Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Jarosław Kowalczyk: Naddniestrze - państwo, które jest

Jarosław Kowalczyk: Naddniestrze - państwo, które jest


24 kwiecień 2014
A A A

Państwo, które w najszerszym miejscu ma mniej niż 40 kilometrów. Nieuznawane przez żadnego członka ONZ, oskarżane o handel bronią i przemyt. W dodatku jego wieloletni prezydent wygląda jak czarnoksiężnik z bajki czy też geniusz zbrodni z filmu o Agencie 007. A wszystko to mniej niż 600 kilometrów od polskiej granicy. Witajcie w Naddniestrzu!
Jeśli ktoś geografii politycznej uczyłby się tylko z oficjalnych map, nigdy by o tym tworze nie usłyszał. Jego niepodległość uznają tylko państwa będące w podobnej sytuacji: Abchazja, Osetia Południowa i Górski Karabach. Dla innych formalnie jest to część Mołdawii. Jednak w praktyce owa część posiada wszelkie atrybuty niezależnego państwa: armię, straż graniczną, milicję. Ma nawet własną walutę, która spowodowała kiedyś konflikt dyplomatyczny między Mołdawią a Polską. Monety dla Naddniestrza wybite zostały bowiem właśnie w polskiej mennicy państwowej. Co prawda zarządzający nią tłumaczyli się, że w zamówieniu mówiono o żetonach, nie o pieniądzach, jednak tłumaczenia te zabrzmiały niedorzecznie.

Piszący o Naddniestrzu dzielą się zwykle na dwa typy. Jedni opisują problem tylko z perspektywy wielkiej polityki. Konflikt między Tyraspolem i Kiszyniowem przedstawiają jedynie jako efekt moskiewskich machinacji, które mają na celu utrzymanie Mołdawii poza Unią Europejską i NATO oraz zmuszenie jej do współpracy z Rosją. Wszystko jest więc tutaj polityczną grą Putina, na którą nabiera Brukselę, Waszyngton, no i biednych Mołdawian. Autorzy ci milcząco zakładają też, że jedynym rozwiązaniem może być podporządkowanie się separatystów rządowi.

Inni opisują Naddniestrze z pozycji "poszukiwaczy hardkoru". Piszą o tym, że setka wódki kosztuje pięćdziesiąt groszy. Że na każdym kroku są milicjanci. Że na banknotach widnieje fabryka koniaku. Że cały kraj należy do firmy Scheriff, będącej własnością syna byłego prezydenta. No i opowiadają historie o wielkiej korupcji, która ma dotykać każdego turystę, które będzie tamtędy przejeżdżał. Naczytawszy się o tej ostatniej, jadąc do Terespola prawie wszystkie pieniądze wsadziłem do majtek, a w portfelu zostawiłem dwie pięcioeurówki na wziatkę. Ku mojemu rozczarowaniu, nikt nic ode mnie nie chciał.

Autorów tych, choć tak różnych, łączy jedno: nie obchodzi ich, co na temat konfliktu sądzą sami mieszkańcy Pridniestrowia. W tym obrazie są oni tylko bezwolnym pionkiem w rękach Putina, a wszystkie ich postulaty czy obawy nie mają żadnych podstaw. Racja leży po stronie Kiszyniowa i gdyby nie rosyjskie czołgi, problem już dawno zostałby rozwiązany. Chciałbym tym tekstem uzupełnić obie perspektywy i napisać więcej o źródłach konfliktu. Wtedy też łatwiej będzie, jak sądzę, zrozumieć tych, którzy wcale nie chcą zostać obywatelami Mołdawii.

Dlaczego więc tam, gdzie na mapie istnieje jedno państwo, w praktyce są dwa? Jak zawsze  trzeba cofnąć się w czasie. Historia Naddniestrza rozpoczyna się w 1792 roku, gdy w wyniku wojny rosyjsko-tureckiej, tereny te włączono do Caratu. Dowodzący armią rosyjską Aleksander Suworow założył wtedy, jako garnizon wojskowy, obecną stolicę kraju – Tyraspol. Suworow traktowany jest obecnie jak ojciec Naddniestrza, jego pomnik stoi na głównym placu miasta stołecznego, a podobizna znajduje się na wszystkich tutejszych banknotach (poza dwoma o najwyższych nominałach). Trochę to dziwne uczucie spoglądać na uśmiechniętą twarz kogoś, kogo ze szkoły znamy jako rzeźnika warszawskiej Pragi.

Przez cały wiek XIX-ty na lewy brzeg Dniestru sprowadzali się mieszkańcy rosyjskiego Imperium: Rosjanie, Ukraińcy, Polacy i inni. Działo się to powoli, a historia nabrała tempa po rewolucji październikowej. W 1924 roku w ramach Ukraińskiej SRR powstała Mołdawska Autonomiczna SRR. Prawie połowę jej mieszkańców stanowili Ukraińcy, a mówiących po rumuńsku Mołdawian[1] było ok. 30%. MASRR powstała po to, by ZSRR miał pretekst do zaanektowania Besarabii. Te kraina historyczna, obecnie podzielona między Mołdawię i Ukrainę, należała wtedy do Rumunii.

Później ruszyła prawdziwa karuzela. W 1940, zgodnie z zapisami paktu Ribbentrop-Mołotow, Sowieci zajęła całą Besarabię. Rok później Rumuni, walcząc po stronie Rzeszy na froncie wschodnim, zdobyli nie tylko to, co stracili wcześniej, ale też sporo więcej. W granicach Transnistrii[2] znalazły się nie tylko Tyraspol czy Dubasari, ale też między innymi Odessa. Ostatecznie jednak Armia Czerwona wygrała, a większość Besarabii (reszta przypadła Ukraińskiej SRR) i trochę przycięta terytorialnie MASRR utworzyły Mołdawską SRR ze stolicą w Kiszyniowie.

W efekcie, w ramach jednej republiki istniały dwie społeczności, które nie miały ze sobą nic wspólnego. Obie części różniły się pod każdym względem. Prawy brzeg był wybitnie rolniczy i biedniejszy. W 1990 roku 17% mieszkańców Mołdawii mieszkających na wschód od Dniestru produkowało 40% PKB i 90% elektryczności. Ludność była też podzielona z powodu krwawych wydarzeń z czasów II wojny światowej. Konflikt, jak wiele innych, zamrożony w czasach ZSRR, rozpoczął się na nowo pod koniec lat 80-tych, kiedy rozsypywać zaczął się komunistyczny system. Korzystając z reform Gorbaczowa, ludzie zaczęli się organizować. W siłę rósł zwłaszcza Mołdawski Front Ludowy.

Na początku 1990 roku odbyły się wybory do Najwyższej Rady, w których co prawda startowała tylko jedna partia (KPZR), ale kandydaci opozycji mogli startować osobiście. MFL wygrał zdecydowanie, a jeden z jego liderów,Mircea Druc, został premierem. Rozpoczęły się działania ograniczające rolę języka rosyjskiego, a szef rządu mówił coraz bardziej otwarcie o możliwości przyłączenia się Mołdawii do Rumunii. Nie spodobało się to tak rosyjskojęzycznym mieszkańcom republiki, jak i Gagauzom, tureckiemu narodowi wyznającemu prawosławie.

We wrześniu rosyjskojęzyczni deputowani ogłosili powstanie Naddniestrzańskiej Republiki Radzieckiej, a miesiąc później Gagauzi ogłosili chęć zorganizowania referendum w sprawie pozostania Gagauzji w Związku Radzieckim. Obie mniejszości wzywały również na pomoc armię sowiecką. Mołdawia nie posiadała wtedy własnego wojska, Front Ludowy rozpoczął więc tworzenie oddziałów ochotniczych. Wkrótce rozpoczęły się walki między obu stronami. Trwały one do lipca ’92 roku, kiedy to rozejm na Mołdawianach wymusiła 14 Armia Rosyjska generała Lebiedzia. W rękach separatystów pozostał prawie cały lewy brzeg Dniestru (poza kilkoma wioskami) oraz prawobrzeżne miasto Bendery[3].

Problem Gagauzji udało się załagodzić, nadając jej status autonomiczny. Jednak w przypadku Naddniestrza 22 lata po zakończeniu walk nadal nie widać rozwiązania. Tyraspol nie godzi się na żadne rozwiązanie, w którym miałby być słabszą stroną. Z kolei Kiszyniów nie wyobraża sobie „symetrycznego” zjednoczenia, w wyniku którego pół miliona ludzi z lewego brzegu miałoby taki sam wpływ na decyzje, jak sześć razy tyle z prawego. Mołdawia nie może też zastosować rozwiązania siłowego. Chociaż 14 Armia miała opuścić teren Pridniestrowia po dwóch latach, to znajduje się tam do dziś dnia. Kraj jest zresztą zbyt biedny i zbyt słabo uprzemysłowiony, by zbudować solidne siły zbrojne.Przedłużanie się problemu doprowadziło do pewnej „małej stabilizacji”. Przekraczanie granicy nie jest dla miejscowych problemem[4]. Drużyny z obu stron Dniestru grają w tej samej lidze piłkarskiej (zespół z Tyraspolu regularnie wygrywa rozgrywki). Ludność jest wymieszana. Po obu stronach rzeki mamy ludzi mówiących tak po rumuńsku, jak i po rosyjsku (Mołdawianie są zresztą w większości dwujęzyczni, Rosjanie i Ukraińcy niekoniecznie).
 
Nie wszystko jest jednak taką sielanką. Korzystając z naddniestrzańskiego paszportu[5] nie można wyjechać do żadnego państwa świata. Żeby przekroczyć granicę trzeba zdobyć dokument z innego kraju, najczęściej mołdawski, rosyjski lub ukraiński. Paszport to tylko początek problemu. Z powodu ekonomicznej blokady lewy, kiedyś bogatszy brzeg Dniestru, pod względem PKB per capita jest obecnie niżej niż „Mołdawia właściwa”. A przecież ta ostatnia ma najgorszy wynik ze wszystkich państw europejskich, prawie siedmiokrotnie niższy niż Polska[6] i w rankingu MFW wyprzedzają ją  Indie czy Wietnam. Większość ludzi nie ma więc po prostu pieniędzy na jakiekolwiek wyjazdy zagraniczne (nie licząc tych do Kiszyniowa czy Odessy). Efekt jest taki, że kiedy dwudziestoletni Sasza usłyszał, że jestem z Polski nie potrafił powiedzieć o niej więcej, niż to, że jest „gdzieś za Rybnicą”. Między innymi z tego powodu miejmy nadzieję, że konflikt skończy się jak najszybciej.

Na koniec odniosę się jeszcze do tytułu. Często pisząc o Naddniestrzu autorzy używają wytartych sloganów, takich jak “X – kraj, którego nie ma” albo “X: państwo-widmo”. Otóż Naddniestrze, Abchazja czy Somaliland jak najbardziej istnieją. To, że (prawie) nikt ich nie uznaje, to zupełnie inna kwestia.

Widmo zaś to coś, czego nie ma, ale wygląda tak, jakby istniało. “Państwem-widmem” w takim rozumieniu może być Somalia czy Bośnia i Hercegowina. Istnieją na mapach, ale w praktyce mają niewiele do powiedzenia na terenach, którymi rzekomo władają. Mówiąc o “nieistniejących państwach” jesteśmy jak ten miś, co to schował głowę pod poduszkę i pewien był, że nikt go nie widzi[7]. Świat jest taki, jaki jest, a nie jaki chcielibyśmy, żeby był. A żeby zmieniać rzeczywistość trzeba najpierw przestać ją zaklinać.

[1] Mołdawia to jedna z trzech, obok Wołoszczyzny i Siedmiogrodu (Transylwanii), rumuńskich krain historycznych. Obecnie połowa historycznej Mołdawii, wraz z dawną stolicą, Jassami, należy do Rumunii. Mimo istnienia ludzi, którzy postulują odrębność języka mołdawskiego i rumuńskiego, różnice są na tyle małe, że nie sprawiają problemu w komunikacji.
[2] Tłumacząc z rumuńskiego – “Zadniestrze”. Czuć w tej nazwie, że Rumuni (Mołdawianie) traktują te tereny jednak jako coś obcego.
[3] Po rumuńsku Tighina. W mieście tym znajduje się zabytkowa twierdza, w której podczas wielkiej wojny północnej mieszkał król szwedzki, Karol XII..
[4] Co nie oznacza, że to samo dotyczy obcokrajowców. Australijczyk poznany przeze mnie w hostelu w Odessie nie wiedział nawet, że na drodze z Kiszyniowa do tego czarnomorskiego portu jest jeszcze jakieś państwo. Przekraczając granicę w Benderach myślał, że wjeżdża na Ukrainę. Mógł się tym łatwiej pomylić, że nie znał rosyjskiego. Jakież było jego zdziwienie, kiedy kilkadziesiąt kilometrów dalej trafił na następną kontrolę.
Niestety, na pierwszej nie poprosił celnika o “tranzitnuju bumażku”. Jest to kawałek papieru, na którym zapisana jest godzina wjazdu. Wszystko dlatego, że w Naddniestrzu obowiązuje obowiązek rejestracji pobytu. Nie dotyczy on osób jadących tranzytem, jednak te muszą opuścić kraj w ciągu 10 godzin. Rozwiązaniem problemu Bretta (bo tak miał na imię ten przybysz z drugiego końca świata) była łapówka w wysokości 25 euro. Lekcja na dzisiaj: uczcie się prawdziwej geografii. I rosyjskiego też.
[5] Mogę też potwierdzić, że niektórzy do dziś używają tam paszportów z czasów ZSRR. Kiedy przycupnąłem sobie z benderskim piwem nad brzegiem Dniestru, podszedł do mnie starszy pan i zaoferował surowe ryby (typowa piwna przekąska na wschodzie). Później, podczas rozmowy, pokazał mi swój paszport. W ZSRR używano go jako dowodu osobistego, było w nim miejsce na kilka zdjęć – co chyba dziesięć lat wklejano nowe. Dziadek zaś najwidoczniej lubił dawać prezenty, bo kiedy obok przechodziła dziewczyna z wędką, smutna, bo nic nie złapała, na pocieszenie dostała od niego czekoladę.
[6] Należy jednak zwrócić uwagę na pewne wady PKB jako wskaźnika ekonomicznego. Mołdawia to kraj rolniczy, w dodatku duża część pracy rolników zaspokaja ich własne potrzeby i nie jest wliczana do PKB. Dlatego też prawdziwa różnica między Polską a Mołdawią nie jest pewnie aż tak duża. Nie zmienia to jednak faktu – jest to kraj strasznie, jak na Europę, biedny.
[7] Z tego miejsca chciałbym pozdrowić doktor Barbarę Rogowską.
 
Tekst opublikowany na blogu: Kawa i rakija