Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Bolesław K. Jaszczuk: Co zastanie Obama

Bolesław K. Jaszczuk: Co zastanie Obama


24 listopad 2008
A A A

Kryzys finansowy niewątpliwie dopomógł Barackowi Obamie w wyborze na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie ten sam kryzys może być dla niego wygodnym usprawiedliwieniem przed zarzutami o niewypełnienie przedwyborczych obietnic.

Nowy prezydent przejmuje władzę w momencie pogłębiającej się recesji. W trzecim kwartale br. nastąpił spadek PKB o 0,3 proc. w skali rocznej, co jest najgorszym wskaźnikiem od 2001 r. W ostatnich latach tempo wzrostu gospodarczego utrzymywało się na poziomie nieco powyżej 2 proc. Dług krajowy doszedł do poziomu 10 bilionów dolarów. Zadłużony jest nie tylko skarb państwa. Zadłużenie obywateli z samego korzystania z kart kredytowych wynosi już 900 miliardów. Stopa bezrobocia przekroczyła 6 proc., a do końca roku przypuszczalnie wzrośnie do 8 proc. We wrześniu br. zlikwidowano 159 tys. miejsc pracy, a w październiku pracę straciło niemal 113 tysięcy osób. Ogółem w okresie trzech kwartałów zostało pozbawionych pracy 760 tys. Nie lepiej wiedzie się również tym, którzy jeszcze mają pracę. W ciągu trzeciego kwartału br. dochody Amerykanów zmalały o 8,7 proc., gorzej było tylko w 1947 r. W najgorszej sytuacji są jednak ci, którzy wpadli w pułapkę kredytów hipotecznych. Z powodu niespłaconych pożyczek majątek nieruchomy straciło ponad 2,2 miliona dłużników, a dalszych 600 tysięcy zagrożonych jest jego utratą.

Tracą też bogaci. Majątek Billa Gatesa skurczył się w przeciągu roku o 2 miliardy dolarów. Ma jednak do dyspozycji jeszcze 57 miliardów, co nadal jest sumką dosyć przyzwoitą. Nie tylko Bill Gates, ale i inni bogacze mają z czego biednieć. Ich dochody bowiem przez całe lata rosły w tempie o wiele szybszym od dochodów przeciętnego Amerykanina. Narastanie tych różnic jest szczególnie szokujące, jeśli porówna się dochody dwóch skrajnych grup społecznych. O ile w 1982 r. zarobki szefów banków przewyższały 42-krotnie poziom najniższej płacy, to w  2007 r. już 411 razy. Obecnie 400 najbogatszych Amerykanów dysponuje majątkiem większym niż 150 milionów najbiedniejszych. Warto też zwrócić uwagę na to, że w ciągu 8 lat prezydentury Busha dochody bogatej czołówki powiększyły się o około 700 miliardów dolarów, tj. dokładnie o sumę, jaką w USA przeznaczono na wsparcie sektora finansowego.

Chcąc ratować upadającą gospodarkę, Barack Obama powinien sięgnąć do kieszeni najbogatszych. Czy jednak będzie skłonny to uczynić? Czy będzie w stanie narazić na szwank interesy tych, którzy finansowali jego najdroższą w historii kampanię wyborczą? Powyborczy komentarz amerykańskiej Partii na rzecz Socjalizmu i Wyzwolenia zwraca uwagę na to, że Partia Demokratyczna jest w jeszcze większym stopniu niż republikanie partią wielkiego biznesu. Dlatego też dostała więcej środków na kampanię wyborczą, Obama mógł wydać na cele kampanii grubo powyżej 600, podczas gdy McCain ponad 380 milionów dolarów. Obecnie Obama popiera plan ratowania banków, natomiast nie wspomina o pomocy finansowej dla najuboższych i najbardziej zadłużonych.

Obama jak Gierek

Michaił Gorbaczow wyraził opinię, że Stany Zjednoczone potrzebują pieriestrojki, do której może doprowadzić Barack Obama. Wydaje się jednak, że w swych pierwszych działaniach Obama raczej przypomina wczesnego Gierka, który w początkowym okresie sprawowania władzy zaproponował system szerokich konsultacji społecznych. Podobne kroki podjął nowy prezydent USA. Uruchomił portal internetowy Change.gov, gdzie obywatele mogą składać swoje postulaty, a także komentować propozycje prezydenta i jego partii. Jak na razie wśród niezbyt bogatej elektronicznej korespondencji na uwagę zasługuje propozycja mianowania tegorocznego laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, krytyka neoliberalizmu Paula Krugmana prezydenckim doradcą do spraw gospodarczych.

Większość zamieszczanych na portalu listów dotyczy sytuacji osobistej ich autorów. Oczekują oni, że prezydent przyczyni się do rozwiązania ich życiowych problemów. Np. pracująca matka samotnie wychowująca dzieci chciałaby więcej czasu spędzać z rodziną. Inny internauta skarży się, że nie może podarować swego psa prezydentowi, ponieważ jego pudel cierpi na hipoalergię. Zdarzają się też – podobnie, jak w korespondencjach adresowanych do Edwarda Gierka – stwierdzenia „po linii i na bazie”. Przykładem może być jeden z listów, którego autor zwraca się do Obamy ze słowami: „Niech pan wezwie naród amerykański to urzeczywistnienia jego marzeń, które należą do każdego z nas i do nas wszystkich i poprowadzi nas w tym kierunku”. Pełna pompatycznych cytatów Obamy jest także jego strona internetowa. Oto jeden z przykładów: „Jeżeli zdecydowaliśmy się służyć – naszemu narodowi, naszej społeczności, czy też po prostu naszym sąsiadom – to związani jesteśmy fundamentalnym amerykańskim ideałem, zgodnie z którym pragniemy życia, wolności oraz zapewnienia szczęścia nie tylko nam samym, lecz wszystkim Amerykanom”. Jak widać, ofensywa internetowa Baracka Obamy ma głównie sens propagandowy i to w podwójnym wymiarze. Z jednej strony utwierdza Amerykanów w przekonaniu jakiego to wspaniałego będą mieć prezydenta, z drugiej zaś tworzy wokół niego nimb dobrego władcy bacznie wsłuchującego się w głos ludu.  

Niektórzy ludzie prezydenta


Ambicją każdego amerykańskiego prezydenta jest wybór na drugą kadencję. Takie zamiary ma też zapewne Barack Obama. W taki też sposób można odczytać jego słowa: „Droga przed nami jest długa i ciężka. Być może, nie osiągniemy naszych celów w ciągu jednego roku, a nawet w okresie jednej kadencji”. To ostatnie zdanie może zostać przypomniane za cztery lata, kiedy krytycy Obamy zarzucą mu, że nie spełnił wszystkich swoich obietnic wyborczych. Na razie jednak prezydent-elekt przygotowuje się do rządzenia. Według dziennika „Washington Post”, zamierza zmienić około 200 decyzji podjętych przez Busha i nie wymagających zgody Kongresu, jak np. zakaz badań prenatalnych. Różnice między odchodzącym a nowo wybranym prezydentem są już widoczne. Bush nie zgadza się na plany Obamy dotyczących wsparcia rządowymi pożyczkami trzech czołowych koncernów samochodowych – GM, Forda i Chryslera. Swą zgodę uzależnia od poparcia dla zawarcia umowy o wolnym handlu z Kolumbią, której prezydent jest obecnie najwierniejszym sojusznikiem USA w Ameryce Łacińskiej.

Przygotowując się do rządzenia, Barack Obama powołał specjalny zespół, który będzie się zajmował monitorowaniem działalności poszczególnych resortów oraz przygotowaniem informacji niezbędnych do podejmowania przyszłych decyzji. Nazwiska pracujących tam ekspertów zostały publicznie ujawnione. Wiadomo też, kto będzie pełnił czołowe funkcje w sztabie Obamy w okresie przejściowym do prezydentury. Szefem gabinetu Obamy został Rahm Israel Emanuel. W Kongresie reprezentuje on stan Illinois, z którego pochodzi także Barack Obama. Jego ojciec należał do izraelskiej organizacji Irgun, która dopuszczała się aktów terroru wobec ludności palestyńskiej. Sam Emanuel należy do aktywnych popleczników państwa izraelskiego, a także był gorącym zwolennikiem amerykańskiej agresji na Irak. Ponadto był członkiem zarządu firmy Freddie Mac wówczas, gdy zamieszana była w skandale finansowe. Nad tą firmą, zajmującą się zabezpieczeniem kredytów hipotecznych, ostatnio przejął kontrolę rząd. Nominacje otrzymali także prezydenccy doradcy do spraw komunikacji publicznej i spraw legislacyjnych oraz szef gabinetu wiceprezydenta Bidena. Pierwszym z tych doradców jest Valerie Jarrett, działająca do tej pory w firmach developerskich na rynku nieruchomości i w adminstracji giełdowej. Zapewne zadba ona o dobrą „komunikację publiczną” między prezydentem a biznesem.    

Nie jest natomiast znany skład nowego rządu, na którego czele stanie nowy prezydent. Dlatego też prasa amerykańska i światowa pełna jest domysłów i spekulacji. Największe zainteresowanie mediów budzi osoba przyszłego sekretarza stanu. Ostatnio, za sprawą amerykańskiej stacji telewizyjnej NBC, na dziennikarskiej giełdzie pojawiło się nazwisko Hillary Clinton. Jest jednak wątpliwe, aby osoba tak ambitna zgodziła się na rolę podwładnej wobec swego niedawnego rywala w walce o prezydenturę. Chyba, że jej żądza władzy ograniczy jej ambicje do władania Departamentem Stanu. Wśród kandydatów na szefa amerykańskiej dyplomacji wymieniani są m.in. kandydat demokratów w poprzednich wyborach prezydenckich John Kerry; 70-letni były senator Sam Nunn, który przed 14 laty uczestniczył w odsunięciu od władzy prezydenta Haiti, będący jednocześnie zwolennikiem ograniczenia zbrojeń nuklearnych; były zastępca sekretarza stanu Richard Holbrooke, zaangażowany w konflikcie na Bałkanach, a także gubernator stanu Nowy Meksyk Bill Richardson. Można też domniemywać, że istotną rolę w kształtowaniu polityki odgrywać będzie wiceprezydent Joe Biden, wieloletni członek, a ostatnio przewodniczący senackiej Komisji Spraw Zagranicznych. Wspierał on zarówno bombardowanie Jugosławii, jak i głosował za interwencją militarną w Iraku. Doradcami Obamy w obszarze polityki zagranicznej są ponadto Anthony Lake, jeden z architektów interewencji militarnej na Bałkanach i w Somalii oraz Dennis Ross, były negocjator w konflikcie bliskowschodnim, obecnie zwolennik twardej polityki wobec Iranu. Sam Obama podczas debaty wyborczej wymienił jeszcze nazwiska dwóch polityków, których uważa za kompetentnych w zakresie polityki zagranicznej. Pierwszym jest Richard „Dick” Lugar, najstarszy, liczący 76 lat senator, działający od lat w Komisji Spraw Zagranicznych, mający krytyczny stosunek do wojny w Iraku. Drugi to były dowódca amerykańskich sił zbrojnych w Europie, Jim Jones, będący z kolei zwolennikiem umacniania amerykańskiej obecności w Afganistanie. Ostatnio jednak na pierwszy plan w kontaktach zagranicznych zostały wystawione dwie osoby – była sekretarz stanu Madeleine Albright i były kongresman, specjalista od regionu Azji i Pacyfiku, Jim Leach. Reprezentowali oni Obamę na niedawnym światowym szczycie finansowym w Waszyngtonie.

Innym kluczowym stanowiskiem w amerykańskiej administracji jest urząd sekretarza obrony. Barack Obama twierdził, że chce utrzymać na tym stanowisku obecnego sekretarza Roberta Gatesa po to, aby nadzorował wycofywanie amerykańskich wojsk z Iraku. Gates oferty tej nie przyjął, za to rząd Iraku zatwierdził wynegocjowany ze Stanami Zjednoczonymi tzw. pakt bezpieczeństwa, umożliwiający wojskom USA stacjonowanie tam do końca 2011 roku. W grę może tu wchodzić kandydatura Colina Powella, byłego sekretarza stanu w ekipie Busha, który w kampanii wyborczej poparł Obamę oraz bliskiego współpracownika Obamy Richarda Danziga, szefa marynarki wojennej za czasów Clintona. W obliczu kryzysu finansowego zainteresowanie budzą także ewnetualne kandydatury na szefa Departamentu Skarbu. Za najpoważniejszych kandydatów uchodzą Paul Volcker, szef Zarządu Rezerw Federalnych za prezydentury Cartera i Reagana, Warren Buffett, inwestor giełdowy,  najbogatszy człowiek świata, o majątku szacowanym na 62 miliardy dolarów, oraz Lawrence Summers, który pełnił już tę funkcję w administracji Clintona. Kiedy znany już będzie skład ekipy Baracka Obamy, wówczas łatwiej będzie snuć domysły co do kierunków polityki i priorytetów nowego prezydenta. Najbliższy czas pokaże także, jak radzi on sobie z innymi niż personalne problemami.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.

Artykuł ukazał się pierwotnie w "Trybunie Robotniczej" Przedruk za zgodą redakcji.