Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Europa Polska Dariusz Materniak: Strategiczne trzęsienie ziemi

Dariusz Materniak: Strategiczne trzęsienie ziemi


02 wrzesień 2014
A A A

W ciągu ostatnich kilku miesięcy, w związku z agresją Rosji przeciwko Ukrainie i stanowiskiem poszczególnych państw i organizacji wobec tych wydarzeń, należy zastanowić się nad koniecznością weryfikacji pewnych elementów polskiej polityki zagranicznej. Zmiany akcentów w pewnych kierunkach mogą okazać się tyleż niezbędne, co głębokie. Dopóki na Ukrainie trwały protesty w ramach Euromajdanu z żądaniem podpisania umowy stowarzyszeniowej, skierowanym do prezydenta Wiktora Janukowycza, nietrudno było o zbudowanie wspólnego frontu krajów europejskich wokół tej sprawy. Unia Europejska, choć dramatycznie nieskuteczna w swoim „wyrażaniu zaniepokojenia”, to była w stanie stworzyć jednoznaczne stanowisko. Podobnie zresztą wyglądała reakcja na aneksję Krymu dokonaną przez Rosję na przełomie marca i kwietnia tego roku, a także na pierwszy etap konfliktu w Donbasie, gdy władze w Kijowie rozpoczęły operację przeciwko tzw. republikom ludowym: Donieckiej i Ługańskiej. Jednak w drugiej połowie sierpnia ostatecznie skończyła się „wojna hybrydowa”, przegrana przez tzw. separatystów - co trafnie zauważył minister obrony Ukrainy W. Geletej – i rozpoczęła się rosyjska interwencja na terytorium Ukrainy, wymuszona przez wcześniejsze postępy sił ukraińskich (gdyby nie reakcja regularnej armii Federacji Rosyjskiej, działania w ramach operacji antyterrorystycznej najprawdopodobniej zakończyłyby się w ciągu kilku tygodni).

Pierwsze oznaki załamywania się w miarę jednolitego unijnego stanowiska wobec konfliktu w Donbasie było widać już w lipcu tego roku, jednak sytuacja ta diametralnie zmieniła się po ostatnim zaostrzeniu się konfliktu we wschodniej Ukrainie, a zwłaszcza, gdy stało się jasne, że nie jest to już tylko walka władz w Kijowie z separatystami, okazjonalnie dozbrajanymi przez Rosję, ale bezpośrednie starcie rosyjsko-ukraińskie, w które zaangażowane są regularne siły zbrojne obu państw.
Sytuacja ta rodzi poważne reperkusje dla Polski, nie tylko jako kraju o szczególnie bliskich relacjach z Ukrainą, ale także jako państwa położonego w Europie Środkowo-Wschodniej, dla którego obecnie zachodzące procesy tworzą zupełnie nowe wyzwania i wcześniej nie istniejące problemy. Reakcja niektórych krajów na zaistniałą sytuację będzie w najbliższych miesiącach i latach wymuszać zmiany w naszej polityce zewnętrznej.

Niemcy

Stanowisko Berlina, głównego rozgrywającego w Unii Europejskiej z polskiego punktu widzenia pozostawia wiele do życzenia. Niemcy nie chcą i nie potrafią poświęcić swoich relacji gospodarczych z Rosją dla wystąpienia w obronie integralności terytorialnej Ukrainy. Z kolei opór niemieckiej kanclerz Angeli Merkel wobec stanowiska krajów Europy Środkowej i Wschodniej w kwestii lokalizacji baz Sojuszu Północnoatlantyckiego na ich terytorium (wg Berlina miałoby to naruszać porozumienia z Rosją z końca lat 90. XX wieku) stawia pod znakiem zapytania gotowość Niemiec do ewentualnej realizacji sojuszniczych zobowiązań w ramach NATO wobec krajów położonych na tzw. „wschodniej flance” sojuszu – a więc przede wszystkim krajów bałtyckich i Polski. Swego rodzaju symbolem niemieckiego stanowiska jest fakt wysłania do misji Air Policing, realizowanej przez kraje członkowskie Sojuszu w państwach bałtyckich nieuzbrojonych samolotów myśliwskich Eurofighter.

Francja

O ile stanowisko Niemiec pozostawia wiele do życzenia pod względem politycznym, to działania Francji, uparcie dążącej do zrealizowania kontraktu zawartego z Rosją, a zakładającego budowę stoczniach francuskich i sprzedaż dwóch okrętów desantowych klasy „Mistral” (o wartości ok. 1,2 mld euro) budzą jeszcze większe wątpliwości. Decydującym czynnikiem mającym wpływ na kształt polityki Paryża wydaje się być nie tylko gospodarka, ale także brak świadomości zagrożeń płynących z ekspansjonistycznej polityki Federacji Rosyjskiej w Europie Wschodniej. Patrząc z polskiego punktu widzenia, zwłaszcza w sferze obronności, taki obrót spraw każe bardzo poważnie rozważyć zagadnienie udziału francuskich firm zbrojeniowych w procesie modernizacji polskiej armii – a już dzisiaj wiadomo, że francuskie firmy będą brać udział w przetargach na dostawę śmigłowców wielozadaniowych (EC-725 Caracal produkowany przez koncern Eurocopter ze znaczącym udziałem Francji) i pocisków dla systemu obrony przeciwrakietowej „Wisła” (Francja jest jednym z najważniejszych uczestników konsorcjum MBDA).

USA

Zaangażowanie Waszyngtonu w rozwiązywanie obecnego kryzysu można nazwać symbolicznym. Dotyczy to zarówno aspektu politycznego jak i wojskowego – przebazowanie na krótkie ćwiczenia kilkunastu samolotów myśliwskich oraz kilkuset żołnierzy na ćwiczenia w krajach bałtyckich i w Polsce trudno uznać za demonstrację siły, która mogłaby mieć wpływ na działania Moskwy. Dodatkowo, wypowiedzi prezydenta USA Baracka Obamy, zastrzegającego, że Stany Zjednoczone w żaden sposób nie zaangażują się w konflikt rosyjsko-ukraiński jeszcze bardziej osłabiają i tak już mierne możliwości wpływu Waszyngtonu na obecną sytuację. Planowana na 3 września wizyta amerykańskiego prezydenta na Łotwie zapewne upłynie pod znakiem deklaracji sojuszniczej solidarności, jednak nie zdarzyło się jeszcze, by nawet najpiękniejsze słowa uratowały kogokolwiek przed wojskową agresją.

Grupa Wyszehradzka

Stanowisko Słowacji, Czech, a przede wszystkim Węgier, najostrzej sprzeciwiających się wprowadzeniu ostrzejszych sankcji wobec Rosji to faktycznie koniec Grupy Wyszehradzkiej jako liczącej się grupy państw o zbliżonych celach i dążeniach. Także i w tym wypadku zasadniczą rolę odgrywają kwestie gospodarcze: w przypadku Budapesztu rosyjskie inwestycje w sektorze energetycznym, a w przypadku Słowacji i Czech obawa o utratę korzyści z tranzytu rosyjskiego gazu do Europy Zachodniej. Jest to faktycznie przehandlowanie własnego i regionalnego bezpieczeństwa za wątpliwe korzyści materialne – i powinno wymusić przegląd relacji ze wspomnianymi krajami pod kątem dalszych relacji, zwłaszcza w sferze współpracy wojskowej.

Kraje Bałtyckie

Spośród członków UE i NATO, Litwa, Łotwa i Estonia to kraje najbardziej zagrożone ewentualną rosyjską interwencją, na co w 2008 roku zwrócił uwagę prezydent RP Lech Kaczyński, wskazując podczas wizyty w Gruzji (w czasie wojny rosyjsko-gruzińskiej w sierpniu 2008 roku) kolejne prawdopodobne cele rosyjskiej ekspansji: „dziś Gruzja, jutro Ukraina, a pojutrze kraje bałtyckie”. Ryzyko jest tym większe, że w każdym z nich funkcjonuje dość liczna mniejszość rosyjskojęzyczna, co podobnie jak miało to miejsce w przypadku Ukrainy może stać się podstawą do wzniecenia nastrojów separatystycznych następnie stworzenia z udziałem członków lokalnych mniejszości nielegalnych grup zbrojnych, doprowadzenia do rozpoczęcia starć, a na koniec rozpoczęcia interwencji zbrojnej- początkowo z wykorzystaniem „zielonych ludzików”, a następnie regularnych jednostek sił zbrojnych. Scenariusz, jaki może obserwować w Donbasie jest możliwy do powtórzenia praktycznie w każdym kraju Europy Środowej i Wschodniej. Z punktu widzenia Polski, zaistniała sytuacja skłania do zacieśnienia współpracy i zakopania „toporu wojennego” w relacjach z Litwą.

NATO

Sprecyzowanego stanowiska NATO wobec aktualnego kryzysu należy oczekiwać po szczycie w Walii, zaplanowanym na 4 i 5 września. Zapewne będzie można usłyszeć kolejne już potwierdzenie sojuszniczych zobowiązań wobec krajów członkowskich. Nieoficjalne doniesienia mówią także o planowanym rozmieszczeniu jednostek wojskowych Paktu na terytorium krajów najbardziej zagrożonych przez Rosję oraz o zwiększeniu liczby wspólnych ćwiczeń, jednak te działania mogą okazać się niewystarczające, a już na pewno nie pomogą Ukrainie obronić się przed rosyjską agresją. Na spotkaniu w Newport będzie omawiana także sprawa ewentualnych dostaw broni dla ukraińskiej armii, przy czym należy oczekiwać, że wobec oporu poszczególnych krajów członkowskich nie zapadną żadne wiążące decyzje na szczeblu całego Sojuszu. Wobec wskazanego powyżej braku woli politycznej poszczególnych krajów nie należy także oczekiwać zajęcia stanowiska przez NATO jako całości.

Wnioski dla Polski

W ciągu ostatnich kilkunastu lat przyzwyczailiśmy się do twierdzenia, że podstawą naszego bezpieczeństwa jest członkostwo w NATO i UE, a także sojuszu polityczno-wojskowy ze Stanami Zjednoczonymi. Obecna sytuacja i nawet pobieżna analiza zmieniających się uwarunkowań i reakcji poszczególnych krajów na wydarzenia ostatnich miesięcy muszą skłaniać do głębokiej refleksji nad trwałością tych podstaw. Trzeba pamiętać, że członkostwo w NATO i zapisy Traktatu Waszyngtońskiego (w tym także artykułu 5) nie gwarantują bezwzględnej pomocy zbrojnej na wypadek agresji, nie ma też żadnej gwarancji, że wszystkie kraje członkowskie w wypadku obcej interwencji na terytorium któregoś z członków Sojuszu wyrażą zgodę na akcję zbrojną (mogą uznać, że pojawienie się bliżej nieokreślonych „separatystów” to wewnętrzny problem danego kraju – podobnie zresztą Moskwa, rosyjskie media i sprzyjające Rosji środowiska w Europie usiłują przedstawiać sytuację na Ukrainie). Z kolei brak woli politycznej w USA oraz geograficzne oddalenie tego największego sojusznika w ramach Paktu nie pozwalają na przyjęcie założenia, że jakakolwiek ewentualna amerykańska pomoc wojskowa będzie szybka i skuteczna, zwłaszcza wobec stale zmniejszającej się obecności militarnej USA na kontynencie europejskim.

O ile do niedawna za główne zagrożenie uznawano terroryzm międzynarodowy, a wojny toczyły się pod postacią operacji stabilizacyjnych w odległych regionach świata (m.in. w Iraku i Afganistanie), to wypadki ostatnich miesięcy wskazują na powrót klasycznych zagrożeń - bezpośrednią agresją zbrojną i zagrożeniem suwerenności i integralności terytorialnej. Wobec powyższego, pierwszy i zasadniczym czynnikiem decydującym o naszym bezpieczeństwie powinny być własne siły zbrojne, odpowiednio liczne (dotyczy to także odpowiedniego poziomu rezerw mobilizacyjnych), wyposażone w nowoczesną broń i gotowe do reagowania na różnego typu zagrożenia, także o charakterze trudnym do precyzyjnego zdefiniowania (również mieszczące się w kategorii „wojny hybrydowej”, a więc konfliktu z pogranicza klasycznej konfrontacji zbrojnej i wojny asymetrycznej/działań nieregularnych). Wątpiącym w zasadność takiego podejścia, a także przeciwnikom zwiększania wydatków na armię warto po raz kolejny przypomnieć słowa N. Machiavellego, który stwierdził, że każdy kraj posiada armię: własną lub okupacyjną.

Drugim elementem jest sprawa budowania relacji sojuszniczych z krajami o podobnym punkcie widzenia na zaistniałą sytuację. W pierwszej kolejności dotyczy to krajów bałtyckich, ale także Rumunii (otwarcie domagającej się dostaw broni dla Ukrainy i zaostrzenia sankcji), Turcji, w interesie której nie leży znaczący wzrost znaczenia Rosji w basenie Morza Czarnego oraz krajów skandynawskich (w  tym zwłaszcza bezpośrednio graniczącej z Rosją Finlandii), a także Wielkiej Brytanii, która spośród krajów Europy Zachodniej charakteryzuje się chyba najbardziej realistyczną oceną obecnej sytuacji. W tym gronie powinna rzecz jasna znaleźć się również Ukraina, jako że nawet jeśli konflikt w Donbasie zakończy się (np. uznaniem de facto państwowości separatystycznych republik na wschodzie), to nie można oczekiwać, że zagrożenie dalszą destabilizacją w regionie zniknie.

Wobec zmian w środowisku bezpieczeństwa jakie zaszły w ciągu ostatnich miesięcy należy przygotować się nie na szybką poprawę sytuacji i powrót do „business as usual”, ale raczej na długotrwały wzrost poziomu niepewności i potencjalnego zagrożenia konfliktem zbrojnym.