Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Michał Szczygielski: Rewolucja cierni, czyli ostateczny upadek kirgiskiego mitu

Michał Szczygielski: Rewolucja cierni, czyli ostateczny upadek kirgiskiego mitu


08 kwiecień 2010
A A A

Tłumy demonstrantów szturmujących budynki administracji państwowej, walki uliczne z milicją, płonące samochody, ranni transportowani do szpitali – takie obrazy z ogarniętej rewolucyjnym chaosem stolicy Kirgistanu Biszkeku obiegły w środę (7.04) świat.

W niewielkim środkowoazjatyckim państwie dokonuje się właśnie drugi na przestrzeni ostatnich pięciu lat przewrót, lecz tym razem znacznie bardziej gwałtowny od poprzedniego. Kraj pogrążył się w zupełnym chaosie, co skrzętnie dokumentują media. Dzięki nim Kirgistan znalazł się na chwilę na czołówkach gazet z całego świata, a rządy prezydenta Kurmanbeka Bakijewa odchodzą w przeszłość w obiektywach kamer i aparatów fotograficznych reporterów z najbardziej znanych stacji telewizyjnych. Bez rozgłosu przebiega natomiast inny upadek – zupełna porażka idei Kirgistanu jako państwa w jakikolwiek sposób różniącego się od swoich środkowoazjatyckich sąsiadów pod względem mechanizmów sprawowania władzy.

Nadzieje na lepsze jutro

Rok 1991. Na czele kraju, który po raz pierwszy w swej historii uzyskał niepodległość, staje Askar Akajew. Nadzieje związane z jego owocnymi rządami wydają się być poparte zupełnie racjonalnymi przesłankami. Oto bowiem prezydentem jednego z państw Azji Środkowej zostaje człowiek nie związany za czasów radzieckich z partią komunistyczną, pracownik naukowy, a nie „aparatczyk” uczący się pospiesznie nowej retoryki przydatnej w nowych czasach. Styl sprawowania władzy przez Akajewa również wywołuje pozytywne odczucia, zaś niektórzy zachodni publicyści zaczynają po kilku latach nazywać Kirgistan „Środkowoazjatycką Szwajcarią”, ukazując go jako dowód na potwierdzenie tezy, że europejskie wartości w polityce wcale nie muszą być czystą abstrakcją w krajach pozbawionych tradycji demokratycznej. Pojawiają się wprawdzie też głosy odmienne, takie jak chociażby po wyborach w 1995 i 2000 roku, gdy zarzuca się Akajewowi fałszerstwa, lecz w tej części świata podobne protesty są słabo słyszalne i nie wpływają w istotny sposób na postrzeganie Kirgistanu. Czy można bowiem mówić źle o kraju względnie stabilnym i spokojnym, do tego respektującym (przynajmniej formalnie) wymogi demokratyczne w takim regionie, jak Azja Środkowa? Porównanie z ogarniętym przez długie lata wojną domową i praktycznie pozbawionym efektywnej władzy Tadżykistanem, przypominającym jako żywo pamiętną powieść George’a Orwella autorytarnym (czy może nawet totalitarnym) Turkmenistanem, zmilitaryzowanym i prześladującym wszelkie przejawy opozycji Uzbekistanem oraz najbogatszym, lecz rządzonym w sposób „cezarystyczny” przez Nursułtana Nazarbajewa Kazachstanem musiało wypadać dla Kirgistanu korzystnie i umacniać nadzieje związane ze „środkowoazjatycką oazą demokracji”.

Stabilność wewnętrzna współgrała ponadto z działaniami Biszkeku na arenie międzynarodowej. Oprócz napiętych stosunków z sąsiednim Uzbekistanem (wynikających jednak z siłowej polityki Taszkentu wobec ościennych państw), Kirgistan potrafił w korzystny sposób układać swoje relacje zarówno z krajami regionu, jak i mocarstwami. Warto dodać, że to właśnie tam (i wyłącznie tam) powstały w bliskiej odległości od siebie amerykańska baza w Manas i rosyjska w Kant. Pozytywny wizerunek Kirgistanu na arenie międzynarodowej powodował, iż rządy Akajewa cieszyły się poparciem nie tylko w stolicach państw byłego ZSRR, ale także Unii Europejskiej i  w Waszyngtonie. Zaufanie krajów Zachodu do Biszkeku potwierdziła akcesja Kirgistanu do WTO w 1998 roku. Dobre stosunki z państwami regionu były zaś niekiedy umacniane w tak niekonwencjonalny sposób, jak choćby poprzez małżeństwo syna Akajewa Rachata z córką Nursułtana Nazarbajewa Darigą.

Tulipany wróżą niepokój

Ekipa sprawująca władzę w Biszkeku potrzebowała jednak zmiany jakościowej. Lata rządów z formalnym poszanowaniem procedur demokratycznych wykształciły wśród kirgiskich elit przekonanie, że warto pójść krok dalej i zacząć śmielej korzystać ze swojej władzy. Błędem byłoby jednak stwierdzenie, że patologie takie jak korupcja czy powiązanie elit ze światkiem przestępczym nie istniały w Kirgistanie od początku jego państwowości. Stanowiły one trwały element życia politycznego i społecznego w tym kraju, lecz były umiejętnie maskowane obrazem demokratycznego państwa, wytyczającego liberalny szlak swoim sąsiadom. Częściowe odejście od tych pryncypiów przez Akajewa na rzecz autorytaryzmu po około dziesięciu latach prezydentury spowodowało pierwszą poważną rysę na wizerunku „Szwajcarii Azji Środkowej”. Przeliczono się również z oczekiwaniami odnośnie nastrojów społecznych. Głosy wzywające prezydenta do ustąpienia pojawiły się już po protestach w rejonie Aksy w 2002 roku, lecz nie były one dla władz w Biszkeku żadnym ostrzeżeniem. Arogancja obozu rządzącego sięgnęła zenitu trzy lata później, gdy jawnie sfałszowano wybory parlamentarne. Doprowadziło to do bezkrwawego przewrotu, znanego na całym świecie pod hasłem „rewolucji tulipanów”. Askar Akajew wyjechał do Rosji, zaś jego miejsce na fotelu prezydenckim zajął Kurmanbek Bakijew.

Nowy przywódca przejął władzę głosząc hasła demokratyzacji i poprawy sytuacji ekonomicznej. Klasyka gatunku przy wszelkiego rodzaju rewolucjach – można rzec. W tym przypadku chodziło jednak zarówno o odejście od praktyk stosowanych przez ekipę Akajewa, jak również (a może przede wszystkim) o… powrót do status quo sprzed kilku lat, gdy Kirgistan uznawano powszechnie za państwo dość stabilne wewnętrznie. Właśnie na to liczyła społeczność międzynarodowa, wiążąca spore nadzieje ze zmianą na szczytach władzy w Biszkeku. Niedawny piewca demokratycznej odnowy dał się jednak szybko poznać jako dyktator, który bezwzględnie prześladuje opozycję, walczy z niepokornymi mediami, toleruje powszechną korupcję i nepotyzm oraz wypowiada się publicznie, że „demokratyzacja jest dla jego kraju niewłaściwa”. Za czasów Bakijewa znacznie pogorszyła się ponadto sytuacja gospodarcza kraju, wzrosła przestępczość, zaś w 2008 roku większy odsetek emigrantów zarobkowych zanotowały tylko Filipiny i Nepal.

Przełomowy moment czy cykliczne kryzysy?

W tej sytuacji wystarczyła iskra, by społeczeństwo przypomniało sobie wydarzenia sprzed pięciu lat i wyszło na ulice. Czarę goryczy przelały niedawne aresztowania działaczy opozycyjnych, co stało się bezpośrednią przyczyną rewolty. Dziś nikt w Kirgistanie nie potrafi udzielić jasnej odpowiedzi na pytanie, gdzie znajduje się prezydent Bakijew i czy minister spraw wewnętrznych Mołdomusa Kongantijew faktycznie zginął w zamieszkach. W kraju zapanował kompletny chaos - jedna z prowincji została opanowana przez rewolucjonistów, a na ulicach miast trwają walki z siłami milicji. Nikt nie kontroluje działań zrewoltowanego tłumu, plądrującego budynki użyteczności publicznej i rozkradającego sklepy. Dochodzą sprzeczne informacje o liczbie ofiar – czterdzieści, sto, może więcej? „Rewolucja demokratyczna” z roku 2005 znalazła pięć lat później swój tragiczny epilog.

Co gorsza, nie ma żadnej gwarancji, że niedługo nie dojdzie do kolejnej powtórki tragicznego scenariusza. Kirgistan jest bowiem wzorcowym wręcz przykładem państwa, w którym zachodnie idee próbowano zaszczepić na gruncie zupełnie do tego nieprzygotowanym. Funkcjonujące od wieków podziały klanowe, uniemożliwiające wykształcenie się społeczeństwa obywatelskiego w rozumieniu europejskim, obecna w całym regionie tradycja silnej władzy, a także instrumentalne traktowanie ustanowionego prawa stanowią swoisty kod kulturowy, stawiający pod znakiem zapytania powodzenie wszelkich prób demokratyzacji. Warto przy tym zauważyć, że drugi kolejny zamach stanu w ciągu zaledwie pięciu lat został spowodowany popełnieniem przez elitę władzy tych samych błędów, które doprowadziły do upadku poprzednią ekipę. Mało tego – za rządów Bakijewa doszło do znaczącego pogorszenia sytuacji i powstania nowych patologii. Ich przezwyciężenie stanowić będzie nie lada wyzwanie dla przejmującej właśnie władzę opozycji. Czas pokaże, czy jej się to uda, jednak już dziś można powiedzieć, iż kirgiski mit o spokoju i stabilności okazał się mrzonką. Odbudowa wizerunku państwa na arenie międzynarodowej może natomiast okazać się zadaniem zbyt trudnym niezależnie od zamierzeń i ideałów aktualnie rządzącej elity.

 

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.