Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Jak afera NSA stała się aferą BND-NSA


06 maj 2015
A A A

Przez ponad rok Niemcy próbowali wyjaśnić okoliczności szpiegowskiej działalności amerykańskiego wywiadu na terenie Niemiec. Nagle okazuje się, że w inwigilacji celów na terenie Europy – i to na szeroką skalę – Amerykanom pomagali sami Niemcy. Opozycja mówi o zdradzie stanu, przed komisją śledczą ma stanąć kanclerz Merkel. Jakie konsekwencje może mieć afera BND-NSA? Czy uda się ją wyjaśnić?

Afera podsłuchowa zaczęła się w czerwcu 2013 roku, kiedy pracownik amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) Edward Snowden przekazał mediom tajne dokumenty, ujawniając tym samym zakrojoną na ogromną skalę działalność szpiegowską wywiadu USA. W sieć inwigilacji wpadli obywatele oraz politycy wielu sprzymierzonych ze Stanami Zjednoczonymi państw. Wśród nich znaleźli się również Niemcy oraz sama kanclerz Angela Merkel, której osobisty telefon komórkowy miał być inwigilowany przez amerykański wywiad.

W Niemczech zapanowało oburzenie. Politycy powtarzali, że takie postępowanie wśród sojuszników jest nie do zaakceptowania i domagali się skreślenia Niemiec z listy celów amerykańskich służb. „Szpiegowanie przyjaciół nie uchodzi” – mówiła wówczas niemiecka kanclerz, zaś media, ustawiwszy się w pozycji ofiary, miesiącami krytykowały amerykańskie podsłuchy. Przyjaźń amerykańsko-niemiecka wydawała się być mocno nadwyrężona, co najmniej zaś wzajemne zaufanie. W marcu 2014 roku Bundestag jednogłośnie podjął decyzję o powołaniu specjalnej komisji śledczej w celu wyjaśnienia zakresu działalności amerykańskiego wywiadu na terenie RFN. Głównym świadkiem miał być przebywający w Rosji Edward Snowden, jednak koalicja CDU/CSU/SPD – ku zdziwieniu opinii publicznej – konsekwentnie odmawiała przyznania Snowdenowi listu żelaznego, dającego gwarancję, że poszukiwany przez amerykańskie służby były współpracownik NSA nie zostanie w Niemczech zatrzymany i odesłany do USA. Politycy koalicji zasłaniali się przy tym obawami o przyjaźń ze Stanami Zjednoczonymi, wobec których zaproszenie Snowdena byłoby oczywistym afrontem. W grę miało wchodzić jedynie przesłuchanie za pomocą wideokonferencji, do którego i tak, jak dotąd, nie doszło.

Być może tę współpracę mógł ujawnić Snowden

Sprawa zdążyła już przycichnąć i zejść na dalszy plan, kiedy 22 kwietnia br. szef Urzędu Kanclerskiego Peter Altmaier podczas posiedzenia komisji badającej aferę NSA i komisji kontrolującej służby poinformował o tym, że niemiecka Federalna Służba Wywiadowcza (BND) współpracowała z NSA w inwigilowaniu celów na terenie Europy oraz, że współpraca ta miała o wiele większy zasięg, niż wiedziano dotychczas i mogła naruszać europejskie, w tym niemieckie interesy.

Współpracę między BND i NSA zacieśniono po zamachach z 11 września 2001 roku i miała służyć głównie przeciwdziałaniu zagrożeniu terrorystycznemu, ale także m.in. nielegalnemu obrotowi bronią. W 2002 roku zawarto specjalne porozumienie, na mocy którego Amerykanie przekazywali niemieckiemu wywiadowi hasła (numery telefonów, adresy mailowe, numery IP komputerów), które ten wprowadzał do swojego sytemu nasłuchowego w celu ich obserwacji. Niemcy śledzili podane kontakty, a następnie uzyskane dane opracowywali i archiwizowali, część z nich po dokonaniu oceny przekazując z powrotem Amerykanom. Nasłuchy prowadzone były z przekazanej Niemcom przez NSA bazy w Bad Aibling (zdj) koło Monachium.

Jak BND stała się „użytecznym narzędziem” NSA

Z czasem Niemcy zorientowali się jednak, że Amerykanie mogą wykorzystywać współpracę również do innych niż deklarowane celów. Wśród przesyłanych BND haseł znajdowały się bowiem nie tylko dane osób podejrzanych o terroryzm i handel bronią, ale także adresy mailowe i numery telefoniczne europejskich dyplomatów, polityków, urzędników oraz firm,  w tym koncernów zbrojeniowych EADS i Airbus. Celami amerykańskich (i niemieckich już) nasłuchów stali się dyplomaci francuskiego MSZ, urzędnicy Pałacu Elizejskiego i instytucji unijnych, w tym Komisji Europejskiej (co ciekawe w Paryżu i w Brukseli nie słychać oburzenia).

Oficjalnie chodziło o osoby kontaktujące się z wyselekcjonowanymi przez NSA podejrzanymi lub zajmujące się m.in. eksportem uzbrojenia do państw „podwyższonego ryzyka” – np. na Bliski Wschód. Służby były zainteresowane, czy europejska broń nie trafia docelowo w niepowołane ręce, np. do islamskich ekstremistów w Syrii lub w Libii. Czy jednak to była prawdziwa intencja, a nie chodziło po prostu o inwigilację polityków i wrażliwych przedsiębiorstw i to rękami samych Europejczyków?

Jak wynika z doniesień medialnych, w 2008 roku BND poinformowała Urząd Kanclerski, który w Niemczech sprawuje nadzór nad służbami, o swoich wątpliwościach co do faktycznych intencji Amerykanów. Ówczesny szef Kanzleramt, a obecny minister spraw wewnętrznych, Thomas de Maiziere, nie zdecydował jednak wówczas o przerwaniu współpracy, która – nie wiadomo w jakim zakresie – była dalej kontynuowana. Jeszcze w 2013 roku NSA miała przesłać niemieckiemu wywiadowi ponad 8 mln haseł do śledzenia. Po przeprowadzonym ostatnio w BND dochodzeniu okazało się, że blisko 40 tysięcy haseł, o których śledzenie wnioskowali Amerykanie, mogło naruszać europejskie i niemieckie interesy. Nie wiadomo, ile z nich zostało użytych i jakie informacje uzyskane z ich obserwacji zostały później przekazane NSA.

Merkel gotowa do zeznań przed komisją śledczą

Niemiecką opinię publiczną ogarnęło oburzenie. W atakach na niemiecki wywiad i Urząd Kanclerski prym wiedzie oczywiście lewicowa i zielona opozycja. Przewodniczący frakcji Die Linke w Bundestagu Gregor Gysi nie przebiera w słowach: „to skandal, że BND szpiegowała dla USA polityków z najwyższych szczytów oraz firmy w Europie. To polityczne i gospodarcze szpiegostwo i jako zdrada stanu karalne”. Anton Hofreiter z partii Zielonych winą obarcza Urząd Kanclerski: „albo nie panuje nad BND, albo co gorsza – świadomie ignorował albo nawet tuszował sprawę”. Obie partie oskarżają natomiast rząd o okłamywanie parlamentu. Urzędnicy Kanzleramt mieli od dawna wiedzieć o wątpliwościach dotyczących współpracy między wywiadami, a od marca posiadać już szczegółowe informacje. Mimo to, aż do połowy kwietnia z ust przedstawicieli rządu płynęły m.in. zapewnienia o braku dowodów na szpiegostwo gospodarcze ze strony NSA.

Komisja śledcza Bundestagu, która zajmuje się wyjaśnieniem działalności amerykańskiego wywiadu (ochrzczona jako „komisja NSA”, chociaż teraz to już raczej „komisja BND-NSA”) oraz komisja kontroli służb domagają się teraz od rządu przedstawienia kompletnej listy haseł, o których śledzenie wnioskowali do BND Amerykanie. Wśród dokumentacji przesłanej przez Urząd Kanclerski wciąż brakuje m.in. listy owych 40 tysięcy haseł, które sam niemiecki wywiad sklasyfikował jako naruszające niemieckie i europejskie interesy. Ich weryfikacja przez komisję ma pomóc w zidentyfikowaniu prawdziwych zamiarów amerykańskiego wywiadu. Problem w tym, że Niemcy nie mogą ujawnić tych danych bez zgody Amerykanów. Wśród nich mogą znajdować się tajne informacje wywiadowcze. Opozycji to jednak nie interesuje i ma w tym poparcie pozostających w koalicji z CDU socjaldemokratów. „Urząd Kanclerski musi podjąć własną suwerenną decyzję. Jest mi to serdecznie obojętne, jak widzą to Amerykanie” – mówi członek komisji NSA i poseł SPD Christian Flisek. Zieloni postawili z kolei rządowi ultimatum – jeśli na czwartkowym posiedzeniu (7.05) nie będzie listy, skierują sprawę do sądu (już teraz działalnością BND zajmuje się prokurator generalny).

Obie komisje domagają się ponadto przesłuchania szefów Kanzleramt z CDU: Thomasa de Maiziere (szef w latach 2005-2009), Ronalda Pofalli (2009-2013) i Petera Altmaiera (od 2013) oraz samej kanclerz Angeli Merkel, która w poniedziałek wyraziła gotowość do odpowiedzi na wszelkie pytania. W środę (6.05) na pytania śledczych odpowiadać ma de Maiziere (zdj), na którym skupia się obecnie największa krytyka. Posłowie opozycji i SPD zarzucają mu zignorowanie ostrzeżeń BND oraz okłamywanie komisji. Maiziere w dalszym ciągu utrzymuje, że nie było dowodów na szpiegostwo gospodarcze, a zarzuty pod jego adresem nazywa insynuacjami. Pełniący obecnie funkcję ministra spraw wewnętrznych de Maiziere (typowany przez niektórych na następcę Merkel w CDU) pozostaje pierwszym kandydatem do dymisji. Na liście życzeń opozycji (i części SPD) widnieje też szef BND Gerhard Schindler.

„Bez Amerykanów jesteśmy niczym ślepe kurczaki”

Przedstawiciele Urzędu Kanclerskiego i BND konsekwentnie odpierają ataki. Rzecznik rządu Steffen Seibert wydał lakoniczny komunikat, w którym zauważa „techniczne i organizacyjne deficyty w BND”, jednak utrzymuje, że nie ma dowodów na szpiegowanie niemieckich i europejskich obywateli. Sama kanclerz Merkel wzięła w obronę współpracę wywiadowczą Niemiec i USA, podkreślając jej znaczenie dla zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom. Żeby służby były skuteczne, muszą działać częściowo w sposób niejawny – zauważyła Merkel i przekonuje, że jej rząd znajduje „odpowiedni balans między ochroną prywatności jednostki a interesami bezpieczeństwa”.

Współpracy służb bronią także eksperci, wskazując, że bez pomocy Amerykanów BND nie będzie w stanie zapewnić bezpieczeństwa. Były koordynator służb w Urzędzie Kanclerskim Bernd Schmidbauer komentuje to tak: „Jesteśmy niczym bez wywiadowczego doświadczenia Amerykanów. Niczym ślepe kurczaki”. Podobnego zdania jest szef Urzędu Ochrony Konstytucji Hans-Georg Maaßen, który zagrożenie terroryzmem islamskim nazywa nawet trzecim wyzwaniem dla demokracji po nazizmie i komunizmie. Jego zdaniem w Niemczech brakuje świadomości na temat pracy służb w celu zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom. „Nie wszystko, o czym nie wiedzą media, jest skandalem” – zauważa. Ekspert w dziedzinie cyberzagrożeń, doradzający wielu niemieckim koncernom w zakresie ochrony przed szpiegostwem, Sandro Gaycken twierdzi z kolei, że kontrola wywiadowcza urzędników i firm, działających np. na Bliskim Wschodzie, jest niezbędna, bowiem ludzie poddają się różnym słabościom (korupcji, szantażom). Często działając nawet w dobrej wierze, można uczynić rzeczy nieodpowiednie, o konsekwencjach których człowiek nie zdaje sobie sprawy. Gaycken uważa, że jeśli Niemcy chcą utrzymywać kontakty z „niepewnymi” regionami świata, muszą godzić się na pracę wywiadu, bo leży ona w ich interesie. Warto przypomnieć, że latem media donosiły, że niemiecką bronią posługują się bojownicy Państwa Islamskiego. Nie wyjaśniono (publicznie przynajmniej), skąd ona pochodzi.

SPD próbuje wykorzystać aferę do osłabienia CDU

Trudno jest na razie ocenić, jak dalekie mogą być konsekwencje afery podsłuchowej. Podczas najbliższych posiedzeń komisji parlamentarnych mają być przesłuchiwani kolejni świadkowie, w tym minister de Maiziere (CDU). Nie wiadomo, czy i kiedy przed komisją stanie kanclerz Merkel (CDU). Nie można wykluczyć dymisji tego pierwszego oraz szefa BND Gerharda Schindlera. Faktem stały się natomiast tarcia w chadecko-socjaldemokratycznej koalicji rządzącej. SPD dystansuje się wyraźnie od CDU, przypisując jej odpowiedzialność za nadzór nad służbami w ostatniej dekadzie. Wśród socjaldemokratów nie brakuje m.in. głosów domagających się dymisji ministra de Maiziere.

Taka postawa SPD jest oczywiście elementem rozgrywki wewnątrz koalicji i próbą uderzenia w popularną wciąż partię CDU, której przewaga w sondażach nad SPD wciąż nie maleje (41% do 25% w kwietniowym badaniu dla telewizji ARD). Politycy socjaldemokracji chętnie zobaczyliby także spadające słupki popularności kanclerz Merkel, której wciąż ufa blisko 70% Niemców. Temu służyć miało z pewnością ujawnienie prywatnej rozmowy wicekanclerza Sigmara Gabriela (SPD) z Merkel, podczas której szefowa rządu zapewniała o braku dowodów na szpiegostwo gospodarcze przeciw niemieckim firmom. Posłowie CDU nie zostają SPD dłużni i przypominają, że to za czasów, gdy szefem Kanzleramt był obecny szef dyplomacji Frank-Walter Steinmeier (SPD) podpisano umowy o współpracy między niemieckim a amerykańskim wywiadem. Sugestia jest czytelna – SPD nie jest bez winy.

Przez najbliższe tygodnie powinniśmy poznać konsekwencje personalne (polityczne?) afery. Czy uda się jednak wejrzeć za kulisy współpracy BND i NSA i poznać odpowiedzi na większość pytań? Czy pod presją opinii publicznej do Berlina przyjedzie w końcu Edward Snowden? Dotychczas udawało się temu skutecznie zapobiegać.

Michał Kędzierski