wyrazistą postacią całej węgierskiej opozycji, stąd obecnie pełni funkcję lidera najpopularniejszego jej ugrupowania. Jednocześnie stanowi jednak największe wizerunkowe obciążenie przeciwników obecnego rządu. Były premier Ferenc Gyurcsány nie liczy na przejęcie władzy, jednocześnie nie zamierzając rezygnować z politycznej aktywności. 

Notowania węgierskich partii przed pandemią koronawirusa były w miarę stabilne. Dekadę od objęcia władzy Fidesz i Chrześcijańsko-Demokratyczna Partia Ludowa (KDNP) wciąż cieszą się największym społecznym poparciem. Na partię premiera Viktora Orbána w zależności od sondażu chce głosować nieco mniej lub trochę więcej niż połowa wszystkich respondentów. Na drugim miejscu z poparciem od 13 do 16 proc. plasuje się od dłuższego czasu centrolewicowa Koalicja Demokratyczna (DK) wspomnianego już Gyurcsánya. Po piętach depcze jej liberalny ruch Momentum, który przed dwoma laty nie dostał się do parlamentu. Ponadto z trudem, ale jednak próg wyborczy przekroczyłby narodowo-konserwatywny Jobbik oraz Węgierska Partia Socjalistyczna (MSZP).

Pechowe nagranie

Gyurcsány rozpoczął swoja karierę w 1980 roku jako dziewiętnastolatek. Tak zwany „gulaszowy komunizm” Jánosa Kádára miał się wówczas całkiem nieźle, stąd wstępując do Komunistycznego Związku Młodzieży (KISZ) nie mógł przewidzieć końca tego systemu. Pod jego koniec wszedł w skład centralnych władz KISZ-u, z kolei w 1989 roku został wiceprzewodniczącym tej przybudówki partii komunistycznej. Rok później zrezygnował z udziału w życiu politycznym nowych Węgier, przechodząc do sektora finansowego. Dzięki swojemu biznesowemu zaangażowaniu na początku XXI wieku znalazł się na liście pięćdziesięciu najbogatszych Węgrów.    

Wówczas postanowił jednak powrócić do polityki. Został doradcą strategicznym socjalistycznego premiera Pétera Medgyessya, a w latach 2003-2004 był ministrem ds. dzieci, młodzieży i sportu. Medgyessy po słabym wyniku MSZP w wyborach do Parlamentu Europejskiego popadł w konflikt z koalicyjnym Związkiem Wolnych Demokratów (SZDSZ), stąd w 2004 roku sojusz socjalistów z liberałami musiał ratować właśnie Gyurcsány. Co ciekawe został on szefem MSZP dopiero w 2007 roku, bo do 2006 roku nie zasiadał nawet w parlamencie i nie cieszył się zaufaniem sporej części polityków węgierskiej lewicy. 

Ferenc Gyurcsány. Zdjęcie: Wikimedia Commons / Adam Csaba Szegvari

To właśnie Gyurcsány zahamował spadek poparcia dla socjalistów. Wyborcza wygrana MSZP nad Fideszem w kwietniu 2006 roku była przede wszystkim jego zasługą. W przedwyborczych debatach telewizyjnych dwukrotnie położył Orbána na deskach, dając wówczas popis docenianego do dzisiaj politycznego talentu. Szczęście nie trwało jednak długo. We wrześniu tego samego roku do mediów przedostało się nagranie z partyjnego spotkania socjalistów. W jego trakcie ówczesny szef rządu przyznał się do okłamywania obywateli w kwestiach związanych z sytuacją ekonomiczną Węgier. Przez kraj przetoczyła się wówczas fala protestów, która utorowała drogę do władzy prawicy skupionej wokół Fideszu.

Koalicja bez koalicjantów

Szybko stało się jasne, że MSZP z Gyurcsánym jako premierem, mówiąc kolokwialnie, daleko nie zajedzie. Między innymi pod naciskiem struktur partyjnych na rok przed wyborami sprzed dziesięciu lat zrezygnował ze stanowiska. Nie ukrywał zresztą, że byłby również przeszkodą dla dalszych reform, w tym dla uzyskania pomocy ze strony międzynarodowych instytucji finansowych. Ostatecznie kandydował on rok później w wyborach i mimo klęski socjalistów zdobył mandat poselski, jednak dla wszystkich było jasne, że jego kariera w MSZP jest skończona.

W 2011 roku były premier założył więc swoje własne ugrupowanie. DK mimo swojej nazwy nie jest żadną koalicją, a tak po prawdzie jest najtrwalszą pozostałością po kilku ruchach społecznych i partiach politycznych mających w swoim mniemaniu najlepszy pomysł na odsunięcie Fideszu od władzy. O większości z nich mało kto już pamięta, bo część z nich nie istnieje już nawet formalnie. Przykładem może być ruch Razem 2014, założony przez Gordona Bajnaia, następcy Gyurcsánya na stanowisku szefa węgierskiego rządu. 

Nową partię poza Gyurcsányem założyli jego bliscy współpracownicy, a także lewicowi i liberalni intelektualiści znajdujący się w opozycji do rządu prawicy. Przykładem może być wiceprzewodniczący DK József Debreczeni, były osobisty doradca Orbána i jego biograf. Poza nim do najbardziej rozpoznawalnych liderów Koalicji należy Klára Dobrev, prywatnie partnerka życiowa byłego premiera, będąca obecnie wiceprzewodniczącą Parlamentu Europejskiego.

Duch Gyurcsánya

Opublikowane przed prawie czternastoma laty taśmy zniszczyły potęgę MSZP i zatopiły ostatecznie SZDSZ. Sam Gyurcsány jak można przekonać się po sondażach utrzymał się jednak na powierzchni. Bez niego i jego partii nie da się zresztą przeprowadzić obecnie żadnej opozycyjnej inicjatywy, mającej podkreślić jedność przeciwników Orbána. Z tego powodu we wspólnych sojuszach wyborczych występują często skonfliktowani ze sobą politycy, a darzony największą nieufnością jest właśnie sam lider DK. Tak naprawdę siły lewicowo-liberalne nie doczekały się bowiem wciąż innej wyrazistej postaci, która mogłaby pociągnąć przysłowiowy lud na antyrządowe barykady.
Niektórzy publicyści uważają zresztą Gyurcsánya za kozła ofiarnego, płacącego wciąż rachunek za zbiorowe błędy socjalistów. Do dziś nie jest jasne kto tak naprawdę wysłał osławione nagranie do węgierskiego radia publicznego. Część hipotez mówiła o celowym zagraniu ówczesnego premiera, który chciał oczyścić atmosferę przed koniecznymi do przeprowadzenia reformami ekonomicznymi, inni zaś upatrywali w tym spisku wewnątrzpartyjnej opozycji. Gyurcsány, jak już wspomniano, nie cieszył się bowiem poparciem części działaczy MSZP. Uważali oni go za ciało obce, a jego bogactwo za ciążące na wizerunku ugrupowania odwołującego się przecież w swojej nazwie do socjalistycznych ideałów.   

Do dzisiaj zdaniem komentatorów nad socjalistami unosi się zresztą „duch Gyurcsánya”. Część partii uważa go więc za największe obciążenie dla całej lewicowo-liberalnej opozycji, a pozostali traktują jako wciąż wytrawnego polityka. Przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi z kandydowania na premiera między innymi z jego powodu zrezygnował László Botka, burmistrz Segedyna będącego do dziś największym miastem Węgier kontrolowanym przez opozycję. Botka niechętnie podjął rozmowy na temat budowy wspólnej listy wyborczej z Gyurcsányem, za co krytykowali go politycy MSZP uważający byłego premiera za niezbędny element centrolewicowego sojuszu. Ostatecznie opozycja poszła do wyborów rozdrobniona, a DK zdobyło 9 miejsc w 199-osobowym Zgromadzeniu Narodowym.

Sekta „boomerów”?

Gyurcsány jest tylko dwa lata starszy od Orbána, tak więc obaj należą do tej samej generacji. Są więc politykami, którzy zaczęli swoją karierę pod koniec rządów komunistycznych, a apogeum ich popularności przypadło już w XXI wieku. Obu można więc zaliczyć do grona „boomerów”, używając modnego określenia w międzynarodowej debacie poświęconej różnicom pomiędzy starszą a młodszą częścią zachodnich społeczeństw. Gyurcsány dba jednak o swój wizerunek poprzez młodzieżowy styl ubioru, a przede wszystkim komunikowanie się z elektoratem za pośrednictwem mediów społecznościowych. Sporą popularnością wśród zwolenników opozycji cieszą się zwłaszcza jego krótkie i treściwe komentarze wideo do mniej lub bardziej bieżących wydarzeń.

Sondaże nie pozostawiają jednak wątpliwości – „millenialsi” mimo tych zabiegów stanowią znikomą część elektoratu DK. Największą popularnością partia byłego premiera cieszy się wśród wyborców powyżej 60. roku życia, natomiast mniej zwolenników w przedziale wiekowym od 18 do 29 lat ma jedynie MSZP i nacjonalistyczna „Nasza Ojczyzna” (MHM). Tym samym do zwolenników Gyurcsánya można zaliczyć głównie osoby z sentymentem wspominające czasy „gulaszowego komunizmu”, a także pierwsze lata rządów socjalistów przed krachem z 2006 roku.

Komentatorzy niechętni jego osobie twierdzą często, że DK jest po prostu sektą skupioną wokół swojego lidera. W jednym z wywiadów wspominał o tym nawet przedstawiciel młodego pokolenia działaczy demokratów. Twierdził on, że nawet jeśli w ciągu doby wywiadów największym mediom udzieli kilku innych polityków, to i tak mowa jest o „partii Gyurcsánya”. Poniekąd jest to jednak daleko idące uproszczenie. W badaniach dotyczących poparcia dla poszczególnych działaczy całej opozycji, były szef rządu plasuje się daleko w tyle za dwójką swoich partyjnych koleżanek – wspomnianej już Dobrev i Ágnes Vadai.

Broni nie złoży

Kilka lat temu Gyurcsány udzielił wywiadu polskiemu tygodnikowi „Kultura Liberalna”. Przyznawał w nim, że po pierwsze na początku XXI wieku powrócił do polityki z czystej pasji, a po drugie wierzy w atrakcyjność oferty swojego ugrupowania. Jednocześnie zdawał sobie jednak sprawę ze swojego negatywnego wizerunku wśród Węgrów, co uniemożliwi mu zapewne ponowne objęcie teki premiera. Prorządowe media dbają zresztą, aby społeczeństwo nie zapomniało o jego słowach z 2006 roku. Choć on sam zawsze podkreśla, że zdawał sobie sprawę ze skali patologii w czasie rządów MSZP i właśnie w taki sposób chciał z nimi walczyć.

Lider opozycji nie zamierza więc wycofywać się z polityki. Jest wręcz przeciwnie. Od paru tygodni Gyurcsány stara się zmobilizować opozycje do utworzenia wspólnej listy wyborczej. Jego zdaniem jeśli zacznie ona funkcjonować już teraz, wówczas ma ona szansę na wygraną w wyborach parlamentarnych w kwietniu 2022 roku. Miały to zresztą pokazać porozumienia zawarte na jesieni ubiegłego roku, choć nie wszędzie lewicowo-liberalna i prawicowa opozycja wystartowały razem. Udało jej się jednak przejąć władzę przede wszystkim w tych miastach, w których powstały szerokie koalicje skupiające często skrajnie od siebie różne ugrupowania. Z tego powodu DK rozpoczęło nawet internetowe konsultacje z wyborcami na temat priorytetów wspólnego komitetu opozycji.

Największą przeszkodą stojącą na drodze do jej utworzenia jest jednak… sam Gyurcsány. Podczas niedawnego kongresu demokratów chwalił się największymi sukcesami w historii swojej partii, które są jednak zagrożeniem dla innych ugrupowań. Chodzi zwłaszcza o MSZP, notujące coraz większy przepływ swojej bazy członkowskiej właśnie do DK. Z drugiej strony wspólny start z byłym szefem rządu jest nie do przyjęcia dla nowego kierownictwa Jobbiku, który widzi najwyżej możliwość współpracy z liberalnymi partiami LMP i Momentum. Niewiele w tej kwestii zmienia nawet deklaracja Gyurcsánya, że nie znajdzie się on w przyszłym rządzie po ewentualnym odsunięciu Fideszu od władzy.

Były węgierski premier nie powiedział więc ostatniego słowa, co jest zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem całej opozycji. Nie doczekała się ona bowiem bardziej sprawnego i energicznego lidera od Gyurcsánya, będącego jednocześnie jej największym wizerunkowym obciążeniem. Co jednak zrobić, gdy to właśnie jego partia cieszy się największym poparciem poza Fideszem? Przeciwnicy Orbána w tej chwili mogą jedynie modlić się o cud. Albo wydarzenie na miarę taśm z 2006 roku.

Maurycy Mietelski

Zobacz także

Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji
Szokująca rezygnacja Leo Varadkara




Więcej...

Zobacz także tego autora

TikTok a sprawa amerykańska
Białoruskim nawozem w litewskiego prezydenta
Chorwacja koalicjami stoi
Europejska branża fotowoltaiczna na skraju upadku
Ostatnia nadzieja chorwackiej opozycji