Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Maciej Konarski: Okrągły Stół ala Zimbabwe

Maciej Konarski: Okrągły Stół ala Zimbabwe


10 luty 2009
A A A

Dopuszczając opozycję do udziału w rządzie Robert Mugabe próbuje zrealizować w Zimbabwe ten sam cel co polscy komuniści w 1989 roku. Obarczyć opozycję ciężarem walki z kryzysem, zatrzymując samemu pełnię władzy.

Siedem miesięcy temu oceniałem, że Robert Mugabe może spać spokojnie, gdyż nikt nie spróbuje wyciągnąć wobec niego konsekwencji za wyborczą farsę którą kilka dni wcześniej odegrał na oczach świata. Terroryzowanie opozycji oraz bezwstydne fałszerstwa Afryka oraz jego rosyjscy i chińscy sojusznicy z Rady Bezpieczeństwa ONZ przyjęli - jak można się było zresztą spodziewać - bardzo pobłażliwie. Interwencji Zachodu i krytyki organizacji pozarządowych Mugabe nie musiał się z kolei obawiać, podobnie jak oporu ze strony sterroryzowanej i bezsilnej opozycji.

84-letni dyktator zgodził się co prawda na prowadzone przy międzynarodowej mediacji rozmowy z opozycją, lecz trudno powiedzieć by wywierano tam na niego przesadny nacisk. Cóż więc się stało, że jesteśmy dziś świadkami powołania rządu jedności narodowej, w  którym znaleźli się (wedle niedawnej jeszcze retoryki Mugabe) „zdrajcy” i „pachołki Zachodu”?

Image
Robert Mugabe (cc) flickr


Odpowiedzią wydaje się gospodarcza i humanitarna katastrofa, która uczyniła z Zimbabwe niemalże podręcznikowe państwo upadłe. Po 28 latach rządów Mugabe, w tym niegdyś stosunkowo prosperującym jak na afrykańskie warunki państwie bez pracy jest dziś 94 procent mieszkańców. Stopa inflacji sięgnęła 231 milionów procent (oficjalnie, w rzeczywistości może sięgać kilku miliardów), a zdaniem ONZ blisko 7 milionów Zimbabweńczyków potrzebuje pomocy żywnościowej. Brakuje paliwa i artykułów żywnościowych, coraz częstsze są przerwy w dostawach wody i elektryczności, a ponure żniwo zbiera epidemia AIDS – i ostatnio cholery, na którą zmarło już prawie 3,5 tysiąca osób. System opieki zdrowotnej i edukacji praktycznie nie funkcjonują, a kryzys zaczyna uderzać nawet w członków armii i służb bezpieczeństwa będących podporą reżimu.

W tej sytuacji jedynym ratunkiem dla Zimbabwe jest pomoc z zagranicy – i to w dużych rozmiarach. Ta jednak nie mogła napłynąć tak długo, jak długo Mugabe nie dopuszczał do udziału w rządach okradzionej z wyborczego sukcesu opozycji. Kółko się zamyka.

Myli się jednak ten kto myśli, że stary dyktator uznał swoją porażkę. Powierzając przywódcy opozycji Morganowi Tsvangirai’emu funkcję premiera i wprowadzając polityków opozycji do rządu Mugabe próbuje osiągnąć ten sam cel co polscy komuniści w 1989 roku - obarczyć opozycję ciężarem walki z kryzysem, a samemu zatrzymać pełnię władzy.

Warto zwrócić uwagę, że podobnie jak PZPR w 1989 r., ludzie Mugabe zatrzymali pełną kontrolę nad armią oraz służbami bezpieczeństwa. To - plus będąca do ich dyspozycji bezwzględna armia partyjnych bojówkarzy - daje rządzącej ZANU-PF zdecydowaną przewagę nad oponentami. Co prawda, Mugabe zgodził się na wspólne z opozycją obsadzenie kierownictwa MSW oraz powołanie ciała kontrolnego w postaci Rady Bezpieczeństwa Narodowego, lecz nie wierzę by pozwoliło to rozluźnić kontrolę dyktatora nad aparatem bezpieczeństwa. Czy można mieć wątpliwości po czyjej stronie opowiedzą się armia i policja, które od 28 lat Mugabe nasycał swymi najwierniejszymi pretorianami? Przecież jeszcze przed wyborami z marca ubiegłego roku dowódcy armii i policji publicznie głosili, że „nie pozwolą rządzić krajem sprzedawczykom i agentom Zachodu” i nie poprą nikogo poza Mugabe.

Na tym podobieństwa zresztą się nie kończą. W nowoutworzonym rządzie jedności opozycja będzie odpowiedzialna przede wszystkim za walkę z kryzysem. Nie ma się co łudzić, że będzie ona w stanie (nawet z pomocą zagranicy) doprowadzić do szybkiej poprawy sytuacji w Zimbabwe - tym bardziej że Mugabe może w różnoraki sposób torpedować jej wysiłki (chociażby za pomocą swego zausznika Gideona Gono, który pełni funkcję szefa banku centralnego). Kontrolujący media dyktator będzie mógł więc z łatwością obarczyć opozycję winą za przedłużający się kryzys, kompromitując ją w ten sposób w oczach społeczeństwa.
Image
Morgan Tsvangirai (cc.) flickr


Będzie to o tyle łatwe, że pojednanie miedzy Mugabe a opozycją istnieje dziś wyłącznie na papierze. Obie strony wciąż odnoszą się do siebie z wrogością i nieufnością, a wynegocjowana jedynie dzięki międzynarodowemu naciskowi koabitacja będzie zapewne niezwykle trudna. Mało prawdopodobne by wieloletni wrogowie nagle zjednoczyli się w walce z kryzysem. Możemy się raczej spodziewać serii nieustannych pyskówek, rządowych kryzysów i politycznych klinczów, które w oczach głodujących Zimbabweńczyków będą wystawiać jak najgorsze świadectwo całej klasie politycznej – łącznie z opozycją.

W 1989 r. polscy komuniści nie zdołali jednak zrealizować swojego planu. Czy więc Mugabe powiedzie się lepiej? Niestety stary dyktator ma na to bardzo duże szanse. PZPR była bowiem u schyłku PRL partią totalnie skompromitowaną i uznawaną za ekspozyturę sowieckich interesów. Tymczasem Mugabe, „ojciec narodu” i bohater wojny o niepodległość, cieszy się nadal niemałym poparciem, zwłaszcza wśród niewykształconych mieszkańców wsi. Pod sam koniec ekipa Jaruzelskiego nie mogła też liczyć nawet na sprawdzonych „radzieckich towarzyszy”, podczas gdy Mugabe wciąż cieszy się poparciem Chin i wielu afrykańskich przywódców. Na koniec wreszcie, tym co najbardziej odróżnia go od zdemoralizowanych komunistycznych „pragmatyków” jest ogromna determinacja z jaką dąży do utrzymania władzy. Tsvangirai na stanowisku premiera jest dla niego co najwyżej taktycznym ustępstwem, a nie znakiem że czas na polityczną emeryturę.

Ludzie sceptycznie oceniający porozumienia Okrągłego Stołu wierzą, że jego sukces był możliwy tylko dzięki rzekomym tajnym ustaleniom, które zapewniły komunistom miękkie lądowanie w nowej rzeczywistości. Może więc powołanie rządu jedności wynika z tego że również Zimbabwe miało swoją Magdalenkę? Cóż, nawet jeśli tak było to zapewne długo o tym nie usłyszymy. I do tego czasu trudno będzie mi uwierzyć w szumnie zapowiadaną „nową erę Zimbabwe”.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.