Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Adam Lelonek: Socjalny gułag XXI wieku?


05 październik 2012
A A A

Przyglądając się obecnej sytuacji na świecie można nabawić się co najmniej dysonansu poznawczego. Równolegle do pozytywnych efektów procesów globalizacyjnych, możliwości rozwoju i podróżowania, międzynarodowych programów pomocowych i instytucji kontrolnych, funkcjonuje nieco inna „równoległa rzeczywistość”. Pomimo instytucjonalizacji kwestii ekonomicznych, politycznych, militarnych i teoretycznego wzrostu poziomu bezpieczeństwa, coraz trudniej jest zrozumieć naturę procesów i przemian zachodzących w środowisku międzynarodowym. Prognozowanie staje się coraz trudniejsze, a dynamika przemian społeczno-gospodarczych wymyka się wszelkim kryteriom. Jednym z najlepszych tego przykładów jest nieracjonalna wykładnia pojęcia ryzyka i ingerencji w rynek wśród rosnącej liczby ekonomistów. Tym, co uczyniło Stany Zjednoczone najpotężniejszym mocarstwem świata, był wolny rynek – czyli taki, gdzie o cenach towarów i usług decyduje podaż i popyt, co znajdywało swoje odzwierciedlenie w notowaniach giełdowych. W roku 2008, kiedy nagromadzenie niedorzeczności i błędów sięgnęło zenitu i uruchomione zostały mechanizmy rynkowej korekty cen, w USA podjęto decyzję o „pomocy” dla największych instytucji finansowych. Innymi słowy – miała miejsce bezprecedensowa ingerencja w system, która w swojej istocie zaprzeczyła wszystkim jego zasadom. Hossy i bessy, ogromne zyski i spektakularne bankructwa to nieodłączna część kapitalizmu. Jednak w XXI wieku wymyślono, że nawet nauka ekonomii nie obędzie się bez ekspertów od Public Relations.

Drugim doskonałym przykładem może być edukacja, na której ręczne sterowanie rynkiem odcisnęło głębokie piętno. Przytaczając dane badań Urban Institute zawarte w raporcie „Chronicle of Higher Education”, w latach 2007-2010 w Stanach Zjednoczonych z kartek na żywność (food stamps) i innych form pomocy społecznej skorzystało 33,655 osób z tytułem doktora (co stanowi przekroczenie 300% normy z lat poprzednich) oraz 293,029 osób z tytułem magistra (również ponad 300% wcześniejszej normy). W sumie, zdaniem Departamentu Rolnictwa USA (http://www.huffingtonpost.com/2012/05/07/food-stamps-phd-recipients-2007-2010_n_1495353.html#s609260&title=10_South_Carolina), w ciągu ostatnich trzech lat, liczba Amerykanów korzystających z kartek na żywność wzrosła o 43% sięgając w lutym br. zawrotnych 46,3 milionów ludzi (!), a na początku października obecnego roku mówi się już o przekroczeniu liczby 60 milionów (!!!).

Mamy więc silnie zarysowującą się tendencję nie tylko spadku poziomu życia dla milionów ludzi i nie tylko tych żyjących w najpotężniejszym państwie świata o najbardziej rozwiniętej gospodarce… Przemiany są globalne, a dyplom uczelni wyższej nie gwarantuje już ani zawodowego sukcesu, ani przełożenia na status materialny. Mało tego – najlepszym pracodawcą w USA jest McDonald’s, gdzie zatrudnia się według różnych szacunków 7-9 osób na 100…

Uzupełniając to o kontekst amerykańskiego długu publicznego, który przekroczył w formie oficjalnej 16,5 biliona dolarów, to obraz staje się coraz dramatyczniejszy. Tym bardziej, że wliczając długi poszczególnych stanów czy zobowiązania wobec zagranicy (tylko Chińczycy posiadają papiery dłużne USA na kwotę ponad 3 bilionów USD), można powiedzieć, że kategoria greckiego dramatu została przeniesiona z rozmachem w XXI wiek. Nawet samym Grekom jest już do niej daleko.

Paul Volcker, wcześniejszy Przewodniczący Rezerwy Federalnej USA, któremu przypisuje się powstrzymanie zagrożenia inflacyjnego z lat 70. XX wieku, mówi wprost, że realizowanie tzw. „Quantitative Easing” (którego definicja notabene nie jest wciąż dostępna nawet w polskiej wersji Wikipedii) czyli „ilościowego rozluźnienia polityki pieniężnej”, co w praktyce oznacza drukowanie pustego pieniądza bez pokrycia, nie pomoże ani Stanom Zjednoczonym, ani Unii Europejskiej.

Podczas konferencji zorganizowanej 21 września 2012 r. przez Szkocki Instytut Dyplomowanych Księgowych (Institute of Chartered Accountants in Scotland) w Gleneagles w Szkocji, Volcker nazwał decyzję FED’u o kolejnej rundzie skupu aktywów (głównie zastawów hipotecznych) dodrukowywanym pieniądzem, określanym jako QE3 – „najbardziej radykalnym rozluźnianiem polityki monetarnej, jaki może sobie przypomnieć”. Jego zdaniem widać wyraźnie, że taka polityka nie przyniesie już więcej pozytywnych rezultatów. Warto przypomnieć, że pierwotnie jej celem było właśnie wprowadzenie płynności do globalnego systemu finansowego. Więc powtarzając za P. Volckerem „poziom płynności na rynku jest już tak wysoki, że dodawanie jej więcej nie zmieni gospodarki”.

W połowie września FED podjął decyzję o nielimitowanym zakupie zabezpieczeń hipotecznych, aby napędzić gospodarkę i zredukować bezrobocie. Trzeba dodać też, że w normalnych, tj. wolnorynkowych warunkach, nikt by ich nie kupił, co z kolei doprowadziłoby do głębokiej zapaści i licznych bankructw instytucji finansowych, które wcześniej beztrosko „wrabiały” w ich zakup klientów prywatnych, ale i państwowych czy samorządowych. Dopełnieniem tych koncepcji gospodarczych jest zatwierdzenie przez wspomniany FED utrzymania stóp procentowych w okolicach zera do połowy 2015 roku. Abstrahując więc od kwestii ręcznego sterowania mechanizmami rynkowymi, co nie ma nic wspólnego z kapitalizmem i wolnym rynkiem, przedkładanie interesów kredytobiorców, w tym zwłaszcza banków, które dysponują „darmowym pieniądzem”, nad resztą społeczeństwa jest zwykłym okradaniem obywateli w skali dotąd w historii nieznanej. Kapitał nie „pracuje”, czyli jest to jasny sygnał, że klasyczne metody zarabiania, dostępne dla większości „zwykłych” ludzi są nieopłacalne. Z kolei równolegle do tego banki i instytucje finansowe pozbawione zostają jakiegokolwiek elementu ryzyka, czyli elementarnego weryfikatora wolnego rynku, a przez to i całej koncepcji kapitalistycznej.

USA planują tylko do końca 2012 roku każdego miesiąca “wpompowywać” w system  40 mld USD miesięcznie, co w połączeniu z decyzją Rezerwy Federalnej o skupie obligacji długoterminowych zwiększy tą kwotę aż do 85 mld USD. Unia Europejska, nawet przy jeszcze w miarę silnym sprzeciwie Niemiec, zdaje się podążać tą samą drogą. Wyjątkiem jest tutaj Wielka Brytania, która sprawiała do tej pory wrażenie wyboru modelu „austerity”, czyli oszczędności i realizowania programu „zaciskania pasa”. Jednak tylko na poziomie konceptualnym, co zdaje się potwierdzać dyskusja na temat wypuszczenia na brytyjski rynek 50 mld GBP jeszcze w listopadzie. Jasnym jest od dawna, że ani QE, ani „austerity” nie rozwiążą problemów bez radykalnych reform, których politycy unikają jak ognia.

Taka polityka doprowadziła na chwilę obecną do tego, że dług całego świata szacowany jest na 40 bilionów dolarów. Oficjalnie i bez tzw. „kreatywnej księgowości”. Komu jesteśmy winni te pieniądze? Zgodnie z zasadami ekonomii, każdy dolar, funt czy złotówka, wydawana przez rząd musi wrócić w taki czy inny sposób w podatkach. Ale zdaje się, że głównym beneficjentem obecnych realiów i prowadzonej polityki w skali globalnej są banki i instytucje finansowe – pieniądz „ratujący” bank już w nim zostaje, a rachunek pokrywa społeczeństwo. Na pytanie: jak spłacić ten dług? – zdaje się już nie być odpowiedzi. Jeszcze pół roku temu mówiło się, że wzrost ceny złota do poziomu 2000-2500 USD za uncję pozwoliłby na przynajmniej teoretyczną spłatę większej części zadłużenia złotem. Obecnie stało się to fikcją. Chyba, że wartość złota oscylowałaby w okolicach 4000-5000 dolarów za uncję.

Szukając skutków światowego problemu bankowo-finansowego nie trzeba już korzystać całkowicie z potencjału wyobraźni. Michelle Chen w swoim artykule „Australia usiłuje «zarządzać» biednymi jednocześnie ich zubożając” („Australia Seeks to ‘Manage’ the Poor While Making Them Poorer,
http://my.firedoglake.com/meeshellchen/2012/09/22/australia-seeks-to-manage-the-poor-while-making-them-poorer/) opisuje sytuację, w której „polityka socjalna służy jako maczuga dla obwiniania epidemią biedy samych ubogich”.

Jak pisze M. Chen, „rząd Australii zaciska swój uścisk na zasiłkach socjalnych poprzez Program Zarządzania Przychodem (Income Management Program, http://www.greenleft.org.au/node/52244), który w zasadzie dyktuje jak biedni powinni wydawać swoje zasiłki. Uczestniczący mogą mieć pomiędzy 50 a 70 procent swoich pieniędzy oddanych pod kontrolę państwa, zarezerwowanych na najważniejsze produkty, jak jedzenie”. Pomysł zasadniczo nie jest nowy – podobne koncepcje wprowadzane były w latach 90. XX wieku, ale i obecnie w Stanach Zjednoczonych, gdzie jak zauważa Michelle Chen, pieniądze „z kwarantanny” musiały być wydawane poprzez „Basic Card” jedynie w sklepach zatwierdzonych przez rząd. Miało to w założeniu zapobiegać marnotrawieniu pomocy socjalnej na hazard, alkohol czy pornografię.

W warunkach australijskich pierwsze próby implementacji podobnych inicjatyw podejmowane były na społeczności Aborygenów, w której częściej występowały przypadki przemocy w rodzinie czy wykorzystywania dzieci, jednak obecnie grupy docelowe zostały zmodyfikowane i rozszerzone, m.in. w ujęciu chociażby geograficznym. Tylko, że patrząc na sytuację obiektywnie – faktycznie rosną wpływy administracji państwowej różnych szczebli przy ingerencji w życie tych, którzy nie mają środków i zbyt wielkich możliwości, aby przed tym aparatem państwowym się bronić. Przykład podany przez wspomnianą autorkę artykułu jest taki, że karą dla rodziców w patologicznych rodzinach może być obniżenie kwot zasiłku, jeśli ich dzieci nie będą uczęszczać do szkoły – „czyli dalsze karanie ubogich rodziców i ich dzieci”.

Idąc dalej, można dostrzec także szersze ujęcie problemu. Polityka dodrukowywania „pustego pieniądza” siłą rzeczy wzmacnia tendencje inflacyjne, czyli nasze oszczędności nie tylko leżą w banku na praktycznie zerowym oprocentowaniu, czyli nie pracują, ale oprócz tego ich siła nabywcza nieustannie spada. Wystarczy podać tu kontekst wprowadzania systemu z Bretton Woods, kiedy uncja złota kosztowała 35 dolarów, a obecnie kosztuje ponad 1700 USD oraz fakt, że na przestrzeni lat 2001-2011, kiedy wzrost wartości złota przekroczył 570%, a srebra 900%, to równocześnie waluta amerykańska straciła 33%. W takich warunkach coraz więcej osób może znaleźć się na granicy ubóstwa i z dnia na dzień szukać takiej czy innej pomocy od państwa. Od tego samego państwa, które podejmuje nieodpowiedzialne decyzje, dbając bardziej o kredytobiorców, niż oszczędzających i bardziej o interes międzynarodowych korporacji finansowych, niż rodzimych przedsiębiorców, czego najlepszym dowodem jest skandaliczna decyzja francuskich socjalistów o wprowadzeniu od 2013 r. tzw. podatku dla najbogatszych, tj. zarabiających powyżej miliona euro rocznie, na poziomie 75%. Nikt zdaje się nie widzieć dysonansu w tym, że w tym samym czasie banki mogą pożyczać pieniądze za 0,01% i dalej inwestować w „toksyczne” akcje i tym samym utrzymywać przeszacowane wartości własnych spółek czy surowców, a więc wciąż pauperyzować społeczeństwo przez spekulację, która nie tylko ich nic nie kosztuje, ale jest jeszcze coraz hojniej sponsorowana (z kieszeni podatników) przez myślących tylko o własnej reelekcji polityków.

Co jeśli więc państwo nie tylko będzie decydować, kto ma dostęp do praktycznie bezpłatnej linii kredytowej, kto ma płacić horrendalnie wysokie podatki, a kto jest z nich zwolniony lub „zbyt duży, by upaść”, a więc czyje długi państwo weźmie na siebie lub komu „dodrukuje” brakujące środki? Idąc dalej – co jeśli te same struktury podejmować będą decyzję nie tylko czy jakakolwiek pomoc dla tych „spoza systemu” się należy, a jeśli tak – to nie tylko jak i na co mają ją wydawać, ale i gdzie ją mają wydawać? Przecież nie jest tajemnicą, że największe amerykańskie banki są głównymi beneficjentami amerykańskich kartek żywnościowych dla ubogich – na państwie zarabia się przecież najlepiej, kiedy rynek zastępuje się kompetencjami polityków… I co, jeśli przetarg na wyłączną obsługę sieci sklepów dla ubogich wygra firma-córka potężnego holdingu finansowego? Pewnie jeszcze będzie i przetarg na obsługę wspomnianych „kart socjalnych” – odpowiedników kart płatniczych. I terminali do tych kart. I systemu informatycznego. I dostawców produktów spożywczych. I firmy przewozowej. Można tak jeszcze długo. Przykład: według amerykańskiego Rządowego Instytutu Ewidencyjnego (Government Accountability Institute), jeden z największych banków USA, JP Morgan, tylko w 18 z 24 stanów, które obsługuje w ramach Elektronicznego Transferu Zasiłków (Electronic Benefits Trasfer, EBT), od 2004 r. zarobił 560,492,596 USD (http://www.breitbart.com/Big-Government/2012/10/01/Report-JP-Morgan-Makes-Over-Half-A-Billion-Dollars-Off-Food-Stamps).

Jakie są z tego wnioski? Czy nasz system stał się już tak abstrakcyjny, że przypomina gry firmy Zynga, że za realną pracę o określonej wartości dostajemy wirtualny pieniądz o wirtualnie określonej sile nabywczej, którym robimy zakupy, a jedynym zadaniem stojącym przed nami jest tylko większe zaangażowanie się w nieracjonalność nowych wymogów, ograniczeń i regulacji? Przykład więźniów w Chinach, którzy zamiast pracy fizycznej grają w gry na portalach społecznościowych, aby zdobywać kredyty dla strażników więziennych, które ci ostatni odsprzedają w sieci za spore pieniądze nie jest już tylko zabawną anegdotą, ale może stać się metaforą naszych czasów.  Odzwierciedleniem realnej „wirtualizacji” świata są niczym niepoparte notowania akcji takich firm, jak chociażby Facebook, który przekroczył z początkiem października 1 miliard użytkowników, stając się w teorii 3 państwem świata, a jednocześnie nic przecież faktycznie nie produkuje i nie wnosi do gospodarki. Puentą, pomimo wielu wysiłków i podnoszącego cenę giełdową poparcia Baracka Obamy, jest dramatyczny i „zupełnie niezrozumiały” spadek akcji społecznościowego giganta.

Tylko jak w takim układzie klasyfikować system i reguły nim rządzące? Nie jest to kapitalizm. Nakazowość, tendencje kontrolne i mnożenie regulacji dla regulacji wskazywać mogą na rozwiązania socjalistyczne, jednak dostrzegalny jest coraz większy poziom abstrakcji i rzeczywistego braku kontroli instytucji, które zostały do tego powołane. Paradoksalnie – „reguły gry” dostosowywane są do najsilniejszych, do tych, którzy „nie mogą upaść”. To może sugerować korporacjonizm, tylko, że w swojej formie przypomina bardziej socjalizm bynajmniej nie realny, ale „wirtualny”…

P. Volcker ostrzega, że ani Wielka Brytania, ani Chiny, Brazylia czy Indie nie są w stanie zmienić sytuacji w skali globalnej. „Stany Zjednoczone są jedynym państwem, które może stworzyć rodzaj gospodarczej nadziei i rynkowego przywództwa, których świat potrzebuje. Mamy słabszą platformę niż kiedyś, jednak wciąż jest to najważniejsza platforma na świecie” – mówił o roli USA Volcker (http://www.telegraph.co.uk/finance/economics/9559082/QE3-will-not-fix-Americas-problems-warns-Paul-Volcker.html). Można próbować oddzielić potencjał realnie i obiektywnie funkcjonującej gospodarki amerykańskiej od algorytmicznej istoty Nowojorskiej Giełdy Papierów Wartościowych i generalnie Wall Street, jako całości. Jeśli jednak Paul Volcker ma rację, to w kontekście danych, które mamy teraz oraz w świetle politycznych decyzji i prognoz, które można na ich podstawie robić, to żeby nie stać w kolejce po darmowy posiłek z najnowszym modelem iPhona, zostaje nam tylko „wyjście” z systemu dolarowego. Tym wyjściem jest złoto i srebro – jedne z niewielu inwestycji (ale i narzędzi „przechowujących” środki finansowe poza szwankującym oraz inflacyjnym środowiskiem bankowym) o realnej wartości, którym nierozsądne decyzje polityczne o „psuciu” pieniądza tylko służą.