Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Dominik Wach: Zielona rewolucja

Dominik Wach: Zielona rewolucja


06 grudzień 2011
A A A

Z historii znamy wiele rewolucji, którym nadawano nazwy związane z kolorami. Czy również przemiany społeczno-polityczne zapoczątkowane tzw. Arabską Wiosną doczekają się takiego określenia?  Wydaje się, że najwłaściwszy okazałby się tu kolor zielony. Zieleń jest bowiem kolorem islamu, islamu który dzięki arabskim rewolucjom wyszedł z cienia dyktatorów i zdecydowanie wkroczył na scenę polityczną.

Nie jest tajemnicą, że w krajach arabskich dominują muzułmanie, a ich wiara ma ogromny wpływ na obyczajowość, struktury społeczne czy postrzeganie świata. Nikt nie ukrywa również, że islam to nie tylko religia lecz także system wartości regulujący niemal wszystkie dziedziny życia – włącznie z prawem i polityką. Niemniej, we współczesnym świecie kraje oparte na szarijacie i zdominowane przez władze ściśle odwołujące się do islamu są anomalią, a nie regułą. Świat arabski do niedawna zdominowany był przez dyktatorów i służące im partie wodzowskie, które w zachodnim postrzeganiu polityki byłyby określone jako świeckie, a wręcz laickie. Gdy sięgniemy głębiej do historii władze te okażą się jeszcze bardziej odchylone w stronę Moskwy i znanego z bloku wschodniego systemu zwanego niekiedy realnym socjalizmem.

Przez lata udawało się skostniałym aparatom partyjnym skutecznie izolować, marginalizować i zwalczać ruchy odwołujące się do islamskiej koncepcji społeczeństwa i państwa. Przywódcy tacy jak Mubarak, Ben Ali czy Kaddafi skutecznie utrzymywali swoje, wydawałoby się nienaruszalne pozycje i w zależności od potrzeb i warunków wykorzystywali islam i ugrupowania islamskie do realizacji swoich interesów. To w ich gestii pozostawała decyzja czy islamiści mogą działać legalnie czy muszą schodzić do podziemia, czy rządzone przez ich państwo będzie łączyło w sobie realny socjalizm z islamem czy pozostanie zwykłym i nieskrywanym państwem o autorytarnych rządach.

Utrzymywanie się przy władzy  dyktatorów nauczyło jednak liderów organizacji islamskich, takich jak np. Bractwo Muzułmańskie, cierpliwości. Niezależnie od możliwości jakie dawał im rząd ugrupowania te realizowały swój plan. Praca oddolna i ścisły kontakt ze społeczeństwem, ukierunkowanie na najniższe warstwy i osoby zagrożone wykluczeniem, a przede wszystkim powoływanie się na wartości bliskie każdemu muzułmanowi przekładały się na ciągły wzrost poparcia.

Choć elity polityczne miały się dobrze, a „czerwone socjalistyczne sztandary” płynnie zmieniono na te z symbolem dolara, to lud coraz częściej i śmielej manifestowało przywiązanie do wartości islamskich i chęć zawieszenia „zielonej flagi” na budynkach rządowych.

Pierwsze przejawy wyraźnego zwracania się społeczeństwa w stronę ugrupowań islamskich można było zaobserwować w Algierii, w której to na początku lat 90. Islamski Front Ocalenia wygrał wybory komunalne i regionalne, a następnie pierwszą turę wyborów parlamentarnych. Szybko okazało się jednak, że jest jeszcze za wcześnie na tak drastyczne zmiany. Wojsko zdelegalizowało zwycięską partię i unieważniło wybory. Islamiści ponownie musieli zejść do podziemia.

Również świat zachodni, stopniowo przejmujący byłe strefy wpływów ZSRR i układający się z dotychczasowymi przywódcami, postrzegał ruchy islamskie jako wyjątkowe zagrożenie dla ich interesów. Łatwiej było układać się z dobrze zakorzenionymi władzami niż z nieprzewidywalnymi organizacjami mającymi faktyczne poparcie społeczne. Sytuacja była zatem niesprzyjająca do podejmowania bardziej zdecydowanych działań przez islamistów i prób wpływania na politykę poszczególnych krajów.

Nowe milenium przyniosło jednak zmiany. Z jednej strony zamachy z 11 września 2001 roku wywołały falę krytyki i strachu przed islamem, a muzułmanin stawał się często synonimem terrorysty i skrajnego fanatyka religijnego. Z drugiej, już w rok po tych tragicznych wydarzeniach, w tureckich wyborach parlamentarnych zwyciężyła Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), założona przez reformistyczną frakcję islamistów i konserwatystów z kilku innych partii tureckich.

AKP stała się szybko przykładem dla arabskich ugrupowań starających się godzić idee religijne z coraz wyraźniejszymi demokratycznymi potrzebami społeczeństwa. Egipskie Bractwo Muzułmańskie i jego odłamy w innych krajach coraz częściej podnosiły kwestie związane z demokratyzacją życia politycznego, z potrzebami zmiany dotychczasowego stanu rzeczy.

Rozdźwięk między obiegową i negatywną opinią o islamistach na zachodzie, który wspierał dyktatorskie rządy, a zdaniem społeczeństw arabskich widzących w ugrupowania muzułmańskich szansę na oczyszczenie sceny politycznej i wysokie standardy moralne stawał się coraz wyraźniejszy.

Kolejnym przejawem zmiany status quo w polityce arabskiej były wybory do parlamentu Autonomii Palestyńskiej. To właśnie głosowanie z 2006 roku dowiodło, że Arabowie mają dość korupcji, poplecznictwa i paternalizmu. W dużej mierze islamski Hamas zawdzięczał swe zwycięstwo sprzeciwowi wobec zepsuciu moralnemu Fatahu. Na Islamski Ruch Oporu głosowali nie tylko jego zwolennicy i religijni muzułmanie, lecz także osoby widzące w nim wysokie standardy etyczne.

Specyficzna sytuacja Autonomii Palestyńskiej oraz ogromny sprzeciw Izraela i świata zachodniego wobec uznania wyników wyborów spowodowały, że ponownie islamiści z innych krajów zmuszeni byli do dalszego czekania na swoją szansę. Palestyńskie doświadczenia dały im jednak idealną lekcję w jaki sposób zwiększać swoje poparcie wśród społeczeństwa, jak wykorzystywać, ale i przyjmować do swego programu coraz popularniejsze idee demokratyczne. 

Tak właśnie działało egipskie Bractwo Muzułmańskie, w którym niektóre frakcje entuzjastycznie podchodziły do stopniowej demokratyzacji życia społecznego i politycznego. Paradoksalnie, to właśnie takie ugrupowania, z założenia religijne i konserwatywne, były niezwykle wyczulone na potrzeby i nastroje społeczne. To właśnie one dostrzegały coraz powszechniejsze niezadowolenie ludności z dotychczasowej sytuacji, zarówno ekonomicznej, społecznej jak i politycznej.

Choć takie nastroje budziły się powoli, to ruchy islamskie stopniowo modyfikowały swe stanowiska i stale zyskiwały nowych zwolenników. Doprowadziło to do sytuacji, w której w momencie wybuchu tzw. Arabskiej Wiosny na początku 2011 roku to Bractwo Muzułmańskie i jego frakcje i odłamy w poszczególnych krajach okazały się najlepiej zorganizowanymi ugrupowaniami opozycyjnymi.

Mimo, iż bezsprzecznie rewolucje nie były przez nich inspirowane, a protesty wynikały z frustracji młodych ludzi to właśnie islamiści stawali się nieformalnym punktem odniesienia względem dotychczasowych władz. Spontaniczne protesty musiały bowiem kiedyś się zakończyć, a miejsce obalonych dyktatorów musiały zająć nowe elity polityczno-społeczne.

Nie powinno zatem dziwić, że budowane stopniowo i konsekwentnie elity skupione wokół ugrupowań islamskich okazały się naturalnymi następcami. Nie jest również zaskoczeniem zwycięstwo islamskiej Nahdy w wyborach do tunezyjskiej konstytuanty, czy marokańskiej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (PJD) w wyborach parlamentarnych. Nie jest także zaskoczeniem dobry wynik Partii Wolności i Sprawiedliwości (FJP) związanej z Bractwem Muzułmańskim w pierwszej turze egipskich wyborów. Są to bowiem, wbrew wielu opiniom zachodnich mediów, partie umiarkowane, których ideologią jest islamska demokracja.

Choć pojęcie islamskiej demokracji jest wielokrotnie negowane, a często idea państwa islamskiego i demokratycznego przedstawiane są jako dwie skrajności trzeba sobie uświadomić, że demokracji nie da się narzucić. Mimo wielu starań nigdy i nigdzie się to nie udało. Ustrój demokratyczny może wprowadzić jedynie społeczeństwo, które tego chce, które dąży do związanych z demokracją idei, walczy o nie i dostosowuje je do własnych potrzeb i realiów. 

Stąd też demokracje znane z USA czy Wielkiej Brytanii znacznie różnią się od tych znanych z krajów postkomunistycznych. Dochodzenie do ustroju demokratycznego jest również długotrwałym procesem, a nie wynikiem rewolucji czy przewrotu. Chyba nie ma innego narodu, który lepiej rozumiałby ten proces niż Polacy, którzy przez lata walczyli o zmiany, a gdy już je wywalczyli stale uczą się na własnych błędach by udoskonalać zdobycze rewolucji.

Tak też trzeba postrzegać obecną sytuację w świecie arabskim. Nie należy bagatelizować zmian jakie zaszły w ruchach islamskich, nie należy umniejszać ich starań i wrażliwości na nastroje społeczne. W końcu nie należy zapominać o kontekście kulturowym, o odmiennych niż zachodnie wartościach wyznawanych przez ludy arabskie. Choć kraje takie jak Tunezja, Maroko czy Egipt czeka jeszcze bardzo długa droga zanim zapanują tam dojrzałe rządy demokratyczne to już dziś można powiedzieć, że zrobiły one pierwszy krok w tym kierunku. I nie ma znaczenia, że ten pierwszy krok dokonał się przy udziale konserwatystów i pod zielonym sztandarem islamu – ważne że jest to krok we właściwym kierunku.