Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Michał Staniul: W Górskim Karabachu strzały nie umilkną


05 luty 2009
A A A

Azersko-ormiański konflikt o Górski Karabach aktualnie uważany jest za zamrożony. Mimo wszystko, ma on ciągle bardzo duży wpływ na sytuację na Zakaukaziu, a szanse na jego ostateczne rozwiązanie są coraz bardziej nikłe.

Geneza konfliktu

Ormianie należą do najstarszych ludów świata. W czasach swojej świetności, pod panowaniem Tigranesa Wielkiego (95-56 r. p.n.e.), Wielka Armenia obejmowała terytorium południowego Kaukazu, znaczną część Turcji, Syrii i Iranu. Należała do niej również prowincja Arcach, znana dzisiaj jako Górski Karabach, której ludności szybko zasymilowała się z Ormianami. Wraz ze słabnięciem Armenii obszar ten dostawał się pod władanie kolejnych mocarzy, Arabów, Turków, Persów. Mieszkańcy tego trudnodostępnego obszaru zachowywali jednak swoją chrześcijańską ormiańską tożsamość, mimo że ich ziemie były coraz gęściej otaczane przez wyznawców islamu.

W 1813 roku Karabach został przejęty przez carską Rosję, a po upadku caratu, w 1917 roku, stał się częścią Federacji Zakaukaskiej. Państwo to nie przetrwało jednak długo i po kilku miesiącach rozpadło się na Armenię, Gruzję i muzułmański Azerbejdżan. Pod naciskiem Turków, Górski Karabach został oddany pod rządy Azerów. W 1920 Sowieci podbili Zakaukazie i licząc na poprawę stosunków z Turcją włączyli dawny Arcuch w skład Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Dopiero po licznych protestach bolszewicy zgodzili się na utworzenie ormiańskiego Nagorno-Karabachskiego Obwodu Autonomicznego w 1923 roku.

Gdy reformy Michaiła Gorbaczowa rykoszetem uderzyły w imperialistyczną potęgę ZSRR, mieszkańcy Karabachu zaczęli ponownie marzyć o zjednoczeniu ze swoimi krajanami z Armenii. W Stepanakercie, stolicy regionu, zebrano tysiące podpisów pod kolejną petycją w tej sprawie, którą wysłano do Moskwy. Tym razem jednak z dużo większymi nadziejami niż w latach poprzednich. Powołano się na kardynalne prawo narodów do samostanowienia i zapis w artykule nr 73(2) konstytucji ZSRR, zezwalający na przesuwanie granic między republikami przez kierownictwo Partii. Azerowie z kolei przytaczali równie ważne prawo nienaruszalności granic państwowych. Gdy petycja ponownie nie uzyskała się pozytywnej odpowiedzi, Ormianie z Karabachu zdecydowali się na drastyczny krok – ogłosili odłączenie się od Azerbejdżańskiej SRR. Niedługo po tym wydarzeniu doszło do pierwszej konfrontacji między Azerami i buntownikami w okolicach miasta Askeran 22 lutego, 1988. Początkowo niegroźna wymiana obelg zamieniła się w bitwę, w której zginęło 2 młodych muzułmanów, a rannych zostało ponad 50 osób. Wydarzenie to dało początek krwawej wojnie, która trwała przez następne 6 lat.

Kaukaz w ogniu

ZSRR, jako zwierzchnik kaukaski republik, miał ciężki orzech do zgryzienia. Niedługo po incydencie pod Askeran przez Azerbejdżan przetoczyła się fala antyormiańskich pogromów, z najkrwawszym w Sumgaicie, z ponad setką ofiar. Jasnym stało się, że konflikt eskaluje w regularną wojnę. Za wstawieniem się po stronie Ormian przemawiało prawosławne wyznanie i historia wspólnej walki z ekspansją islamu oraz działalność silnej Ormiańskiej Diaspory w Rosji. Kartą przetargową Azerów były z kolei osławione złoża ropy naftowej i gazu ziemnego oraz poprawa stosunków z Turcją, sojusznikiem Azerbejdżanu. Potencjalne zyski ekonomiczne przeważyły nad sentymentami. Oddziały azerbejdżańskie wraz z żołnierzami radzieckimi stacjonującymi na terytorium republiki, ochotnikami z Czeczenii oraz doradcami z Turcji szybko zyskały przewagę, zmuszając powstańców do odwrotu i przesiedlając cywili. Wysiłki separatystów wspierane były finansowo przez Ormiańską Diasporę z całego świata oraz przez rząd Armeńskiej SRR, który nieoficjalnie dostarczał broń i fedainów-ochotników drogami powietrznymi.

Sytuacja na froncie zmieniła się diametralnie po 1991 roku. Związek Radziecki był w rozsypce, a walczące strony odziedziczyły po wycofującej się Armii Czerwonej liczne wyposażenie i amunicję. Czerwonoarmiści zaczęli działać również jako najemnicy – czasem dochodziło do sytuacji, iż wynajęci żołnierze na polu bitwy występowali przeciwko swoim dawnym kolegom z tego samego batalionu! Czeczenii z przywódcą Szamilem Basajewem wycofali się z konfliktu, gdy w ich ojczyźnie zaczęło wrzeć. Rzeźba terenu sprzyjała partyzantom z Górskiego Karabachu – łatwiej jest wzgórze obronić, niż je zdobyć. Wojna stawała się tymczasem coraz brutalniejsza. Dochodziło do zbrodni na ludności cywilnej, a gwałty, egzekucje bez sądu i porwania dla okupu stały się codziennością. Nienawiść między Azerami a Ormianami uniemożliwiała jakiekolwiek rozmowy pokojowe.

W lutym 1992 roku rebelianci opanowali miasteczko Chojały z jedynym lotniskiem dla samolotów w Karabachu. Miało to bardzo duże znaczenie strategiczne dla Ormian, gdyż w końcu bez większych przeszkód mogli otrzymywać pomoc z Armenii. Human Rights Watch doniósł wtedy o kilkuset zabitych cywilach azerskich próbujących ewakuować się z miasta. W kolejnych miesiącach powstańcy zdobyli Szuszę, największe azerskie miasto w Karabachu i podbili rejon Laczin, łączący enklawę z Armenią.

Porażki na froncie doprowadziły do wybuchy wściekłości wśród elit rządzących i wojskowego przewrotu w Baku. Obalonego prezydenta Mutalibowa zastąpił Abulfaz Elczibej, który postawił na bliższą kooperację z Turcją. Ta nałożyła embargo na Armenię. Finansowe trudności Ormian wywołane izolacją gospodarczą pozwoliły Azerom na poczynienie pewnych postępów. Zostały one jednak szybko zniwelowane przez zaprawionych w boju partyzantów dzięki skutecznemu dowodzeniu i pomocy materialnej z nowopowstałej Federacji Rosyjskiej.

Zdobycze buntowników były coraz szersze, opanowywali oni kolejne tereny wokół Karabachu. Utworzona w 1992 toku Mińska Grupa KBWE, która zajmowała się rozwiązaniem problemów związanych z rozpadem ZSRR, nie potrafiła przekonać obu stron do rozmów pokojowych. Zresztą w natłoku innych problemów organizacja i tak nie traktowała Karabachu priorytetowo. Przełom nastąpił w 1993 roku. Ormianie zdobyli zachodnie tereny wokół miasta Kelbajar, graniczące z Armenią. Rada Bezpieczeństwa ONZ uznała to za pogwałcenie nienaruszalności terytorialnej Azerbejdżanu i wystosowała Rezolucję 822, nawołującą armeńskie oddziały do wycofania się.

Tymczasem w czerwcu tego roku główny azerski generał, Husejnow, zmusił prezydenta Elczibeja do rezygnacji. Na jego miejscu zasiadł Hejdar Alijew, były aparatczyk i przebiegły polityk, podczas gdy Hesejnov został premierem. Sytuacja w kraju była jednak coraz gorsza. Wojna kosztowała ogromne ilości pieniędzy, których nie rekompensowały zyski ze sprzedaży bogactw naturalnych.  Wojsko było coraz słabsze i przerzedzone. Konskrypcja zaczęła obowiązywać nawet 16-latków! Po kolejnych porażkach i upublicznieniu informacji, iż rebelianci mają otwartą drogę do Baku, Alijew zmuszony był szukać porozumienia z przeciwnikami. 16 maja 1994 podpisano w Moskwie rozejm kończący walki. Władze secesyjne ogłosiły powstanie Republiki Górskiego Karabachu, która de facto stała się niepodległym, acz nieuznawanym nawet przez Armenię państwem.

Bilans wojny był zastraszający, szczególnie dla Azerbejdżanu – około 35 tys. ofiar, z czego 30 tys. po stronie muzułmanów, prawie 200 tys. Azerów uciekło z Armenii i ponad 500 tys. z terenu Karabachu, a 300 tys. Ormian opuściło teren Azerbejdżanu (Raport Minority Rights Group International). Około 14% terenów państwa Alijewa dostało się pod kontrolę Ormian.

Miejsce, w którym każdy ma interes

Od 15 lat wojna ma status konfliktu zamrożonego. Mimo wszystko, w granicznych potyczkach rocznie ginie kilkadziesiąt osób. OBWE, Unia Europejska, Rada Europy i Rosja regularnie starają się doprowadzić do porozumienia między stronami, jednak zawieszenie broni z 1994 roku jest do tej pory największym sukcesem. Nowa fala niepokojów ogarnęła Karabach gdy Ilham Alijew, nowy azerski prezydent i syn poprzedniej głowy państwa, ogłosił w marcu 2008 iż armia Azerbejdżanu jest gotowa odebrać siła utracone ziemie. Była to reakcja na secesję Kosowa od Serbii. Azerbejdżan od kilku lat cieszy się wysokim wzrostem gospodarczym dzięki dochodom z ropy i pomocy USA i Turcji, co pozwoliło na modernizację armii, czyniąc takie deklarację jeszcze groźniejszymi. Wątpliwe jest jednak, by do ponownej eskalacji konfliktu doszło w najbliższym czasie.

Pierwszym powodem są bogactwa naturalne, a właściwie ich eksport. Chociaż zasoby surowców energetycznych Morza Kaspijskiego nadal nie są do końca zbadane, a szacowane zapasy znajdują się w przedziale „od niewielkich do ogromnych”, jedno jest pewne – póki co, ropa i gaz to najważniejsza waluta dla Baku. Posiadanie tych surowców pozwala muzułmańskiemu Azerbejdżanowi utrzymywać dobre stosunki nie tylko z Turcją, ale również USA i UE. Dwa bardzo ważne ropociągi – Baku-Tbilisi-Ceyhan (przez Gruzję i Turcję) oraz Baku-Supsa (przez Gruzję) pozwalają transportować kaspijską naftę do Europy i Stanów z pominięciem Rosji i Iranu, na czym bardzo zależy Zachodowi. Wznowienie walk w rejonie Karabachu, który leży bardzo blisko rurociągów, stanowiłoby ogromne zagrożenie dla całej inwestycji. Dodatkowo, każda wojna pociąga za sobą rozmaite przypadki łamania praw człowieka. Lekko autokratyczne rządy dynastii Alijewów są już pod tym względem na cenzurowanym, więc konflikt nie byłby korzystny dla szukającego zbliżenia z Zachodem Azerbejdżanu. Podobne podejście ma rząd turecki – ekonomiczne embargo, które nałożył na Armenię jest jedną z głównych przeszkód na drodze tego kraju do Wspólnoty Europejskiej. W przypadku eskalacji działań militarnych Turkowie czuliby się zobowiązani do pomocy swoim kuzynom z Azerbejdżanu, co jeszcze bardziej wydłużyłoby ich drogę do Unii.

Co więcej, nowa wojna w Karabachu nie byłaby na rękę Rosji. Z oczywistych geopolitycznych względów Zakaukazie jest w głównym obszarze zainteresowania Moskwy. Jej interesy są tam znacznie większe niż interesy USA, gdyż mają wymiar nie tylko ekonomiczny, ale i bezpieczeństwa. Destabilizacja przy i tak już bardzo niespokojnej granicy kaukaskiej nie mogłaby spodobać się w Moskwie. Gruzja nie ma dla Kremla krytycznego znaczenia, więc w momencie, gdy kraj Saakaszwilego stał się militarnym wasalem USA i NATO, duet Putin-Miedwiediew nie miał oporów przed zadaniem potężnego ciosu Gruzinom. W przypadku Azerbejdżanu wygląda to inaczej. Po pierwsze, mimo iż Alijew ma ,,romans” z Zachodem, znaczna część handlu ropą nadal przebiega na linii Baku-Moskwa. Konflikt z Ormianami mógłby źle odbić się na tej współpracy, ponieważ Armenia to strategiczny sojusznik Rosji i pośrednik w kontaktach z Iranem. Dlatego też Rosjanie nie chcieliby stawać przed koniecznością militarnego zaangażowania się w konflikt, a układy z Armenią do tego by ich zobowiązywały. Dodatkowo, w dalszej perspektywie chaos w Azerbejdżanie mógłby doprowadzić do rozwoju standardowej plagi towarzyszącej wojnom – rozwojowi przestępczości zorganizowanej i użyźnieniu gruntu dla terroryzmu, czego Rosja nie życzyłaby sobie u swoich bram. Wystarczająco dużo problemów ma przecież z Czeczenami i Inguszami. W tym miejscu należy jednak ostrzec, aby wyobraźnia nie ponosiła nas zbyt daleko – póki co wojna karabachska nie wpłynęła w żaden sposób na rozwój terroryzmu islamskiego w Azerbejdżanie. Był to konflikt narodowościowy, nie religijny. Szyiccy Azerowie (ok. 80%) nie należą ponadto do najbardziej gorliwych z wyznawców Mahometa, a rządy obu Alijewów szybko i brutalnie rozprawiały się z wszelką skrajną prawicą.

Ważnym celem zarówno dla Zachodu jak i Rosji jest utrzymanie swojej pozycji w regionie, aby nie powstała tam luka, w którą wcisnąć mogliby się Chińczycy. Nowa wojna w Azerbejdżanie utworzyłaby właśnie taką wolną przestrzeń. Państwo Środka mogłoby zdobyć nowe wpływy w obszarze kaspijskim udzielając wsparcia Azerom.

Nadmienić należy, że prezydent Miedwiediew wymienił mediację w tym sporze jako jeden z celów swojej polityki zagranicznej, co zaowocowało kilkoma spotkaniami na szczycie. Na początku listopada 2008 roku w Moskwie trzy strony podpisały umowę o rozpoczęciu oficjalnych rozmów na temat rozwiązania problemu. Nie przyniosło to jednak na razie żadnych wymiernych rezultatów.

Siła nienawiści…

Mimo gróźb prezydenta Alijewa, który nota bene jest dużo mniej zręcznym politykiem od swojego ojca, do eskalacji konfliktu najprawdopodobniej nie dojdzie. Za to na pewno nie będziemy świadkami cudownego pogodzenia się tych dwóch narodów. 20 lat walk, nieufności i wzajemnych roszczeń zostawiło na sercach i umysłach Ormian i Azerów nieodwracalne piętno – głęboką nienawiść. Narody te za czasów komunizmu spokojnie ze sobą współżyły, mieszkały w tych samych miastach – w samym Baku w 1988 roku żyło około 180 tysięcy Ormian. Dzisiaj jest to niewyobrażalne.

Azerbejdżan nie zrezygnuje z 14% swojego terytorium, ani nawet z 9%, które zajmuje sam Karabach. Byłoby to samobójstwo polityczne dla każdej ekipy rządzącej, poza tym stworzyłoby niebezpieczny precedens w skali międzynarodowej, podobny do secesji Kosowa lub Abchazji i Osetii Południowej.

Motywacje Ormian są dużo bardziej złożone. Przez wiele wieków jedyną wolnością, jaką cieszyli się potomkowie Tigranesa Wielkiego była możliwość dokonania wyboru od kogo się uzależnić, aby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie. Wiecznie otoczeni, wiecznie bez przyjaciół, wiecznie odizolowani Ormianie mają kompleks ofiary. Zwycięska wojna o Karabach jest jedynym wydarzeniem w pamięci żyjących Armeńczyków, które nie ma znamion porażki. Nawet niepodległość uzyskana po rozpadzie ZSSR ich zawiodła, gdyż zamiast dobrobytu i wolności przyniosła biedę i zależność od pomocy z zagranicy. Karabach jest ostatnim bastionem ormiańskiej dumy. Dlatego prezydent Levon Ter-Petrosjan został zmuszony do rezygnacji przez swojego premiera Roberta Koczariana w 1998 roku, gdy tylko zadeklarował gotowość do ustępstw.

Ormiański rząd został zdominowany przez weteranów z Karabachu. Koczarian był jednym z politycznych dowódców wojsk rebelianckich, potem prezydentem Republiki Górskiego Karabachu. Od 1998 roku do 2008 roku rządził jako najwyższy urzędnik Armenii otaczając się innymi bohaterami wojennymi, między innymi Serżem Sarkisjanem, który w kwietniu 2008 roku zastąpił go w roli głowy państwa. To pokolenie polityków zdecydowanie nie zrezygnuje z ziemi, za którą przelewali krew. Dodatkowym czynnikiem wpływającym na niechęć między oponentami jest kulturowa, językowa i etniczna bliskość Azerów z Turkami, którzy od czasów regularnych pogromów na Ormianach (lata 1894-1923, szczególnie 1915-1917) są ich znienawidzonym wrogiem. Wzmaga to niechęć, siłę stereotypów i popularność teorii spiskowych, jakoby te dwa muzułmańskie państwa chciały się połączyć kosztem drobnej Armenii. Jednocześnie, Ormianie mają świadomość, że są zbyt słabi militarnie i politycznie, by na własną rękę inicjować nowe działania wojenne.

Dodatkowym elementem podgrzewającym temperaturę w tej części świata jest fakt, iż wśród mieszkańców Republiki Górskiego Karabachu popularność zaczyna zdobywać idea utworzenia osobnego państwa, niezależnego od Baku, ale i także Erewanu. Pomimo relatywnie dobrego rozwoju tego niby-państwa pomysł ten ma małe szanse na realizację, jednak zdecydowanie nie ułatwia negocjacji.

…Czyli nic się nie zmieni

Sytuacja w Górskim Karabachu jest patowa. Wrogość i nieustępliwość obu stron są czynnikami, które mogłyby doprowadzić do wybuchu nowego konfliktu. Możliwość ta jest jednak skutecznie niwelowana przez aktorów, których interesy byłyby zagrożone. Wojna nie jest tu nikomu na rękę, podobnie jak jakiekolwiek ustępstwa. Status quo nie ulegnie zmianie dopóty, dopóki jedna ze stron nie zdecyduje się na koncesje. I chociaż mediatorzy są liczni i potężni, szanse na trwały pokój są małe.

P.S. A propos Ormiańskiej Diaspory, tym razem przez pryzmat Polski. W naszym kraju ormiańskie korzenie mieli m.in. Juliusz Słowacki, Zbigniew Herbert i Jerzy Kawalerowicz, a z żyjących – Anna Dymna, Krzysztof Penderecki i Robert Makłowicz. Wydawałoby się, taki mały naród na końcu świata…

Warto przeczytać:

Wojciech Jagielski, „Dobre miejsce do umierania”, W.A.B., 2005, Warszawa

Ryszard Kapuściński, „Imperium”, Czytelnik, 2007

Anna Matveeva, „The South Caucasus: Nationalism, Conflict and Minorities”, Minority Rights Group International, 2002

R. Graig Nation, “Russia, theUnited States and the Caucasus”, 2007, Strategic Studies Institute,

Spethen J. Blank, “Energy and Security in Transcaucasia”, 1994, Strategic Studies Institute,

Edward Bell, Diana Klein “Peacebuilding in the South Caucasus:What can the EU contribute?”, International Alert’s Report, 2006

“Oil and the Search for Peace in the South Caucasus: The Baku–Tbilisi–Ceyhan (BTC) oil pipeline”, International Alert’s Report, 2004

Wojciech Bartuzi, Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, Krzysztof Strachota, „Raport Specjalny: Abchazja, Osetia Południowa, Górski Karabach: rozmrożone konflikty pomiędzy Rosją a Zachodem”, Ośrodek Studiów Wschodnich im. Marka Karpia, 2008

Natalia Marimanova, „Corruption and Conflict in the South Caucasus”, international Alert’s Report, 2006

Thomas de Waal, “Black Garden: Armenia and Azerbaijan Through Peace and War”, New York University Press, 2003

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.