Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Bezpieczeństwo Zamrożony Donbas i gorąca Syria

Zamrożony Donbas i gorąca Syria


01 październik 2015
A A A

Podczas spotkania prezydentów Polski i Ukrainy, które odbyło się w Nowym Jorku podczas 70 sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ mowa była m.in. o trwającym konflikcie na wschodzie Ukrainy. Andrzej Duda i Petro Poroszenko zgodzili się co do tego, że zamrożenie konfliktu w Donbasie to scenariusz niekorzystny z punktu widzenia bezpieczeństwa na kontynencie europejskim.

Niestety, wiele wskazuje na to, że z takim właśnie rozwojem wypadków mamy właśnie do czynienia. Znaczące obniżenie aktywności wojskowej prorosyjskich separatystów wzdłuż linii rozgraniczenia wojsk w Donbasie i podpisanie kolejnych porozumień o wycofaniu broni ze strefy przyfrontowej podpisane podczas spotkania Trójstronnej Grupy Kontaktowej w Mińsku wskazują, że w najbliższym czasie nie należy oczekiwać gwałtowanego zaostrzenia walk w Donbasie ani zakrojonej na szeroką skalę rosyjskiej ofensywy przeciwko Ukrainie. Taka operacja byłaby zresztą dla strony rosyjskiej tyleż ryzykowna w wymiarze międzynarodowym co praktycznie niewykonalna na polu wojskowym, zwłaszcza wobec znaczącego wzrostu potencjał Sił Zbrojnych Ukrainy – nie tylko w Donbasie, ale jako całości.

Faktycznie jednak otwarta wojna z Ukrainą nie jest Moskwie do niczego potrzebna. Wydaje się że Rosja osiągnęła już najważniejsze cele swojej polityki wobec Ukrainy: poprzez stworzenie dwóch pseudorepublik na terytorium Ukrainy zyskała czynnik zdolny do stałego destabilizowania sytuacji na Ukrainie stosunkowo niewielkim nakładem środków: w razie potrzeby eskalacją na niewielką skalę lub nawet samą jej groźbą. Zamrożony konflikt na Donbasie oznacza, że Kijów musi odłożyć na bliżej nieokreślone „później” plany integracji czy nawet bliskiej współpracy z Unią Europejską czy NATO, nawet jeżeli i tak są one perspektywą kolejnych kilku czy nawet kilkunastu lat. Z kolei eskalowanie napięcia przy pomocy marionetkowych państewek będzie pozwalało na wpływanie na nastroje społeczne na Ukrainie i podejmowanie prób manipulowania nimi zgodnie z interesami Federacji Rosyjskiej. Realizacji tych celów będzie służyć zapewne budowa baz wojskowych bezpośrednio przy granicy z Ukrainą (w obwodach woroneskim i biełgorodzkim), które będą stanowić zaplecze logistyczne dla działań rosyjskich jednostek wojskowych na terytorium Ukrainy opanowanym przez separatystów.

Taki stan rzeczy może utrzymywać się przez wiele lat, jako że nie należy oczekiwać, by Ukraina podjęła się przeprowadzenia operacji zbrojnej mającej na celu odzyskanie kontroli nad Donbasem – choć tego obawiają się niektórzy przedstawiciele samozwańczych władz obu republik czy były lider oddziałów terrorystycznych DNR, Igor Girkin, który stwierdził, że wobec ograniczenia rosyjskiej obecności, ukraińska armia może zająć Donieck w dwa dni. Jednak zawieszenie broni wynikające z porozumień z Mińska najpewniej nadal będzie respektowane (jak to miało miejsce dotychczas, czyli przy kilkudziesięciu incydentach zbrojnych każdego dnia) wobec faktu, że strona ukraińska stara się ich trzymać, być może nawet zbyt starannie.

Spadek rosyjskiej aktywności w Donbasie związany jest bezpośrednio z rosyjskim zaangażowaniem w Syrii. Już w czasie walk o Debalcewe w styczniu i lutym 2015 roku okazało się, że armia rosyjska ma poważne problemy logistyczne i kadrowe, które utrudniają jej dalsze zaangażowanie w konflikt na Ukrainie. Tym bardziej zrozumiałym jest, że dla podjęcia szerszych działań w Syrii konieczne byłoby choćby tymczasowe uregulowanie sytuacji w Donbasie.

Rosyjska interwencja w Syrii to krok tyleż dla Moskwy ryzykowny co konieczny. Ryzykowny, gdyż oznacza narażenie się na przypadkowe "zderzenie" z siłami innych państw, które są już na miejscu (m.in. USA, Francji oraz krajów arabskich), oraz groźbę uwikłania się na długie lata w kolejną wojnę partyzancką. Warto pamiętać, że Amerykanie w Wietnamie, ZSRR w Afganistanie i znów USA w Afganistanie też zaczynały od kilkuset "doradców" – w efekcie angażując siły liczące setki tysięcy ludzi i ponosząc straty od kilku do kilkudziesięciu tysięcy zabitych. W przypadku aktualnej rosyjskiej interwencji naiwnością byłoby sądzić, że skończy się ona na nalotach z powietrza – już tylko do tego celu konieczne jest posiadanie na ziemi zespołów sił specjalnych zdolnych skutecznie wskazywać cele dla lotnictwa. Z drugiej jednak strony nie zrobienie niczego z sytuacją na Bliskim Wschodzie oznaczałoby dla Moskwy, że za chwilę grupy bojowników ISIS znajdą się na Północnym Kaukazie i/lub w Azji Środkowej (nie licząc rzecz jasna tych, którzy już tam są), a Rosja straci szansę na wystąpienie w roli globalnego gracza rozdającego przynajmniej część kart w regionie. Na ile wystąpienie w tej roli okaże się być sukcesem – to już zupełnie inna sprawa.

Zdaniem części komentatorów, prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin nie osiągnął podczas wystąpienia na Forum 70 Zgromadzenia Ogólnego ONZ swojego zasadniczego celu, jakim było uznanie Rosji za liczącego się partnera krajów aktualnie zaangażowanych w działania wobec ISIS w Syrii i Iraku, zwłaszcza, że dysonans pomiędzy słowami rosyjskiego prezydenta a rzeczywistością (gdyby odnieść jego słowa nie do sytuacji na Bliskim Wschodzie, lecz na Ukrainie) był aż nadto widoczny. Należy jednak założyć, że stosowana przez Moskwę polityka faktów dokonanych wymusi uregulowanie w ten czy inny sposób rosyjskiej obecności wojskowej na Bliskim Wschodzie (zwłaszcza, jeśli alternatywą będą incydenty zbrojne z udziałem żołnierzy rosyjskich i innych państw). Gdyby doszło do szybkiego rozwiązania konfliktu w Syrii, ryzyko podjęte przez Putina niewątpliwie opłaciłoby się, jednak znacznie bardziej prawdopodobnym jest scenariusz w myśl którego Federacja Rosyjska zostanie na długie lata wciągnięta w wojnę partyzancką, która stopniowo będzie wyczerpywać jej siły (nawet jeśli w międzyczasie dojdzie do zniesienia sankcji nałożonych na Rosję w związku z aneksją Krymu i konfliktem w Donbasie).

Z punktu widzenia Ukrainy rosyjskie zaangażowanie na Bliskim Wschodzie ma swoje dobre i złe strony. Do tych pierwszych należy zaliczyć rzecz jasna tymczasowe uspokojenie sytuacji w Donbasie, co pozwala władzom w Kijowie skupić się na reformach i budowaniu potencjału obronnego państwa na wypadek kolejnej rosyjskiej interwencji zbrojnej. Z drugiej jednak strony pojawiają się zagrożenia w wymiarze politycznym: nawet częściowe uregulowanie sytuacji w Syrii i zatrzymanie napływu uchodźców z Bliskiego Wschodu do krajów Unii Europejskiej dałoby stronie rosyjskiej argumenty pozwalające na wymaganie od krajów zachodnich ustępstw: czy to w zakresie zniesienia sankcji czy też zakulisowej zgody na uznanie status quo ws. Krymu i Donbasu. Taki obrót spraw przekreśliłby szanse na rozwiązanie konfliktu zbrojnego we wschodniej części Ukrainy w dającej się przewidzieć przyszłości i faktycznie usankcjonowałby obecną sytuację – a o to właśnie chodzi Rosji.

Dariusz Materniak

Artykuł ukazał się na łamach Portalu Polsko-Ukraińskiego polukr.net