Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Operacja Khanjar pierwszy sprawdzian strategii Obamy


23 listopad 2009
A A A

Ogłoszona pół roku temu przez prezydenta Stanów Zjednoczonych, Baracka Obamę nowa amerykańska strategia walki z afgańskimi Talibami zrobiła spore wrażenie na przywódcach pozostałych państw biorących udział w operacji zwalczania rebelii w Afganistanie.
Czym jednak zachodni koalicjanci pod przywództwem Stanów Zjednoczonych zamierzali przechylić szalę zwycięstwa, w tej arcyważnej dla nich afgańskiej rozgrywce,  na swoją stronę? Przede wszystkim skupiając się w większym stopniu na pomocy kierowanej w stronę ludności cywilnej. Wcześniej wojska zachodnie główną uwagę skupiały na zwalczaniu talibskich rebeliantów operujących na afgańskiej ziemi, stale atakujących czy to jednostki wojskowe, czy też zwykłych cywilów. „Plan Obamy” przewidywał m.in. znaczące zwiększenie pomocy kierowanej w stronę zwykłych ludzi. Zakładano zwiększenie inwestycji w odbudowę infrastruktury Afganistanu, zwłaszcza dróg, szpitali i szkół. Celem takiego działania miało być jak najszybsze wyciągnięcie kraju z marazmu i pchnięcie go na drogę rozwoju gospodarczego, a także zbudowanie trwałej nici porozumienia między wojskami państw zachodnich, a miejscową ludnością. W ten właśnie sposób Amerykanie i ich sojusznicy zamierzali ustabilizować kraj i przywrócić wśród ludzi poczucie spokoju oraz chęci współpracy w celu wspólnej odbudowy zniszczonego wojną kraju.

Jednak Zachód nie zamierzał ograniczać się do zwiększonej pomocy ludności cywilnej. Każdy znawca tematyki Afganistanu przyzna, iż bez wsparcia ze strony ludności cywilnej nie jest możliwym wygranie wojny z talibami i wspierającymi ich oddziałami Al-Kaidy. Od samego początku wiadomo jednak było, iż sama ludność cywilna nie będzie jedynym kluczem do rozwiązania problemu talibskich rebeliantów, stale destabilizujących i sabotujących wszelkie próby stworzenia z Afganistanu normalnego państwa. Bez aktywnej roli sił wojskowych nie mogło być mowy o sukcesie w starciu z Talibami. I dlatego też, aby wojska zachodnie nie musiały powtarzać scenariusza radzieckiej interwencji w Afganistanie, sprzed blisko 30 lat i wracać do swoich krajów na tarczy, planowano znaczne zintensyfikowanie operacji militarnych na terenie Afganistanu.

W tym celu dowództwo wojsk amerykańskich, przy współpracy z  nowotworzonymi siłami armii afgańskiej podjęło decyzję o przeprowadzeniu zakrojonej na szeroką skalę operacji o kryptonimie „Khanjar” („Cios miecza”). Operacja ta zaangażowała przeszło 4 tysiące amerykańskich żołnierzy piechoty morskiej (Marines), a także wspierające je w liczbie 650 ludzi siły afgańskie.

Głównym motywem przyświecającym autorom operacji było odzyskanie kontroli nad południowo - wschodnią częścią Afganistanu, kontrolowaną do tej pory przez oddziały rebeliantów. Tereny te, pomimo obecności przedstawicieli afgańskich władz, były całkowicie wyjęte spod kontroli rządu. Za przyczynę tego stanu rzeczy można podać wiele czynników. Przede wszystkim brak skutecznej i solidnej kontroli na granicy z Pakistanem. Bowiem to właśnie na granicznych terenach tego kraju talibowie zorganizowali swoje nowe obozy szkoleniowe, a także odtworzyli strukturę dowodzenia, rozbitą w skutek amerykańskiej inwazji na Afganistan z października 2001 roku. Nieszczelność wspomnianej granicy dała rebeliantom ogromną szansę na skuteczne prowadzenie działań partyzanckich na afgańskiej ziemi. Szkoląc swoich ludzi w Pakistanie, aby następnie przeprawić ich przez granicę do walki z żołnierzami NATO, talibowie mogli spokojnie kontynuować rozpoczęty już proces odzyskiwania kontroli nad Afganistanem.

Co więcej, urzędnicy reprezentujący afgański rząd byli słabo przygotowani do pełnienia swojej roli, a przy tym nad wyraz podatni na wszelkie formy korupcji. Z tego powodu wszelkie próby zinstytucjonalizowania obecności rządu na południe od Kabulu w porażającej większości przypadków spełzły na niczym. Fakt ten stał u podstaw coraz częściej zauważalnego zwracania się ludności cywilnej w stronę talibów. Pamiętając ich restrykcyjne, ale za to stabilne rządy, zwykli Afgańczycy byli skłonni zaakceptować ich zwierzchność w imię pokoju i stabilizacji.

Z tego też powodu, wojska amerykańskie, po zakończeniu działań zbrojnych miały za zadanie zbudowanie sieci baz oraz posterunków wojskowych, dzięki którym mogłyby utrzymywać swoją stałą obecność i skutecznie ochraniać  ludność cywilną przed powrotem rebeliantów w te rejony. W przyszłości miejsce wojsk zachodnich miały zająć w pełni wyszkolone oraz nowocześnie wyposażone oddziały afgańskiej armii.

Do tego czasu jednak, zadaniem wojsk koalicji antytalibskiej miało być ustabilizowanie sytuacji na południu oraz nawiązywanie kontaktów z miejscowymi przywódcami. Właśnie poprzez ciągły dialog i wsłuchiwanie się w problemy lokalnych społeczności, amerykańscy dowódcy zamierzali skuteczniej niż wcześniej, pomagać ludności cywilnej. To z kolei miało doprowadzić do, jak to określają dowódcy wojskowi, „wygrania serc i umysłów” zwykłych ludzi oraz przeciągnięcia ich na swoją stronę w tym pierwszym wielkim  asymetrycznym konflikcie zbrojnym  XXI wieku.

Innym zadaniem, jakie spoczywało na żołnierzach biorących udział w tej największej militarnej operacji od czasów wejścia wojsk amerykańskich do Afganistanu jesienią 2001 roku, było przygotowanie gruntu pod zbliżające się wówczas wybory prezydenckie w Afganistanie.

Faworytem wyborów przypadających na 20 sierpnia był dotychczasowy prezydent kraju Hamid Karzai. Jedynym liczącym się przeciwnikiem, który miał realne szanse na powstrzymanie Karazaia od urzędowania przez drugą kadencję, był ówczesny Minister Spraw Zagranicznych Abdullah Abdullah.

Argumentem przemawiającym za reelekcją Karazaia było jego poparcie, chociaż już wówczas malejące, ze strony państw zachodnich, biorących udział w ośmioletniej wojnie. To bowiem obecny prezydent był tą osobą, która po obaleniu reżimu talibów zdołała uzyskać poparcie większości Afgańczyków oraz utrzymać jedność narodową, zagrożoną przez odradzającą się rebelię. Wyrazem uznania dla rządów Karazia były pierwsze w historii kraju w pełni demokratyczne wybory, do których doszło w 2004 roku. Ich bezdyskusyjnym zwycięzcą okazała się dotychczasowy przywódca państwa, a ta pozwoliło mu na dalsze kontynuowanie zapoczątkowanych przez siebie reform.

Jednak z każdym kolejnym miesiącem sprawowania rządów przez Hamida Karzaia i podległych mu urzędników, zwykli Afgańczycy jak i przywódcy świata zachodniego zaczęli coraz bardziej dostrzegać nieudolność oraz infantylność posunięć prezydenta. Wystarczy wspomnieć o dość kompromitującym afgański rząd fakcie, iż jego rzeczywista władza przeważnie ograniczała się do stolicy kraju Kabulu oraz kilku większych miast, głównie na północy. Regiony wiejskie, a także całe południe kraju znajdowały się w rękach lokalnych przywódców, którzy coraz częściej byli podporządkowywaniu sobie przez odradzających się talibów.

Pomimo wszystkich wad i niedociągnięć charakteryzujących dotychczasowego prezydenta, to właśnie on zwyciężył w sierpniowych wyborach. Unikając wdawania się w szczegóły dotyczące przebiegu procesu głosowania, a także pojawiających się licznie opinii mówiących o demokratyczności wyborów, to właśnie Hamid Karzai przez następne cztery lata będzie zasiadał w fotelu prezydenta Afganistanu. Na ile takie rozwiązanie okaże się słuszne, trudno ocenić. Wiadomo jednak, iż Biały Dom, doskonale zdający sobie sprawę z faktu nieudolności polityki prowadzonej przez Karzaia, a także z ogromnej skali korupcji wśród jego urzędników, wie że to właśnie on jest gwarantem stabilności na najwyższych szczeblach władzy w Afganistanie. A właśnie na tym w chwili obecnej zależy Amerykanom najbardziej.