Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Magdalena Górnicka: Hydraulik pogromca?

Magdalena Górnicka: Hydraulik pogromca?


18 październik 2008
A A A

Przywołany ponad dwadzieścia razy podczas ostatniej prezydenckiej debaty „Joe-hydraulik”, czyli Joe Wurzelbacher z Ohio, stał się prawdziwą gwiazdą mediów i kartą przetargową w wyścigu do Białego Domu.

Nic nie zapowiadało katastrofy. Gdy na wiecu w Toledo, jeden z wyborców zarzucił Barackowi Obamie, że planowane przez niego podwyżki podatków dla firm zarabiających ponad 250 tys. dolarów rocznie, dotkną nie tylko krezusów z Wall Street, ale i przedsiębiorców z Main Street, nikt nie potraktował tych słów poważnie.

Jednak gdy podczas środowej debaty zarzuty „Joego – hydraulika” powtórzył John McCain, zaczęło robić się groźnie.

Sztab Baracka Obamy jest doskonale przygotowany, by zarządzać milionami takich wyborców: angażować ich, motywować.

Sprawa hydraulika z Ohio pokazała jednak, że Demokraci gubią się, gdy wyborcy zaczynają... stawiać pytania. Wina nie leży jedynie po stronie Obamy – afera z Joem mogłaby przytrafić się równie dobrze McCainowi. Obama, stawiając na kampanię w Internecie, Web 2.0 i sprzężenie zwrotne z wyborcami, powinien się jednak bardziej liczyć z taką ewentualnością.

Obaj kandydaci postawili na PR. Dużo lepszych speców od wizerunku zatrudnił Barack Obama. Dzięki nim z kandydata-outsidera przemienił się w męża stanu, którego kocha cała Ameryka i co najmniej połowa reszty świata. Naturalny talent retoryczny pozwolił mu też trafiać do ludzi. Obama mówi prosto i z serca. Jest przy tym dużo bardziej naturalny niż McCain.

Skrzydlate słowa z przemówień Obamy przyczyniły się do powstania teledysku „Yes, we can”, który oprócz milionowych odtworzeń w sieci, doczekał się wielu przeróbek, polemik i tłumaczeń na inne języki. Obama inspiruje.

I tutaj pojawia się Joe. Taki mały, prosty i boleśnie przyziemny hydraulik, pracujący po dwanaście godzin na dobę. Nie ma wiele czasu na snucie rozważań filozoficznych i zapewne niewiele wie o mechanizmach władzy. Po prostu słucha, liczy i pyta. Obama mówi: „Ulżę amerykańskim rodzinom. Po kieszeni uderzymy najbogatszych”. Najbogatszych – czyli w domyśle – tych, którzy są winni kryzysu finansowego, zauszników Busha i naftowych bonzów czerpiących korzyści z wojny w Iraku.

„Chwila, chwila” – myśli Joe – „jeśli rzucę teraz pracę i założę własną firmę, może się okazać, że te dodatkowe podatki wymierzone będą...we mnie. Że ja też będę płacił więcej!”.

Postępowanie Joego było zupełnie racjonalne, a więc dalekie od praktyki kampanii prezydenckiej.

Górnolotne hasła świetnie się sprzedają, ale przekładając je na rzeczywistość, mogą okazać się gorzką pigułką dla tych, których wcześniej uwiodły.

Barack Obama, umieszczając w swoim programie takie, a nie inne założenia, nie liczył się z tym, że któryś z wyborców siądzie i przeliczy jego propozycje. Media miał po swojej stronie, a gdyby uderzył jakiś konserwatywny publicysta, zawsze można zarzucić, że jest poplecznikiem Busha i jego neokonserwatywnych zauszników.

Tymczasem Joe był tak zwykły i tak normalny. Demokratyczni PR-owcy (republikańscy pewnie też, gdyby to na nich padło) nie byli przygotowani na atak z tej strony.

To po prostu nie miało prawa się zdarzyć. Joe miał machać chorągiewką i bić brawo, a nie pytać.

Po prezydenckiej debacie zaczęła się nagonka na Wurzelbachera. Że jest podstawiony przez Republikanów, że jego życiorys nie jest wcale taki kryształowy. W końcu kim on jest, że miał czelność zapytać?

Jest po prostu wyborcą. Nie musi być kryształowy, to nie on kandyduje (a obu kandydatom przecież do kryształowości wcale nie tak blisko). Amerykanie nie są narodem aniołów. Żaden naród nie jest. Wyborca głosuje, więc wymaga. Chce wiedzieć, kogo popiera i co z tego będzie miał. To tylko demokracja. Joe nie głosuje na przebojową piosenkę, czy mit bohatera z Wietnamu. Głosuje na prezydenta.

„Odwaga” Joego została nagłośniona przez Internet. Inni mogą – o zgrozo – też zacząć czytać i analizować programy obu kandydatów. I pytać, pytać, pytać.

Nie będzie można ich zbyć PR-owską nowomową.

„Joe hydraulik” stanie się symbolem powrotu demokracji do jej korzeni. Bolesnym – zwłaszcza, jeśli okaże się, że groźniejsi dla przyszłego prezydenta (ktokolwiek nim zostanie) od Putina i Ahmadineżada są jego właśni wyborcy.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.