Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Paweł Zerka: Integracja w czasach zarazy

Paweł Zerka: Integracja w czasach zarazy


29 wrzesień 2011
A A A

W tym samym czasie, gdy Unia Europejska zmaga się z kryzysem, po przeciwległej stronie globu, w Ameryce Łacińskiej, odżywają tendencje integracyjne, które pierwszy raz od dawna mają szansę powodzenia. Związek między jednym procesem a drugim jest silniejszy, niżby się z pozoru wydawało.

 

Lekcje z kryzysu

Obserwowana z oddali, Unia Europejska wygląda na pogrążoną w agonii. Nie ma dnia, który nie przynosiłby kolejnych złych wieści. W ostatnich tygodniach mieliśmy już obniżenie ratingu Włoch, uszczuplenie perspektyw wzrostu dla Europy przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy, perturbacje w niemieckiej koalicji rządzącej, fiskalne problemy Francji i coraz częstsze głosy o tym, że nie obędzie się bez restrukturyzacji greckiego długu. Znajdująca się pod ostrzałem tego typu wiadomości światowa opinia publiczna zdolna jest uznać, że UE, jako pionierski projekt głębokiej regionalnej integracji ekonomicznej i politycznej, zwyczajnie nie powiodła się. Tak ocena byłaby pochopna i powierzchowna, niestety jednak, nawet europejscy politycy niewiele ostatnio robią, aby jej zaprzeczyć.

Globalny kryzys gospodarczy i finansowy, którego obecne epicentrum znajduje się akurat w Europie, uwydatnił dwie przełomowe zmiany w międzynarodowym porządku ekonomicznym. Ale te, jeśli już,  wskazują na potrzebę nie słabszej, lecz mocniejszej integracji regionalnej.

Po pierwsze, kryzys wszystkim niedowiarkom udowodnił, że nie ma już odwrotu od międzynarodowej współzależności ekonomicznej. Coraz więcej państw zaczyna sobie zdawać sprawę, że ich globalna konkurencyjność uzależniona jest od rozwoju podstawowej infrastruktury, stabilności makroekonomicznej oraz bezpieczeństwa politycznego – czego nie da się osiągnąć w pojedynkę, bez współpracy z sąsiadami.

Po drugie, kryzys przypieczętował to, o czym mówiono już od dawna – że centrum światowej gospodarki, a z czasem pewnie także polityki, nieuchronnie przenosi się na wschód: do Azji. Chiny przedstawiane są coraz częściej jako pożyczkodawca ostatniej szansy, który dzierży klucz do przetrwania strefy euro. To także od chińskiej konsumpcji ma zależeć gospodarcze odbicie się Stanów Zjednoczonych. A pamiętajmy, że Azja to nie tylko Chiny, ale również Japonia, Indie, Korea Południowa, Indonezja i cała plejada szybko rosnących „tygrysów”.

Ta transformacja również mobilizuje państwa do integracji regionalnej. Coraz więcej państw w Ameryce Łacińskiej orientuje się, że bliskość Chin i innych azjatyckich potęg może być dla nich szansą, z której jednak będą mogły skorzystać tylko wówczas, jeśli uda im się zbudować z nimi relacje symetryczne. A to  będzie trudne do osiągnięcia bez stworzenia silnego regionalnego bloku.

Pacyfik rządzi

Dawno nie obserwowano na tym kontynencie podobnego ożywienia integracyjnego. Część pomysłów wydaje się „trafiona w dziesiątkę”. Niemniej w przypadku Ameryki Łacińskiej nigdy nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Kontynent ten  od dwustu lat bezskutecznie próbuje się zintegrować, choć wydawałoby się, że posiada ku temu naturalne predyspozycje w postaci unii językowej, podobieństwa reżimów oraz wspólnego dziedzictwa kulturowego i instytucjonalnego.

Przez długi czas największe nadzieje na latynoamerykańską integrację wiązano z Mercosurem, obejmującym Argentynę, Brazylię, Paragwaj i Urugwaj. Ten projekt zatrzymał się jednak na poziomie unii celnej i stracił impet, głównie za sprawą różnicy zdań i konfliktów ambicjonalnych między Brazylią a Argentyną. Obecnie, Brazylia zdaje się przywiązywać większą wagę do kontaktów z krajami BRIC(S), niż do współpracy w ramach Mercosuru.

W jeszcze gorszym stanie znajduje się Wspólnota Andyjska, która  10 lat temu dobrze rokowała, ale teraz -po wycofaniu się Wenezueli w 2006 r.- znajduje się w głębokim dołku. Trudno znaleźć wspólny grunt w grupie takich krajów, jak Kolumbia, Peru, Boliwia i Ekwador, które różnią się nie tylko ideologicznie, ale i rozwojowo. Boliwia i Ekwador są kontynentalnymi „pariasami”, podczas gdy Peru i Kolumbia to, obok Brazylii, najprężniej rozwijające się gospodarki w regionie. W 2010 r. Kolumbia została przez bank HSBC ujęta w grupie CIVETS, obejmującej dodatkowo Indonezję, Wietnam, Egipt, Turcję i RPA – czyli kraje, które mają szansę w najbliższych latach zacząć „deptać po piętach” krajom BRIC.

W tej sytuacji, integracja latynoamerykańska postępuje  w trzech innych, jeszcze nieokrzepłych formatach: w ramach Unii Pacyfiku (Alianza del Pacifico), Unii Narodów Południowoamerykańskich (UNASUR) oraz Unii Boliwariańskiej na rzecz Ludów Ameryki (ALBA).

Unia Pacyfiku

Na pierwszy rzut oka, trafiony w sedno wydaje się pomysł Unii Pacyfiku. W kwietniu 2011 r. prezydenci Chile, Peru, Kolumbii i Meksyku podpisali akt powołujący tę organizację, która  ma ambicję ustanowienia za kilka lat jednolitego rynku, na wzór europejski. W tym momencie trwają już prace nad zastąpieniem patchworku dwustronnych umów jednym układem o wolnym handlu. Planuje się też renegocjację umów handlowych, które poszczególne państwa zdążyły zawrzeć z krajami trzecimi – tak aby cały blok korzystał z równie dogodnych warunków wymiany. Wreszcie, rozpoczęto integrację rynków papierów wartościowych Chile, Peru i Kolumbii, w czym pomagają im m. in. eksperci ze Szwajcarii.

W przeciwieństwie do większości poprzednich inicjatyw integracyjnych w Ameryce Łacińskiej, Unia Pacyfiku obejmuje kraje pod wieloma względami bardzo do siebie podobne: prężnie rozwijające się, ideologicznie przywiązane do wolnego handlu i demokracji przedstawicielskiej, prowadzące szeroką wymianę handlową z USA, a co najważniejsze – posiadające wybrzeże Pacyficzne i pragnące poprzez wspólne działanie zapewnić sobie mocniejszą pozycję w relacjach ze wschodzącymi potęgami azjatyckimi. Co prawda, kraje Unii nie tworzą zwartego bloku geograficznego: Meksyk oddzielony jest od reszty całą Ameryką Środkową, zaś między Kolumbią a Peru leży biedny Ekwador, który póki co do uczestnictwa w tej grupie ani się nie kwapi, ani nie kwalifikuje. Ale to nie przeszkadza tym krajom poważnie myśleć o współpracy w zakresie budowy dróg, portów i sieci elektrycznej. Tego typu projekty mają zostać zrealizowane głównie w Kolumbii ‑która cierpi na niedorozwój infrastruktury, podczas gdy dla Chile i Peru stanowi potencjalne okno na Atlantyk- a także w Ameryce Środkowej, po to by w końcu połączyć Meksyk z Ameryką Południową.

Wspólne priorytety, podobieństwo gospodarcze i polityczne, ograniczenie Unii do wąskiego grona krajów, a także natychmiastowe rozpoczęcie integracji – wszystko to, póki co, dobrze rokuje na przyszłość.  Jednak zdaniem ekspertów, na przeszkodzie współpracy w tym formacie może stanąć rozwój stosunków między Brazylią a Peru. Nie wiadomo też, jak poradzą sobie z integracją  Kolumbia i Meksyk, które -choć rozwijają się prężnie- wciąż borykają się z konfliktami wewnętrznymi.

Alternatywa Boliwariańska

Powoli uchodzi powietrze z głośnej do niedawna inicjatywy Hugo Chaveza. ALBA łączy osiem niegraniczących ze sobą krajów: Wenezuelę, Boliwię, Ekwador i Nikaraguę oraz mniej znaczące, ale zainteresowane wenezuelską ropą naftową karaibskie wyspy - Antiguę i Barbudę, Dominikę, Saint Vincent i Grenadyny. Celem tej promowanej przez Chaveza inicjatywy było powołanie strefy wolnego handlu i unii monetarnej, która stosowałaby wspólną walutę o nazwie sucre. Póki co, nic z tych planów nie wyszło. Nawet strefa wolnego handlu ma małe szanse powodzenia, zważywszy że Nikaragua należy już do Środkowoamerykańskiej Strefy Wolnego Handlu (CAFTA). ALBA przypomina zbieraninę biednych krajów, połączonych nienawiścią do USA, sympatią wobec Chaveza lub uzależnieniem od wenezuelskiego paliwa. Jak do tej pory, jedynym wymiernym efektem powstania tej formacji było... doprowadzenie Wspólnoty Andyjskiej do kryzysu. A to stanowi dodatkowy argument za tym, aby projekty integracyjne, przynajmniej na wstępnym etapie, ograniczać do państw ideologicznie i gospodarczo podobnych do siebie – jak w przypadku Unii Pacyfiku.

UNASUR

Jednym z powodów, dlaczego ALBA straciła impet, było pojawienie się alternatywnej inicjatywy, forsowanej przez potencjalnego hegemona regionalnego – Brazylię.  UNASUR to organizacja skupiająca wszystkie kraje Ameryki Południowej. Liderem grupy jest Brazylia, jak na ironię jedyny na kontynencie kraj portugalsko, a nie hiszpańskojęzyczny. UNASUR postrzegany jest jako narzędzie służące Brazylii do wzmocnienia własnej pozycji w systemie międzynarodowym. To Brazylia promuje pomysł powołania strefy wolnego handlu, która byłaby trzecią co do wielkości na świecie: po UE i NAFTA. Ale póki co, UNASUR jest jedynie klubem dyskusyjnym, nie mającym żadnego przełożenia na politykę poszczególnych państw. Dlatego, chociaż latem głośno było o porozumieniu zawartym na spotkaniu UNASUR, zgodnie z którym kraje Ameryki Południowej miałyby skoordynować swoje działania w zakresie polityki monetarnej w reakcji na globalny kryzys finansowy, póki co nic z tego nie wynikło.

Poważną barierą dla współpracy w ramach UNASUR jest obecność silnie zantagonizowanych państw, należących z jednej strony do ALBA, a z drugiej do Unii Pacyfiku. To dlatego Prof. Edgar Vieira, Kolumbijczyk specjalizujący się w integracji latynoamerykańskiej, twierdzi, że w najbliższym czasie odbywać się będzie ona w tych dwóch mniejszych gronach.

Ale istnieją też odmienne opinie. Aldo Olano, Peruwiańczyk wykładający na Universidad Externado w Bogocie, wskazuje na niebezpieczeństwo wyhamowania współpracy w ramach Unii Pacyfiku, w miarę jak za pośrednictwem UNASUR rozwijać się będą relacje między Peru a Brazylią. W ciągu ostatnich dziesięciu lat odbyło się aż czternaście szczytów prezydenckich między tymi dwoma krajami. Oba mają wymierny interes w rozwoju wzajemnych kontaktów: Peru szuka możliwości wejścia na potężny rynek wewnętrzny Brazylii, ta zaś pilnie potrzebuje dostępu do Pacyfiku, aby łatwiej jej było handlować z Azją. Nowy prezydent Peru, Ollanta Humala, jest zafascynowany Brazylią i inspiruje się jej doświadczeniami w projektach z zakresu polityki społecznej. O ile nie ma w tym nic złego, to zacieśnienie więzów między Peru a Brazylią może z czasem stać się przeszkodą dla planowanej głębokiej integracji w gronie państw wybrzeża Pacyfiku. Wskazywało już na to chwilowe wycofanie się Peru z inicjatywy integrowania giełd Bogoty, Limy i Santiago.

Europo, obudź się!

Kryzys zdążył już obnażyć tektoniczne przesunięcia w systemie międzynarodowym: w kierunku nie tylko Azji, ale również innych wschodzących regionów – z Ameryką Łacińską włącznie. Pokazał też, że światowa gospodarka, a w ślad za nią pewnie również polityka, mimo utrzymującej się wysokiej współzależności powoli polaryzują się. To zaś stawia w lepszej pozycji te państwa, które należą do regionalnych bloków, zwłaszcza jeśli te oparte są na silnych fundamentach współpracy ekonomicznej.

Państwa Unii Pacyfiku wyciągnęły z tego prawidłowe wnioski, teraz pozostaje trzymać kciuki za to, aby ich „pomysł na integrację” powiódł się. W międzyczasie, warto zastanowić się,  jakie wnioski powinny z nowej sytuacji wyciągnąć kraje europejskie, w tym Polska. Nie ulega wątpliwości, że musimy rozejrzeć się dokoła i na nowo przemyśleć swoje miejsce w świecie, który z coraz większym zaciekawieniem patrzy na Azję. To zaś wymaga  dwóch działań.

Po pierwsze, my też powinniśmy w końcu potraktować Azję poważnie. Nasz kraj jest pod tym względem podobny do Kolumbii, która zaczyna się interesować Azją w dekadę lub dwie po swoich sąsiadach. Dopiero teraz przypomina sobie o tym, że ma 1300 km wybrzeża nad Pacyfikiem. Chile, Peru i Meksyk zaangażowały się we współpracę z krajami azjatyckimi jeszcze w latach osiemdziesiątych. Dzięki temu, udało im się wejść do Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (APEC) i rozwinąć wymianę handlową z wieloma krajami regionu. Kolumbia miała obiecujące tradycje: relacje z Japonią nawiązała już w 1904 r., a w latach pięćdziesiątych była jedynym krajem latynoamerykańskim biorącym udział w wojnie koreańskiej. Jednakże potem jej uwaga skupiła się na Stanach Zjednoczonych i Europie, zaś wszystko inne -z własnym regionem włącznie- mało ją interesowało.

Zawiązana w ostatnich miesiącach współpraca w ramach Unii Pacyfiku ma pomóc Kolumbii w nadrobieniu tych zapóźnień. A o tym, że obecny rząd traktuje ten cel poważnie, świadczyć ma niedawna tygodniowa wizyta prezydenta Santosa w Azji. Tyle tylko, że podczas tej wizyty odwiedził jedynie Japonię i Koreę, omijając Chiny, Indonezję i inne szybko rozwijające się państwa regionu. Dr Lina Luna z Universidad Externado w Bogocie zwraca uwagę na szereg innych błędów, które Kolumbia zdążyła popełnić w ostatnich latach w stosunku do Chin. Dopiero w ostatniej chwili zdecydowała się wziąć udział w wystawie Expo w Szanghaju. Poprzedni prezydent, Alvaro Uribe, owszem odwiedził Chiny, ale zaraz potem poleciał do Japonii i poparł jej ambicje wejścia do Rady Bezpieczeństwa ONZ – co dla Chin było prawdziwym afrontem. A obecny prezydent, Juan Santos, rozdrażnił Chińczyków wykorzystując ich propozycję budowy kanału równoległego do Panamskiego jako kartę przetargową w negocjacjach wolnohandlowych z USA. Dr Luna podkreśla, że na nic się nie zda aktualna ofensywa dyplomatyczna, jeżeli rząd Kolumbii nie ma pomysłu na stosunki z Azją i nie wie, czy ewentualne umowy o wolnym handlu korespondowałyby z krajową strategią rozwojową.

Polsce, tak jak Kolumbii, przydałoby się azjatyckie przebudzenie. Nie chodzi jednak o poddanie się owczemu pędowi, powszechnej „modzie na Azję”, ale o dokładne przemyślenie tego, w jaki sposób rozwój Dalekiego Wschodu mógłby stanowić dla nas szansę. Mało prawdopodobne, abyśmy świadomie wypracowali strategię wobec Azji, jeżeli cały czas traktujemy ją po macoszemu - o czym świadczy chociażby niewielka liczba dyplomatów i ekspertów zajmujących się w Polsce Wschodnią Azją, nie mówiąc już o ciągłym braku bezpośredniego połączenia lotniczego Warszawy z Chinami.

Po drugie jednak, docenienie Wschodniej Azji i innych wschodzących potęg nie powinno implikować pogodzenia się ze schyłkiem Europy. Europie jest obecnie skupiona na własnym podwórku, przez co naszej świadomości umykają zmiany w globalnej równowadze sił. Ameryka Łacińska, owszem, z coraz większym zainteresowaniem zerka na Daleki Wschód. Ale duża w tym zasługa  samej Europy i Stanów Zjednoczonych, które od lat przykładają do tego regionu niewielką wagę. Unijna polityka względem Ameryki Łacińskiej, pomijając pomocą rozwojową i wspólne stanowisko względem Kuby, praktycznie nie istnieje. Nie jesteśmy w stanie zatwierdzić układu o wolnym handlu z Kolumbią ani z Mercosurem, bo staliśmy się zakładnikami europejskich rolników (którzy nota bene z typem idealnym rolnika mają coraz mniej wspólnego).

Europa musi na nowo upozycjonować się w przestrzeni globalnej, co wymaga przygotowania atrakcyjnej oferty dla dotychczas niedocenianych krajów i regionów. I nie łudźmy się, że mamy czas. Im dłużej będziemy zwlekać, tym trudniej będzie nam negocjować z coraz bardziej zintegrowanymi regionami, nie mówiąc już o tym, że (jak to już bywa w życiu) stopniowo będziemy stawać się dla nich coraz mniej atrakcyjni.

Paweł Zerka jest Analitykiem w demosEUROPA, obecnie z wizytą studyjną w Ameryce Łacińskiej.