Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Europa Polska Dariusz Materniak: Liczmy na siebie

Dariusz Materniak: Liczmy na siebie


24 lipiec 2014
A A A

Wypowiedź ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, który stwierdził, że wobec wydarzeń wypadków na Ukrainie „Polska nie może czuć się bezpieczna” wskazują na konieczność przewartościowania w polityce zagranicznej. Kryzys związany z konfliktem pomiędzy Rosją a Ukrainą, dotyczący najpierw Krymu, a od przełomu marca i kwietnia także położonego na wschodzie „kontynentalnej” Ukrainy Donbasu, gdzie od kilku miesięcy toczą się walki pomiędzy siłami ukraińskimi a separatystami aktywnie wspieranymi przez Rosję, zmusza do głębszej refleksji nad naszym własnym bezpieczeństwem i zdolnościami do reagowania na wypadek ewentualnego bezpośredniego zagrożenia. Polska, jako jeden z krajów granicznych UE i NATO musi zdobyć się na rzetelną ocenę swojego położenia i możliwości obronnych, nawet mimo tego że w krajach położonych na zachód od nas nie ma świadomości zagrożenia (to może zmienić w pewnym stopniu po zestrzeleniu przez prorosyjskich separatystów samolotu malezyjskich linii lotniczych Boeing 777, w wyniku którego zginęło 298 osób w tym blisko 200 obywateli Holandii).

Wcześniejsze wypowiedzi szefa polskiego resortu spraw zagranicznych (ujawnione w toku tzw. afery taśmowej), wskazujące na problematyczność sojuszu z USA, choć bulwersujące dla części komentatorów, obnażają niewygodną dla wielu prawdę o niewłaściwie zogniskowanych priorytetach naszej polityki zewnętrznej. Zdecydowane postawienie przez Polskę na sojusz polityczno-wojskowy ze Stanami Zjednoczonymi (postulowane przez część elit politycznych) może okazać się wysoce problematyczne w sytuacji, gdybyśmy realnie potrzebowali pomocy wojskowej ze strony USA. Wobec faktu znaczącej redukcji amerykańskiej obecności wojskowej w Europie i poważnego oporu krajów członkowskich NATO (zwłaszcza Niemiec i Francji) wobec rozmieszczenia na stałe sił Sojuszu Północnoatlantyckiego w państwach przyjętych do Paktu w roku 1999 i później (tj. nie tylko w Polsce, ale także w państwach bałtyckich), w obecnej sytuacji jakakolwiek realna amerykańska pomoc wojskowa w przypadku agresji militarnej na któryś z krajów członkowskich NATO z Europy Środkowo-Wschodniej wydaje się być mało prawdopodobna.

Powyższe nie musi wynikać nawet z braku woli politycznej, ale z uwarunkowań czysto technicznych i logistycznych: szybkie przerzucenie dużych związków taktycznych z USA do Europy Środkowej (np. brygad pancernych) i ich regularne zaopatrywanie jest praktycznie rzecz biorąc niemożliwe drogą lotniczą. Jedynym rozwiązaniem do przyjęcia w takim wypadku pozostaje transport morski, który jednak wymaga zarówno czasu jak i bezpiecznych portów – a w wypadku hipotetycznego konfliktu zbrojnego takimi nie będą porty na Bałtyku: ani w Polsce, ani na Łotwie czy w Estonii. Z kolei kraje członkowskie NATO niekoniecznie muszą wyrazić zgodę na wykorzystanie własnego terytorium dla celów przerzutu wojsk: zastosowanie w praktyce artykułu 5, przy braku woli politycznej może okazać się bardziej problematyczne, niż mogłoby się to wydawać. Rozważając ten problem warto przypomnieć, jak długo trwała koncentracja wojsk amerykańskich i sojuszniczych zarówno przed operacją „Pustynna Burza” na przełomie 1990 i 1991 roku jak i przed operację „Iraqi Freedom” w 2003 roku: w każdym ze wspomnianych wypadków niezbędne było 5-6 miesięcy na przygotowania i to w warunkach bez przeciwdziałania ze strony (znacznie słabszego!) przeciwnika. Naiwnością byłoby sądzić, że w wypadku poważnego konfliktu w Europie Środkowej tempo przygotowań byłoby szybsze lub mogło się odbywać w sposób zupełnie niezakłócony. Dlatego w omawianej sytuacji, nawet gdyby Waszyngton chciał udzielenia sojusznikom pomocy wojskowej, mogłoby okazać się, że faktycznie nie ma ku temu możliwości. Zdolność do szybkiego dotarcia na miejsce (rzędu kilku dni) mają co prawda niektóre jednostki amerykańskich sił specjalnych i część pododdziałów wojsk powietrznodesantowych (przy założeniu, że nie są akurat zaangażowane w działania w innych regionach świata), jednak w wypadku poważnego konfliktu zbrojnego takie wsparcie może okazać się niewystarczające.

Obserwując politykę poszczególnych krajów członkowskich NATO wobec Rosji trudno oczekiwać, aby to Sojusz Północnoatlantycki był w stanie zapewnić swoim członkom, zwłaszcza tym położonym na jego wschodniej flance, realne gwarancje bezpieczeństwa na wypadek agresji ze strony Federacji Rosyjskiej. Polityka Francji i Niemiec wobec Rosji, z jednej strony wyrażająca (od czasu do czasu) zaniepokojenie lub nawet (!) oburzenie, a z drugiej stały rozwój relacji gospodarczych, w tym także w obszarze sprzedaży nowoczesnej broni i technologii zbrojeniowych (jak choćby kontrakt na zakup okrętów desantowych klasy „Mistral” przez Rosję) wskazuje, że nie można liczyć na realną ocenę potencjalnych zagrożeń ze strony Berlina i Paryża, a już na pewno nie na wsparcie, tym bardziej militarne. Tym bardziej, że wobec znaczących redukcji budżetów obronnych związanych z kryzysem gospodarczym w większości krajów Europy Zachodniej, ich potencjały militarne stale się zmniejszają i wkrótce mogą nie być w stanie zapewnić sobie samym minimum zdolności obronnych, nie mówiąc o uczestnictwie w operacjach sojuszniczych, do czego zresztą niezbędna jest wola polityczna, której jak zostało wspomniane wyżej, brakuje.

Wobec powyższego Polska powinna postawić przede wszystkim na budowę własnych zdolności obronnych i na samowystarczalność w tym zakresie. Oznacza to w pierwszej kolejności zwiększenie nakładów finansowych na armię i jej modernizację, zwłaszcza pozyskanie systemów uzbrojenia pozwalających na skuteczne odstraszanie (m.in. pocisków manewrujących JASSM dla samolotów wielozadaniowych F-16). Konieczna jest także budowa skutecznych struktur wspomagających siły zbrojne, w tym przede wszystkim systemu obrony terytorialnej oraz konsolidacja przemysłu obronnego, tak, aby jak największą część sprzętu i uzbrojenia można było produkować i serwisować w kraju. Rozważyć należy także pogłębienie współpracy z krajami o podobnej sytuacji geopolitycznej, w tym zwłaszcza z państwami bałtyckimi oraz Rumunią, krajami Grupy Wyszehradzkiej (choć w przypadku Węgier może to być sprawą problematyczną ze względu na zbieżne z rosyjskim stanowisko rządu Wiktora Orbana), a także z krajami skandynawskimi, które w obecnej sytuacji dość pragmatycznie oceniają problemy i zagrożenia dla własnego bezpieczeństwa.

Jednak najważniejszą zmianą wobec zmiany sytuacji i wynikających stąd potencjalnych zagrożeń powinna być zmiana podejścia do problematyki bezpieczeństwa Polski - aby dłużej oszukiwać społeczeństwa twierdzeniami o rzekomych gwarancjach pomocy ze strony „sojuszników” na wypadek pojawienia się realnego zagrożenia.