Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz: Kenia - nieodrobione lekcje Berlina?


05 styczeń 2008
A A A

W berlińskim ministerstwie spraw zagranicznych trwają intensywne zabiegi by zdusić w zarodku krwawe zamieszki w Kenii. Czyżby Berlin czuł się współwinny?

Od  2 stycznia po sfałszowanych wyborach rząd dotychczasowego prezydenta Mwai Kibakiego (od 2002 r.) wprowadził zakaz zgromadzeń. Jednak to nie powstrzymuje oszukanych mas ludzi przed demonstracjami. Starcia z policją kosztowały już ponad 360 śmiertelnych ofiar. 250 tys. Kenijczyków ucieka z miejsc zamieszkania w stronę Ugandy. Zaczynają się poważne problemy z zaopatrzeniem w żywność i wodę. Choć zapowiadany przez przywódcę opozycji i kontrkandydata do prezydenckiego tronu Raila Odingi „marsz milionów” został na prośbę Berlina w miniony czwartek przełożony, a tym samym chwilowo odsunięte starcie uzbrojonych w kije i maczety tłumów z wojskiem, dalej płoną slumsy i przedmieścia dużych miast. Kenijski wice-prezydent Moody Awori podał, że zamieszki kosztują dziennie 31 milionów dolarów. Doniesienia z sąsiadującej Ugandy mówią o zamykaniu stacji benzynowych, ponieważ normalna droga transportu paliw do Ugandy prowadziła dotąd zawsze przez Kenię

Do Nairobi przybył biskup Desmond Tutu, w nadziei, że jego autorytet pomoże w mediacji, lecz prezydent Mwai Kibaki oświadczył, że go nie przyjmie. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i przedstawiciele Commonwealthu w komisji pod kierownictwem Nowozelandczyka Paula Easta domagają się od rządu w Nairobi nowych wyborów lub ponownego policzenia głosów.

Tymczasem prezydent „elekt” odrzuca nowe wybory zdecydowanie. Pierwszym dekretem w nowej kadencji ogłosił dzień objęcia przez siebie po raz kolejny władzy: 31 grudnia jako święto narodowe. Po spotkaniu z negocjatorami z ONZ zgodził się na utworzenie rządu do spółki z opozycją, co z kolei odrzuca Raila Odinga. W obecnej chwili wydaje się, że sytuacja zbyt się zaostrzyła. Tym bardziej, że podobno według nielicznych obserwatorów minionych wyborów oszustw i niedokładności pomimo rekordowej 70 -procentowej frekwencji dopuszczały się – co prawda w różnym stopniu – obie strony.

Raila Odinga sam nie wierzy, że sytuację w kraju da się uregulować na drodze dyplomatycznej. "To jest zaledwie początek masowych akcji, które będziemy prowadzić być może tygodniami, miesiącami a może nawet rok . Nie można mieć pokoju tam, gdzie nie ma sprawiedliwości” powiedział niemieckiej TV ZDF. Odinga (62 l.) , z którym kontakt podjęły obok Berlina także USA (telefonowała z nim Condoleezza Rice i Frank-Walter Steinmeier), widzi siebie jako zdecydowanego zwycięzcę wyborów. I sądzić należy, że ów były absolwent uniwersytetu w Lipsku, którego ojciec współpracował niegdyś z Kenyattą szybko znajdzie wspólny język z Berlinem. Stoi za nim większość spauperyzowanego narodu (nota bene - jak pięć lat temu za Kibakim). Kibaki natomiast reprezentuje wąskie grono kenijskich oligarchów, którzy wzbogacili się na „trzymaniu władzy” i za wszelką cenę nie dadzą sobie tej władzy odebrać.

Dla rządu Niemiec jest to trudna sytuacja, ponieważ urzędujący prezydent Mwai Kibaki, kooperuje ściśle z Berlinem. Kibaki doszedł do władzy dzięki długoletniemu wsparciu udzielanemu mu przez operujące w Nairobi niemieckie fundacje. W Berlinie jednak słychać od jakiegoś czasu krytyczne opinie na jego temat, bo... niewdzięczny Kibaki w coraz większym stopniu kooperuje z Chinami.

W Kenii ma swoją siedzibę wojskowe centrum szkoleniowe finansowane ze środków niemieckiego  Ministerstwa Współpracy Gospodarczej ("Entwicklungshilfe"-pomoc na rozwój), w którym przebywają szkoleniowcy Bundeswehry, tzw. Peace Support and Training Centre (PSTC). To centrum przygotowuje żołnierzy z krajów Wschodniej Afryki  do udziału w akcjach militarnych na terenie całego Czarnego Kontynentu. Obóz ten jest jednym z pięciu, które dzięki środkom i organizacji Berlina i Brukseli mają zostać stworzone w różnych miejscach Afryki. Są one zasadniczą częścią struktur militarnych tworzonych pod kierownictwem Berlina i UE, po to, by tereny wydobywania bogactw naturalnych przez Niemcy i pozostałe kraje Unii mające w Afryce swoje „żywotne interesy” chronione były przed rebeliantami – często – ograbianą ludnością Afryki. Wspomniane centrum w Nairobi (PSTC) tworzone jest przez niemiecką organizację  GTZ ("Gesellschaft für Technische Zusammenarbeit"). Przedsięwzięcie to ma być gotowe do roku  2010 . Już w pierwszych trzech latach (2004 - 2006) zostało wyposażone przez oszczędzający na własnym narodzie rząd w Berlinie w sumę 1,3 milionów euro. (Niezależnie od tego Berlin szkoli również w Nairobi wschodnioafrykańskie siły policyjne.) Niemcy są obok Brytyjczyków, którzy w Kenii utrzymują dwoją bazę wojskową drugą zagraniczną siłą militarną w tym kraju.

Wszystko wskazuje obecnie na to, że władzę przejmie tymczasowo armia.

{mospagebreak}

Gdy przed pięcioma laty Kibaki obejmował władzę zapowiadał, podobnie jak jego niesławny poprzednik, walkę z korupcją jako swoje główne zadanie. Podobnie, w przeciwieństwie do prezydenta-dyktatora Moi, zapowiedział walkę z kultem władzy. Niebawem jednak Kenijczycy otrzymali od rządu nową monetę 40-centową z podobizną głowy państwa, a ściany budynków rządowych pokryły gęsto gigantyczne billboardy z portretem prezydenta. O walce z korupcją nie było już mowy. Przeciwnie – razem ze swoją świtą bogacił się bez pardonu. W dwa lata po objęciu władzy, w roku 2004 do furii doprowadził Wysokiego Komisarza Commonwealthu , który odkrył sprzeniewierzenie 125 milionów euro, za które – jak skrupulatnie wyliczył Brytyjczyk – można było kupić 1000 Mercedesów S 350 lub zbudować 15.000 izb szkolnych.W tym kontekście groteskowy jest fakt, że niemieckie Ministerstwo d/s Pomocy Rozwojowej łoży na rząd Kibakiego miliony wyciągnięte z kieszeni niemieckich podatników. Według oficjalnych danych w 2006 roku Kibaki otrzymał od rządu kanclerz Merkel 29 milionów m.in. w celu walki z korupcją.

W obecnej chwili Kibaki stracił jednak poparcie Berlina. Według ekspertyz Fundacji Friedricha-Eberta obecny rząd otwiera się coraz bardziej na Chiny.  Jak przyznał już w kwietniu 2006 r. kenijski minister spraw zagranicznych, Raphael Tuju jest to "fundamentalna, pragmatyczna i pozbawiona alternatyw decyzja". Im bardziej kwitnie handel kenijsko-chiński, tym bardziej ubywa Zachodniej Europie i USA środków nacisku na rząd w Nairobi. Nasilniejszym sygnałem tych zmian była sprawa nieudzielenia przed rokiem przez Nairobi wizy wjazdowej dla Dalaj Lamy. Gdyby Berlin i Waszyngton mieli nadal Kenię pod kontrolą,  przypadek taki nie mógłby mieć miejsca.

Obecne zamieszki stanowią dla sił zachodnich znakomity środek do objęcia roli neutralnego „negocjatora“ pomiędzy konkurującymi stronami i przy tym skonsolidowania wpływów. Tym bardziej, że Kenia dotąd dobrze spełniała swoją rolę pośrednika pomiędzy Zachodem, a innymi państwami afrykańskimi, w tym szczególnie Sudanem i Somalią. Zachód liczył na stopniowe osłabienie rządu w Chartumie w rezultacie tzw. „procesu Naivasha” – traktatu pokojowego, który przewiduje w r. 2011 refrendum secesyjne w Sudanie, które może przynieść rozbicie Sudanu.  

Warto przypomnieć, że przed miesiącem odbył się w Lizbonie szczyt krajów UE z najwyższymi przedstawicielami krajów afrykańskich pn.:„Unia Europejska a Afryka”, gdzie polityka Unii Europejskiej wobec Afryki poniosła w wyścigu z Chinami druzgocącą klęskę, nie bez walnego udziału kanclerz Angeli Merkel. W otwierającym szczyt przemówieniu skoncentrowała się ona na ostrej krytyce Roberta Mugabe w Zimbabwe, którego polityka, niezależnie od szkód wyrządzanych rodzimym obywatelom zagraża interesom niemieckich latyfundystów i przedsiębiorców. Zaproszeni przywódcy państw afrykańskich poczuli się dotknięci. W ich odczuciu nie zaprasza się gości po to, by omówić współpracę i w powitalnym przemówieniu od razu napada na jednego z nich.

Obecna sytuacja w Kenii, która nie zrodziła się w ciągu tygodnia oznacza kolejną klęskę polityki Unii Europejskiej w Afryce Wschodniej, którą Niemcy uważają za swoją domenę. Czyżby niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych znowu nie odrobiło lekcji? Czy może frontów jest za dużo?