Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Michał Staniul: Danielu, co Ty naprawdę kombinujesz?

Michał Staniul: Danielu, co Ty naprawdę kombinujesz?


08 marzec 2009
A A A

30 lat temu Daniel Ortega kierował rewolucją, która obaliła autokratyczną dynastię Somozy. Dzisiaj, będąc drugi raz prezydentem Nikaragui, zaczyna zachowywać się jak ludzie, przeciwko którym kiedyś walczył. Przynajmniej według Amerykanów.

Jesień patriarchy

Ta historia zaczyna się niczym filmy Hitchcocka. Najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. W 1972 roku Managua, stolica Nikaragui, została niemal kompletnie zniszczona przez takie właśnie terromoto. Był to ogromny cios dla wspomaganego przez USA, autorytarnie panującego od lat 30. reżimu dynastii Somoza. Rządzący, którzy od kilkunastu lat stopniowo tracili popularność, okazali się zupełnie niezdolni do przeprowadzenia skutecznej odbudowy miasta. Na jaw wyszły informacje, że familia inkasuje na swoje konta znaczną część pieniędzy z pomocy międzynarodowej. Odpowiedzią na zarzuty było wprowadzenie jeszcze silniejszych represji wobec dziennikarzy, przeciwników politycznych, jak i zwykłych obywateli. Wywołało to ogromną falę gniewu w społeczeństwie.

Sytuacja została wykorzystana przez lewicowy Sandinistowski Front Wyzwolenia Narodowego (Frente Sandinista de Liberación Nacional, FSLN), który walczył z somozoską Strażą Narodową już od 1961 roku. Również poparcie USA dla autorytarnego rządu zaczęło słabnąć. W 1979 roku FSLN opanował Managuę, zmuszając Anastazio Somozę do ucieczki. Walki o miasto były bardzo brutalne – w pewnym momencie zdesperowany dyktator nakazał bombardować napalmem całe dzielnice, w których schronienie mogli znaleźć bojownicy. Zwycięstwo Sandinistów nie oznaczało jednak końca problemów Nikaragui.

Nikaraguo, powstań

Kraj znajdował się w opłakanym stanie. Gospodarka praktycznie nie istniała, dług zagraniczny wynosił około 1,5 miliarda dolarów, a setki tysięcy ludzi straciło dach nad głową. W ciągu kilku lat walk zginęło 50 tysięcy osób, głównie cywili. W ludzkich sercach ciągle tliła się jednak nadzieja. Nikaraguańczycy pierwszy raz od kilkudziesięciu lat poczuli, że są prawdziwym narodem, a nie tylko tanią siłą roboczą, dzięki której obóz Somozy i USA mogli pomnażać swoje zyski. Po zwycięstwie FSLN powołano Rząd Obudowy Narodowej, który składał się z przedstawicieli różnych orientacji politycznych. Jedną z jego najważniejszych postaci był Daniel Ortega, który w trakcie walk należał do 9 najważniejszych partyzanckich dowódców.

Celem nowego rządu była rekonstrukcja państwa, w dużej mierze poprzez odwrócenie polityki z czasów Somozy. Wobec tego, pomimo bazowania na marksistowskiej ideologii, Sandiniści optowali za wprowadzeniem wielopartyjności, gospodarki mieszanej, politycznej mobilizacji społeczeństwa i zasady międzynarodowej neutralności. Zreformowano szkolnictwo, opiekę zdrowotną, wprowadzono wolność poglądów, zrzeszenia, wyznania, prawa równości dla płci i ras. Ambitne działania zostały docenione przez obywateli, którzy w wyborach powszechnych w 1984 roku oddali 69% głosów na Daniela Ortegę. Trzeba zaznaczyć, iż w Nikaragui głowa państwa jest także szefem rządu. Ludzie głosując na poszczególnych kandydatów oddają głosy tym samym na ich partie, których deputowani zajmują potem odpowiednią ilość miejsc w 92-osobowym parlamencie. Elekcje, według ONZ i międzynarodowych obserwatorów, były uczciwe. Rząd USA nigdy jednak ich nie uznał.

Gdy Wuj Sam cię nie lubi…

Zapis historii zaangażowania Stanów Zjednoczonych w sprawy wewnętrzne państw latynoamerykańskich mógłby zapełnić dziesiątki kronik kryminalnych. "Chroniąc” i "zabezpieczając” swoje interesy w tej części świata Amerykanie wspierali militarne prawicowe rządy, sponsorowali kontrrewolucyjne partyzantki i kontrolowali znaczną część przedsiębiorstw w Ameryce Południowej. Dla wielu Latynosów USA była tym, czym ZSRR dla mieszkańców Europy Wschodniej. Nikaragua mogła przekonać się o tym w wyjątkowo dotkliwy sposób.

Pod koniec lat 70. rząd Cartera cofnął swoje poparcie dla Somozy, jednak Amerykanie nie chcieli, aby został on zastąpiony przez rząd lewicowy. FSLN, ze swoją polityką nacjonalizacji majątków przedstawicieli byłego reżimu i części przedsiębiorstw (aczkolwiek za rekompensatą), bliskimi kontaktami z Kubą i Europą Wschodnią oraz socjalistyczną retoryką, został więc uznany za zagrożenie. Rząd USA obawiał się, że przykład nikaraguańskiej rewolucji może zainspirować podobne ruchy w sąsiednich krajach. Gabinet Ortegii oskarżany był ponadto o wspieranie antyrządowych bojówek FLMN w Salwadorze. Nawet jeśli faktycznie miało to miejsce, asysta słabiutkiej Nikaragui nie mogła mieć większego znaczenia przy wojskowej pomocy, jaką Stany udzielały rządowi w San Salvadorze.

Stanowisko nowej administracji Ronalda Reagana było jednoznaczne – Sandiniści muszą zostać odsunięci od władzy za wszelką cenę. USA nałożyło na Nikaraguę embargo ekonomiczne i izolowało kraj na arenie międzynarodowej. Od 1981 roku CIA i inne firmy pośredniczące przekazywały pieniądze i organizowały szkolenia dla bojówek Contras (od hiszp. contrarevolucionario). W skład tych oddziałów wchodzili byli żołnierze somozowskiej Gwardii Narodowej, byli członkowie FSLN, którzy z powodów ideologicznych opuścili organizację w latach 70., przedstawiciele mniejszości Indian Miskito, jak i pospolici kryminaliści. Strategicznym celem Contras było odsunięcie od władzy Sandinistów, jednak taktyka, jaką obrali, polegała głównie na atakowaniu ludności cywilnej. Chcieli przez to zmusić Nikaraguańczyków do odwrócenia się od FSLN, gdyż dominacja tej partii oznaczała, że Contras nie zrezygnują ze swojego terroru. Partyzanci, ukrywający się na terenie Kostaryki i Hondurasu, byli niewiarygodnie brutalni. Przeprowadzali czystki etniczne i kampanie gwałtu, porywali ludzi, palili wioski i niszczyli obiekty takie jak szkoły i szpitale.

Walka z rebeliantami, którzy zamiast atakować wojsko nękają cywili, jest bardzo trudna. Gdy już dochodziło do bezpośrednich starć, sfrustrowani żołnierze także zachowywali się bardzo brutalnie, chodziło do aktów pacyfikacji osad przychylnych kontrrewolucjonistom, szczególnie indiańskich; egzekucji bez wyroku i tortur. Mimo że brutalność armii była nieporównywalnie mniejsza niż wspieranych przez USA Contras, każda akcja wojsk rządowych była nagłaśniana przez amerykańskie media niemal jako akt ludobójstwa i dowód na dyktatorskie zapędy Ortegii.

Ku zaskoczeniu rządu USA, Nikaraguańczycy cały czas okazywali wsparcie dla FSLN. Pomimo wojny z partyzantami, która powoli wykrwawiała naród, obywatele nadal wierzyli w możliwą poprawę sytuacji, czemu dali wyraz podczas wspomnianych już wyborów w 1984 roku. Tymczasem administracja Reagana napotkała przeszkodę dla swoich akcji w Ameryce Łacińskiej. Kongres USA zabronił wspierania kontrrewolucjonistów w Nikaragui. Aby obejść ten problem CIA zaczęło działać w jeszcze  większej konspiracji i zaangażowało się w przemyt narkotyków i handel bronią, z których zyski przeznaczano na działalność Contras. Wyniknęła z tego sławna afera Iran-Contras w latach 1986-87, gdy wyszło na jaw, że Reagan autoryzował tajną sprzedaż broni rządowi Iranu, który już wtedy był oficjalnym przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych.

Gdy po dojściu Gorbaczowa do władzy zimnowojenne antagonizmy zaczęły słabnąć, logicznie rzecz biorąc, kwestia lewicowego rządu w niewielkiej i słabej Nikaragui nie powinna była martwić przywódców USA. Stany Zjednoczone, przy całej swojej potędze i świetności, mają jednak często problem z ustawieniem odpowiednich strategicznych priorytetów. Ich przywódcom trudno jest modyfikować dawniej postawione założenia, gdyż oznaczałoby to konieczność przyznania się, że niekoniecznie były one poprawne. Dlatego też wsparcie dla bestialskich Contras było nieprzerwane również po dojściu do władzy George'a Busha.

Nikaraguańczycy zrozumieli, że była to wojna, której nie można wygrać. Rebelia, przy właściwie nieprzerwanym amerykańskim wsparciu, nie skończyłaby się dopóty, dopóki FSLN trzymał władzę. Lata walk zrujnowały gospodarkę, podzieliły rządzących i skorumpowały administrację. Wymęczeni, zdesperowani Nikaraguańczycy w wyborach w 1990 roku zagłosowali na Violettę Chamorro, pierwszą kobietę-prezydenta w Ameryce Centralnej i jej partię Unión Nacional Opositora (UNO). Ku udawanemu zdziwieniu Amerykanów, Ortega, przedstawiany przez nich jako typowy latynoski caudillo, pogodził się ze swoją porażką. Zapowiedział jednak, że kiedyś powróci. Dlaczego "udawanemu zdziwieniu”? Otóż administracja amerykańska musiała mieć pełną świadomość, że Ortega tak naprawdę nie ma wyjścia – wojna z Contras kosztowała Nikaraguę kolejne 50 tysięcy żyć i 12 miliardów dolarów. Gdyby FSLN nie oddał władzy, konflikt trwałby nadal, a ostateczny rachunek byłby jeszcze wyższy. Być może obejmowałby również życie samego Ortegi – przed wyborami bojówki zabiły kilkudziesięciu potencjalnych deputowanych Frontu. USA osiągnęło swój cel. FSLN, lewicowe zagrożenie dla interesów supermocarstwa w Nikaragui, utraciło władzę.

Daniel Ortega - reaktywacja

To wszystko już historia. Lata mijały, Sandinista przegrał wybory prezydenckie w 1996 i 2001 roku, Nikaragua bardzo powoli podnosiła się z kolan. Mimo porażek w elekcjach, Daniel Ortega odzyskiwał polityczne wpływy. Arnoldo Aleman, prezydent w latach 1997-2002, w 2000 roku utworzył z Sandinistą przymierze, dzięki któremu FSLN i Partido Liberal Constitucionalista (PLC) zdobyły przeważające wpływy polityczne. W ten oto sposób były marksistowski partyzant i były aparatczyk reżimu Somozy stali się koalicjantami. Dzięki El Pacto, jak nazywa się ten układ w Nikaragui, dokonano zmiany w konstytucji, która obniżyła próg stosunku głosów potrzebnych do objęcia prezydentury z 45 procent na 35 procent. Okazało się to kluczowe dla zwycięstwa Ortegii w wyborach w 2006 roku, gdy w pierwszej turze zgromadził 38 procent.

W 2003 roku Aleman został skazany na 20 lat więzienia za defraudacje i korupcję, a El Pacto stracił swoją siłę. W związku z tym, pomimo wygranej w wyborach, władza FSLN po 2006 roku była mocno ograniczona poprzez silną opozycję.

Wszystko zaczęło się zmieniać w ciągu ostatnich kilku miesięcy. W listopadzie 2008 roku odbyły się wybory samorządowe. Według rządu FSLN wygrało w 94 miastach, opozycyjne PLC w 46, a mniejsze partie łącznie w 6. Przeciwnicy Sandinistów zażądali anulowania wyników, oskarżając Ortegę, że wyniki wyborów zostały przekłamane. Rząd zgodził się na weryfikację, lecz tylko w Managui, na co nie przystała opozycja. Doszło do ulicznych protestów, w trakcie których zginęły 2 osoby. Wprowadzono też cenzurę prasy. W związku z postawą FSLN, USA i Unia Europejska zatrzymały realizację programu „Zero Hunger”, w ramach którego miały przekazać 200 milionów dolarów w pomocy żywnościowej dla Nikaraguańczyków do 2012 roku. Ortega dodatkowo irytuje Amerykanów otwartym wyrażeniem podziwu dla przywódcy tzw. rewolucji boliwariańskiej Hugo Chaveza. Wenezuela, bogata w ropę, wspomaga Nikaraguę finansowo.

Chcąc rozwiązać problem wyborów Ortega przyjął taktykę, która mocno zaniepokoiła opozycję i zachodnie media. 16 stycznia 2009 roku Sąd Najwyższy zniósł wyrok nałożony na Arnoldo Alemana. Komentatorzy, tacy jak francuski politolog i znawca sandinizmu Galles Bataillon uważają, że jest to próba wskrzeszenia Paktu. Scenariusz, w skrócie, ma wyglądać tak: Ortega wyciąga Alemana z więzienia, Aleman obejmuje ponownie przywództwo w PLC i dogaduje się z FLSN. Następnie, jak przewiduje "The Economist” (z 21 lutego), Ortega przedstawi przed parlamentem, zwanym Zgromadzeniem Narodowym, projekt zmian w konstytucji, które pozwoliłyby mu ubiegać się o nieograniczoną ilość reelekcji, tak jak zrobił to Chavez w Wenezueli. Ewentualnie mógłby spróbować wprowadzić oddzielne urzędy prezydenta i premiera, co pozwoliłoby mu pozostać przy władzy jako szef rządu. Słowem, Nikaragua wpada w ramiona autorytaryzmu.

To nie będzie jednak wyglądać tak łatwo. Epoka kiedy autorytarną władzę w Ameryce Łacińskiej zdobywało się po dokonaniu przewrotu wojskowego lub zbrojnej rewolucji dobiegła końca. Dziś polityczne wpływy w tej części świata zdobywa się dzięki silnemu zapleczu partyjnemu, pewnym koalicjantom i poparciu ludności. Owszem, można naginać prawo, fałszować wybory niższego szczebla, jednak bez tych trzech wymaganych składników nie osiągnie się władzy wystarczająco silnej, by nazwać to formą dyktatury. I tego może Ortedze, o ile w ogóle ma takie plany, zabraknąć.

Po pierwsze, FSLN nie jest już tak mocno skonsolidowana jak w czasach, gdy pokonała reżim Somozy. Wielu ówczesnych liderów wykruszyło się z partii i stworzyło opozycyjną Movimiento Renovador Sandista. Chociaż grupie tej nie udało zdobyć się znaczącego wpływu, fakt jej powstania można traktować jako sygnał, że nie wszyscy członkowie FSLN popierają Ortegę. Po drugie, nie można być pewnym, że Aleman zdobędzie wystarczające poparcie w PLC. W jej szeregach jest bowiem kilku wpływowych polityków bardzo przeciwnych odnowie El Pacto, wliczając w to Eduardo Montealegro, który był głównym rywalem Ortegii w wyborach prezydenckich w 2006 roku.

Ponadto, FSLN nie może już liczyć na taką popularność jak w roku 1984. Nikaragua jest aktualnie najbiedniejszym państwem Ameryki Centralnej. Poparcie dla rządu, szczególnie po kontrowersjach związanych z wyborami samorządowymi i odcięciem funduszy na program „Zero Hunger”, stopniowo spada. Hugo Chavez, mentor Ortegii, nie wygrał referendum o reelekcji nie dlatego, że przystawił każdemu obywatelowi lufę do głowy, lecz dlatego, że jego reformy i polityka faktycznie podwyższają  poziom życia znacznej części Wenezuelczyków. Dlatego gdy "wenezuelski dyktator” podczas wieców mówi, że "jeśli będzie to koniecznie, w obronie swojego ludu uda się przed wrota piekieł”, wokół słychać okrzyki radości, które zdecydowanie zagłuszają gwizdy niezadowolenia. Reakcja na podobne słowa Nikaraguańczyka mogłaby być odwrotna.

Which pill would you take, the red or the blue?

Nie powinniśmy się łudzić, Daniel Ortega to nie rycerz na białym koniu. FSLN jako organizacja zbrojna wielokrotnie łamała prawa człowieka, a sam Ortega jest oskarżany o wykorzystywanie seksualne swojej pasierbicy. Kontrowersyjne decyzje w sprawie wyborów samorządowych czy nałożenie cenzury na prasę zdecydowanie nie są dowodem jego bezwzględnego oddania dla demokracji. Jednak zanim, przykładem zachodnich komentatorów, zaczniemy oskarżać Sandinistę o dyktatorskie zapędy, zwróćmy uwagę na pewną prawidłowość w polityce USA wobec Ameryki Łacińskiej. Ortega wielokrotnie przedstawiany był przez rząd i media amerykańskie jako caudillo najgorszego sortu, skorumpowany i brutalny, podczas gdy Stany Zjednoczone wspierały jedne z najokrutniejszych bojówek. Działania jego wojsk rządowych były "zbrodniami przeciw ludzkości”, podczas gdy przestępstwa Contras tytułowano "walką o wolność”. Gdy prawicowe militarne junty obalały lewicowych liderów, znajdywano inne wytłumaczenia i gratulowano Pinochetom, Videlom czy brazylijskim generałom. Teraz, gdy Ortega lub Chavez sięgają po środki, które tak naprawdę nie wykraczają poza elementy typowej rozgrywki politycznej, szczególnie analizując to przez pryzmat specyfiki regionu, określa się to jako "dryf w stronę autokracji”.

Ocena latynoamerykańskiej polityki przez mieszkańca Europy przypomina trochę dylemat, przed jakim staje główny bohater osławionego „Matrixa”. Jeśli weźmiemy niebieską pigułkę, jutro obudzimy się w łóżku wierząc w to, co powiedziały nam ,,nasze” media. Będziemy widzieli Chaveza, Ortegę czy Moralesa, którzy chcą zostać dyktatorami i na tym skończą się rozważania. Jeśli weźmiemy czerwoną… Nie poznamy od razu pełnej prawdy. Zresztą ona wcale nie musi być inna od tej, którą proponują nam gazety czy telewizja. Lecz jeśli weźmiemy czerwoną pigułkę, zaczniemy chociaż tej prawdy szukać. 

Na podstawie:

William Blum „Killing Hope: US Military & CIA Interventions Since World War II”; Nikolas Kozloff ,,Revolution: South  America and the rise of the new left”, Artur Domosławski ,,Gorączka latynoamerykańska”, Phil Rees „Dining with the terrorists”, Gianna Mina ,,Un continente desaparecido”, Rafael Martinez ,,La eleccion presidencial mediante doble vuelta en Latinoamerica”, The Economist (21.02), elpais.com, bbc.co.uk, cnn.com, laprensa.com.ni, guardian.co.uk

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.