Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Unia Europejska Michał Kędzierski: Kto mieczem wojuje...

Michał Kędzierski: Kto mieczem wojuje...


28 sierpień 2014
A A A

Przez ponad rok Niemcy, występując w roli ofiary podsłuchów, krytykowali USA za szpiegowanie sojuszników. Teraz okazuje się, że sami inwigilowali sojuszniczą Turcję. Berlin twierdzi jednak, że Turcja nie jest dla Niemiec takim samym sojusznikiem, jakim on sam jest dla Waszyngtonu.

Przez ponad rok amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego uchodziła w Niemczech za synonim zła. Powszechnie krytykowano ujawnione w czerwcu 2013 roku inwigilacyjne praktyki NSA, których ofiarą padło m.in. społeczeństwo Niemiec. Prawdziwe oburzenie wywołało jednak ujawnienie informacji, że NSA podsłuchiwała telefon kanclerz Angeli Merkel. Oficjalnie niemieccy politycy powtarzali, że takie postępowanie wśród sojuszników jest nie do zaakceptowania i domagali się skreślenia Niemiec z listy celów amerykańskich służb. „Szpiegowanie przyjaciół nie uchodzi” – mówiła wówczas niemiecka kanclerz, zaś media, ustawiwszy się w pozycji ofiary, miesiącami krytykowały amerykańskie podsłuchy.

Oburzenie przerodziło się w złość, kiedy w czerwcu 2014 roku w Niemczech zatrzymano Markusa R., pracownika niemieckiego wywiadu, który jednocześnie pracował dla amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) i dostarczył jej ponad 200 tajnych dokumentów. Niemcy znów stały się ofiarą sojuszniczych służb. W ramach odwetu niemiecki rząd usunął z Berlina najwyższego przedstawiciela amerykańskiego wywiadu. Znów krytykowano USA, że szpiegują nie tam, gdzie trzeba. „To strata energii” – komentowała tym razem Angela Merkel. Szef MSW deprecjonował zaś wagę wyniesionych dokumentów, których treść określił jako „śmieszną”.

Co mogą zawierać "śmieszne" dokumenty?

Wtedy nastąpił niespodziewany zwrot. Wśród wyniesionych przez Markusa R. „śmiesznych” dokumentów znalazły się bowiem takie, który zmieniły rolę Niemiec w tej historii – z podsłuchiwanych stali się podsłuchującymi, z ofiar – oprawcami. Tygodnik „Der Spiegel” w połowie sierpnia podał, że niemiecka Federalna Służba Wywiadowcza (BND) podsłuchała co najmniej dwie rozmowy amerykańskich polityków – Hillary Clinton oraz Johna Kerry’ego z czasów, gdy pełnili już urząd sekretarza stanu. Niemiecki wywiad zapewnia, że zostali nagrani przypadkowo – politycy nie byli celem nagrań, a ich rozmowy mimowolnie wpadły w sieć niemieckich nasłuchów. Zgodnie z przyjętą w Niemczech procedurą takie nagrania powinny zostać niezwłocznie zniszczone. Wiadomo jednak, że w przynajmniej jednym przypadku tak się nie stało. Informacje  „Spiegla” nie wywołały jednak praktycznie żadnej reakcji ze strony USA. Rzeczniczka Departamentu Stanu na pytanie o niemieckie podsłuchy odparła krótko: „Pozostawię te doniesienia bez komentarza. Blisko współpracujemy z Niemcami, żeby stawić czoło wspólnym zagrożeniom”.

Większą sensację wywołał jednak inny skradziony dokument – tajny profil zadań rządu dla niemieckich służb, w którym zawarto listę celów do inwigilacji. Na tej liście z 2009 roku widnieje ważny sojusznik Niemiec w ramach NATO, jak również strategiczny partner – Turcja. Umieszczenie jej na liście celów niemieckich służb stoi w oczywisty sposób w sprzeczności ze słowami kanclerz Merkel z jesieni zeszłego roku, że „przyjaciół się nie szpieguje”, że taka postawa jest „nie do zaakceptowania”.

Turcja to nie Francja czy Niemcy

Niemieccy politycy bronią jednak umieszczenia Turcji na tej liście i wskazują, że Ankara nie jest dla Berlina takim samym sojusznikiem jak Francja czy Włochy, ani jak Niemcy dla USA. Prowadzenie podsłuchów w Turcji argumentują względami bezpieczeństwa wewnętrznego. Po pierwsze w Turcji działa uznawana w Niemczech za organizację terrorystyczną Partia Pracujących Kurdystanu. Andreas Schockenhoff (CDU) uważa, że jest rzeczą oczywistą, że niemieckie służby interesują się powiązaniami licznej tureckiej diaspory oraz organizacji tureckich w Niemczech z terrorystami. Po drugie, Turcja stanowi „problematyczny szlak tranzytowy” dla wszelkiej maści ekstremistów z pogrążonego w chaosie Bliskiego Wschodu, którzy przez Turcję trafiają później m.in. do Niemiec. Turecki dziennikarz Kadri Gürsel określił nawet swój kraj „autostradą dla dżihadystów w obu kierunkach”. Szczególnie w odniesieniu do ostatnich wydarzeń w Syrii i Iraku oraz doniesieniach o licznych rekrutach z Europy Zachodniej wśród bojówek ISIS należy ten argument traktować poważnie. Po trzecie w Turcji stacjonują niemieckie oddziały z wyrzutniami rakiet Patriot, które przybyły tam na zaproszenie rządu w Ankarze w celu wzmocnienia obrony przeciwrakietowej na pograniczu turecko-syryjskim. Niemieckie służby muszą im zapewnić odpowiednie wsparcie wywiadowcze i kontrwywiadowcze. Tę argumentację podzielają nie tylko przedstawiciele koalicji, lecz także opozycja. Pochodzący z Turcji przewodniczący Partii Zielonych Cem Özdemir powiedział nawet, że fakt, iż „BND inwigiluje Turcję, w obliczu sytuacji w Syrii i Iraku, nie jest wcale zadziwiający. Wszystko inne byłoby nieodpowiedzialne” – skomentował szef Zielonych.

Mniej zrozumienia wykazuje natomiast strona turecka. Po doniesieniach „Spiegla” na dywanik do tureckiego MSZ wezwany został niemiecki ambasador w Ankarze Eberhard Pohl. W specjalnym oświadczeniu ministerstwo domaga się od Niemiec wyjaśnień oraz – w przypadku potwierdzenia informacji – zaprzestania inwigilacji, które określiło jako „nie do zaakceptowania” (zbieżność ze stanowiskiem Niemiec w stosunku do amerykańskich podsłuchów przypadkowa). Telefonicznie rozmawiali również szefowie dyplomacji obu państw Ahmet Davutoğlu oraz Frank-Walter Steinmeier i uzgodnili spotkanie szefów wywiadów w tej sprawie.

Czas na odbicie od dna?

Afera BND, jak ją nazwano w Niemczech, została ujawniona w bardzo delikatnym dla stosunków niemiecko-tureckich momencie, które w ostatnim czasie znacząco się pogorszyły m.in. za sprawą wizyty prezydenta Gaucka w Turcji, który skrytykował łamanie praw obywatelskich przez rząd Erdoğana, czy prowokacyjne wystąpienia tureckiego premiera w Niemczech. Po jego ostatnim zwycięstwie w wyborach prezydenckich w Niemczech nasiliły się głosy, że Turcja na tyle daleko oddaliła się od standardów demokratycznych, że należy definitywnie zakończyć negocjacje nad akcesją Turcji do Unii Europejskiej. Niemniej jednak oba państwa łączą silne więzi społeczno-gospodarczo-polityczne, które skłaniają do myślenia nad poprawą ochłodzonych relacji. „Afera BND jest dnem [stosunków Berlin-Ankara]. Czas rozważyć nowy start” – nawołuje „Der Spiegel”.

Wygląda na to, że – inaczej niż prorządowe media – tureccy decydenci nie są zainteresowani eskalacją sytuacji. Poza koniecznymi wyrazami „braku akceptacji” zaniechali oni mocniejszej reakcji na doniesienia niemieckiego tygodnika. Zajmujący się Turcją Karol Wasilewski z Centrum Inicjatyw Międzynarodowych, wskazuje na obawy rządu o ujawnienie pozyskanych przez niemieckie służby informacji i przypomina, że ostatni rok przyniósł m.in. skandal korupcyjny oraz oskarżenia o wspieranie Państwa Islamskiego przez rząd w Ankarze. „Wszystko to może spowodować, że jego oburzenie będzie relatywnie mniejsze. Turcy będą wypominać Niemcom ten incydent na użytek polityki wewnętrznej, natomiast niekoniecznie przełoży się on na drastyczne pogorszenie relacji dwustronnych” – przekonuje ekspert.

Nawet jeśli konsekwencją afery nie będzie więc pogorszenie stosunków z USA i Turcją, to z pewnością uderzy ona w wizerunek niemieckiego rządu. Niemcy, którzy dotychczas ostro krytykowali amerykańskie praktyki inwigilacyjne, zachowywali się podobnie (nawet jeśli ich celem nie byli politycy a organizacje i mieli ku temu powody). Niby „podsłuchiwanie sojuszników nie uchodzi”, a jednak BND prowadziło działalność na terenie sojuszniczej Turcji. To wszystko uderza w wiarygodność Niemiec, tak ważną przecież w międzynarodowej dyplomacji. Ci, którzy tak ochoczo walczyli przez ostatni rok mieczem moralności, muszą teraz tłumaczyć się z zarzutów o hipokryzję.

Tekst ukazał się piewotnie na stronie Przeglądu Spraw Międzynarodowych NOTABENE.