Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Adam Lelonek: Stosunki międzynarodowe poza mainstreamem: między faktami a geopolityczną mitologią


01 październik 2012
A A A

Współczesne międzynarodowe stosunki polityczne to nie tylko miejsca przecinania się wektorów aktywności „klasycznych” i „nieklasycznych” aktorów stosunków międzynarodowych, nie tylko zbiór teorii, paradygmatów czy wykładni naukowych, realnych i oczywistych lub niejawnych powiązań, ale także i interdyscyplinarna wiedza oraz bynajmniej nie abstrakcyjna w swojej istocie – informacja. Dokonanie syntezy powyższych elementów wymaga, całkiem jak w medycynie, coraz wybitniejszych umysłów, coraz większego nakładu pracy, ale i coraz większej specjalizacji. Z tego też powodu można czasem odnieść wrażenie, że wraz z rozwojem poszczególnych nauk społecznych, pojawia się coraz więcej ekspertów w wąskich dziedzinach, a jednocześnie coraz bardziej brakuje „diagnostów” z prawdziwego zdarzenia, umiejących poruszać się pomiędzy „objawami”, identyfikować je i fachowo oceniać.

Obecną, coraz bardziej „krnąbrną” rzeczywistość postrzegać można w płaszczyźnie czysto naukowej, jednak stosunki międzynarodowe nie dają się ujarzmić systemowo i to nie tylko z racji dynamiki i nieprzewidywalności. Przypominając słowa H. Morgenthau, kiedy teoretycy próbują nakładać na rzeczywistość międzynarodową „racjonalne” schematy, „efektem takiego zabiegu są tylko utopie, a nie teorie naukowe”. Od zawsze były jednak gry interesów, sprzeczności, nieporozumienia i strategiczne sojusze, zmienne w czasie, lecz stałe w swojej naturze. Globalizacja niewiele zmienia w kwestii dążenia do władzy, gromadzenia bogactwa czy dbania o własne bezpieczeństwo. Niemniej jednak zauważalna jest coraz większa rola informacji, gdyż rosnąca rola korporacji transnarodowych, a także organizacji międzynarodowych, ale i niemal niedostrzegalna w czasie rzeczywistym przebudowa ładu międzynarodowego coraz bardziej utrudnia procesy poznawcze, rozmywając motywy danych przedsięwzięć czy projektów.

Ponieważ nauka rządzi się swoimi prawami, a procesy weryfikacji teorii i badań empirycznych również mają swoją dynamikę, dostrzec można, że pojawia się coś na kształt „drugiego obiegu” informacyjnego w coraz ważniejszej dla świata domenie stosunków międzynarodowych, w tym zarówno międzynarodowych stosunków politycznych, ale i gospodarczych. Mowa tu oczywiście o kontekście tzw. „mediów głównego nurtu” lub popularnie „mainstream’u”, czyli monopolu na dane o charakterze faktograficznym i „naukowym”. Z tym, że klasycznie pojmowane media nie są w stanie wygrać konkurencji z Internetem, gdzie informacja krąży szybciej, a przy okazji, trudniej jest ją kontrolować i to, co nie stało się jeszcze elementem żadnej analizy w formie książkowej, w cyberświecie zostaje rozłożone na czynniki pierwsze w ciągu miesiąca czy dwóch.

Sytuacja ta rodzi w sposób oczywisty rozliczne plusy: pozwala na szybszy i przystępny dostęp do różnych danych czy analiz, daje pole do pogłębiania procesów badawczych, a co więcej – przyczynia się do postępu. Z drugiej jednak strony, rodzi się tu pewien bardzo złożony problem, ponieważ pojawia się coraz większy rozdźwięk między tym, co jest „nauką” w powszechnym rozumieniu tego słowa, tym, co się nią staje, tym, co może stać się jej elementem, a tym, co w „głównym nurcie” zostaje okrzyknięte autorytarnie, jako spiskowa teoria dziejów, którą pod żadnym pozorem nikt z mainstreamu się nie zajmie. To prowadzi do nieformalnego konfliktu między, powiedzmy, „starą gwardią” analityków i ekspertów, którzy zupełnie nie są przystosowani do funkcjonowania w dobie „rewolucji informacyjnej” lub za nic nie pogodzą się z nową interpretacją faktów z jednej strony oraz młodym pokoleniem badaczy, ale i domorosłych blogerów, nie związanych finansowo z ośrodkami władzy, które zaczyna odkrywać „niedoskonałości” czy bardziej „niedostatki” obecnych standardów w świecie komentatorów i badaczy SM.

Niedostatki te najłatwiej dostrzec na przykładzie niemal automatycznej dyskwalifikacji „brutalnej” implementacji wykładni realistycznej w SM. Widać je wyraźnie także w sferze postrzegania środowiska międzynarodowego – w nieracjonalnej emocjonalności, wplataniu myślenia życzeniowego, przyjmowaniu „patriotycznej” lub „sentymentalnej” optyki, zakłócającej procesy analityczne, a pomijając już aspekt zależności finansowej, dyletanctwa czy zwyczajnego braku kompetencji, to zostaje jeszcze czynnik autorytatywnej selektywności danych, a co za tym idzie – bezwartościowych wyników ich interpretacji.

Postawić można teraz pytanie: czy rzeczywistość międzynarodowa może być dostosowywana do teorii, a nie na odwrót? Niestety tak. Przykład: amerykańska wojna z terroryzmem, impulsem do której była tragiczna śmierć 2,976 ludzi w zamachach z 11 września, spowodowała do chwili obecnej śmierć 2,5 mln ludzi. W tym samym czasie z głodu umarło ponad 91 mln ludzi. To są fakty – bez żadnej oceny. Jednak w zależności od danego paradygmatu SM, poglądów i preferencji politycznych czy też miejsca zamieszkania – ich interpretacja będzie inna. Podobnie z zestawieniem takich danych, że zgodnie z szacunkami ONZ potrzeba około 60 mld USD rocznie, aby niemal zlikwidować problem głodu w krajach trzeciego świata, natomiast jeden dzień operacji afgańskiej kosztuje amerykańskich podatników 2 mld USD.

Powyższe przykłady wybrane zostały celowo, aby ukazać, że nie bez znaczenia ma też ocena autora przez czytelnika. Nie zaliczam się do grona pacyfistów, nie wydaje mi się również, że dorobek szkoły idealistycznej w Teorii SM jest najbardziej optymalnym narzędziem w obecnej, ale i w jakiejkolwiek sytuacji, ani że powtykanie kwiatków w lufy żołnierzy NATO walczących w Afganistanie rozwiąże problem głodu na świecie.

Podążając dalej w stronę wymiaru praktycznego – dostrzec można rozszerzającą się gamę obszarów tematycznych, o których mówić badaczom nie można. Pojawia się kwestia „kontrolowanych” zmian klimatycznych, w jej cieniu temat HAARP (High Frequency Active Auroral Research Program), którego funkcje owiane są tajemnicą, ale coraz więcej danych dostępnych w Internecie wskazuje na to, że warto by było odrzucić automatyzm w ferowaniu wyroków, kto jest „szaleńcem” i „poszukiwaczem” spiskowych teorii dziejów, a kto nie. Otwartym pozostaje więc pytanie kiedy informacja staje się „dowodem w sprawie” i przez kogo musi być dostarczona lub przeanalizowana, ponieważ przykład Juliana Assanga pokazuje, jak takie próby mogą się skończyć…

Jako ciekawostkę można wspomnieć o informacji, która obiegła świat w 2007 roku. Generał Wesley Clark powiedział w wywiadzie właśnie wtedy udzielonym, że już dziesięć dni po ataku z 11 września 2001 roku była podjęta decyzja o ataku na Irak, bez żadnych dowodów współpracy Husseina z Al-Kaidą, a po kilku tygodniach powstała lista 7 krajów, które USA chciały zaatakować do roku 2006. Były to: w Irak, Syria, Liban, Libia, Somalia, Sudan i na samym końcu… Iran (http://www.youtube.com/watch?v=9RC1Mepk_Sw). Czy naczelny dowódca Połączonych Sił Zbrojnych NATO w Europie mógł być zwolennikiem czegoś, co nazwać można teorią spiskową czy może kłamał, żeby występować w mediach?

Sam atak na WTC jest w Internecie coraz krytyczniej komentowany, czemu „paliwa” ideologicznego zdaje się dodawać podejrzane samobójstwo naukowca i eksperta od broni biologicznej dr Davida Kelly’ego, szereg kłamstw w kwestii dowodowej odnośnie konieczności interwencji w Iraku, faktycznych rezultatów całego przedsięwzięcia, a obecnie dualizm polityków amerykańskich w odniesieniu do Syrii i Bahrajnu. Ten ostatni jest bliskim sojusznikiem USA, udostępnia bazy dla amerykańskiej floty i daje spore zlecenia dla amerykańskiej zbrojeniówki, stąd Waszyngton „oślepł” na jedno oko, kiedy rozpoczęły się tam takie same prodemokratyczne manifestacje, jak wcześniej w Tunezji czy Libii.

Na szczególną uwagę zasługuje też kwestia Iranu. Można rozpatrywać ją w różnych ujęciach i na różnych płaszczyznach, lecz przed wyciągnięciem wniosków, warto zauważyć, że wskutek napięć w regionie, od początku 2012 r. USA potroiły sprzedaż broni, z czego głównymi odbiorcami są państwa Zatoki Perskiej. Rezultaty ręcznej „implementacji” demokracji w Afryce Północnej dają z pewnością wiele refleksji, jednak nie napełniają optymizmem. To ważny kontekst dla wydarzeń syryjskich, które stanowią bez wątpienia preludium do potencjalnego konfliktu z Teheranem.

Jak wygląda mitologizacja kwestii perskiej? Aby można było o niej mówić, wystarczy w jej analizie pomijać aspekt ekonomiczny. Nie chodzi tu tylko o kwestię posiadanych przez Iran zasobów naturalnych. W bardzo łatwy sposób można znaleźć wspólną ideę, która łączy postacie Saddama Husajna, Muammara Kadafiego oraz Mahmuda Ahmadinedżada. Mianowicie każdy z nich nie tylko rządził państwem posiadającym olbrzymie złoża ropy, ale podjął próby wyjścia poza system dolarowy i rozliczania transakcji za nią w innej walucie, ale także i w złocie.

Czy to nie dziwne, że Irak został zaliczony do „osi zła”, kiedy podjął decyzję o sprzedaży ropy wyłącznie w euro na koniec 2000 roku, co było atakiem na system dolarowy? Oczywiście po interwencji z 2003 r. nowy rząd iracki podjął decyzję o powrocie do rozliczeń w USD (co spowodowało stratę dla Irakijczyków w granicach 15-20% względem wartości euro). Z kolei Kadafi był zwolennikiem wprowadzenia z innymi państwami afrykańskimi złotej waluty o nazwie „denar”, oczywiście by zastąpić rozliczenia w walucie amerykańskiej. Po wprowadzeniu „demokracji” w Libii, jedną z pierwszych decyzji nowych władz, zamiast realizacji tego projektu ,było stworzenie Banku Centralnego…

W przypadku Iranu, paradoksalnie przyczyniły się do tego sankcje z USA i UE, gdyż utrudniono transakcje w USD, co zmusiło BC Iranu do wprowadzenia rozliczeń w złocie, na co zgodzili się dwaj najwięksi odbiorcy irańskiej ropy, czyli Chiny i Indie (http://www.globalpost.com/dispatch/news/business-tech/120229/iran-accept-payment-oil-gold). Zaraz po tej decyzji zaostrzyła się kampania przeciwko irańskiemu programowi nuklearnemu… Czy to zbieg okoliczności czy „tworzenie atomowego kontekstu” dla interwencji?

Czy więc obecne motywy dzisiejszej presji na Iran sięgają roku 1971, kiedy USA odeszły od złotego standardu”? Czy dalej widoczne są skutki prośby prezydenta Nixona do króla Faisala bin Abdulaziz’a Al Sauda, aby wszystkie transakcje za ropę były prowadzone jedynie w dolarze, za co obiecał militarną ochronę dla arabskich pól naftowych? I dalej – czy związanie wszystkich krajów OPEC z dolarem i amerykańskimi papierami dłużnymi i powstały wskutek tego tzw. „petrodolar” mają realne przełożenie na obecną sytuację? Jakie wnioski można wyciągnąć w kontekście amerykańskich standardów demokratycznych względem Iraku po I wojnie w Zatoce Perskiej i sankcjach wprowadzonych przez Georga H. W. Busha, a utrzymanych przez całą kadencję Billa Clintona, których skutków obie administracje były świadome, a które przyczyniły się między innymi do śmierci ponad 0,5 mln dzieci? Zdaniem Madeleine Albright „cena była tego warta” (http://www.youtube.com/watch?v=RM0uvgHKZe8). Tylko czego? Powstrzymania mordowania własnych obywateli przez dane państwo (liczba ofiar reżimu Husseina stanowi drobny ułamek wspomnianej liczby)? Wprowadzenia „demokracji”? Czy utrzymania związku dolara z ropą? Są to oczywiście pytania otwarte.


Ani Irak, ani Libia nie doczekały się realizacji swoich planu, jednak Iran jest coraz bliżej. Współpraca z Chinami i Rosją jeszcze bardziej przybliżają Teheran do realizacji czegoś, co będzie bezprecedensowym wydarzeniem we współczesnej historii – podważenia pozycji dolara. Oczywiście konflikt zbrojny może oddalić taki scenariusz. Jednak trzeba pamiętać, że te trzy państwa bardzo blisko ze sobą współpracują, a dodając do tego aspekt „wojny walutowej”, gdzie naturalnym wrogiem dolara jest chiński juan, a Waszyngton nieustannie konkuruje z FR na obszarze byłego ZSRR o wpływy, postawa Państwa Środka oraz „rosyjskiego niedźwiedzia” nie może być z założenia neutralna. Tym bardziej, że kiedy ostatni niezależny producent ropy przestanie być niezależny, nie będzie już żadnej możliwości „pokojowej” ucieczki przed dominacją amerykańskiej waluty.

Jak spojrzeć więc na fakt, że pomimo tego, że Obama doszedł do władzy krytykując politykę zagraniczną swojego poprzednika z zaliczką pokojowej nagrody Nobla, to sam realizuje założenia jeszcze z 2001 roku? Jaką rolę ma w tym System Rezerwy Federalnej USA, czyli FED, który ma monopol na drukowanie amerykańskiej waluty, a komponent „Federalny” nie ma żadnego przełożenia na rzeczywiste funkcjonowanie?

Idąc dalej, ciekawym jest też to, że powyższa perspektywa ”walutowa” nie wyklucza zupełnie obiektywnego problemu bezpieczeństwa w regionie Bliskiego Wschodu. Jest ona uzupełnieniem, praktyczną wizualizacją wielopłaszczyznowości problematyki stosunków międzynarodowych. Nie od dzisiaj wiadomo, że sytuacja amerykańskiej gospodarki jest, wbrew powszechnej narracji, dramatyczna. Amerykański dolar funkcjonuje jeszcze jako waluta dzięki licznym przedsięwzięciom na giełdach w Nowym Jorku i w Londynie, jednak utrata zaufania u inwestorów zachwiałaby naszym globalnym systemem finansowym w posadach. Dlatego można zadać sobie pytanie – co jest ważniejsze dla Waszyngtonu: bezpieczeństwo w regionie czy utrzymanie status quo w świecie finansów? Odpowiedź jest prosta, jednak do najprostszych przestały należeć relacje amerykańsko-izraelskie.

Zgodnie z najnowszymi internetowymi „przeciekami” z Foreign Policy Journal (http://www.foreignpolicyjournal.com/2012/08/28/us-preparing-for-a-post-israel-middle-east/), w USA powstał 82-u stronicowy raport pt. „Preparing For A Post Israel Middle East”, przygotowany przez przedstawicieli wszystkich amerykańskich służb, który mówiąc w skrócie nie tylko analizuje scenariusze na wypadek klęski Izraela w konflikcie z Iranem, ale uznaje go za „główne zagrożenie dla amerykańskiego interesu narodowego”. Rzuca to nowe światło na wiele spraw, co zawsze bezsprzecznie jest faktem pozytywnym – w znaczeniu nowych danych. Czy jednak uznane zostanie to za obiektywnie istniejący fakt czy sklasyfikowane jako kolejna teoria spiskowa? Jeśli jako pierwsze, to co zrobić z faktem, że premier Benjamin Netanyahu obiecał zemstę na autorach raportu i prezydencie Obamie? Czas pokaże, czy lobby izraelskie w USA jest aż tak silne, że złotousty noblista Barack Obama, pomimo planowanego wydania 1 mld USD na kampanię, przegra, a jego następca, Mitt Romney, który obiecał wsparcie dla Tel Awiwu w potencjalnym konflikcie – podejmie decyzję o ataku na Iran.

Kontekst Izraela jest tu znacznie szerszy, także w kontekście kilku innych czynników. Dosyć niebezpiecznym zjawiskiem jest ideologizacja percepcji SM. W ciągu ostatnich dwóch lat nasiliła się ostra krytyka państwa izraelskiego, której główną narrację tworzą środowiska lewicowe i skrajnie lewicowe. Wiązać się to siłą rzeczy będzie z praktyczną realizacją zupełnie niesprawdzającej się polityki multikulturalizmu i coraz liczniejszej obecności wyznawców Islamu w krajach europejskich, ale nie tylko. Zbędny komponent emocjonalny jeszcze bardziej komplikuje docieranie z rzetelną analizą faktograficzną do opinii publicznej, a także sprawia, że zaciera się wątek geopolityki z jednej strony regionalnej, a z drugiej – globalnej. Ponadto, przyczynia się to również do zaburzania procesów analitycznych i zakłóca logiczne wnioskowanie, doprowadzając do takiej sytuacji, że w społeczeństwach europejskich pojawiają się takie abstrakcyjne połączenia, jak postulaty ograniczania imigracji Muzułmanów do państw Europy przy jednoczesnej krytyce postaw nacjonalistycznych w Izraelu, tj. innymi słowy odmawiania mu dbania o własny interes narodowy.

Wracając jeszcze do wątku irańskiego, to warto też odnotować, że istnieje poważny konflikt pomiędzy dwoma głównymi ośrodkami cywilizacji islamskiej, a zarazem pretendentami do przywództwa w świecie Islamu, czyli sunnicką Arabią Saudyjską i szyickim Iranem. Ta kolejna już z płaszczyzn problemu potencjalnego konfliktu z Teheranem rozwija paletę interpretacyjną oraz pozwala wyciągnąć kolejne wnioski w skali globalnej. Stany Zjednoczone są bliskim sojusznikiem nie tylko Izraela, ale i Arabii Saudyjskiej. Obecne plany tworzenia odpowiednika Unii Europejskiej w regionie Bliskiego Wschodu, zaczynając od unii saudyjsko-bahrańskiej, ale i poprzez zacieśnianie współpracy w ramach Rady Państw Zatoki, spotkały się z ogromną aprobatą USA (http://www.politykaglobalna.pl/2012/05/iran-i-arabia-saudyjska-w-sporze-o-bahrajn/).

Na koniec, pozostaje już chyba tylko wspomnieć o najczęściej pomijanym aspekcie praktycznych uwarunkowań SM, czyli roli służb specjalnych. Postawić można wiele pytań o ich znaczenie w samych Stanach Zjednoczonych oraz o skutki ich działalności w skali globalnej – wystarczy chyba tylko nadmienić skandal ze stażami pracowników CIA odpowiadającymi za mało znaną dziedzinę wojny psychologicznej (Psychological Warfer, PSYWAR) i operacje psychologiczne (Psychological Operations, PSYOP) z lat 90. XX wieku z 4 Grupy Operacji Psychologicznych, odbywających staż w CNN’ie (!) (http://www.geopolityka.org/analizy/1387-aksamitne-rewolucje-zastosowanie-socjotechniki-walki-informacyjnej-i-dzialan-psychologicznych-w-praktyce-cz-vi-ostatnia), ale i takie operacje w mediach, jak jedna z największych i niewielu ujawnionych pod kryptonimem „Mockingbird” (http://www.knowledgeoftoday.org/2011/12/anonymous-mainstream-media-corruption.html).

Biorąc powyższe pod uwagę, trzeba pamiętać także o działaniach specsłużb, i to nie tylko amerykańskich, ale także francuskich oraz brytyjskich, przy szkoleniu rebeliantów w Tunezji, Libii, a teraz w Syrii. Dostarczanie broni, ataki na sieci komputerowe, ataki dronów (amerykańskich samolotów bezzałogowych), które wcale nie są tak precyzyjne, żeby nie powodować ofiar śmiertelnych u cywili – przy tym, Amerykanie stosują elementy operacyjne, które sami klasyfikują jako terrorystyczne, mowa tu o tzw. „double tap”, czyli atakowaniu tego samego celu w krótkim odstępie czasu, np. kiedy po ataku zbliżą się do niego ludzie, chcący pomóc poszkodowanym (http://www.businessinsider.com/drone-double-tap-first-responders-2012-9).

Nie ma najmniejszego sensu wchodzić w retorykę postrzegania USA jako „wielkiego szatana”, który jest głównym sprawcą zła na świecie. Jednak zasadnym zdaje się głębsza refleksja nad wieloma sprawami. Czy żyjemy w dwóch światach: mainstreamu i „drugiego obiegu”? Czy każda teoria, odbiegająca od przyjętych założeń świata i aksjomatów w stosunkach międzynarodowych jest z automatu teorią spiskową? Czy automatyzm ten jest bardziej przejawem konformizmu lub lęku? I wreszcie, czy głównym zadaniem badacza ma być określanie poziomu „minimalności” faktów, kiedy w „nowych obszarach” zupełnie nie ma punktów odniesienia, poza mainstreamem? To są ważne pytania w kontekście nieustannie rozrastających się zasobów internetowych i zupełnie nowej skali obiegu informacji oraz równolegle podejmowanych coraz to nowych prób ograniczania wolności w przestrzeni internetowej przez administrację amerykańską, a także i innych państw. Wydaje się, że nauka o SM, ale nie tylko musi znacznie dynamiczniej reagować na zachodzące zmiany, bo coraz istotniejszym zagadnieniem staje się nie tyle kwestia wiarygodności czy merytoryczności, ale potencjalnej nieograniczoności konstelacji faktów i ich interpretacji. Czy więc XXI wiek będzie informacyjnym przełomem na miarę Kopernika i okaże się, że to nie „teoria spiskowa” krąży wokół rzeczywistości i faktów, ale to one krążą wokół niej? Czas pokaże. Na chwilę obecną chyba najlepiej jest wyjść z założenia, że lepiej analizować więcej scenariuszy, nawet tych nieprawdopodobnych, niż mniej.