Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Unia Europejska Monika Żukowska: O jeden traktat za daleko

Monika Żukowska: O jeden traktat za daleko


02 grudzień 2008
A A A

Po irlandzkim „nie” dla ratyfikacji Traktatu z Lizbony doprowadzenie do przyjęcia tego dokumentu w drugiej połowie 2008 roku stało się jednym z naczelnych haseł francuskiej prezydencji, zaś dla samego Nicolasa Sarkozy’ego czymś w rodzaju osobistej ambicji.

 

Ten dynamiczny i młody, jak na francuskie warunki, polityk potrzebował spektakularnego sukcesu. Oto nadarzyła się ku temu wyśmienita okazja. Wobec raczej entuzjastycznych nastrojów w pozostałych państwach członkowskich, plan wydawał się prosty. Najpierw uporządkowanie chaosu, jaki powstał po referendum w Irlandii, następnie zakończenie procedur w pozostałej „26”. Skruszeni Irlandczycy widząc, jak radośnie reformuje się Europa, skuszeni zapewne ustępstwami w zakresie najważniejszych dla tego kraju wspólnych polityk, wzięliby swoją decyzję pod rozwagę i w kolejnym referendum poparli Traktat.

Potencjalnymi „czarnymi owcami” mogły okazać się Czechy (tu jednak, wobec zdecydowanego sprzeciwu prezydenta Vaclava Klausa, Sarkozy liczył na wsparcie ze strony prointegracyjnego rządu) oraz Niemcy, gdzie głowa państwa skierowała Traktat pod rozwagę trybunału konstytucyjnego Federacji. Nieoczekiwanie, w dniu, w którym francuski prezydent przejmował stery UE, podpisania Traktatu po zakończeniu parlamentarnego etapu procesu ratyfikacji odmówił Lech Kaczyński.

Nie powinno zatem dziwić, że półroczne rządy Sarkozy’ego w Unii Europejskiej przypominały klasyczną nowelę, z nawoływaniem do przyjęcia Traktatu Lizbońskiego we wszystkich pozostałych państwach członkowskich w roli „motywu sokoła”. Francuski prezydent upominał, groził, zwracał uwagę. Nie bez znaczenia okazały się okoliczności na arenie globalnej. Sierpniowy konflikt rosyjsko-gruziński oraz światowy kryzys gospodarczy były nader często komentowane jednoznacznie: gdybyśmy mieli Lizbonę, nie doszłoby do tego (lub skutki byłyby mniej dotkliwe). Zabiegi francuskiej dyplomacji w przypadku Irlandii przyniosły rezultat. Po krótkim epizodzie, kiedy rozważano odejście od formuły głosowania ludowego, pod koniec roku władze wyspy oznajmiły, że do ponownego referendum dojdzie w 2009 r. Sarkozy dopiął swego.

W obliczu dotychczasowych perypetii jednoznacznie nasuwa się pytanie: co dalej z Traktatem z Lizbony? Na ile Unia rzeczywiście potrzebuje tego dokumentu, a na ile jest to tylko kolejna zmiana kosmetyczna, poprawiająca jedynie oficjalną nomenklaturę? Podstawowym argumentem, do jakiego odwoływali się unijni decydenci, był problem dalszego rozszerzania organizacji. Wydawałoby się, że szczególnie trafiać powinno to do państwa takiego jak Polska – w końcu to kraje Europy Środkowej zmuszone były czekać na Traktat Nicejski, dostosowujący wspólnotowe mechanizmy do poszerzonego składu instytucji. Nie przekonało to jednak ani Lecha Kaczyńskiego, ani Vaclava Klausa. O ile postawa Klausa, będącego zwolennikiem wolnego rynku oraz integracji zbliżonej raczej do modelu „Europy ojczyzn”, nie powinna dziwić, o tyle polski prezydent swoje stanowisko motywował jednoznacznie – zmuszanie Irlandii do zaakceptowania raz odrzuconego dokumentu stanowi przejaw triumfu „prawa silniejszego” oraz jawne naruszenie zasady równości państw członkowskich i mechanizmu jednomyślności w sprawie reformowania UE.

Mimo to, nie można jednoznacznie stwierdzić, że „ten Traktat jest martwy”. Do podobnego zamieszania dochodziło przy okazji każdej reformy traktatów założycielskich, jaka miała miejsce od momentu powołania Unii. Traktat Amsterdamski „zbojkotowali” ci sami Irlandczycy, co nie przeszkodziło w przyjęciu tego dokumentu, szczególnie istotnego z perspektywy II filara. Już w przypadku tworzącego Unię Europejską Traktatu z Maastricht euroeuforia, jaka miała miejsce na przełomie lat 80-tych i 90-tych, została skonfrontowana ze zdecydowaną odmową Duńczyków. W Danii referendum powtórzono i Traktat o Unii Europejskiej stanowi podstawę funkcjonowania filarowej struktury tej organizacji sui generis.

Patrząc z perspektywy doświadczeń „starego” państwa członkowskiego, jakim jest Francja, usilne starania Nicolasa Sarkozy’ego nie wydają się zatem niczym bulwersującym. To, co można Sarkozy’emu zarzucić, to przeszacowanie swoich sił i styl, w jakim poprowadził sprawę Lizbony. Irlandczycy nie ulegliby, gdyby nie zmusiły ich do tego warunki ekonomiczne (ponownie, będą mogli zapewne liczyć na korzystne dla siebie rozwiązania budżetowe). Bezustanne upominanie innych przywódców europejskich i wypowiedzi o „suwerennej irlandzkiej decyzji”, która tym razem powinna być lepsza dla zjednoczonej Europy, nie należały do najbardziej trafionych. Koniec końców, udało się osiągnąć zmodyfikowany cel – Irlandia zdecyduje po raz drugi. Odrębną sprawą pozostaje to, czy będzie to głos w istocie decydujący. Rozwiązania zawarte w samym Traktacie niewątpliwie przetrwają jednak kolejne zawirowania. Jeśli nie uda się w rozsądnym terminie przyjąć dokumentu w obecnej formie, powtórzony może zostać zabieg, jaki wykonano po upadku Traktatu Konstytucyjnego, czyli, mówiąc obrazowo, „stara treść, nowe opakowanie”. Unia funkcjonuje obecnie w systemie przejściowym, nieprzystosowana do tak szerokiego składu swoich członków. Prędzej czy później zmusi to do podjęcia konstruktywnych decyzji – w tym przypadku może okazać się, że stwierdzenie „rozwiązania prowizoryczne są zawsze najlepsze” nie jest jednak prawdą uniwersalną.