Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Gospodarka Michał Jarocki: Co po Kioto? - Stany Zjednoczone

Michał Jarocki: Co po Kioto? - Stany Zjednoczone


27 listopad 2009
A A A

Zbliżająca się konferencja klimatyczna w Kopenhadze będzie doskonałą okazją do zaprezentowania nowego podejścia Stanów Zjednoczonych do kwestii przeciwdziałania degradacji środowiska naturalnego na Ziemi. Ameryka ma niebywałą okazję pokazać, że zrozumiała swoje błędy z przeszłości i w chwili obecnej zdecydowanie obstaje za międzynarodową współpracą w celu ratowania środowiska.

Pod koniec zeszłego stulecia Stany Zjednoczone były przemysłowym gigantem. Ilość towarów wytwarzanych przez amerykańskie firmy, ich zaawansowanie technologiczne oraz wysoka popularność na całym świecie, napędzały produkcję towarów na ogromną skalę. USA tworzyły i sprzedawały towary począwszy od artykułów spożywczych na sprzęcie wojskowym kończąc. Sukcesy związane z rosnącą sprzedażą rodzimych produktów prowadziły do ciągłego zwiększania mocy produkcyjnej większości przedsiębiorstw.

Jednak w parze z ogromnym procesem wytwórczym idzie równie wielkie zanieczyszczenie środowiska. Jest to bezpośredni i nieunikniony skutek wykorzystywania różnego rodzaju surowców energetycznych oraz środków produkcyjnych. Bez wątpienia największy udział w szkodzeniu przyrodzie miał kraj, będący produkcyjnym liderem. Zdawały sobie z tego sprawę zarówno Stany Zjednoczone, jak i pozostałe państwa na świecie, które również w mniejszym lub większym stopniu przyczyniały się do degradacji środowiska naturalnego na Ziemi.

Międzynarodowa konferencja klimatyczna w japońskim mieście Kioto z roku 1997, która zakończyła się wynegocjowaniem przez wszystkie uczestniczące w niej strony odpowiedniego porozumienia, miała być krokiem milowym prowadzącym do zastopowania lub też ograniczenia negatywnych skutków produkcji przemysłowej na świecie. Porozumienie natychmiast zostało ogłoszone wielkim sukcesem całej społeczności międzynarodowej, a także historyczną szansą na ograniczenie negatywnego wpływu człowieka na środowisko.

Celem przyświecającym pomysłodawcom porozumienia, a także politykom reprezentującym poszczególne państwa było znaczne ograniczenie do roku 2012 emisji szkodliwych gazów (takich jak dwutlenek węgla, metan czy też tlenek azotu) do atmosfery. Uważa się, iż to m.in. te substancje są odpowiedzialne za pogarszanie się kondycji środowiska naturalnego na świecie, objawiającego się chociażby wzrostem temperatury na naszym globie. Jednak w dalszym ciągu pogląd taki jest obiektem dyskusji i sporów w świecie nauki.

Jednak, aby doprowadzić do ograniczenia emisji wspominanych gazów do wynegocjowanego poziomu, kraje te musiały wprowadzić szereg regulacji prawnych i ograniczeń produkcyjnych nakładanych na rodzime firmy. Zgodnie z porozumieniem, Stany Zjednoczone miałyby ograniczyć ilość emitowanych do atmosfery gazów o 7 proc. w stosunku do roku 1990. To w prostej drodze mogło prowadzić do ograniczenia wydajności tychże przedsiębiorstw, strat finansowych tym spowodowanych, nieuniknionych zwolnień pracowników i zaszkodzenia kondycji gospodarki krajowej jako całości. Na to Amerykanie w żadnym wypadku nie chcieli się zgodzić.

Ówczesny prezydent USA Bill Clinton zdecydował się co prawda na udział swojego kraju w konferencji (Stany Zjednoczone nie mogły sobie bowiem pozwolić na nie uczestniczenie w wydarzeniu tego kalibru), lecz już zdecydowanie mniej chętnie mówił o wprowadzeniu ustalonych zasad w życie. Nie mógł tego zrobić z kilku powodów, do których zaliczyć można chociażby zdecydowany sprzeciw amerykańskiego Kongresu, bez zgody którego żaden traktat nie zostanie w tym kraju przyjęty jako obowiązujące prawo. A o negatywnym stosunku polityków do sprawy świadczyć mogła chociażby tzw. Rezolucja Byrda - Hagela z 1997 roku, odrzucające słuszność poddawania się Stanów Zjednoczonych tego typu ograniczeniom (przegłosowana stosunkiem głosów 90 - 0). Ponadto Clinton zdawał sobie doskonale sprawę z nastrojów społeczeństwa oraz większości amerykańskich przedsiębiorstw, które zdecydowanie opowiadały się przeciwko prawu, które godziło w ich interesy.

Dlatego też Clinton musiał zdecydować się na wyjście pośrednie pozwalające Stanom Zjednoczonym zachować twarz przy jednoczesnym braku ratyfikacji Protokołu. W styczniu 1998 roku wiceprezydent USA Al Gore podpisał wynegocjowane porozumienie, jednak prezydent nie zdecydował się już na skierowanie go pod obrady Kongresu. Tak więc postanowienia Protokołu nigdy nie stały się częścią amerykańskiego systemu prawnego. Spowodowało to wielką falę krytyki, które przelała się wówczas po całym świecie. Setki organizacji ekologicznych, polityków oraz zwykłych ludzi krytykowało posunięcie Clintona oraz zarzucało Ameryce hipokryzję. Nie zmieniło to jednak twardego stanowiska Białego Domu.

Amerykańskie podejście do postanowień z Kioto nie uległo zmianie w chwili zastąpienia Clintona przez George’a W. Busha. Republikanin postanowił w jeszcze większym stopniu chronić interesy rodzimych firm oraz odmawiać zastosowania się do ustalonych norm i zasad. Już pierwsze miesiące urzędowania nowego prezydenta świadczyły o tym, że amerykańska polityka nie ulegnie zmianie, a co gorsza zaostrzy się. W 2001 roku Stany Zjednoczone ogłosiły, że oficjalnie odrzucają postanowienia Protokołu i nie zamierzają się dostosowywać do wymogów emisyjnych, które się z nim wiążą. Był to wyraz nieugiętego stanowiska całej amerykańskiej klasy politycznej, a także dowód na brak chęci USA do podporządkowywania się jakimkolwiek międzynarodowych postanowieniom, które uderzają w interes narodowy Ameryki.

Zarówno Bill Clinton jak i jego następca argumentowali swoje stanowisko koniecznością ochrony amerykańskich przedsiębiorstw i miejsc pracy dla zwykłych obywateli. Ponadto Stanom Zjednoczonym nie podobał się fakt, że inne kraje również zaliczane do największych światowych trucicieli środowiska, mianowicie Chiny i Indie nie zostały objęte postanowieniami Protokołu. W tej sytuacji żaden amerykański polityk nie mógł zgodzić się na tak znaczne ograniczenie mocy produkcyjnej własnej gospodarki. Spotkałaby go za to kara w postaci przegranych wyborów wynikająca z drastycznego spadku poparcia społecznego. Co więcej Waszyngton uważał, że sytuacja, w której nabierające rozpędu gospodarki Chin i Indii nie musiały martwić się ograniczeniami emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, walka z globalnym ociepleniem jest niewystarczająca, a koszty ponoszone w imię ochrony środowiska rozłożone nierównomiernie.

Wraz z upływem lat efekty globalnego ocieplenia klimatu, o powstanie którego posądza się emisje szkodliwych gazów do atmosfery, stawały się coraz bardziej widocznie. Zdaniem niektórych badaczy najdobitniejszym przykładem wspominanego procesu zauważalnym na amerykańskiej ziemi był huragan Katrina z 2005, który całkowicie zniszczył jeden z symboli Ameryki, Nowy Orlean. Rozpoczął się więc wzrost świadomości zwykłych obywateli o ich wpływie na środowisko. W raz z tym, zaczęły tworzyć się i nabierać siły różnego rodzaju organizacje proekologiczne, coraz głośniej nawołujące do wprowadzenia odpowiednich regulacji prawnych, skutecznie ograniczających negatywne skutki produkcji przemysłowej. Sami obywatele postanowili aktywnie włączać się w rosnący prąd myślenia ekologicznego, czego najprostszym przykładem może być np. wzrost sprzedaży aut napędzanych ekologicznych paliwem. Tego typu samochody cieszą się coraz większa popularnością wśród amerykańskich nabywców.

Zdaniem części naukowców emisja szkodliwych gazów do atmosfery staje się powodem rosnącego zagrożenia dla samych Stanów Zjednoczonych. Na poparcie swoich tez, przytaczają oni przykłady zmian środowiskowych coraz częściej dostrzeganych na amerykańskiej ziemi. Od roku 1997, tego samego, w którym wynegocjowano Protokół z Kioto, powierzchnia amerykańskich lasów, w których latem wybuchają pożary spowodowane suszą, podwoiła się. Wiele rezerwuarów głównych rzek w kraju zmniejszyła się nawet o połowę (jako przykład podaje się rzekę Kolorado), poziom radioaktywności gazów cieplarnianych w atmosferze wzrósł o 21 proc. w przeciągu 16 lat, a od roku 1880, kiedy zaczęto mierzyć średnią temperaturę powietrza w ciągu każdego kolejnego lata, osiem na dziesięć najgorętszych okresów letnich przypada na lata po 2001r. Wszystkie te dane świadczą o coraz gorszym stanie środowiska naturalnego w USA (choć trend ten jest zauważalny na całym świecie). Co gorsza, zły stan środowiska bezpośrednio oddziałuje na amerykańską gospodarkę oraz bezpieczeństwo samych obywateli.

Nie można się jednak dziwić coraz boleśniejszym skutkom zmian klimatycznych, odczuwanym przez Amerykanów. Kra ten jest wraz z Chinami największym „trucicielem” środowiska na świecie. Amerykanie stanowią zaledwie nieco ponad 4 proc. populacji świata. Jednak wytwarzając blisko 30 proc. światowego PKB, produkują ¼ wszystkich emitowanych gazów cieplarnianych. Wpływ na ten stan rzeczy ma struktura krajowej gospodarki, a także słynny „amerykański styl życia”.

Przemysł oraz transport, dwa sektory stanowiące o sile gospodarki Stanów Zjednoczonych produkują aż 60 proc. szkodliwych substancji emitowanych do atmosfery (w skali kraju). Szacuje się, że ten drugi sektor będzie w najbliższych latach rozrastał się w największym tempie. Spowodowane jest to zwiększaniem się przeciętnej liczby mil przejeżdżanych średnio przez każdego obywatela w ciągu jego życia, w chwili obecnej jest to ok. 10 000 na jednego Amerykanina (w porównaniu z 4 000 mil w latach 40. XX wieku). Na uwagę zasługuje fakt, że ilość produkcji szkodliwych substancji przez gospodarstwa domowe wykazuje trend spadkowy. Nie jest to jednak spowodowane zmianą źródeł energii zasilającej amerykańskie domy, lecz kupnem coraz większej ilości energooszczędnych sprzętów AGD (lodówek, pralek, zmywarek etc.). Niemniej jednak jest to fakt godny odnotowania.

Mimo wszystko amerykańska gospodarka w dalszym ciągu opiera się na tradycyjnych źródłach energii (ropie, gazie, węglu). O ile miasta zasilane są w dużej mierze przez energię pozyskiwaną w elektrowniach jądrowych, o tyle trudniej zastosować tego typu rozwiązania w stosunku do poszczególnych przedsiębiorstw. Te zmuszone są wytwarzać swoje produkty bazując na szkodliwych dla środowiska nośnikach energii. Nie wydaje się, aby w najbliższym czasie udało się tak zmodernizować amerykańską produkcję, aby ropa lub gaz nie były wykorzystywane w takim stopniu jak obecnie. Przynajmniej nie bez drastycznych reform, wzroście kosztów produkcji, gwałtownym skoku cen oraz spadku zatrudnienia. Jednym słowem, żaden polityk nie zdecyduje się na wprowadzenie tego typu rozwiązań w życie.

Największym problemem w przypadku stosowania proekologicznych rozwiązań gospodarczych w Stanach Zjednoczonych jest skala samej gospodarki. Kraje takie jak Belgia lub Portugalia mogą przodować w chroniących środowisko innowacjach, gdyż rozmiar produkcji rodzimych przedsiębiorstw jest dramatycznie mały w porównaniu do ilości produktów wytwarzanych w USA. Ponadto, amerykańska kultura i tradycja od zawsze stały w opozycji do podporządkowywania się Stanów Zjednoczonych ogólnym ograniczeniom (czy to gospodarczym, militarnym lub politycznym). Kraj, w którym podstawowym prawem jest wolność działania oraz brak ograniczeń, nie będzie skory do narzucania na siebie regulacji uniemożliwiających pełne wykorzystanie swojego potencjału. Ten motyw nie jest do końca rozumiany w świecie, stąd coraz większa krytyka pod adresem Stanów Zjednoczonych oraz spadek popularności kraju w oczach społeczności międzynarodowej.

Zbliżający się szczyt w Kopenhadze może być doskonałą okazją do poprawy wizerunku Stanów Zjednoczonych na świecie oraz szansą do włączenia się w światową walkę z globalnym ociepleniem. Szczyt w swoim pierwotnym założeniu miał być miejscem wypracowania nowego porozumienia, które swoimi postanowieniami obejmie okres po roku 2012, czyli po wygaśnięciu Protokołu z Kioto. Wydaje się jednak, że nie uda się zrealizować początkowych założeń i do podpisania żadnego globalnego porozumienia nie dojdzie. Brak jest na chwilę obecną konkretnych ustaleń oraz pomysłów na dalszą walkę ze zmianami klimatu.

Niemniej jednak kopenhaski szczyt będzie niebywałą szansą do pokazania zmiany w podejściu amerykańskich władz do kwestii ochrony środowiska. Nowy prezydent Barack Obama stara się uchodzić za zwolennika reform prowadzących do bezpiecznego i przyjaznego człowiekowi świata. Wydaje się, że poprawa kondycji środowiska na Ziemi jest idealnym polem do popisu. Zgodnie z tym, co da się usłyszeć w ust członków administracji prezydenta USA, Barack Obama zamierza ogłosić w Kopenhadze, że jego kraj zauważa negatywne skutki zmian klimatycznych i jest w pełni zdecydowany do walki o poprawę stanu środowiska. Obama postara się zaprezentować własne pomysły zmierzające do redukcji emisji gazów cieplarnianych do atmosfery oraz wprowadzenia bardziej proekologicznych poglądów wśród amerykańskich przedsiębiorców. Nie wiadomo do końca jak gospodarz Białego Domu chce tego dokonać - jest to bowiem trzymane w ścisłej tajemnicy. Wiadomo jednak, że zaproponowane rozwiązanie nie będą aż tak drastyczne dla gospodarki, jak postanowienia z Kioto. Amerykańskie rozwiązania mają uniknąć znacznego ograniczania mocy produkcyjnych gospodarek krajowych, a jednocześnie być na tyle przystępne, że problemów z ich wprowadzaniem nie powinny mieć najsilniejsze ekonomicznie państwa świata, w tym właśnie Stany Zjednoczone i Chiny.

Podsumowując zarysowaną sytuacją należy zwrócić uwagę na fakt, że Stany Zjednoczone nie ratyfikowały Protokołu z Kioto z racji przywiązania do własnej tradycji. Kraj ten nie zdecyduje się na ograniczanie własnego potencjału oraz szans na rozwój w imię walki ze zmianami środowiska. Zwłaszcza w chwili, gdy nie jest do końca jasne, czy owe zmiany na pewno są spowodowane obecną strukturą produkcji przemysłowej na świecie. Zdecydowany sprzeciw amerykańskiej klasy politycznej (popieranej przez społeczeństwo) doprowadził do tego, że porozumienie z Kioto zostało podpisane przez wiceprezydenta USA, ale nigdy nie weszło w życie. A co za tym idzie, owe porozumienie nie mogło osiągnąć swoich podstawowych założeń w chwili, gdy kraj emitujący największą ilość szkodliwych gazów nie stosuje się do jego postanowień.

Wydarzenia ostatnich lat zdają się jednak zmieniać pogląd amerykańskiego społeczeństwa na problem zmian klimatycznych oraz ryzyko związane z ich negatywnymi skutkami. Tragiczne wydarzenia z Nowego Orleanu, coroczne susze powodujące ogromne pożary lasów na zachodnim wybrzeżu USA, a także drastycznie spadający poziom rzek, coraz mocniej odbijają się na sposobie myślenia zwykłych obywateli. Również coraz większa liczba polityków jest zdania, że zmiany klimatyczne nie prowadzą do niczego dobrego, a spory wpływ na nie ma amerykańska gospodarka oraz styl życia. Stąd też coraz częściej pojawiające się glosy nawołujące do podejmowania prób zmniejszenia emisji szkodliwych gazów do atmosfery, a także wprowadzenia bardziej proekologicznych rozwiązań w życiu codziennym.

Zbliżająca się konferencja klimatyczna w Kopenhadze nie rozwiąże zapewne wszystkich problemów związanych z negatywnym wpływem człowieka na przyrodę. Najprawdopodobniej nie zakończy się również podpisaniem nowego ogólnoświatowego porozumienia o powstrzymywaniu zmian klimatycznych. Będzie za to doskonałą okazją do zaprezentowania nowego podejścia Stanów Zjednoczonych do kwestii przeciwdziałania degradacji środowiska naturalnego na Ziemi. Ameryka ma niebywałą okazję pokazać, że zrozumiała swoje błędy z przeszłości i w chwili obecnej zdecydowanie obstaje za międzynarodową współpracą w celu ratowania środowiska.

Na podstawie: AP, BBC, World Wildlife Fund

Bibliografia:
- ” Efekt cieplarniany: Amerykanie zmieniają poglądy”, dostępne przez: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80708,2968150.html (dn. 29.11.2009r.)
- ” USA nie przystąpią do Protokółu z Kioto”, dostępne przez: http://www.biolog.pl/article179.html (dn. 29.11.2009r.)
- Górnicka Magdalena, „Zielona rewolucja”, dostępne przez:  http://www.psz.pl/tekst-6494/Magdalena-Gornicka-Zielona-rewolucja (dn. 29.11.2009r.)
- „Już tylko Ameryka nie chce walczyć o klimat”, dostępne przez: http://www.psz.pl/tekst-7631/Dziennik-Juz-tylko-Ameryka-nie-chce-walczya-o-klimat (dn. 29.11.2009r.)
- U.S. Environmental Protection Agency, „Extreme Events”, dostępne przez: http://www.epa.gov/climatechange/effects/extreme.html (dn. 29.11.2009r.)
- “USA gotowe na redukcję CO2”, dostępne przez: http://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/usa;gotowe;na;redukcje;co2,222,0,560094.html (dn. 29.11.2009r.)