Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Maciej Konarski: Makoni - ostatnia nadzieja czerwonych?


24 marzec 2008
A A A

Oferując znękanym mieszkańcom Zimbabwe wizję "trzeciej drogi", Simba Makoni stał się nową gwiazdą tamtejszej sceny politycznej. Trudno go jednak uznać za kogoś innego, niż kolejnego "partyjnego liberała", próbującego ulepszyć system zamiast go zmienić.

Czarna dziura

Minęło już ponad dwadzieścia siedem lat odkąd Robert Mugabe i jego wspierany przez komunistyczne Chiny ruch ZANU-PF przejęli władzę w Zimbabwe. Pokonawszy rasistowski biały reżim Iana Smitha niegdysiejsi partyzanci naturalną koleją rzeczy przenieśli się z buszu do ministerialnych gabinetów i siedzib państwowych spółek - których nie mają jak na razie najmniejszej ochoty opuszczać.

Dwadzieścia siedem lat ich rządów wystarczyło tymczasem aż nadto, aby ten niegdyś nieźle prosperujący kraj doprowadzić do kompletnej ruiny. Wywłaszczenie białych farmerów zadało śmiertelny cios stanowiącemu podstawę gospodarki rolnictwu, a kolejne socjalistyczne posunięcia Mugabe już tylko dopełniały dzieła zniszczenia. PKB Zimbabwe spadło w porównaniu z 2002 rokiem o 40 procent, a inflacja wynosi dziś ponad 26 tysięcy procent - co stanowi niechlubny światowy rekord. Obecnie blisko 80 procent mieszkańców kraju pozostaje bez pracy, notorycznie brakuje paliwa i artykułów żywnościowych, coraz częstsze są przerwy w dostawach wody i elektryczności, a ponure żniwo zbiera epidemia AIDS. W rezultacie, prawie trzy miliony ludzi uciekło z kraju ojczystego do sąsiedniej RPA.

83-letni Mugabe nie zamierza jednak dobrowolnie oddawać władzy. Co prawda nie ogłosił się, mimo najszczerszych chęci, dożywotnim prezydentem ale regularnie co pięć lat przedłuża w "wolnych" wyborach swą prezydenturę. Jest to w miarę strawna dla świata procedura, a trudności sprawiane przez miejscowych malkontentów zawsze można obejść za pomocą jazgotu państwowej propagandy, fałszerstw wyborczych, a w razie potrzeby - policyjnych represji.

W tegorocznych wyborach miało być tak samo, o ile nawet nie lepiej. Mimo kryzysu gospodarczego ZANU-PF mocno trzyma się bowiem w siodle, a opozycja nigdy jeszcze nie była tak słaba jak obecnie. Po serii klęsk jej długoletniemu przywódcy, Morganowi Tsvangiraiemu, trudno kolejny raz wykrzesać entuzjazm dla swej kandydatury, a jakby tego było mało, jego partia (Ruch na rzecz Demokratycznej Zmiany - MDC) podzieliła się niedawno na dwie, zaciekle zwalczające się frakcje.

Wejście smoka

I właśnie w tym momencie na scenie pojawił się Simba Makoni. 5 lutego ten były minister finansów i wieloletni sojusznik Mugabe niespodziewanie zapowiedział swój start w wyborach prezydenckich. "Podzielam cierpienia wszystkich obywateli z powodu błędów, jakie popełniliśmy podczas ostatnich 10 lat, jak również podzielam powszechnie przyjęty pogląd, że błędy te popełniono, gdyż zawiedli nasi przywódcy" oświadczył na samym wstępie. Następnie rozpoczął intensywną kampanię wyborczą i rychło awansował do roli wschodzącej gwiazdy zimbabweńskiej sceny politycznej.

Kandydatura Makoniego wywołała niekłamany entuzjazm wśród intelektualistów, jak i wielu zwykłych obywateli. Byłego ministra finansów poparła nawet jedna z frakcji opozycyjnego MDC.

Na pierwszy rzut oka trudno się dziwić tej euforii. Makoni liczy sobie zaledwie 57 lat, co - biorąc pod uwagę fakt, że większość tamtejszych pierwszoligowych polityków przekroczyła siedemdziesiątkę - samo w sobie stanowi obietnicę nowej jakości. Nie jest weteranem wojennym ani zawodowym politykiem, lecz wykształconym za granicą biznesmenem i intelektualistą (zdobył doktorat z chemii na politechnice w Leicester). Ma doświadczenie w zarządzaniu, które zdobył m.in. jako minister ds. energii i minister finansów. Jako sekretarz wykonawczy Południowoafrykańskiej Wspólnoty Rozwoju (SADC) miał również okazję sprawdzić się na arenie międzynarodowej.

Makoni prezentuje poza tym inne zalety. W przeciwieństwie do nadętego i agresywnego Mugabe uchodzi za człowieka otwartego i dobrodusznego. W skorumpowanym światku zimbabweńskiej polityki ma poza tym opinię "człowieka z zasadami". W 2002 roku utracił stanowisko ministra finansów, gdy zaproponował dewaluację zimbabweńskiego dolara i wbrew woli Mugabe nie wycofał się z tej propozycji. Wcześniej zrezygnował ze stanowiska szefa państwowego wydawnictwa, gdy nie zdołał powstrzymać redaktora naczelnego jednej z gazet (popieranego przez Mugabe) przed rasistowskimi atakami na białych. Wszystko to ma świadczyć o jego przywiązaniu do zasad i niezłomności charakteru.

Dziś Makoni oferuje znękanym obywatelom wizję "trzeciej drogi". Zdaniem wielu obserwatorów może on przeciągnąć na swoją stronę zarówno zwolenników MDC, jak i tych wyborców, którzy są już zmęczeni rządami Mugabe, lecz nie ufają opozycji.

"Socjalizm - tak, wypaczenia - nie"?

Natychmiast po ogłoszeniu zamiaru kandydowania w wyborach prezydenckich Makoni został wykluczony z szeregów ZANU-PF. Mugabe nieprzebierając w słowach określił go mianem "politycznej prostytutki", a państwowe media nieustannie określają go jako sprzedawczyka i agenta zachodnich imperialistów.

Morgan Tsvangirai określa, z kolei Makoniego jako "stare wino w nowej butelce". Gdy indagowano go czy zrezygnuje z kandydowania na jego rzecz weteran opozycji odparł: "Jego celem nie jest zniesienie dyktatury, ale jej reforma. Nie jest mi z nim po drodze".

Można oczywiście powiedzieć, że Tsvangirai krytykuje konkurenta, gdyż czuje jego oddech na karku. Niejednokrotnie wskazywano zresztą, że wysuwając swą kandydaturę Makoni odbiera wyborców przede wszystkim MDC, stąd jest dla niego nie mniejszym zagrożeniem niż Mugabe. Nie sposób nie zauważyć jednak, że Makoni w żadnym wypadku nie jest politycznym nowicjuszem. Z ZANU-PF związał się już w latach 70-tych i przebywając na studiach w Wielkiej Brytanii aktywnie angażował się w walkę z reżimem Smitha. Po przejęciu władzy przez Mugabe robił zawrotną karierę by już w wielu 30 lat zostać wiceministrem rolnictwa. Później przyszły kolejne stanowiska: ministerstwo energii, ciepła posadka w SADC, czy wreszcie ukoronowanie kariery - stołek ministra finansów. Nawet zresztą po dość obcesowym zwolnieniu przez Mugabe był aż do momentu wykluczenia z partii członkiem jej politbiura. Przez 30 lat Makoni należał więc do rządzącej nomenklatury i ponosi choć częściową odpowiedzialność za wszystkie błędy popełnione przez ZANU-PF.

Co więcej zastanawiać może dość stonowana reakcja partii na jego "zdradę". Po wykluczeniu Makoniego żaden z prominentnych członków ZANU-PF oficjalnie go nie potępił. Uczynili to jedynie przywódca twardogłowego stowarzyszenia weteranów wojennych, Joseph Chinotimba (którego często określa się w szeregach partii mianem "nawiedzonego" i nie traktuje zbyt poważnie) oraz znajdujący się stosunkowo nisko w  partyjnej hierarchii sekretarz ds. prawnych, Emmerson Mnangagwa (jego krytyka była zresztą dość oględna).

Sam kandydat nie dystansuje się bynajmniej od swych dawnych towarzyszy. Zapowiadając start w wyborach start oświadczył, że wolałby startować jako kandydat ZANU-PF, a jego program wyborczy pozostaje mocno niejasny i nie widać w nim propozycji gwałtownej zmiany polityki państwa - chociażby w kwestii kontrowersyjnej reformy rolnej.

Rzecznik Makoniego twierdzi, że byłego ministra popiera 60 proc. najwyższych przywódców partii i wielu lokalnych działaczy. Zimbabwe huczy od plotek o kolejnych członkach armii i partii, którzy mają wspierać jego kampanię. Powtarzają się nazwiska Dumiso Dabengwy (członka politbiura, b. ministra spraw wewnętrznych), Johna Komo (sekretarza generalnego ZANU-PF) i Josepha Msika (wiceprezydenta Zimbabwe). Informatorzy z szeregów partii twierdzą również, że bunt Makoniego poparł szef służby bezpieczeństwa, Happyton Bonyongwe oraz generałowie Vitalis Zvinavashe i Solomon Mujuru. To wsparcie miałoby o tyle duże znaczenie, że obydwaj byli dowódcy armii do dziś zachowali duże wpływy, a ten ostatni jest również mężem Joyce Mujuru - wiceprezydenta Zimbabwe.

Trudno oczekiwać, że ta doborowa gromadka nawróciła się nagle na polityczny i ekonomiczny liberalizm. Przyczyny należy szukać już raczej w ich politycznym realizmie. Mugabe doprowadził bowiem Zimbabwe do takiej nędzy, że wyczerpane społeczeństwo może rychło stracić cierpliwość. Wyborcze zwycięstwo opozycji lub co gorsza zbrojny konflikt (gdyby Mugabe nie chciał oddać władzy dobrowolnie) groziłby im tymczasem utratą wpływów i zgromadzonych z taką pieczołowitością majątków. Przyszłoby też odpowiedzieć za wszystkie przekręty, czy wręcz zbrodnie, dokonane przez ostatnie dwadzieścia siedem lat…

W tej sytuacji Makoni, popularny w społeczeństwie partyjny liberał, jest tak idealnym rozwiązaniem, że gdyby nie istniał należałoby go wymyślić. Jego zwycięstwo pozwoliłoby naprawić najgorsze błędy Mugabe i tak zreformować system, aby zadowolić obywateli i gremialnie niechętną Zimbabwe społeczność międzynarodową, nie naruszając przy tym przywilejów dotychczasowych elit. Czyżby więc szykowała się nam zimbabweńska Pierestrojka?

W oczekiwaniu na rozwój wypadków

Jeśli taki był scenariusz to polityczna ofensywa Mugabe mocno go skomplikowała. 83-letni weteran nie ma zamiaru schodzić ze sceny i mobilizuje swych twardogłowych zwolenników. W ostatnich tygodniach mieliśmy więc do czynienia z festiwalem hołdów lojalności wobec prezydenta. Najwyżsi oficerowie armii i służb bezpieczeństwa zapowiedzieli, ku konsternacji opozycji i międzynarodowych obserwatorów, że nie uznają władzy żadnego prezydenta poza "towarzyszem Mugabe". Wierność zaprzysięgła również część partyjnej wierchuszki, w tym typowana na zwolenniczkę Makoniego wiceprezydent Joyce Mujuru. Oficjalne poparcie dla byłego ministra ogłosił jedynie wspomniany już Dumiso Dabengwa.

Partyjny bunt został więc, przynajmniej chwilowo, stłumiony. Wszyscy czekają teraz na wyniki zaplanowanych na 29 marca wyborów prezydenckich. Dopiero, jeżeli Mugabe podwinie się noga, okaże się komu naprawdę są wierne partia i struktury siłowe.