Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Adam Lelonek: Trzeba odkrywać Amerykę

Adam Lelonek: Trzeba odkrywać Amerykę


09 maj 2012
A A A

Popularne stwierdzenie oczywistości – „nie odkryło się Ameryki” nabiera obecnie nowego znaczenia. Nie wchodząc w analizę semantyki, to zauważalna jest obiektywnie istniejąca potrzeba nie tyle dosłownej eksploracji obszaru geograficznego, ale „sucha” i daleka od emocji analiza miejsca i roli USA w świecie, a wręcz ich odmitologizowania, co zdaje się być częstym zjawiskiem zwłaszcza w państwach, którym Waszyngton tak bardzo chce pomagać przede wszystkim finansowo w „demokratyzacji”, czyli krajom byłego ZSRR. Pytanie tylko, czy demokratyzacja zbyt często nie zaczyna się sprowadzać w pierwszej kolejności do „antyrosyjskości”, a w dalszej – do „pro amerykanizmu”.  Z jednej strony USA „otaczają” Rosją ekonomicznie, politycznie i militarnie (są pasywnie agresywne i walczą o poszerzanie własnej strefy wpływów), z drugiej wspierają państwa będące w „opozycji” do Kremla. I nikt nie widzi tu związków z hipokryzją, mało tego, wszyscy zdają się albo z zadumą kiwać głowami, albo wręcz przyklaskiwać.

Trudno czasem zrozumieć, dlaczego każda próba innego spojrzenia chociażby na koncepcję tarczy antyrakietowej (czyli ujęcia, nazwijmy go roboczo – rosyjskiego) jest jednoznacznie określana jako nieracjonalna. To samo tyczy się ofensywnej i agresywnej polityki względem Syrii oraz Iranu, przy jednoczesnym ignorowaniu postaw innych rządów, a może bardziej „reżimów” w krajach muzułmańskich. Coraz szersze kręgi zataczają też opinie o tym, że Izrael to przedmurze całej Zachodniej Cywilizacji, stąd tak silne wsparcie dla tego państwa przez główne mocarstwo tego kręgu kulturowego. Czy jednak gdyby nie agresywna postawa polityków z Tel Awiwu na przestrzeni całych dziesięcioleci, to istniałaby aż taka konieczność budowy aż rzeczywistego muru na owym „przedmurzu” oddzielającego Palestyńczyków od Żydów? Czy Ahmadineżad jest aż tak nierozsądny (bo trzeba oddzielić wyborczy populizm od realnej polityki), że gdyby tylko dostał broń atomową zaatakowałby Izrael, posiadający znacznie więcej głowic jądrowych? Czy patrząc na całą sytuację z większą przekorą, w pozytywnym znaczeniu tego słowa, nie można czasem dojść do wniosku, że nie swoimi rękami udało się Amerykanom stworzyć geopolityczną układankę niczym perpetuum mobile – samonapędzający się konflikt, który podtrzymuje konieczność amerykańskich działań w regionie, ale i szerzej, w kręgu Cywilizacji muzułmańskiej?

Do czego to prowadzi? „Skazuje” to Moskwę na zacieśnianie współpracy z Pekinem, ale nie tylko. Wszystkie państwa BRIC zdają się wzmacniać swoje relacje. Nie może także dziwić wsparcie tych państw, a zwłaszcza Rosji, dla Iranu, a co za tym idzie – i Syrii. Jest to z punktu widzenia tych krajów niezwykle logiczna postawa, a amerykańscy eksperci, politycy, dowódcy i doradcy zdają sobie sprawę z podstawowej zasady właściwej nie tylko fizyce, ale i stosunkom międzynarodowym – każdej akcji towarzyszy reakcja.

Powiązanie chińskiego juana z dolarem zmusza Chińczyków do podejmowania wysiłków, aby uniezależnić własną walutę, a co za tym idzie – osłabić pozycję dolara w gospodarce światowej. Tu akurat nietrudno im o sojuszników, bo obecne konflikty nie mają charakteru militarnego, ale ekonomiczny. „Wojna walutowa”, która ćwiczona jest na zasadzie scenariuszy i gier strategicznych, organizowanych przez służby specjalne, wywiady i wojsko w ramach grup naukowców i ekspertów z różnych dziedzin w najpotężniejszych państwach świata jasno pokazuje, że nawet Niemcy mają swój interes, aby zmienić ekonomiczny układ sił w świecie. Określenie „nawet” służy podkreśleniu, że w tym konflikcie nadrzędne są nie związki cywilizacyjne, ale przede wszystkim ekonomia, a mówiąc brutalnie – zysk.

Według prognoz, zwycięży to państwo, które jako pierwsze oprze swoją walutę na złocie (czyli nada jej realną wartość i uniezależni od łatwego do manipulowania systemu globalnego). Chiny chcą dokonać tego do 2015 roku, ale ogromne zakupy tego metalu także przez Brazylię i Indie, ale i przez mniejsze państwa, wskazuje, że poza czynnikami wewnętrznymi, pozycja dolara może zostać faktycznie osłabiona nawet szybciej. Biorąc pod uwagę, że mamy obecnie trzy główne waluty, czyli euro, dolar i chiński juan, problemy czy „upadek” jednej z nich siłą rzeczy wzmocnią pozostałe. To także stawia w opozycji do siebie mocarstwa z zachodniego kręgu cywilizacyjnego (w uproszczeniu UE i USA), a jednoczy inne ośrodki kulturowe, zupełnie ze sobą niezwiązane. Najlepszym przykładem jest porozumienie pomiędzy Iranem, Rosją, Chinami  i Indiami o rozliczaniu się za surowce energetyczne we własnych walutach lub w złocie, czyli poza systemem dolara.

Wojna walutowa, sytuacja społeczno-ekonomiczna, sfera ideologii – są to główne elementy, gdzie trzeba zacząć odchodzić od aksjomatycznego ujęcia roli Stanów Zjednoczonych w świecie. Wskutek kolejnych skandali i „przecieków” (bankructwa i procesy w największych amerykańskich prywatnych instytucjach finansowych) coraz wyraźniej widać całkowite odejście Waszyngtonu od klasycznego czy nawet neoklasycznego pojmowania kapitalizmu oraz wymuszone finansowo „zwijanie się” USA z szachownicy międzynarodowej, na rzecz aktywności wewnętrznej. Realizowanie kosztownych obietnic przedwyborczych jest tylko wierzchołkiem góry lodowej koncepcji Demokratów, bo samo ich wypowiadanie, w ramach oddziaływania na elektorat, jest motywowane jedynie wąskim partykularnym interesem. Co więcej, cały proces służyć może jedynie przybliżeniu Ameryki nie do wyjścia z kryzysu i racjonalizacji aktywności amerykańskiej w skali globalnej, ale jedynie reelekcji w kolejnych wyborach.

Postępujące procesy globalizacji wymuszają redefinicję oraz szersze spojrzenie na rolę korporacji transnarodowych, grup interesów i lobbystów w geopolitycznej „układance” na arenie międzynarodowej, ale także w skali „mikro”, tej wewnątrzpaństwowej. Istotnym zagadnieniem pozostaje dominacja amerykańskich i brytyjskich mediów, kształtujących punkt widzenia, ale czasem i percepcję rzeczywistości u miliardów ludzi na całym świecie. Amerykańska aktywność militarna w różnych miejscach świata pokrywa się już przede wszystkim z zapotrzebowaniem na surowce, bo jedynym, co zdaje się trzymać bezwartościowy papier, na którym drukowana jest waluta tego kraju, utrzymuje swoją siłę nabywczą bardziej przez cenę surowców energetycznych, zwłaszcza ropy, niż przez potencjał amerykańskiej gospodarki.

Najlepszym dowodem na słabnącą rolę gospodarczą rolę USA w skali globalnej jest fakt, że w okresie 2001-2011 najlepszymi inwestycjami na świecie były: 1. srebro (900%), 2. złoto (575%), 3. ropa (376%), a w tym samym czasie USD stracił na wartości 33%. Dlatego też władze amerykańskie tak ochoczo wsparły kurs interwencyjny – pomoc dla prywatnego sektora, szczególnie największych podmiotów, pozwala zachować „komputerową” równowagę w bilansie płatniczym oraz cenie akcji, a co więcej, utrzymuje, a właściwie zaburza „polityczną nieproporcjonalność” wartości wyżej wspomnianych surowców w stosunku do dolara (wystarczy tylko wspomnieć o sztucznym zaniżaniu ceny srebra oraz o usilnych wysiłkach, aby „ściągać” je z rynku).

Konflikt czy współpraca Stanów Zjednoczonych z Federacją Rosyjską, pod wpływem całej palety czynników ideologicznych, politycznych czy finansowych, odchodzi zupełnie od kategorii walki „dobra ze złem”, „demokracji z autorytaryzmem”, czy, jak ktoś woli – „Zachodu ze Wschodem”. Staje się zwykłą grą interesów, bynajmniej nie o sumie zerowej. Przemiany w USA nie wróżą zmiany tego stanu rzeczy. Dlaczego więc Ameryka musi być na nowo odkryta czy bardziej odkrywana? Ogólnie rzecz ujmując, to jest to konieczne, aby być przygotowanym na rozwój wypadków i możliwie jak największą liczbę potencjalnych scenariuszy, które wciąż zakrywane są za kulisami przyszłości. Co prawda na chwilę obecną różnie rozumiany „upadek” supermocarstwa wydaje się odległy, to najprawdopodobniej jednak w XXI wieku, tym, co trzeba będzie odkrywać, nie będzie już Ameryka, ale przestrzeń i pustka, która po niej zostanie.