Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Hubert Kozieł: Czy konflikt izraelsko-arabski jest częścią zderzenia cywilizacji?


02 grudzień 2006
A A A

Niektórzy marksiści postrzegają konflikt izraelsko-arabski jako walkę ,,uciskanych Arabów” przeciwko ,,faszystowskiemu państwu Izrael, będącego psem łańcuchowym imperializmu”. Tak zwana myśl trzeciopozycyjna wskazuje raczej na konflikt pomiędzy ,,pragnącymi dominować nad światem syjonistami” a ,,dzielnie stawiającymi im czoła Arabami”. Libertarianie uważają natomiast, że obie strony tej wojny są złe, bo w ogóle uciekają się do stosowania przemocy zamiast wspólnie pomnażać majątek zarabiając na turystach i miękkich narkotykach. Poglądów na naturę powyższego konfliktu jest tyle ilu ludzi się o nim wypowiadających. Derrida i Foucault powiedzieliby pewnie, że wszyscy oni mają rację, gdyż prawdy obiektywnej nie ma. W tym eseju nie będę się jednak zajmował tak złożonymi kwestiami filozoficznymi. Spróbuje zweryfikować tezę mówiącą o tym, że konflikt izraelsko-arabski wpisuje się w teorię o zderzeniu cywilizacji autorstwa Samuela Huntingtona.

Według Samuela Huntingtona Islam ma krwawe granice. Czciciele proroka bezwzględnie walczyli, bądź walczą z katolikami w Indonezji i na Filipinach, buddystami w Tajlandii i w Birmie, prawosławnymi w Kosowie i w Bośni, monofizytami w Egipcie i Etiopii, z ateistami i prawosławnymi w Rosji oraz we Francji - i wreszcie z żydami w Izraelu. ,,Prawdziwi muzułmanie” twierdzą, że wszyscy ludzie są wyznawcami islamu - tylko nie zawsze o tym wiedzą, więc trzeba im to uświadomić za pomocą jihadu. Walka o ich dusze toczy się cały czas. Można co prawda zawierać z niewiernymi rozejmy, ale tylko w celu złapania oddechu przed atakiem.

Sprawa wydaje się więc przesądzona. Zły islamski fundamentalizm próbuje siłą wedrzeć się na tereny niewiernych - w tym na teren Eretz Israel. Wystarczy włączyć telewizję, by się o tym przekonać. Zobaczymy zamaskowanych hamasowców z wyrzutniami rakiet defilujących w Strefie Gazy i krzyczących: ,,Śmierć Ameryce! Śmierć Izraelowi! Allahu Akbar!”. Wydaje się, że mogę zakończyć ten esej w tym miejscu. Nic z tego! ,,Na wojnie wszystko jest proste, ale nic nie jest łatwe” - napisał Clausewitz. Miał świętą rację...

Evolla idolem nacbola

Gdy przyjrzymy się bliżej wrogim Izraelowi państwom, zobaczymy, że nie stanowią one islamskiego monolitu. Być może najbardziej nieprzejednana w swej nienawiści do ,,syjonizmu” jest Syria. Jednakże nie rządzą nią prawowierni muzułmanie. Kraj ten jest bowiem własnością sekty alawitów, która okupuje najwyższe stanowiska w Damaszku. Są oni co prawda spokrewnieni doktrynalnie z fatymidami, druzami i assasynami202, ale za ,,dobrych muzułmanów” uznać ich nie można. Zwłaszcza po tym, jak syryjski prezydent Hafez Assad wymordował za pomocą gazu trującego i czołgów co najmniej 20 tysięcy mieszkańców miasta Hama, stanowiącego bastion Bractwa Muzułmańskiego (trzeba mu przyznać, że mordował ekumenicznie - bez względu na religię ofiar). Poza tym Assad obrażał islam lokując na średnich szczeblach administracji rządowej nestoriańskich chrześcijan, a sunnitów wrzucając na najniższe stanowiska. Assad był po prostu ,,bezbożnym socjalistą” sprzymierzonym z Kremlem (choć nie gardzącym sojuszem z Waszyngtonem - tak jak to było podczas pierwszej wojny w Zatoce).

Assad należał zresztą do tej samej partii co Saddam Husajn - Baas, czyli Arabskiej Partii Odrodzenia Socjalistycznego. Z Saddamem łączyła go też niechęć do muzułmańskich fundamentalistów. Można by powiedzieć wiele złego o ,,rzeźniku z Bagdadu”, jednakże należy pamiętać, że był on technokratycznym przywódcą socjalistycznym, który w latach 80. zbierał pochwały od USA ,,za modernizację kraju”. Saddam dbał o to, by w jego kraju nie dyskryminowano kobiet - błyskotliwa kariera pani ,,Dr Wąglik” może o tym zaświadczyć. I poza tym ten człowiek powstrzymywał rządzony przez ajatollahów Iran oraz darzył wielką estymą Ronalda Reagana.

{mospagebreak} 

Podobnie egipski prezydent Naser - on również był arabskim socjalistą, który lawirował w życiu ideologicznie między ZSRR a III Rzeszą. Władca Egiptu wspierał komunistów w brutalnej, toczonej przeciwko tradycyjnemu społeczeństwu, wojnie domowej w Jemenie. No i kumplował się z Assadem.
Do niedawna dyżurny diabeł i sponsor terroryzmu Muammar Kaddafi też nie należał do islamskich fundamentalistów. Wydał list gończy za bin Ladenem, emancypował kobiety -wcielając je nawet do armii oraz angażował się w różne kampanie mające na celu zmianę mentalności tradycjonalistycznie nastawionego libijskiego społeczeństwa. Moim zdaniem ma on mentalność lewaka, popierał Mandelę i był spiritus movens Unii Afrykańskiej.

Arafat i jego terrorystyczna kadra z OWP też na pierwszy rzut oka nie wydają się być islamskimi fundamentalistami. Przecież chrześcijanka Hannah Ashrawi była w rządzie Autonomii Palestyńskiej. Sam Jassir chodził do Betlejem na pasterkę (póki mu na to pozwalały siły zbrojne Izraela – IDF), przyjmował papieża i przyjaźnił się z o. Ajjadem oraz z biskupem Capuccim. Na pogrzebie Breżniewa stał między Jaruzelskim a Castro i robił interesy z komunistami, w czasie gdy Armia Czerwona dokonywała ludobójstwa w Afganistanie. Gdzie tu więc jest to całe zderzenie cywilizacji?

Israeli D’Israeli

Poza tym nie cały świat arabski jest antyizraelski. Druzowie od 1958 roku służą w armii izraelskiej – zresztą zostali objęci poborem na swoje wyraźne życzenie (podobnie jak niearabscy, muzułmańscy Czerkiesi). Zazwyczaj wstępują oni do elitarnych jednostek – takich jak spadochroniarze i są znani z umiejętnego wykorzystywania noży w czasie walki. Beduini z Negewu też chętnie wstępują w szeregi IDF. Nie mają takiego obowiązku, ale nie widzą w tym nic złego, gdyż służba w IDF wiąże się ściśle z przywilejami socjalnymi. Arabowie Izraelscy raczej nie chcą zamieniać w miarę stabilnego życia w Eretz Israel na niepewną egzystencję pod rządami Autonomii Palestyńskiej. Na terenach ,,kontrolowanych” przez Autonomię wielu Arabów ukrywa to, że posiada obywatelstwo izraelskie. Jest tam cała rzesza niezadowolonych zarówno z polityki OWP jak i z ekscesów Hamasu – należą do nich szczególnie palestyńscy chrześcijanie – w ostatnich latach będący częstym przedmiotem ataków ze strony islamskich fanatyków.

Sami Palestyńczycy nie są lubiani przez klasę rządzącą Bliskiego Wschodu. W latach 70. i 80. byli uznawani za niebezpiecznych, komunizujących wichrzycieli. Stare porachunki z nimi ma monarchia jordańska, ocalona w 1970 roku dzięki krwawej rozprawie z OWP. Nie mają powodów by ludzi Arafata darzyć szacunkiem libańscy chrześcijanie pamiętający im dobrze masakrę w Darmour i inne zbrodnie popełnione w ,,Szwajcarii Bliskiego Wschodu”. W 1991 roku wypędzono Palestyńczyków z Kuwejtu, po tym jak poparli oni zajęcie tego kraju przez Saddama Husajna. Były takie chwile, gdy podpadali nawet Assadowi. Dobrze stosunek bliskowschodnich elit do Palestyńczyków oddaje wypowiedź króla Arabii Saudyjskiej Fahda: ,,Bardziej od Palestyńczyków nienawidzę tylko Żydów.”

Eretz Taliban, Eretz Senyszyn

Huntington w przeciwieństwie do naszego klasyka Feliksa Konecznego nie wyodrębnił oddzielnej cywilizacji żydowskiej. Uznał ją za część Zachodu. Czy postąpił słusznie?
Podstawą cywilizacji w dużej mierze jest religia. Judaizm w sposób oczywisty różni się od chrześcijaństwa i w związku z tym tworzy inny system wartości. Krytycy religii mojżeszowej twierdzą, że te różnice w postrzeganiu świata pomiędzy chrześcijańską Europą a gminą żydowską są kolosalne – i nie kończą się wcale na starożytnym alfabecie pozbawionym samogłosek, wziętym wprost z Sumeru kalendarzu księżycowym i koszernych zwyczajach żywieniowych. Różnice te mają być nie do pogodzenia z wartościami konstytuującymi nasze społeczeństwa.

{mospagebreak}  

Warto sobie jednak w tym miejscu zadać pytanie: jak bardzo żydowski jest Izrael? Wskazuje się często na siłę partii ortodoksyjnych, stanowiących w Knesecie języczek u wagi i przez to potrafiących zapewnić sobie hojne dotacje z budżetu. Mówi się o wykorzystywaniu przez władze Izraela motywów biblijnych w propagandzie. Przypomina się, że Izrael nie ma spisanej konstytucji z winy rabinów stawiających na ostrzu noża kwestię statusu religii. Wspomina się też o autobusach nie jeżdżących w sobotę, o mezuzach przy każdych drzwiach, o koszernym uboju rytualnym, o pulsa ha nara rzuconej na premiera Rabina, gdy sprzeciwił się on idei budowy Izraela w biblijnych granicach... Wyłania się z tego obraz kraju rządzonego przez fundamentalistów religijnych, którym się marzy meshiah prowadzący swoje armie na Damaszek.

Tymczasem prawdziwy Izrael jest zupełnie inny. Ortodoksi stanowią jedynie 20 proc. społeczeństwa. 60 proc. przestrzega wybranych przez siebie tradycji religijnych. 20 proc. wchodzi do synagogi tylko wtedy, gdy jest to muzeum. Izrael jest krajem świeckim, gdzie młodzi ludzie

wybierają się na parady techno, a transwestyta wygrywa eurowizję. Większość mieszkańców nie nosi pejsów i nie ubiera się zgodnie z chasydzką modą. Co więcej – niechęć do religii żydowskiej jest silna. Ortodoksi skarżą się, że w mediach przedstawia się ich tak, jak naziści przedstawiali Żydów – jako rabujących państwo pasożytów. Gdy odwiedzimy internetowe strony antysyjonistycznych haredim, zobaczymy też z jaką przyjemnością policja izraelska pałuje tych przedstawicieli świata dawnych religijnych tradycji. Sam ben Gurion mówił przecież, że przyjeżdżającym do Izraela rabinom będzie obcinał pejsy (na szczęście się z tego nie wywiązał).

Hatikva sunrise

Przyjrzyjmy się krótko historii syjonizmu: Teodor Herzl był wyemancypowanym, zeuropeizowanym Żydem chodzącym w garniturach od najlepszych wiedeńskich krawców. Stworzył on ruch będący kopią popularnych wówczas trendów światowych – ruch nacjonalistyczny (nacjonalizm był wówczas uznawany za ideologię postępową, gdyż sprzeciwiał się zarówno podziałowi społeczeństwa na stany, jak i na klasy). Pojawił się jednak problem – wszystkie europejskie nacjonalizmy były oparte na kulcie ziemi – Żydzi własnego terytorium nie posiadali. Rozwiązanie znalazło się w Biblii.
Ruch syjonistyczny stykał się z nieustającym sprzeciwem ze strony religijnych elit i wierzących mas narodu żydowskiego. Nie zatrzymało to jednak koła historii. Po pierwszej wojnie światowej Brytyjczycy pozwolili osiedlać się Żydom w Palestynie – oddali przy tym część samorządu lewicowej, ugodowej wobec siebie części syjonistów. W pustynnym i kiepsko zagospodarowanym kraju zaczęli rozkręcać swoje interesy przybysze z Europy. Powstały pierwsze fabryki, rozbudowano porty, wprowadzono nowoczesne metody rolnictwa, wydarto dużą część nieużytków pustyni. Do mandatu brytyjskiego zaczęła przybywać cała masa sezonowych robotników z sąsiednich arabskich krain. Później zaczęli oni sprowadzać ze sobą rodziny, a że przyrost naturalny był u nich duży, więc automatycznie i ich liczba stale wzrastała. Spotkali się oni przy tym z przybyszami zza mórz – z krajów tak egzotycznych jak Polska, czy Rosja. Ubierali się oni inaczej, mieli inne zwyczaje. Nie przestrzegali tradycji obowiązującej na Bliskim Wschodzie. A było jej coraz więcej. Bardziej poinformowani mówili, że wkrótce cała Palestyna będzie należeć do owych europejskich imigrantów. A ci imigranci byli Żydami – tymi samymi, którzy szkodzili Prorokowi, tymi samymi, którzy według Koranu mogli być tylko dhimmi. Oni mieliby rządzić ziemią islamu?! Nigdy!

{mospagebreak}  

Co ciekawe arabscy nacjonaliści początkowo doszli do porozumienia z syjonistami. Wyrazem tego było m.in. spotkanie Chaima Weizmanna z emirem Feisalem w Akabie w 1918 roku. Ustalono wtedy, że arabski nacjonalizm i syjonizm nie są sobie przeciwne. Było to zrozumiałe. Oba „-izmy” reprezentowały bowiem sobą przyniesioną z Zachodu nowoczesność. Początkowo więc główną opozycję wobec syjonizmu stanowili religijni fundamentaliści spod znaku muftiego Jerozolimy Hajj Amina el-Husseiniego. Zamieszki w Jerozolimie w 1920 roku miały wybuchnąć podczas islamskiej procesji religijnej. Zlinczowano wtedy Żyda, któremu zarzucono, że ,,opluł chorągiew proroka” (rzecz raczej mało prawdopodobna). Wówczas spór miał więc cechy zderzenia cywilizacji. Półfeudalnego islamu z nowoczesnym, zachodnim syjonizmem.

Syjonizm w wersji prezentowanej przez Hagannę orientował się na różne nurty ,,lewicy niepodległościowej” bądź ,,lewicy laicko-częściowo-niepodległościowej”. Były to teorie wyniesione z Europy – a konkretnie bardzo często z Polski. Również prawicowcy czerpali pełnymi garściami z dorobku Rzeczypospolitej – z dorobku sanacji i endecji. Avraham Stern, syn dentysty z Suwałk i lider najbardziej radykalnego skrzydła rewizjonistów, zafascynowany był Mickiewiczem i Piłsudskim. Przykłady można by mnożyć. Czyżby więc Izrael był tą sanacyjną Polską, której nie udało nam się z winy nazistów i komunistów zbudować?

Hail to Europa, she always wins...

Konflikt izraelsko-arabski zaczął się więc od zderzenia cywilizacji będącego pochodną zwesternizowania społeczności żydowskiej. Czy jednak jest on zderzeniem cywilizacji do dzisiaj?
Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że do 1979 roku Iran był jednym z największych przyjaciół Izraela, zapewniającym żydowskiemu państwu pewne dostawy ropy. Iranem wtedy rządził szach Reza Pahlavi – wielki sojusznik USA, który próbował bezskutecznie zmodernizować i zwesternizować swój kraj. Kiedy do władzy doszli przedstawiciele ,,religii pokoju” reprezentowanej przez ajatollaha Chomeiniego, Iran stał się jednym z największych wrogów Izraela. Zamiast strumienia ropy zaczął płynąć strumień pieniędzy dla palestyńskich terrorystów. Nienawidzący Palestyńczyków Saudyjczycy również nie skąpili im pieniędzy, gdyż wymaga tego obowiązek rozszerzania granic islamu. Nawet ci, którzy krwawo zwalczali u siebie islamskich terrorystów, stosowali przeciw ,,żydom i krzyżowcom” islamską retorykę. Nieprzypadkowo Saddam Husajn kazał się nazywać potomkiem Proroka. Nieprzypadkowo Hafez Assad trzymał cały czas nad biurkiem obraz przedstawiający bitwę pod Hittin.
Nieprzypadkowo Arafat powoływał się na traktat zawarty przez Mahometa z plemieniem Quyrash, który został złamany przez wyznawców ,,religii pokoju” po paru latach, gdy ci urośli w siłę. Arabowie wymordowali wówczas plemię ,,niewiernych” (tak też miało się stać z Izraelem po podpisaniu porozumień z Oslo). Cywilizacja islamska cały czas była „w nich”, nawet gdy przybrali mundury socjalistów, nacjonalistów i miłośników pokoju. Sojusznikami Izraela byli ludzie, którzy chcieli modernizować swe kraje i srogo za to zapłacili – Anwar Sadat, Reza Pahlavi. Byli nimi też libańscy chrześcijanie – najbardziej zeuropeizowana grupa wśród Arabów. Co ciekawe podkomendni lidera libańskich Maronitów Bashira Gemayela wyznawali te same wartości co ludzie Begina – mieli też podobne sympatie ideologiczne.

Przyjazna jest też Izraelowi monarchia jordańska – zwesternizowana w takim stopniu, że uznawana przez wielu Arabów za ekspozyturę CIA (Obecny król Abdullah wystąpił kiedyś gościnnie w epizodzie ,,Star Trek”) . Jednym słowem – konflikt izraelsko-arabski wpisuje się w teorię zderzenia cywilizacji. Na Bliskim Wschodzie Zachód trwa w śmiertelnych zmaganiach ze Wschodem.