Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Joanna Mieszko - Wiórkiewicz: O niemieckiej kulturze cierpienia

Joanna Mieszko - Wiórkiewicz: O niemieckiej kulturze cierpienia


13 kwiecień 2006
A A A

Ponad piętnaście milionów Niemców i wiele innych ludów stały się w minionym wieku XX ofiarami etnicznie uzasadnianych wypędzeń  - powtarza jak mantrę Erika Steinbach.  Przy czym liczba "wypędzonych" rośnie z roku na rok. W końcu lat 90 Herbert Hupka mówił o 14 milionach, prezydent Rau na dorocznym spotkaniu Ziomkostw w "Operze Komicznej" w Berlinie w roku 2003 powiedział już o 15 milionach, obecnie Frau Steinbach zaokrągla tę liczbę w górę mówiąc o   p o n a d  piętnastu milionach". W przeciwieństwie do tego liczba uśmierconych przez Niemców Żydów, Romów, Polaków i Rosjan w obliczeniach niemieckich naukowców topnieje szybciej niż alpejskie lodowce.

Coraz częściej Niemcy są przedstawiani jako ofiary innych narodów. Jak się mają trzy miliony (a może tylko dwa i pół? a może tak naprawdę 700 tysięcy? - takie liczby słyszy się obecnie w Niemczech z tzw. "poważnych ust") zamordowanych Żydów do  p o n a d  15 milionów niemieckich ofiar. To, że "ofiary" owe w przeważającej części żyją w dobrobycie w RFN, a ofiary Auschwitz i innych obozów koncentracyjnych użyźniają okoliczne pola,  nie ma dla przewodniczącej Fundacji "Centrum Przeciwko Wypędzeniom" znaczenia.

Mauzoleum wypędzonych

W połowie 1999 roku podczas "Dnia niemieckich wypędzonych" zorganizowanego w Berlinie z okazji 50-lecia RFN zapowiedziano utworzenie Fundacji Niemieckich Wypędzonych. Pomysł został natychmiast poparty przez przedstawicieli rządu; goszczący na spotkaniu minister spraw wewnętrznych Otto Schily nieoczekiwanie ostro skrytykował dotychczasowy lekceważący stosunek niemieckiej lewicy do przesiedleńców. Rok później, w czerwcu 2000, Związek Wypędzonych przedstawił zawarty na 21 stronach oficjalny projekt fundacji. Powszechna akceptacja dla pomysłu była tym bardziej zdumiewająca, że temat tzw. wypędzeń, czyli przymusowych deportacji ludności niemieckiej z terenu czeskich Sudetów oraz polskich obszarów Śląska i Pomorza jak żaden inny jest obszernie opisywany we wspomnieniach, powieściach, pracach zbiorowych, a także dokumentowany w mediach. Ilość pomników, izb pamięci, muzeów "ojczyźnianych" oraz działów w muzeach historycznych, pomimo ograniczonych wskutek kryzysu finansów państwowych, jest imponująca. Tym razem jednak chodziło o coś więcej: oto z błogosławieństwem władz państwowych miało zostać utworzone centralne mauzoleum, finansowane ze środków państwowych, a zorganizowane i kierowane przez Związek Wypędzonych. Jego zadaniem miałoby być przeforsowanie jednorodnego obrazu niedawnej przeszłości.

Przewodnicząca Związku Wypędzonych, posłanka do Bundestagu z ramienia CDU, Erika Steinbach jasno przedstawiła ideę "Centrum Przeciwko Wypędzeniom". Ma ono powstać w historycznej i przestrzennej bliskości pomnika Holocaustu przy Bramie Brandenburskiej, a ideą ma przypominać waszyngtońskie Holocaust-Memorial-Museum. W końcu, jak powiedziała Erika Steinbach: W gruncie rzeczy tematy Żydów i wypędzonych uzupełniają się wzajemnie. To nieludzkie szaleństwo rasowe tu i tam powinno być przedmiotem zainteresowania naszego Centrum.

Przekręcanie historii od początku stanowi zasadnicze narzędzie strategii niemieckich ziomkostw. Teraz ma się ono zmaterializować w postaci centralnej placówki wystawienniczo-muzealnej, gdzie rola Niemców jako największej liczbowo grupy ofiar drugiej wojny światowej zostanie ostatecznie usankcjonowana. Stąd też Fundacja od początku poszukuje bliskości drugiej w liczbowej kolejności grupy, której status ofiary jest na całym świecie niepodważalny: Żydów. "Ludzie po naszej stronie" - brzmi tytuł działu na internetowej stronie Fundacji, gdzie zaprezentowane są najbardziej w Niemczech znane i otoczone szacunkiem  osoby pochodzenia żydowskiego popierające ideę "Centrum": m.inn. publicysta i zagorzały antynazista Ralf Giordano, inteletualista węgierski, wieloletni prezes Akademii Sztuk w Berlinie György Konrad, węgierski pisarz Imre Kertesz  i last but not least  "patriota żydowsko-niemiecki", znany z kontrowersyjnych wypowiedzi historyk z Uniwersytetu Bundeswehry w Monachium Michael Wolfsohn. Naukowy obiektywizm mają zapewniać z drugiej strony: m.inn. konserwatywny historyk Arnulf Baring, prof. Knopp z telewizji  ZDF, Joachim Gauck oraz pisarz i dziennikarz , specjalista od islamu Peter Scholl-Latour. Ocknął się nagle w ostatnich dniach lutego inny żydowski "człowiek po naszej stronie" - znany i wielokrotnie nagradzany w Niemczech szczególnie za swą krytykę Izraela wobec Palestyny historyk, prof.Moshe Zimmermann z uniwersytetu w Jerozolimie. Ostro zaprotestował on w liście do Eryki Steinbach przeciwko planom Fundacji, które jego zdaniem "prowadzą do relatywizacji historii" i " stawiają niemieckie ofiary wojny na tym samym poziomie, co żydowskie ofiary niemieckiego mordu w obozach zagłady". Swoje uczestnictwo w radzie naukowej, które było według niego "rodzajem alibi dla Fundacji" uznał prof. Zimmermann za zakończone. Warto na marginesie dodać, że wątpliwości co do sensu działalności Fundacji wyrażał on w niemieckich mediach już w r. 2003. Nie minęło wiele tygodni, gdy jego nazwisko uświetniło listę rady naukowej Fundacji....

Upragniony status ofiar Historii

Nawet największy polski przyjaciel Niemców Władysław Bartoszewski, jeszcze jako minister spraw zagranicznych, pozwolił się w związku z tym tematem "zinstrumentalizować". W swoim - mało w Polsce znanym, ale w Niemczech przyjętym z wielkim aplauzem - przemówieniu w Bundestagu jesienią 2001 wyraził w związku z przesiedleniami Niemców głęboki żal, co odbiło się w niemieckich mediach sporym echem i zostało odebrane jako oficjalne potwierdzenie "polskiej winy". Fakt ten przyspieszył jeszcze starania Eriki Steinbach. Jednocześnie w obu głównych programach telewizji publicznej pokazywano nowe, nakręcone z wielkim epickim rozmachem seriale dokumentalne. W ARD Wypędzeni - ostatnie ofiary Hitlera, w ZDF  Wielka ucieczka, pod dyrekcją wymienionego wyżej prof. Knoppa. Nastrój swoistej euforii spowodował dodatkowo medialny hałas wokół książki Günthera Grassa Idąc rakiem, autora, który był w Niemczech dotąd zdecydowanie nielubiany, w głównej mierze za swój krytyczny stosunek do nazistowskich Niemców wyrażony w Blaszanym bębenku.

Tak oto powstała nowa niemiecka "kultura cierpienia", która przez siedem ostatnich lat nie tylko  nie straciła ani grama na wadze, lecz  wciąż nabiera nowego  rozpędu.  Jeszcze w pierwszej fazie dyskusji nad powstaniem Centrum Przeciw Wypędzeniom rząd RFN domagał się, aby wystawa w Centrum nie koncentrowała się wyłącznie na niemieckich cierpieniach, lecz pokazywała je "w kontekście europejskim", cokolwiek by to miało znaczyć. Dziś widać to, co przewidywali znawcy tematu z Polski i Czech - oto szczególnie w kontekście europejskim Niemcy są przedstawiani jako ofiary innych narodów. Upragniony status ofiary Historii, co od klęski w I wojnie światowej stanowi w Niemczech dominujące poczucie, po 60 latach od klęski w II wojnie światowej został w RFN usankcjonowany. Zasługi p. Steinbach w tym względzie są nie do przecenienia, ale przecież na ten spektakularny sukces pracowało wiele innych osób. Nie tylko naukowcy, których osiągnięcia, szczególnie w algebrze, są znaczące, ale przede wszystkim ludzie kultury. Szczególny nacisk, co zrozumiałe, położono na kinematografię. Tym bardziej, że dzięki Berlinale dotrzeć można z pożądanym przesłaniem do międzynarodowej krytyki. Do zakłamanego historycznie kiczu Aimee i Jaguar muzykę napisał polski kompozytor Jan Kaczmarek, co zostało w Berlinie nagrodzone i tym samym film wyróżniono z masy innych propozycji. Inny kicz - Upadek na podstawie powieści biografa Hitlera, Joachima Festa - opowieść o ostatnich dniach Hitlera w bunkrze pod Placem Poczdamskim, bił rekordy popularności. Najbardziej znany i ceniony reżyser niemiecki Wim Wenders uratował twarz części krytycznych wobec tego "dzieła" Niemców, dając na swój koszt ogromne krytyczne wobec filmu ogłoszenie do gazety. Żaden telewizyjny talkshow, od których w niemieckich programach aż się roi, nie dał mu możliwości bezpośredniej reakcji na film. Niejako dla równowagi za sfilmowanie niegdyś Blaszanego bębenka  Völker Schlöndorf wziął na warsztat od razu dwa filmy pokazujące szlachetnych Niemców walczących z poświęceniem życia z nazizmem: raz jest to ksiądz, innym razem rodzeństwo Scholl z Monachium.

Doszła do tego gorąca publiczna dyskusja wywołana książką konserwatywnego historyka Jörga Friedricha na temat zbombardowania Drezna - Pożar. To właśnie wówczas słowa holocaust zaczęto używać w odniesieniu do narodu niemieckiego. Procesy w Norymberdze, w interpretacji dyskutujących w telewizji niektórych historyków oraz samego prezydenta Raua okazały się być  "zemstą zwycięzców" . Dotąd było to pojęcie używane ściszonym głosem tylko w narożnych knajpach po wypiciu przynajmniej trzech kufli piwa.

Na tropie alibi

Zastrzeżenia krytycznej części (prawda, że niewielkiej) niemieckich intelektualistów z powodu widocznych gołym okiem uproszczeń i przekłamań, znalazły wyraz w apelu przeciwko utworzeniu "Centrum" (http://www.salzborn.de/zentrum.html), zainicjowanym przez znawców tematu, historyków Hansa Henninga Hahna i Samuela Salzborna, a podpisanym przez wielu uczonych, publicystów i ludzi dobrej woli z całego świata  Równocześnie Erika Steinbach i jej sztab ("Ludzie po naszej stronie") podjęli akcję budowania dla Centrum alibi.

W Niemczech i Polsce odbyło się szereg spotkań z udziałem Eryki Steinbach, w tym najbardziej naukowe na Uniwersytecie Viadrina, a najgłośniejsze w redakcji "Rzeczpospolitej", które miały wytrącić krytykom przedsięwzięcia argumenty. Wygłaszana mantra była wciąż taka sama - europejski kontekst i chętnie współpraca. W istocie wiadomo było, że chodzi o udowodnienie, iż ze sprawcami cierpień    p o n a d   15 milionów niemieckich ofiar racjonalnie współpracować się nie da. Koronnym argumentem stała się satyryczna okładka "Wprost", przedstawiająca Erykę Steinbach w złośliwy sposób, która wywołała falę oburzenia w niemieckich mediach, stając się w istocie wodą na młyn niemieckich rewizjonistów. W takiej atmosferze polskie sądy zalane zostały - płynącymi z RFN już od lat, ale cienkim wcześniej strumykiem - podaniami o zwrot własności, rzekomo zagrabionej niemieckim przesiedleńcom w 1945 roku. Równolegle do pięknie brzmiących deklaracji kanclerza RFN w Gdańsku i Warszawie pod rządowymi auspicjami i za rządowe pieniądze powstały ekspertyzy prawne (m.inn. prof. Gilberta Gorniga z uniwersytetu w Marburgu), z których wynika, że roszczenia te są nadal zasadne i  zająć się nimi musi Europejski Trybunał Sprawiedliwości.

Nad podaniami tymi pracowano latami. Wielu "wypędzonych" w trzecim pokoleniu, działaczy młodzieżówki Związku Ziomkostw, odwiedzało leciwych przesiedleńców, namawiając ich do scedowania wszelkich czynności prawnych na świeżo powstałe - na wzór roszczeniowych instytucji żydowskich zza Atlantyku - Powiernictwo Pruskie. Oczywiście za pokaźną część wartości "zagrabionego" majątku. Wystarczył jeden podpis. Fundacja "Centrum Przeciwko Wypędzeniom" odcięła się oficjalnie od działań Powiernictwa Pruskiego i sama zajęła się zbieraniem funduszy. Obecnie tzw. wdowy wojenne w geście solidarności przepisują Fundacji swoje oszczędności, a wiele instytucji i firm chętnie wpłaca na ten cel składki. Jak podaje na swojej stronie internetowej Fundacja, już ponad 400 gmin z całych Niemiec podpisało akt "opieki" nad Centrum, tym bardziej, że Fundacja proponuje taki akt za niezwykle przystępną cenę 5 eurocentów od głowy mieszkańca. Za tę cenę nazwa gminy zostanie umieszczona na ścianie honorowej w Centrum. Oczywiście dopiero wtedy, gdy ono powstanie. Ale w jego powstanie nikt nigdy nie wątpił, choć proponowane były rozmaite alternatywy. Poseł Markus Meckel, troskliwy opiekun mniejszości niemieckich w Polsce i gdziekolwiek indziej, podchwycił pomysł Adama Michnika i Adama Krzemińskiego, którzy uderzając w wielkie dzwony zaproponowali utworzenie takiegoż Centrum we.... Wrocławiu. Z kolei minister pełnomocny ds. kultury Christine Weiss widziała raczej potrzebę utworzenia sieci współpracujących ze sobą placówek naukowych. Co miałyby one konkretnie robić, tego do dzisiaj nikt dokładnie nie wie, ale we wrześniu ubiegłego roku sieć owych placówek podjęła oficjalną współpracę. Zdecydowanie odmówiły tylko Czechy i Francja. Konsekwencja Czechów, wobec których wysuwane były z Niemiec najcięższe działa, jest godna podziwu. Pomimo defetystycznych deklaracji ówczesnego premiera Jirzego Paroubka nie dali się wciągnąć w żadne naukowe i pseudonaukowe dyskusje, w żadne przeprosiny, demonstracyjne wyrazy pożałowania lub procesy sądowe (z wyjątkiem jednego, w którym zwrócono dobra Niemcowi zasłużonemu dla czeskiego ruchu oporu). Nie przeszkodziło im to w akcesie do Unii Europejskiej. Inaczej zachowała się Chorwacja (pani Historia wiele w tym przypadku tłumaczy), która zobowiązała się w ub. roku do spłacania roszczeń spadkobierców tzw. Szwabów Naddunajskich.Ustawa w tej sprawie dosłownie w ostatniej minucie została wycofana spod parlamentarnego głosowania w Zagrzebiu. Europejską Siecią Pamięci i Solidarności - bo taka jest oficjalna nazwa - kieruje Federalny Instytut Kultury i Historii Niemców we Wschodniej Europie (BKGE) z Oldenburga. Oprócz Niemiec i Polski przyłączyły się doń tylko Słowacja i Węgry. Sekretariat, z udziałem przedstawiciela BKGE, mieści się w Warszawie.

Karawana jedzie dalej

Powiedzenie "psy szczekają, karawana jedzie dalej" pasuje jak ulał do obecnego stanu rzeczy. Nawet trudności w nabyciu przez Fundację odpowiedniego budynku na Centrum nie zrażają Ziomkostw. W połowie ub. roku nieomal udałoby się im kupić kościół św. Michała na berlińskim Kreuzbergu, jednak w ostatniej chwili nie zgodził się na to kardynał Georg Sterzynski, zadeklarowany przeciwnik planów Eryki Steinbach. Sprzeciwił się, choć kościół katolicki w ewangelickim, czy wręcz - jak się przywykło uważać w Niemczech - bezbożnym Berlinie, przeżywa poważne trudności finansowe i musi pozbyć się świątyń, które świecą pustkami.

Kardynał jest jednak w swoich poglądach odosobniony. Pani Steinbach może liczyć na aprobatę polityków od skrajnego prawa do skrajnego lewa. Angela Merkel pomimo dramatycznych dziur w finansach zwiększyła właśnie roczny budżet  Związku Ziomkostw o okrągły milion euro do wysokości 14 mln. A jeżeli chodzi o budynek, udało się - i znowu dzięki rządowi Angeli Merkel - także w tym względzie odnieść sukces. Już w sierpniu 2006 r. "Centrum Przeciwko Wypędzeniom" zainauguruje swoją działalność pierwszą wystawą w pomieszczeniach Kronprinzenpalais - pałacu obok Opery przy Unten den Linden. Lepszego adresu daremnie by w Berlinie szukać. Od 10 sierpnia do 29 października będzie można obejrzeć tam wystawę ilustrującą historię etnicznych czystek w XX wieku - od mordu na tureckich Ormianach w latach 1915-16, poprzez "wypędzenia" Niemców, aż do czystek w Bośni w latach 90-tych pod tytułem: "Wymuszone drogi". A już w maju zawita do Berlina wystawa o niemieckich przesiedleńcach z 1945 roku pt.: "Ucieczka, wypędzenia, integracja", otwarta przez Angelę Merkel w grudniu ubiegłego roku w bońskim " Domu Historii" nad którą pracowano od 1999 roku. Pokazywana będzie przez 3 miesiące ledwie dwieście metrów dalej. (Przez kilka dni wystawy będą sobie nawzajem robiły konkurencję.) Tak więc inicjatywa Związku Wypędzonych potroiła swoją objętość. Wszystkie trzy inicjatywy są ze sobą połączone. Wymownym gestem Angeli Merkel było powołanie na  nowego wiceministra kultury wielce zasłużonego dla fundacji  Eriki Steinbach Hermanna Schäfera, dotychczasowego prezydenta fundacji bońskiego "Domu Historii", członka rady naukowej "Centrum przeciwko wypędzeniom".

Centrum przeciwko wypędzeniom pragnie opracować historię wypędzeń XX wieku w dialogu z państwami sąsiedzkimi, szczególnie z Polakami. Polscy naukowcy są serdecznie zaproszeni do współpracy  - czytamy na stronie internetowej Fundacji. Pani Steinbach potwierdza w wywiadach, że jej fundacja chce wygładzać drogę w duchu porozumienia i pokoju między narodami. Tak ambitnie postawione zadanie wymaga ofiary, ale formalne zdystansowanie się od zażartych roszczeń Powiernictwa Pruskiego powinno Polakom zatkać usta. Zdystansowanie się także od założycielskiej i dla ziomków świętej Karty z roku 1950, gdzie zawarte są konsekwentnie do dzisiaj powtarzane i realizowane cele nieakceptowania Układu Poczdamskiego oraz roszczeniowego "prawa do ojczyzny" (co praktycznie realizuje Powiernictwo Pruskie), zniszczyłoby podstawy i zasadność egzystencji Związku Wypędzonych, a tym samym odebrałoby sens inicjatywie Fundacji "Centrum Przeciwko Wypędzeniom".

Nawiasem mówiąc, niewielu jest polskich naukowców, którzy dali się nabrać na zapraszający ton Eriki Steinbach. Godnym wzmianki jest niewątpliwie historyk Bogdan Musiał, zasłużony dla zgłębienia ogromu krzywd wyrządzanych Polakom przez Sowietów podczas ostatniej wojny i słynny z krytyki wystawy o winach Wehrmachtu podczas planu "Barbarossa". Przyjął zaproszenie do udziału w "potiomkinowskiej" konferencji popularnonaukowej w sierpniu 2004, zorganizowanej przez Erikę Steinbach w solennym rzekomo pragnieniu przybliżenia Niemcom tematu Powstania Warszawskiego. Referat Musiała relatywizował winy Wehrmachtu w Polsce  w porównaniu z tym, co wyprawiała Armia Czerwona i NKWD. Zamysł propagandowy był zarówno dla referenta, jak i dla audytorium całkowicie jasny. Kontrowersje wyrażone po wykładzie dr Musiał, absolwent niemieckiego uniwersytetu i pracownik naukowy warszawskiego oddziału Niemieckiego Instytutu Historycznego, skwitował publicznym stwierdzeniem, że historycy nie posiadają moralności.

Tango w pustej ambasadzie

Analizując historię polsko-niemieckich stosunków politycznych po wojnie można dojść do wniosku, że jest to rodzaj tanga, gdzie krok wyznacza RFN, a do tańca przygrywa Związek Wypędzonych. Należałoby także podkreślić pasywne i często niekompetentne zachowanie się w tych kwestiach polskich polityków. Diabeł jest pogrzebany w treści i sposobie realizacji ostatnich układów polsko-niemieckich. Darmo by jednak szukać w Polsce krytycznych analiz układów z 1990 i 1991 r. Charakterystyczne, że ich słabości na niekorzyść Polski częściej opisują niemieccy historycy. Samuel Salzborn w swojej pracy Heimatrecht und Volksstumkampf (Hannover 2001) wskazuje na liczne nierównoprawne i niekorzystne dla Polski sformułowania obu umów. Np. w traktacie o przyjaznej współpracy mówi się o "mniejszości niemieckiej" w Polsce i o "osobach polskiego pochodzenia" w RFN. Oznacza to praktycznie odmowę przyznania jakichkolwiek praw mniejszości narodowej Polakom w RFN, których de facto jest nieporównanie więcej aniżeli osób pochodzenia niemieckiego w Polsce.

W traktatach z lata 1990 i 1991 spełniono długą listę żądań Związku Wypędzonych, z wyjątkiem definitywnego uregulowania kwestii zostawionych w Polsce dóbr własności. I ta sprawa wraca teraz jak bumerang. Podpisanie i ratyfikacja upokarzających nas układów zostało przedstawione polskiej opinii publicznej jako wielki sukces polskiej polityki. Tymczasem była to kompletna klęska duetu Mazowiecki/Skubiszewski - klęska, której owoce zaczynamy dopiero zbierać.

Kolejnym błędem było ignorowanie nasilających się roszczeń i nieuregulowanie na czas stosunków własnościowych w celu zabezpieczenia interesów obywateli zamieszkujących w tzw. poniemieckich nieruchomościach i gospodarstwach. Gdy sprawa roszczeń stała już na ostrzu noża, negocjator polskich interesów w Brukseli, minister Jan Truszczyński musiał na konferencji prasowej przyznać niemieckim dziennikarzom, że zadbano co prawda o terminy karencyjne przy zakupie ziemi przez obcokrajowców, jednak nie wspomniano ani słowem o... sadach i ogrodach. Tymczasem jest to dziś furtka najczęściej, obok podstawionego kupca, wykorzystywana przez Niemców przy zakupie polskich gospodarstw. Skandalicznym wydarzeniem było wreszcie publiczne odżegnanie się ministra Cimoszewicza od postanowienia polskiego Sejmu w sprawie niemieckich roszczeń z dn. 10 września 2004 roku, które miało owe roszczenia zneutralizować.

Lista politycznych zaniedbań jest długa, ale - "po pierwsze, nie mamy armat". Polska dyplomacja, rządząca się przez 60 lat nepotycznymi i korupcyjnymi regułami zatrudniania, nie dysponuje wystarczająco suwerennymi, kompetentnymi i cieszącymi się autorytetem kadrami.

Symbolicznym wyrazem stosunku polskiej polityki zagranicznej do problematyki niemieckiej jest żenujący stan od dziesięcioleci nieremontowanego i straszącego pustką budynku polskiej ambasady w pobliżu Bramy Brandenburskiej - delikt niekompetencji ministrów Władysława Bartoszewskiego, a jeszcze bardziej Włodzimierza Cimoszewicza, a wygląda na to, że Stefan Meller również nie zdoła załatwić tego problemu. Ten przypadek ośmiesza nas bardziej niż cokolwiek innego.

Potłuczona porcelana

Prof. Marian Dobrosielski podczas konferencji "Cienie przeszłości i wizje przyszłości" (styczeń 2004) organizowanej przez fundację Wita Stwosza stwierdził z goryczą: Nasze reakcje na różnego rodzaju głośne wydarzenia związane z działalnością Związku Wypędzonych, na jego aroganckie, antypolskie oświadczenia i projekty, są paradoksalne, czy jak kto woli typowo polskie. Kiedy bowiem zdarzą się jakieś bulwersujące fakty, jak np. rezolucja Bundestagu z 1998 roku, popierająca w pełni działalność Związku, bezczelny i pełen arogancji "Apel Berliński" Eriki Steinabach, z tegoż roku, czy też jej jątrzący zabliźnione rany w stosunkach polsko-niemieckich projekt Centrum Przeciw Wypędzeniom w Berlinie, reagujemy na nie gwałtownie, emocjonalnie, irracjonalnie. Po tym słomianym zapale zapominamy o nich do czasu, gdy ktoś w Niemczech znów nie podniesie jakiejś drażliwej sprawy. I tak w kółko Macieju. Związek Wypędzonych natomiast typowo po niemiecku, systematycznie rozwija swoje ideowo-polityczne koncepcje, pragmatycznie dostosowując je do zmieniających się uwarunkowań.

Wiele stłuczono już tutaj porcelany - podsumował jedną z dyskusji z udziałem Eriki Steinbach we Wrocławiu w roku 2004 Władysław Bartoszewski. - Nie da się tego skleić w dziesięć minut.

Erika Steinbach widzi to jeszcze inaczej. Wszelka krytyka z Polski - powiedziała niedawno w wywiadzie dla jednej z gazet - jest dla nas w Niemczech  r a c j o n a l n i e (podkr.autorki) trudna do pojęcia. No tak, Polacy zawsze niestety byli mało racjonalni i nieobliczalni. Dlatego właśnie - jak chce jeszcze wielu wierzyć -1 września 1939 r. Niemcy we własnej obronie musiały "odpowiedzieć na polski ogień" (tak właśnie Hitler poinformował przez radio Niemców o napaści na Polskę - es wurde zurückgeschossen). Wtedy właśnie zaczęła się Niemców droga przez mękę. Czas, aby świat poznał za pośrednictwem Centrum Przeciw Wypędzeniom minione męczeństwo narodu niemieckiego. Tego wymaga tożsamość nowoczesnego państwa niemieckiego, które pragnie pełnić w Europie wiodącą rolę.

----------------------------------------------------------
Tekst pt. "O niemieckiej kulturze cierpienia" pochodzi z miesięcznika "Odra", wydawanego przez Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu (instytucję kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego).

Redakcja psz.pl otrzymała ww. tekst od autorki.

Publikacja w Portalu Spraw Zagranicznych psz.pl za wiedzą i zgodą Mieczysława Orskiego - redaktora naczelnego "Odry".